[Recenzja] The Mothers - "Over-Nite Sensation" (1973)



Frank Zappa zakończył swoją przymusową rekonwalescencję i pod koniec 1972 roku wrócił do koncertowania. Początkowo towarzyszyła mu okrojona wersja składu z "The Grand Wazoo", ale szybko wymienił większość muzyków. Właściwie wymieniał ich niemalże z występu na występ, zapraszając zarówno starszych, jak i zupełnie nowych współpracowników. Przez jego zespół przewinęli się wówczas m. in. tacy instrumentaliści jak Ian i Ruth Underwoodowie, Sal Marquez, saksofonista Napoleon Murphy Brock, George Duke, Jean-Luc Ponty, Tom Fowler, a także perkusiści Chester Thompson i Ralph Humphrey. Większość z tych muzyków można usłyszeć też na albumie "Over-Nite Sensation", nagrywanym przez znaczną część 1973 roku (podczas tych samych sesji powstała też znaczna część "Apostrophe (')", wydanego już w następnym roku). W nagraniach można usłyszeć także różnych wokalistów, w tym żeński chórek złożony z Tiny Turner i innych członkiń grupy The Ikettes, lecz główny wokal należy do samego Zappy.

Album znacznie różni się od wydanych w poprzednim roku, w większości instrumentalnych, mocno jazzowych "Waka/Jawaka" i "The Grand Wazoo". "Over-Nite Sensation" pokazuje bardziej rockowe, piosenkowe oraz humorystyczne oblicze Zappy. Wypełniają go nagrania krótkie (żadne nie przekracza siedmiu minut), o bardziej konwencjonalnych strukturach i wyraźniej zaznaczonych melodiach, choć niekoniecznie przystępne dla przypadkowego słuchacza ze względu na swoją dziwność. Spore kontrowersje wywołała warstwa tekstowa, która przeważnie w niezbyt subtelny sposób odnosi się do seksu. Moim zdaniem problemy tego albumu tkwią gdzie indziej. Po pierwsze, wokalnych wygłupów - a tak można określić praktycznie wszystkie wokale na tej płycie - jest po prostu zbyt dużo w stosunku do fragmentów instrumentalnych. Po drugie, właściwie wszystkie utwory są parodią popularnych w tamtym czasie stylów, jak mieszanka rocka z country ("Camarillo Brillo", "Montana") lub z funkiem (np. "I'm the Slime", "Dirty Love"), nierzadko doprawiona typowo hardrockowymi patentami (kawałki w rodzaju "Fifty-Fifty" czy "I'm the Slime" momentami niemalże podchodzą pod stylistykę Deep Purple).

Na swój sposób jest to wszystko bardzo fajne, ale te wszystkie wygłupy i nawiązania do mniej ambitnego grania, odgrywają tutaj zdecydowanie zbyt dużą rolę, przysłaniając ciekawsze rzeczy. Dopiero uważniejsze słuchanie pozwala odkryć mnóstwo fascynujących aranżacyjnych smaczków, chociażby w warstwie rytmicznej (w czym ogromna zasługa Ruth Underwood i jej perkusjonaliów). Ale nawet jeśli te utwory są dzięki temu ciekawsze, niż typowy rockowy mainstream z tamtych czasów, to wciąż nie są tak ciekawe, jak by mogły być. Zappa nie wykorzystał tu do końca ani własnego potencjału, ani potencjału świetnych muzyków, których zaprosił do nagrania tego albumu. Wciąż jednak można znaleźć wiele świetnych momentów, w których instrumentaliści naprawdę mogą się wykazać - przede wszystkim w "Zomby Woof" i "Montana", w których pojawiają się i długie solówki gitarowe lidera, i trochę bardziej skomplikowanego grania. A jednocześnie nie brakuje tu utworów, z "Camarillo Brillo" na czele, które autentycznie posiadają spory potencjał komercyjny.

"Over-Nite Sensation" zdecydowanie nie zalicza się do szczytowych osiągnięć Franka Zappy, choć wciąż jest to muzyka o większych walorach artystycznych niż rock głównego nurtu. Niewątpliwą zaletą tego wydawnictwa jest to, że może stanowić dobry wstęp do twórczości Zappy dla osób, które jeszcze nie miały z nią do czynienia lub kompletnie odbiły się od tych ambitniejszych albumów w rodzaju "Hot Rats" i "The Grand Wazoo". Nie jest to bowiem wymagająca muzyka, choć niektórych odstraszać może groteskowym humorem i frywolnością. Ogólnie jest to bardzo fajne granie, ale jednak dość rozczarowujące na taki skład.

