[Recenzja] Steve Reich & Musicians - "Music for 18 Musicians" (1978)

Steve Reich - Music for 18 Musicians


Wytwórnia fonograficzna ECM kojarzona jest przede wszystkim z muzyką jazzową - przede wszystkim z jej specyficzną odmianą, którą powszechnie określa się mianem jazzu w stylu ECM, choć w początkach dominowały bardziej awangardowe formy. Jednak katalog labelu nie ogranicza się wyłącznie do tego gatunku. Bardzo dobrze prosperował też dział muzyki klasycznej, który na dobre wystartował w połowie lat 80., jako The ECM New Series, jednak zainaugurował go wydany już w 1978 roku "Music for 18 Musicians" Steve'a Reicha. To znaczące dzieło minimalizmu i ogólnie XX-wiecznej poważki, które odniosło też sukces komercyjny. Sto tysięcy sprzedanych egzemplarzy to wynik, jakiego można by się spodziewać raczej po muzyce rozrywkowej.

Steve Reich zaliczany jest do pionierów minimalizmu. W młodości fascynował go jednak przede wszystkim jazz. Pod wpływem nagrań Milesa Davisa, Johna Coltrane'a oraz Charliego Parkera chciał zostać bopowym bębniarzem. Z czasem coraz bardziej pociągała go muzyka klasyczna. Zamierzał studiować kompozycję, jednak porównując się z Mozartem lub Bartókiem, stwierdził, że jest za stary na zostanie kompozytorem i wybrał filozofię. Muzyka wciąż jednak go pociągała i po zdobyciu dyplomu z filozofii rozpoczął naukę w nowojorskiej Juilliard School of Music na kierunku kompozycji. W tamtym okresie zaczął obracać się wśród takich twórców, jak Terry Riley, Philip Glass czy Pauline Oliveros, a także uczestniczył w powstaniu minimalizmu - nurtu stanowiącego opozycję dogorywającego serializmu, zrywającego też z dziedzictwem zachodniej muzyki klasycznej wcześniejszych epok, za to czerpiącego inspiracje z odległych kultur, a także wykorzystującego nowoczesne techniki obróbki dźwięku.

Pierwsze kompozycje Reicha, tworzone pod koniec lat 60., zdradzały silny wpływ koncepcji Rileya. Z czasem jednak artysta wyrabiał sobie indywidualny styl. Przełomowym momentem okazał się jego wyjazd do Ghany. W trakcie trzymiesięcznego pobytu zgłębiał lokalną muzykę, opartą głównie na dźwiękach perkusyjnych, co znalazło odbicie w słynnej kompozycji "Drumming" z 1971 roku. Był to jego ostatni utwór oparty wyłącznie na zapętlonych frazach odtwarzanych w różnym tempie. W późniejszym czasie Reich zaczął odchodzić od sztywnych ram wczesnego minimalizmu na rzecz nieco bogatszych harmonii oraz melodyki. Stało się tak pod wpływem kolejnej wyprawy, tym razem do Azji Południowo-Wschodniej, która przyniosła fascynację indonezyjskim gamelanem, co znalazło odbicie w kolejnym dziele, tworzonym w latach 1974-76 "Music for Eighteen Musicians", którego sceniczna premiera odbyła się w nowojorskim The Town Hall 24 kwietnia 1976 roku. Dwa lata później doszło do wydania płytowego.

