[Recenzja] Iggy Pop - "Every Loser" (2023)

Iggy Pop - Every Loser


Pierwszy premierowy piątek w nowym roku przyniósł album, o którym będzie się wiele pisać i dyskutować. Jakby nie patrzeć, Iggy Pop to bardzo zasłużony muzyk. Jego dokonania z grupą The Stooges już w latach 60. antycypowały estetykę punk rocka, a solowy debiut "The Idiot" o włos wyprzedził twórców post-punkowych i nowofalowych. Fakt, że ten ostatni powstał przy znacznej pomocy Davida Bowie, który jego nagrywanie prawdopodobnie traktował jako rodzaj próby generalnej przed własną Trylogią Berlińską. Skoro już mowa o Bowiem, to stanowi on przykład artysty, który do końca pozostał kreatywny. W podeszłym wieku, stojąc już jedną nogą w grobie, stworzył jeden ze swoich najbardziej ambitnych albumów. Iggy Pop, rówieśnik Bowiego, nie miał nigdy aspiracji stworzenia dzieła na miarę "Blackstar", ale w ostatnich latach udawało mu się utrzymać nienajgorszy poziom, publikując dojrzałe albumy "Post Pop Depression" i "Free". Na "Every Loser" obiera inny kierunek, starając się przywołać z powrotem młodzieńczą energię.

Głównym współpracownikiem Popa został tym razem Andrew Watt, multiinstrumentalista i producent, specjalizujący się zarówno we współczesnym mainstreamie, jak i we wspomaganiu różnych przebrzmiałych gwiazd rocka. Na płycie wystąpili też obecni lub dawni członkowie takich kapel, jak Jane's Addiction, Red Hot Chili Peppers, Guns N' Roses, Pearl Jam, Foo Fighters czy Blink-182. Wygląda to tak, jakby zgodnie z tytułem Pop i Watt próbowali ściągnąć na sesję każdego przegrywa, któremu udało się wprawdzie odnieść ogromny sukces komercyjny w okresie od końca lat 80. do pierwszej dekady XXI wieku, by dziś grać absolutnie niemodną muzykę dla topniejącej publiczności, bynajmniej nie nadrabiając walorami artystycznymi. Jedynym z tego grona, który faktycznie coś kiedyś wniósł do muzyki, jest sam Pop. Ale błędem byłoby sądzić, że instrumentaliści ciągną ten album w dół. W większości są to przecież sprawni rzemieślnicy, którzy ze swojego zadania - nieszczególnie wymagającego - wywiązują się co najmniej przyzwoicie.

Słowem, jakie najlepiej opisuje zawartość "Every Loser" wydaje się: bezpretensjonalny. To po prostu zbiór dziewięciu - jedenastu z przerywnikami - na ogół energetycznych kawałków, które nie udają, że są czymś więcej niż prostym rockiem. Dobrą zapowiedzią całości okazały się oba przedpremierowe single, które zresztą otwierają album. Rozpędzony "Frenzy" dobitnie przypomina o punkowo-garażowych korzeniach Popa, natomiast "Strung Out Johnny" pokazuje jego bardziej melodyjne, nieco stonowane oblicze, z uzupełniającymi brzmienie syntezatorami - to już raczej klimaty Bowiego z okresu "The Next Day" niż The Stooges. Dodajmy do tego jeszcze piąty na trackliście, zdecydowanie łagodniejszy "Morning Show" - który równie dobrze mógłby znaleźć się na płycie Leonarda Cohena - a otrzymamy mniej więcej pełny obraz płyty. Pozostałe nagrania albo przypominają któryś z tej trójki, albo mieszczą się gdzieś pomiędzy. Najbardziej z nich wyróżnia się "Neo Punk", przy czym odznacza się zdecydowanie in minus. To kawałek wpisujący się w stylistykę pop punku, ze wszystkimi jej wadami. Złe wrażenie nieco zacierają dwa kolejne kawałki, zadziorniejszy "All the Way Down" i najmocniej oparty na syntezatorach "Comments", oba dość wyraziste melodycznie. 

"Every Loser" zdecydowanie bardziej podobał mi się przy pierwszym odsłuchu niż powtórkach do recenzji, co pozwala mi sądzić, że to jedna z tych płyt, które odkrywają wszystkie karty przy pierwszym kontakcie, a później już tylko tracą. Zawodzi sama koncepcja płyty, cała ta nostalgiczna chęć powrotu do przeszłości. Album jest tym samym bardzo zachowawczy, przestarzały stylistycznie, a jednocześnie nie udaje się Popowi oszukać metryki - jego głos brzmi staro i nie pasuje do quasi-młodzieżowej estetyki, nie ma tu też za grosz młodzieńczej kreatywności, a brak też muzycznej dojrzałości. Ostatecznie największym przegrywem okazuje się sam Iggy, który mógł zakończyć karierę bardziej dzisiejszym, na pewno lepiej wykonanym "Post Pop Depression" albo jego subtelniejszą kontynuacją w postaci "Free". Tutaj wykonał wyraźny ukłon w stronę fanów, którym marzył się powrót do punka, a taka kapitulacja rzadko przekłada się na muzyczną jakość. Przy czym "Every Loser" nie jest tak złą płytą, jak mógłby być przy takim podejściu. Poza jednym koszmarnym kawałkiem jest to całkiem przyjemne granie, faktycznie niezłe w swojej stylistyce, gdzie jednak bez trudu znajdzie się wiele lepszej muzyki.

Ocena: 6/10



Iggy Pop - "Every Loser" (2023)

1. Frenzy; 2. Strung Out Johnny; 3. New Atlantis; 4. Modern Day Ripoff: 5. Morning Show; 6. The News For Andy (Interlude); 7. Neo Punk; 8. All the Way Down; 9. Comments; 10. My Animus (Interlude); 11. The Regency

Skład: Iggy Pop - wokal; Andrew Watt - gitara, gitara basowa (2,5,6,8), instr. klawiszowe (2-5,8,9,11), instr. perkusyjne (6,11), dodatkowy wokal; Josh Klinghoffer - gitara (2,9,10), gitara basowa (5,7), instr. klawiszowe (2,3,6-10); Stone Gossard - gitara (8); Dave Navarro - gitara (11); Duff McKagan - gitara basowa (1,3,4); Eric Avery - gitara basowa (9); Chris Chaney - gitara basowa (11); Chad Smith - perkusja i instr. perkusyjne (1-6,8); Travis Barker - perkusja (7); Taylor Hawkins - perkusja i instr perkusyjne (9,11), pianino (9)
Producent: Andrew Watt


Komentarze

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Soft Machine - "Fifth" (1972)

[Recenzja] Polish Jazz Quartet - "Polish Jazz Quartet" (1965)