[Recenzja] deathcrash - "Return" (2022)

deathcrash - Return


Młoda brytyjska scena rockowa rośnie w siłę. Na razie co prawda nie widać kolejnego zespołu, który mógłby równać się z wielką trójką współczesnego rocka - grupami black midi, Black Country, New Road oraz Squid - lecz to zapewne kwestia czasu. Potencjału na pewno nie brakuje londyńskiemu deathcrash, który pod koniec stycznia zadebiutował albumem o przewrotnym tytule "Return". Poprzedziły go jedynie dwie EPki (w tym naprawdę udana "People Thought My Windows Were Stars" z końcówki 2020 roku) oraz kilka singli. W przeciwieństwie do wspomnianych wcześniej twórców, deathcrash kieruje się w raczej odmienne rejony stylistyczne, a jego inspiracje nie są tak szerokie. Na upartego można porównać klimat "Return" do wydanego siedem dni później drugiego albumu BC,NR - "Ants From Up There"; dość podobnie brzmią też partie wokalne, choć brakuje im ekspresji nieodżałowanego Isaaka Wooda. Ogólnie bliżej tutaj jednak do takich zespołów, jak Low, Duster czy Red House Painters, czyli ogólnie do nurtu slowcore.

Grupa deathcrash to kwartet tworzony przez śpiewającego gitarzystę Tierana Banksa, drugiego gitarzystę Matta Weinbergera, basistę Patricka Fitzgeralda oraz bębniarza Noah Bennetta. Na swoim pełnowymiarowym debiucie muzycy zaprezentowali aż dwanaście utworów, z których część jest dość rozbudowana, co daje w sumie godzinę i pięć minut materiału. Trochę długo, a niekoniecznie przekłada się to na jakość. Na pewno znakomicie się to wszystko zaczyna. Rozpoczynający płytę "Sundown" to zarazem jej najlepszy fragment. Fajnie wypada kontrast pomiędzy dwiema gitarami - jedną czystą i melodyjną, drugą przesterowaną i lekko chaotyczną. Zgrabna zwrotka prowadzi do bardzo ładnego refrenu, ale utwór nie ogranicza się do prostego schematu piosenkowego, lecz z czasem zaczynają dochodzić nowe elementy, jak łagodniejsza, a przy tym autentycznie przebojowa część zaczynająca się w połowie siódmej minuty, albo następująca tuż potem instrumentalna koda, w której zespół zaostrza brzmienie i przyśpiesza tempo.

Po takim utworze oczekiwania mogą naprawdę wzrosnąć, jednak w jeszcze kilku kolejnych nagraniach udaje się utrzymać podobny poziom. Singlowe "Unwind" i "Horses", a także prawie najdłuższy na płycie "American Metal" - nieadekwatnie zatytułowany, bo z metalem niemający nic wspólnego - to wciąż bardzo wyraziste granie, tak pod względem melodii, jak klimatu. Jednak z czasem kompozycje stają się mniej charakterystyczne, a kwartet w zasadzie wciąż powtarza te same patenty. Ewentualnie zbacza w kompletnie niepasujące do całości rejony, by wymienić post-hardcore'owe wrzaski w "Wrestle With Jimmy" czy prawie metalowy riff "Was Living". Trafia się co prawda jeszcze parę sympatycznych momentów - jak "Slowday", "Doomcrash" (zgodnie z tytułem jest tu trochę doomowego riffowania, ale tym razem dobrze wtopionego w nastrój albumu) czy dość ascetyczny finał "The Low Anthem" - jednak potencjał nie został tu w pełni wykorzystany. A w sumie wystarczyłoby ograniczyć się do tych czterdziestu, góra czterdziestu pięciu minut, zamiast pakować na płytę co popadnie.

Pamiętajmy jednak, że black midi czy Black Country, New Road też nie od razu pokazały swoją wielkość, a dopiero na drugich albumach i po odejściu od pierwotnego stylu. Czy podobnie będzie w przypadku deathcrash, tego dowiemy się pewnie niebawem. 

Ocena: 7/10



deathcrash - "Return" (2022)

1. Sundown; 2. Unwind; 3. Horses; 4. American Metal; 5. Matt's Song; 6. Wrestle With Jimmy; 7. Metro I; 8. Slowday; 9. Was Living; 10. What to Do; 11. Doomcrash; 12. The Low Anthem

Skład: Tiernan Banks - wokal i gitara; Matt Weinberger - gitara; Patrick Fitzgerald - gitara basowa; Noah Bennett - perkusja
Gościnnie: Ric James - wokal (5,11); Bennett Theissen - wokal (7); Mark Linkous - głos (10); Toazted - głos (10)
Producent: Ric James


Komentarze

  1. Szczerze mówiąc, bardziej podeszła mi ich epka wydana zdaje się dwa lata temu. Głównie dzięki temu, że trwała pół godziny. Zespół ma duży potencjał, jak sam słusznie zauważyłeś. Gdyby ta płyta była o 20 minut krótsza, mielibyśmy do czynienia z czymś naprawdę fajnym. Swoją drogą, w piątek swój debiut wydał zespół Caroline - jest wiele, do czego mógłbym się przyczepić w ich albumie, ale i tak warto na niego zerknąć, ciekawe granie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Polish Jazz Quartet - "Polish Jazz Quartet" (1965)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)

[Recenzja] SBB - "SBB" (1974)

[Recenzja] Soft Machine - "Fifth" (1972)