Pomimo tytułu, sugerującego konieczność wykonywania utworu w 18-osobowym składzie, kompozytor zalecał, aby rozbudowywać go o kolejnych instrumentalistów. Wprawdzie zarówno na scenie w trakcie premierowego wykonania, jak i w studiu, było obecnych dokładnie osiemnastu muzyków, jednak większość z nich wystąpiło w dwóch, a nawet trzech różnych rolach. Do wykonania utworu wykorzystane zostały skrzypce, wiolonczela, po dwa klarnety i klarnety basowe, cztery głosy, siedem fortepianów, a także mnóstwo perkusjonaliów - marimby, ksylofony, metalofony oraz marakasy. To największe instrumentarium, jakie do tamtej pory zaproponował Reich (osobiście grający tu na jednym z fortepianów oraz na marimbie), dzięki czemu faktura kompozycji i harmonie są tutaj bogatsze niż w jego wcześniejszych dziełach. Jednocześnie wciąż jest to muzyka oparta w całości na repetycjach - zapętlających się partiach instrumentalnych, nakładających się na siebie w różnych konfiguracjach, tworząc intrygujące wzory. Blisko godzinny utwór składa się z trzynastu części: opartej na jedenastu akordach klamry "Pulse", a także jedenastu sekcji, z których każda jest wariacją na temat jednego z tych akordów. Nagranie rozwija się stopniowo, w bardzo płynny sposób, przez co łatwo przegapić kolejne zmiany, jeśli nie poświęca się całej uwagi. Nie jest to zatem muzyka na co dzień. Wymaga odpowiedniego nastroju i skupienia, które pozwolą się wciągnąć i odkrywać to nieco ukryte bogactwo brzmień, melodii oraz harmonii.

Jednocześnie nie jest to wcale muzyka trudna w odbiorze, wymagająca od słuchacza wielkiego osłuchania z poważką. W zasadzie na "Music for 18 Musicians" zaciera się podział na tzw. wysoką i niską kulturę. Jest to muzyka akademicka, której słucha się niczym płyt z rozrywkową elektroniką lub ambientem. Charakteryzuje się bardzo przyjemnym, lekkim klimatem i brakiem niezrozumiałych eksperymentów W gruncie rzeczy jest to bardzo proste granie, choć na swój sposób całkiem wyrafinowane, dlatego nie doszukiwałbym się w tym wady. Nie ulega też wątpliwości, że to jedno z ważniejszych, a przynajmniej najsłynniejszymi dzieł współczesnej muzyki klasycznej. Warto również podkreślić jego wpływ na muzykę popularną - do inspiracji przyznawał się m.in. David Bowie, który uczestniczył w nowojorskiej premierze dzieła i oddał czytelny hołd w nagranej niedługo potem kompozycji "Weeping Wall".

Ocena: 9/10



Steve Reich & Musicians - "Music for 18 Musicians" (1978)

1. Pulse - Sections I-IV; 2. Sections V-XI - Pulse

Skład: Steve Reich - fortepian, marimba; Steve Chambers - fortepian;; Jay Clayton - fortepian, wokal; Larry Karush - fortepian; marakasy; James Preiss - fortepian, metalofon; Nurit Tilles - fortepian; David Van Tieghem - fortepian, marimba, ksylofon; Bob Becker - marimba, ksylofon; Russ Hartenberger - marimba, ksylofon; Glen Velez - marimba, ksylofon; Gary Schall - marimba, marakasy; Virgil Blackwell - klarnet, klarnet basowy; Richard Cohen - klarnet, klarnet basowy; Shem Guibbory - skrzypce; Ken Ishii - wiolonczela; Rebecca Armstrong - wokal; Elizabeth Arnold - wokal; Pamela Fraley - wokal
Producent: Rudolph Werner


Komentarze

  1. "minimalizmu - nurtu rozwijającego pomysły serializmu"
    To jest kompletnie źle, muzyka downtownowa powstawała w kontrze do tej akademickiej (Reich na początku pracował jako taksówkarz).
    "bardzo proste granie, choć na swój sposób całkiem wyrafinowane"
    Trochę cudacznie to brzmi, lepiej byłoby przybliżyć czytelnikom podstawowe założenia "process music". Polecam esej Reicha "Music as a Gradual Process", gdzie wszystko jest w prosty sposób wyjaśnione (http://musicgrad.ucsd.edu/~dwd/2014_music14/reich.pdf).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację - minimalizm był raczej swego rodzaju dekonstrukcją pomysłów serializmu i w takim sensie z niego wynikał, jako świadome przeciwieństwo.