Ocena: 7/10



The Mothers - "Over-Nite Sensation" (1973)

1. Camarillo Brillo; 2. I'm the Slime; 3. Dirty Love; 4. Fifty-Fifty; 5. Zomby Woof; 6. Dinah-Moe Humm; 7. Montana

Skład: Frank Zappa - gitara, wokal (1-3,5-7); Sal Marquez - trabka, wokal (6); Ian Underwood - klarnet, flet, saksofon altowy, saksofon tenorowy; Bruce Fowler - puzon; George Duke - instr. klawiszowe; Jean-Luc Ponty - skrzypce; Tom Fowler - gitara basowa; Ralph Humphrey - perkusja; Ruth Underwood - wibrafon, marimba i inne instr. perkusyjne; Kin Vassy - wokal (2,6,7); Ricky Lancelotti - wokal (4,5); Tina Turner and the Ikettes - dodatkowy wokal (2,3,5-7)
Producent: Frank Zappa


Komentarze

  1. Warto też wspomnieć o świetnych solach gitarowych w "Fifty-Fifty" czy w "Zomby Woof". A te "wokalne wygłupy" to potrafią być całkiem skomplikowane jak w środkowej sekcji "Montana".

    OdpowiedzUsuń
  2. Racja. Idealny album na początek przygody z Zappą. Sam od niego zaczynałem. Chyba najbardziej konwencjonalna płyta Franka. Idealna aby połknąć bakcyla a potem przejść do takiego Hot Rats. Wszystkie te smaczki Zappowe na tej płycie są choć są nieco wplecione na drugi plan. Jak ta płyta wejdzie to potem łatwo pochłonąć te jazz rockowe płyty gdzie ten prawdziwy Zappa jest już na pierwszym planie. Sam Zappa zawsze mówił że nienawidzi rocka ale że z grania jazzu wyżyć się nie da to musi od czasu do czasu nagrać coś rockowego i bardziej "normalnego" aby nie musiał iść do roboty.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zappa nienawidził rocka? W wywiadach mówił o nim różnie. Zapoznaj się z rankingami jego ulubionych płyt, wtedy zobaczysz, że było jednak nieco inaczej. Na przestrzeni lat dziennikarze z różnych czasopism muzycznych (amerykańskich i europejskich) prosili go o tego typu zestawienia. Zappa chętnie dzielił się swoimi fascynacjami. Czytałem bodajże cztery takie teksty – jeden z lat 60, dwa z 70. i jeden z 80. W czołówce pojawiali się między innymi: Black Sabbath, The Rolling Stones, The Beatles. Neil Young.

    „Over-Nite Sensation” to dobry album. Problem w tym, że „tylko” dobry. Wystarczy porównać ten materiał z tym, co zespół wyczyniał wówczas na scenie. („Hordern Pavillion, Sydney, June 25, 1973”, „Waterloo” – koncert z listopada 1973 roku w Kanadzie, „Live In Austin” – nagranie z października 1973 roku) czy też wydany oficjalnie w 2013 roku fantastyczny „Road Tapes, Venue 2”, będący zapisem koncertu z sierpnia 1973 roku w Helsinkach. W czasie wspomnianych koncertów zespół prezentował inne oblicze – w znakomitej większości muzyka była instrumentalna, przeważały długie, rozbudowane kompozycje. Kapitalne były partie solowe, nie brakowało intrygujących improwizacji, słowem, prawdziwy dynamit! W tym kontekście „Over-Nite Sensation” wypada dosyć blado. Band Franciszka Wielkiego z 1973 roku miał bodaj największy potencjał muzyczny: George Duke, Jean-Luc Ponty, grająca fantastycznie na różnych perkusjonaliach Ruth Underwood, a byli przecież jeszcze Napoleon Murphy Brock, Chester Thompson, Tom Fowler, Bruce Fowler. Na „Over-Nite Sensation” potencjał ujawnił się w ograniczonym zakresie. Były to tylko przebłyski wielkiego grania. Podobnie będzie na „Apostrophe (‘)”. Po dość zakręconych, jak na możliwości przeciętnego słuchacza, eksperymentach z fuzją jazzu i rocka („Waka/Jawaka”, „The Grand Wazoo”), Zappa postanowił nagrać coś bardziej komunikatywnego, eksponując swoje specyficzne poczucie humoru. Takie kompromisy zawsze mają swoje konsekwencje. Kolejne trasy koncertowe z lat 1974-1975 dobrze pokazują, jak na przestrzeni miesięcy materia muzyczna ulegała systematycznemu uproszczeniu. Dla niektórych muzyków z grupy było to trudne do zaakceptowania, bowiem woleli grać bardziej ujazzowioną muzykę z długimi partiami instrumentalnymi. Tak było choćby w przypadku Jean-Luca Ponty’ego. W jednym z wywiadów Ponty powiedział, że był to jeden z istotnych powodów, dlaczego opuścił band Zappy. Trzeba to chyba napisać wprost - płyty z lat 1973-1974 zalatują trochę komercją. Dopiero na „One Size Fts All” (1975) udało się Zappie wycisnąć więcej z tego bandu. W rezultacie otrzymaliśmy jeden z najlepszych albumów w jego dyskografii.

