[Recenzja] Low - "I Could Live in Hope" (1994)

Low - I Could Live in Hope


Niedawna premiera nowego albumu Low, "HEY WHAT", to doskonały powód, aby przybliżyć tę jedną z najsłynniejszych grup slowcore'owych. Historia tego nurtu sięga końca lat 80., a jego prekursorami były takie zespoły, jak Galaxie 500, Codeine czy Red House Painters. Proponowana przez nich muzyka wywodziła się z indie rocka i dream popu, jednak charakteryzowało ją powolne tempo, brzmieniowy minimalizm oraz przygnębiający nastrój. Low zadebiutował kilka lat później, lecz okazał się dużo bardziej konsekwentny od swoich poprzedników, przez wiele lat nie podejmując prób przekroczenia sztywnych ram przyjętej stylistyki. Wydany w 1994 roku album debiutancki, "I Could Live in Hope", okazał się znakomitą alternatywą dla bardziej energicznego i czadowego grania, jakie dominowało wówczas w mainstreamie, by przywołać tylko grunge lub stadionowy hard rock w stylu Guns N' Roses czy łagodzącej coraz bardziej swoje brzmienie Metalliki.

"I Could Live in Hope" to jedenaście wolnych, łagodnych utworów, w których w zasadzie niewiele się dzieje i które nie są specjalnie zróżnicowane. A jednak trójce muzyków - śpiewającemu gitarzyście Alanowi Sparhawkowi, śpiewającej perkusistce Mimi Parker oraz nieśpiewającemu basiście Johnowi Nicholsowi - udało się stworzyć bardzo mocny klimat. A także utrzymać go przez tę niemal pełną godzinę, od pierwszych dźwięków otwierającego "Words" po ostatnie akordy finałowego "Sunshine". Choć ten ostatni jakby delikatnie próbował przerzedzić ponurą atmosferę poprzednich utworów, wcale nie tak odległą od dokonań Joy Division, pomimo zupełnie innego brzmienia. Trio nie sięga tu po żadne dodatkowe instrumenty, unika też stosowania innych, niż najprostsze, typowo rockowe patenty. A jednak zawarta tu muzyka prezentuje się całkiem wysmakowanie, szczególnie w porównaniu ze zjawiskami wymienionymi na koniec pierwszego akapitu. Powoli tocząca się sekcja rytmiczna buduje wciągający nastrój, a oszczędne partie gitary brzmią na swój sposób całkiem kunsztownie. Sporym atutem grupy okazuje się dwójka wokalistów, których głosy dodają trochę dreampopowej lekkości oraz oniryzmu.

Choć poszczególne nagrania zdają się niespecjalnie od siebie różnić, mam wśród nich kilku faworytów. Tym największym jest najdłuższy utwór na płycie, blisko dziesięciominutowy "Lullaby". Chyba nie przypadkiem umieszczono go dokładnie w połowie tracklisty, bo faktycznie wydaje się centralnym, najważniejszym punktem albumu. Muzycy z początku grają chyba jeszcze wolniej, niż w pozostałych nagraniach, w drugiej połowie narzucić zdecydowanie szybsze, najszybsze na tej płycie tempo. To przejście, bardzo zresztą płynne i spójne, to emocjonalny szczyt wydawnictwa, a także jeden z najwspanialszych momentów gitarowej muzyki lat 90. To jednak niejedyny wart wyróżnienia fragment tego albumu. Wymienić muszę tez niezwykle depresyjny, niepokojący, a przy tym naprawdę piękny  "Cut", albo nieco intensywniejszy, urzekający warstwą wokalną "Lazy", który jako jedyny przynosi coś na kształt przebojowego refrenu, o ile można nazwać przebojowym coś tak bardzo przesiąkniętego smutkiem. Wzbogacony o bardzo ładne gitarowe pasaże "Down", przejmująco zaśpiewany "Drag" czy pełen pasji "Rope" to kolejne utwory, bez których całość byłaby znacznie uboższa. Trochę mniej przekonuje mnie sam początek - może po prostu potrzebuję trochę czasu, by całkowicie wsiąknąć w ten klimat - a zwłaszcza dwa nieco mniej przygnębiające kawałki, "Sea" i "Sunshine", które nie mają tej siły rażenia, co pozostałe.

