[Recenzja] Klaus Schulze - "Timewind" (1975)

Klaus Schulze - Timewind


Klaus Schulze był - bo od paru dni musimy mówić o nim w czasie przeszłym - jednym z najważniejszych twórców elektroniki lat 70. Zaczynał wprawdzie od grania na perkusji w grupach Tangerine Dream i Ash Ra Tempel - w tamtym czasie wciąż jeszcze wpisujących się w stylistykę krautrocka - jednak szybko postawił na nagrywanie i wydawanie pod własnym nazwiskiem. Pierwsze płyty, jak "Irllicht" (recenzowany tu parę lat temu) czy "Cyborg", tworzył w chałupniczych warunkach, przy pomocy tradycyjnych instrumentów, następnie poddając taśmy odpowiednim manipulacjom. Z czasem jednak sukcesywnie rozbudowywał swoje instrumentarium o różne elektroniczne zabawki. W okresie nagrywania "Timewind" był już posiadaczem syntezatorów ARP 2600, ARP Odyssey, EMS Synthi-A oraz Elka String, a także sekwencera Synthanorma. Właśnie przy pomocy tej aparatury, wspierając się dodatkowo pianinem i elektrycznymi organami Farfisa, zarejestrował wspominany album.

Na "Timewind" daje się odczuć odwrót od wcześniejszej, ambientowo-krautowej stylistyki. Pamiętajmy, że rok wcześniej Tangerine Dream wydało album "Phaedra", przełomowy nie tylko dla samego zespołu, ale całej rozrywkowej elektroniki. Rozpoczęty tam nurt zwany Szkołą Berlińską nie umknął uwadze Schulze'a, który postanowił rozwinąć wątki podjęte przez swoich kolegów. Na trwającym blisko godzinę albumie umieścił dwa nagrania, których tytuły stanowią rodzaj hołdu dla Richarda Wagnera. Bayreuth to bawarskie miasto, w którym XIX-wieczny kompozytor postawił własny teatr operowy. Tam właśnie odbyła się światowa premiera monumentalnego "Pierścienia Nibelunga", a do dziś organizowane są festiwale wagnerowskie. Wahnfried to z kolei nazwa posiadłości Wagnera w tymże mieście, na której terenie został też pochowany. Pomimo tych odniesień do niemieckiego przedstawiciela romantyzmu, słynącego z pełnych patosu dzieł, płyta Shulze'a ma znacznie bardziej minimalistyczny charakter.

"Bayreuth Return" ewidentnie powstał pod wpływem ówczesnych dokonań Tangerine Dream, w podobny sposób napędzanych przez ostinatowy puls z sekwencera. Schulze właśnie w tym nagraniu wykorzystał go po raz pierwszy. Co ciekawe, to półgodzinne nagranie powstało w jednym podejściu, przy pomocy dwuścieżkowego magnetofonu. Rytmiczny podkład to krótki zapętlony motyw, którym muzyk manipulował na bieżąco, jednocześnie improwizując na syntezatorze melodie i inne dźwięki. Niewątpliwie ma to świetny nastrój i bardzo ładne brzmienie. Nie wątpię, że przy odpowiednim nastroju można się w tych dźwiękach całkowicie zatracić, tracąc poczucie czasu. Tylko, że właśnie czas nie do końca działa tu na korzyść, bo oceniając utwór na chłodno nie da się ukryć, że nie udało się uniknąć pewnych dłużyzn. A wystarczyłoby dokonać paru cięć, w momentach, gdy zbyt długo ciągnięty jest jeden pomysł. Drugie, niemal równie długie nagranie, "Wahnfried 1883", jest już bliższe wcześniejszych dokonań Klausa. Czyli jest to taka trochę wariacja na temat floydowego "A Saucerful of Secrets" - ulubionego utworu sporej części krautrockowych muzyków - a trochę jednak nie, bo poza klasycznym brzmieniem organów Farfisa pojawiają się też nowocześniejsze dźwięki syntezatorów. Poza tym mógłbym wymienić dokładnie te same zalety i wady, co w przypadku winylowego rewersu. Tutaj wprawdzie tych mielizn jest jakby więcej, ale znów równoważy je naprawdę przyjemny klimat i brzmienie.

"Timewind" z pewnością nie jest płytą idealną, ale dostarczającą mi wystarczająco pozytywnych wrażeń, bym nieco przymknął oko na mankamenty, bo naprawdę miło się tego słucha. Wśród niezliczonych płyt Klausa Schulze'a, z których większość jest bardzo do siebie podobna, ta zalicza się do tych bardziej udanych. Tutaj brzmiało to jeszcze całkiem przekonująco i świeżo, szczególnie pierwsza połowa winyla. Fakt, wcześniej było Tangerine Dream, ale przecież niewiele wcześniej i jednak na mniejszą skalę wykorzystywało możliwości sekwencera. Tak więc nie byłoby dużej przesady w uznaniu "Timewind" za album, który pomógł ukształtować tzw. progresywną elektronikę, a szczególnie jej berliński odłam. Warto też podkreślić, że właśnie ten longplay był dla autora przełomem, bo choć nie trafił do żadnych notowań, to cieszył się pewną popularnością. Na tyle dużą, że Schulze mógł w końcu pozwolić sobie na zakup wymarzonego Mooga, a kolejny materiał zarejestrować w profesjonalnym studiu.

Ocena: 8/10



Klaus Schulze - "Timewind" (1975)

1. Bayreuth Return; 2. Wahnfried 1883

Skład: Klaus Schulze - syntezatory, sekwencer, organy, pianino
Producent: Klaus Schulze


Komentarze

  1. Z innej beczki. Czytałem na rockmetal recenzję "Tiamat - Clouds" z 2000 roku, niejakiego Pablo. Wiadomo, że jak u kobiet najwięcej ich na świecie o imieniu Anna, to u chłopów najwięcej Piotrków i Pawłów ale czyżbyś kiedyś pisał na rockmetal czy to był inny Pablo ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie miałem nic wspólnego z tą stroną. W 2000 roku nawet nie interesowałem się muzyką, a jedyne, co wtedy pisałem, to wypracowania na języku polskim ;).

      Usuń
  2. Cześć Paweł, fajnie że wróciłeś do twórczości Klausa Schulze. Czy planujesz dalsze recenzje jego płyt?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)