    OdpowiedzUsuń
  4. One Size Fits All to dl amnie jedynie Inca Roads. Reszta taka sobie jak np.pijackie zaśpiewy typu San Berdino. Tej płycie bliżej do Apostrophe niż Hot Rats. A to że nienawidził rocka to też nie jakaś tam opinia kogoś trzeciego tylko cytaty samego Zappy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Użyłeś uogólnienia, które być może pasowałoby do konkretnego wykonawcy, ale nie do wszystkich reprezentantów gatunku. Najlepiej podaj te cytaty, wtedy wszystko będzie jasne. Dlaczego pisałem o uogólnieniu? Na łamach „Let It Rock”w czerwcu 1975 roku można było przeczytać, jakie są ulubione płyty Zappy. Oto pierwsza czwórka:
    1. Supernaut - Black Sabbath
    2. After The Gold Rush - Neil Young
    3. Between The Buttons - The Rolling Stones
    4. Abbey Road – The Beatles

    Czy tak może wyglądać czołówka ulubionych płyt człowieka, który „nienawidzi” rocka?

    Co do „One Size Fits All” - dla Ciebie może być słaba lub przeciętna, to kwestia indywidualnych preferencji. Faktem jednak jest, że wedle opinii zdecydowanej większości krytyków muzycznych i fanów Zappy jest to jeden z jego najlepszych albumów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie słyszałem o takiej płycie jak Supernaut Black Sabbath. Już nie pamiętam gdzie ten cytaty czytałem ale czytałem. Widać że Zappy nie należy brać na poważnie. On ogólnie za dużo gadał, wszędzie i do wszystkich (nawet na koncertach połowa to granie a połowa gadanie) i jak widać gadał to co w danym momencie mu na język padło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W rzeczywistości Zappa wymieniał na tej liście zarówno utwory, jak i albumy. Pomimo tego, że "Supernaut" znalazł się na pierwszym miejscu, Frank nie wiedział nawet, że kawałek ten pochodzi z "Vol. 4". Oto co dokładnie o nim powiedział: I think it's from Paranoid. I like it because I think it's prototypical of a certain musical style, and I think it's well done. Also, I happen to like the guitar lick that's being played in the background.

      Na liście są też kompozytorzy klasyczni (Penderecki, Varese) i bluesmani (Muddy Waters, Howlin' Wolf). O dziwo, nie ma w ogóle jazzu.

      Całość tutaj: https://www.afka.net/Articles/1975-06_Let_It_Rock.htm

      Usuń
    2. Brak jazzu raczej nie dziwi, Zappa raczej lubił się z niego naśmiewać.

      Usuń
    3. To tak, jak i z innych gatunków ;)

      Usuń
    4. Zappa to lubił się naśmiewać ze wszystkiego i każdego

      Usuń
  7. Podejrzewam że zrecenzujesz Apostrophe i One Size Fits All a czy zrecenzujesz Helsinki ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego jeszcze nie wiem. Jeśli tak, to nieprędko ze względu na datę wydania.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)