      Usuń
    2. Reich nie był w ogóle zainteresowany serializmem. Różne były też i minimalizmy, ten Reicha i Glassa jest inny niż ten Conrada i La Monte Younga.
      Omawiając tę płytę warto zwrócić uwagę w jaki sposób muzyka ta odchodzi od ścisłych procedur "process music" w stronę bardziej przystępnej dla słuchacza, mającej wywoływać w nim określone wrażenia. Warto zauważyć też, że chyba do 1997 roku nie istniała partytura do tej kompozycji, Reich tworzył ten utwór pod konkretnych muzyków (trochę jak Ellington), pracując aż do osiągnięcia pożądanego efektu. Inne wykonania powstawały potem na bazie tego nagrania.

      Usuń
    3. Warto zacytować z wywiadu z Nymanem:
      "What I was really concerned with in Music for Eighteen
      Musicians was making beautiful music above everything else... I
      wasn't as concerned with filling the structure as I was ten years
      ago. On the other hand, although the overall sound of my music
      has been getting richer, it has done so without abandoning the
      idea that it has to have structure..."

      Usuń
    4. "słucha się niczym płyt z rozrywkową elektroniką lub ambientem"
      Coś w tym jest. Glass stwierdził kiedyś: "When I first heard Donna Summer, I just laughed. I said, That’s exactly what we’re doing! How could you miss it?" Fink w swojej książce o minimalizmie zestawia nawet "Music for 18 Musicians" z "Love to Love You Baby" Donny Summer.

      Usuń
  2. Choć nie jestem szczególnym fanem minimalizmu, to lubię Glassa, Rileya , Nymana (Reicha jakoś mniej, ale też niewiele słuchałem). Wydaje mi się, że choć od strony historycznej JD oczywiście ma rację, to serializm i minimalizm nie stoją ze sobą w aż tak jaskrawej sprzeczności. Wynika to z faktu, że serializm jest określoną TECHNIKĄ kompozytorską, podczas gdy minimalizm o wiele bardziej niż techniką jest ESTETYKĄ. Wg mnie jak najbardziej można sobie wyobrazić utwór minimalistyczny skomponowany w technice serialnej. Czy takie były? Myślę, że tak - ale to pytanie do znawców gatunku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pisałem, że stoją w sprzeczności, nieprawdą jest tylko, że minimalizm "rozwijał pomysły serializmu" (Reich uczył się u Berio, ale nie był zainteresowany stosowaniem techniki serialnej). Jak już też pisałem nie ma jednej estetyki minimalizmu! La Monte Young uważał muzykę Reicha i Glassa za komercyjną.
      Poszukiwany przez ciebie utwór to chyba:
      La Monte Younga -
      "On Remembering a Naiad"

      Usuń
    2. Minimalizm faktycznie trudno uznać za nurt, który „rozwijał pomysły serializmu”. Jeśli chodzi o strukturalizację materiału dźwiękowego i narrację kompozycji, niewątpliwie w dużym stopniu są to odrębne światy dźwiękowe. W przypadku narracji jest to uderzające. Minimalizm miał silne predylekcje do repetytywności, z kolei twórcy serializmu poszli drogą Arnolda Schönberga i Antona Weberna, rozwijając ich koncept „jednorazowości”. Była to iście rewolucyjna zmiana. Nacisk nie był już kładziony na rozwijaną horyzontalnie melodię, ale krótki, wyodrębniony motyw, który był istotny sam w sobie. Wymagało to od słuchacza zgoła odmiennej percepcji. Ogromnego znaczenia nabierał każdy drobny fragment kompozycji – walor interwałowy, rytmiczny, brzmieniowy. Nie jest łatwo przestawić się na taką „segmentową”, a czasami wręcz „punktową” percepcję. Była to jedna z głównych przyczyn tego, że muzyka wspomnianych „wiedeńczyków” i darmsztadzkich eksponentów punktualizmu nie trafiła pod strzechy.