"I Could Live in Hope" to z pewnością jeden z bardziej udanych rockowych albumów swojej dekady. Trio Low dobitnie tu udowodniło, że muzyka gitarowa nie potrzebuje tony przesterów, zabójczych temp oraz instrumentalnych popisów. Album w momencie wydania nie osiągnął komercyjnego sukcesu, jednak z czasem zaczął cieszyć się powszechnym uznaniem. Zespół wpadł jednak w pułapkę swojego stylu i kolejne wydawnictwa - jak "The Curtain Hits the Cast" czy "Things We Lost in the Fire" - okazywały się jedynie próbą nagrania nowego "I Could Live in Hope", przy użyciu dokładnie tych samych środków muzycznych. Dopiero w ostatnich latach Sparhawk i Parker - wciąż pozostający w składzie Low - zdecydowali się odświeżyć swój styl.

Ocena: 8/10



Low - "I Could Live in Hope" (1994)

1. Words; 2. Fear; 3. Cut; 4. Slide; 5. Lazy; 6. Lullaby; 7. Sea; 8. Down; 9. Drag; 10. Rope; 11. Sunshine

Skład: Alan Sparhawk - gitara, wokal; John Nichols - gitara basowa; Mimi Parker - perkusja, wokal
Producent: Mark Kramer


Komentarze

  1. Oj tak, świetny album. Przesłuchałem go właściwie dzięki Twojej ocenie na RYM ;)
    Bardzo ładna muzyka. Raczej nie dla fanów Dream Theater :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Znam już Duster i Red House Painters i bardzo chciałbym oddać się Low, o którym słyszałem wiele pozytywnych rzeczy, ale z nadmiaru pracy cały czas muszę przekładać słuchanie :/ Swoją drogą chciałbym dowiedzieć się co sądzisz o drugim z wymienionych zespołów. imo Down Colorful Hill byłoby jednym z najlepszych albumów nie tylko w stylistyce slowcore'u, gdyby tylko Kozelek nie zrezygnował z niego w połowie albumu i po prześlicznych 3 piosenkach nie zaserwował bardzo dobrej, lecz odstającej od wspaniałego początku reszty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten brak konsekwencji "Down Colorful Hill" to jedno, ale pamiętam też, że te faktycznie slowcore'owe fragmenty nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, jak utwory wyróżnione w powyższej recenzji. Ale zapewne jeszcze kiedyś wrócę do tego albumu Red House Painters i może wtedy zmienię opinię o nim.

      Usuń
    2. Błagam, nie piszcie chociaż tutaj o jakichś innych zespołach niż te recenzowane.
      Ja pierdzielę, kiedy ja wyjdę z 60-70 ;) A po drodze jeszcze następne dziesięciolecia...
      Kiedy to wszystko przesłuchać? Jest chyba tylko jedno wyjście - bezrobocie :D

      Usuń
    3. Akurat ten zespół wspomniałem już w recenzji i ma wiele wspólnego z Low. A lata 60. i 70. to nie jest jakaś studnia bez dna, w końcu będziesz musiał wyjść poza ten okres. Więc czemu by już teraz nie popróbować więcej późniejszej muzyki?

      Usuń
    4. Ale ja próbuję innej muzyki, ostatnio całkiem sporo. Recenzowane Low, Modest Mouse, Faraquet, Unwound, Dälek, Dead Can Dance, plus sporo płyt z tego roku i nie tylko.

      Usuń
    5. Zapomniałem jeszcze o jednej płycie Underworld - Dubnobasswithmyheadman, dwóch pierwszych albumach Fire!, African Head Charge - Drastic Season, Bengt Berger & Bitter Funeral Beer Band - Bitter Funeral Beer, sporej ilości post-punków, Built to Spill - Perfect From Now On, The Cinematic Orchestra - Every Day, dwie płyty Cocteau Twins, jakiś ambient, ale zapomniałem nazwy zespołu, chyba Biosphere, EABS - Discipline of Sun Ra, Wacław Zimpel - Massive Oscillations, The Necks - Three, Elephant9 & Reine Fiske - Psychedelic Backfire II, dwie płyty Tima Heckera, Amirtha Kidambi's Elder Ones - From Untruth (2019), Mythic Sunship - Another Shape of Psychedelic Music, GAS, dobra już kończę :D