      A propos Schönberga, warto zwrócić uwagę na pewien estetyczny paradoks. Autor „Verklärte Nacht” przyznawał, że jest wychowany na tradycji muzyki niemieckiej i austriackiej. Ogromny wpływ wywarła na niego twórczość Brahmsa, czyli „spóźnionego klasyka”. Kompozytora, który, jako żywo, nie kojarzył się w XIX wieku z awangardą i postępem. Tymczasem bez brahmsowskiej techniki nieustannej wariacji trudno wyobrazić sobie muzyczny świat Schönberga. Bodaj najbardziej rozwinął ją w okresie dodekafonicznym. W przypadku tej techniki trzeba również wspomnieć o Beethovenie, bowiem to jego charakterystyczna praca tematyczna była wielce instruktywna dla Brahmsa. W rezultacie mamy do czynienia z ciekawym, ewolucyjnym rozwojem techniki kompozytorskiej. Schönberg był wzorcowym przykładem rewolucyjnego konserwatysty.Już ekspresjonistyczne wcielenie na pierwszy rzut ucha może wydać się mocno odległe od romantyzmu, jednak jego powinowactwa z poprzednią epoką, na różnych poziomach muzycznego przekazu, są ewidentne. W istocie ekspresjonizm był „zmaksymalizowanym romantyzmem”. Warto zestawić to z awangardą powojenną, szczególnie darmsztadzką, która niemal totalnie kontestowała zastany porządek, dążąc do stworzenia nowego ładu dźwiękowego.

      Minimalizm dzięki repetytywności, prostocie formalnej oraz czynnikowi melodycznemu mógł liczyć na względy szerszego grona słuchaczy. Dla fanów rocka może być dobrą furtką do świata muzyki „poważnej” XX wieku. Osobiście nie należę do jego entuzjastów. Jak dla mnie, jest to jeden z mniej interesujących nurtów dwudziestowiecznej poważki (zważywszy na jego niejednorodność, nie jest to precyzyjne określenie, bo przecież niejednokrotnie minimalizm dryfuje mocno w stronę szeroko pojętej muzyki popularnej). Coś tam jednak znajduję dla siebie. Przede wszystkim niektóre kompozycje Glassa i Rileya. Z Reichem jakoś nigdy nie udało mi się zaprzyjaźnić.

      Usuń
    3. Dla zainteresowanych nagranie Arditti SQ:
      https://youtu.be/aSmiKgETaQQ?t=2844

      Usuń
    4. Dzięki - sprawdzę. Słuchałem kiedyś jakichś utworów Le Monte'a, ale średnio mi wchodziły. To zróżnicowanie estetyczne w obrębie określonych nurtów w sztuce jest zupełnie naturalne i jak najbardziej typowe. Nie ma jednego impresjonizmu w muzyce (porównajmy np. Debussy'ego z Ravelem) czy jednego surrealizmu w malarstwie (weźmy Dalego i Chirico).

      Usuń
    5. @mahavishnuu
      "Minimalizm dzięki repetytywności, prostocie formalnej oraz czynnikowi melodycznemu mógł liczyć na względy szerszego grona"
      Zależy, co uważany za przynależne do tego nurtu. Feldman to dla ciebie minimalizm? Twój opis nie pasuje też zupełnie do muzyki Theatre of Eternal Music, czy jakiegoś europejskiego minimalisty (np. Otte). Wczesne utwory Reicha czy Glassa oparte o ścisłe procedury też nie cieszą się popularnością wśród masowej publiczności. Traktowanie minimalizmu jako muzyki zorientowanej komercyjnie jest nieuczciwe, kompozytorzy tacy jak Reich zaczynali bez żadnego wsparcia instytucjonalnego, musieli szukać dorywczych prac, muzycy nie chcieli grać ich utworów, więc musieli z własnej kieszeni płacić za wykonania.