      Usuń
  3. Peter Gabriel także. Z tego roku:

    black midi - "Cavalcade" (2021)

    Squid - "Bright Green Field" (2021)

    Black Country, New Road - "For the First Time" (2021)

    Merope - "Salos" (2021)

    Landon Caldwell & Flower Head Ensemble - "Simultaneous Systems" (2021)

    Jaubi - "Nafs at Peace" (2021)

    Otay:onii - "冥冥 (Míng Míng)" (2021)

    Floating Points, Pharoah Sanders & The London Symphony Orchestra - "Promises" (2021)

    The Notwist - "Vertigo Days" (2021)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny album! Mam nadzieję, że o nowym Low też coś napiszesz w tym roku, bo jest wspaniałe!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem jak łatwo i za ile zdobędziesz tę płytę ba winylu (jeżeli oczywiście jesteś tym zainteresowany), używany CD dziabłem na Allegro za prawie 3 stówy. Po wielomiesięcznej niedostępności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że nawet na Discogs nie ma wielu ofert, mimo że dekadę temu album był wznowiony na CD i LP. Można tam jednak dostać ten album poniżej dwóch stów, wliczając w to koszt przesyłki ze Stanów.

      Usuń
    2. Muszę spojrzeć jakie mam wydanie, może się nie sfrajerzyłem. Ale chociaż nie było obaw, że wystawiany egzemplarz nawet nie istniał.

      Usuń
    3. A skąd ta pewność, że istniał?

      Ja w płyty zaopatruję się głównie na Discogs lub eBay i nie miałem jeszcze żadnych problemów. Ostatnio jak "Champions" Milesa Davisa z Włoch nie chciał dojść, to mi zaraz po zgłoszeniu wysłano drugi egzemplarz bezpieczniejszą przesyłką (pierwszego nadal nie ma).

      Usuń
    4. Możliwość zatelefonowania/zmailowania, pytam o stan krążka "od spodu" dostaję zdjęcie płyty, tutaj zdecydowanie łatwiej o zbadanie z kim mam do czynienia.

      Wygląda na to, że to ta najstarsza edycja, bo jedyny rok jaki tam widnieje to 1994. Cóż, biały kruk zatem. Ale i tak nie jest to najdroższy CD jaki kupiłem. Wbrew pozorom nie chwalę się, bo nie ma nic gorszego niż znaleźć za parę miesięcy taki sam krążek, tylko tańszy nawet o kilkadziesiąt złotych.

      A odnośnie albumu - to właśnie początkowy "Words" jest tu dla mnie najbardziej chwytliwym kawałkiem. W sumie mógłby iść na singiel. Ciekawe czy jakbym wrzucił to w jakiś program do edycji audio i przyspieszył nagranie razy 2, to brzmiałoby jak Joy Division.

      Usuń
    5. Na tamtych zagranicznych stronach też istnieje możliwość kontaktu ze sprzedającymi, poproszenie ich o zdjęcia czy zweryfikowanie wiarygodności poprzez komentarze. Zresztą często zakup z zagranicy to jedyna możliwa opcja. Albo po prostu dużo tańsza, mimo wysokich kosztów przesyłki.

      Myślę, że po przyśpieszeniu ten utwór - i parę innych - mógłby faktycznie bardziej przypominać Joy Division, ale wciąż byłoby to inne brzmienie ze względu na instrumentarium.

      Usuń
  6. Ciekawostka - producent tego albumu, Mark Kramer, był wieloletnim współpracownikiem Hugh Hoppera i Daevida Allena. To szalone, jak wiele zespołów ma jakieś powiązanie z Soft Machine.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak już jesteśmy w temacie slowcore, to co sądzisz o Galaxie 500?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałeś pewnie na RYM-ie, że oceny wystawiłem raczej średnie. Bardzo przeciętna wydała mi się muzyka tego zespołu i trudno powiedzieć coś więcej na ten temat.

      Usuń
    2. Widziałem oceny, ale myślałem, że może masz ma ten temat jakieś większe przemyślenia. Jak widać, nie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)