      Usuń
    6. @JD

      Przeczytaj jeszcze raz mój wpis na temat minimalizmu - przecież napisałem, że jest zjawiskiem „niejednorodnym”. Jeśli piszę w innym miejscu, że „niejednokrotnie dryfował mocno w stronę szeroko pojętej muzyki popularnej”, oznacza to, że bywało różnie. Dlatego podawanie przykładów, które akurat nie pasują do jednego z wariantów tego nurtu, nie jest właściwe.Faktem jest, że jego bardziej przystępne odmiany (np.niektóre utwory Philipa Glassa)zdobyły szerszą popularność. Zyskały ją w niemałym stopniu za sprawą tego, co zacytowałeś z mojego wpisu „Minimalizm dzięki repetytywności, prostocie formalnej oraz czynnikowi melodycznemu mógł liczyć na względy szerszego grona”. Z tego, co napisałem, żadną miarą nie wynika to, co sugerujesz: „Traktowanie minimalizmu jako muzyki zorientowanej komercyjnie jest nieuczciwe”. To czy twórcy minimalizmu kierowali się względami merkantylnymi to odrębny temat. Ze względu na wspomnianą „różnorodność” na pewno nie wrzucałbym wszystkich do jednego worka. Problem należy rozpatrywać indywidualnie, bo przecież nawet w obrębie twórczości jednego kompozytora natrafiamy na różne rzeczy. Ot, choćby wspomniany Glass. Z jednej strony materiał „piosenkowy”, popularny „Koyaanisqatsi”, bez trudu jestem sobie w stanie wyobrazić atencję fana progresywnej elektroniki dla „Glassworks” i „North Star”. Z drugiej, opery - „Einstein On The Beach” i „Satyagraha”, czy też niektóre wczesne kompozycje. To, że niektóre utwory minimalizmu mogą przypaść do gustu fanom szeroko pojętej muzyki rozrywkowej poczytuję za zaletę. Chodzi o to, o czym wspomniałem - mogą być furtką do świata muzyki „poważnej”. Zwolennik progresywnej elektroniki słuchając wspomnianych „Glassworks” i „North Star” może z czasem odkryć zróżnicowany świat „poważnej” elektroniki. Krok po kroku...

      Usuń
    7. @mahavishnuu
      Przepraszam, źle odczytałem twoją wypowiedź.
      Faktycznie późny Glass często wdzięczy się do publiczności, nie warto więc się o tym rozpisywać.

      Usuń
  3. No i co, można dyskutować bez Putina i Pisu (haha)? Można! Pytanie, czy minimalizm posiada rzeczywiście jakieś ściśle wyznaczone reguły techniki kompozytorskiej (a takie ma niewątpliwie dodekafonia, która dała początek serializmowi, i o której wspomniał Mahavishnu, przywołując Schoenberga,). Bo repetytywność to bardzo ogólne pojęcie. Czy np. muzyka Nymana z soundtracku The Piano to minimalizm w tym najbardziej komercyjnym wydaniu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście są techniki charakterystyczne dla minimalizmu: phasing, linear additive process, block additive process, splicing, dovetailing itp. Utwór uznawany jest za minimalistyczny jeśli stosuje któreś z nich. Tak jak pisałeś wcześniej lepiej chyba dyskutować o estetyce.
      W minimalistycznej muzyce struktura utworu jest nienarracyjna i nieteleologiczna, brak dramatycznych kulminacji, liczy się obiektywny bezcelowy proces, czas jest doświadczany jako wieczne teraz.
      Muzyka Nymana to nie jest czysty przypadek, o ile pamiętam pojawia się tam nawet cytat z Chopina. Jak na muzykę filmową jest chyba mało komercyjna, brak tu typowych tandetnych emocjonalnych chwytów, nie jest czysto służebna względem obrazu.

      Usuń
    2. Nie mam zielonego pojęcia, ale wiem jedno - piękna jest :D

      Usuń
    3. Pytałem, bo grywam (zresztą z wielką przyjemnością) utwory Nymana z "Fortepianu" na pianinie. Sama struktura utworów (np. najbardziej znanego leitmotivu  "The Hearts Asks Pleasure First ")- układy akordów, palcowanie, klucz basowy dla lewej ręki - jest bardzo klasyczna  - w tym sensie, w jakim klasyczne są np. fortepianowe tematy Nino Roty, Morricone czy Preisnera (choćby Marionetki). Natomiast estetycznie rzeczywiście  czuję, że gram utwór trochę  inny wyrazowo od wyżej wymienionych   (co  wynika poniekąd z akcentowania określonych dźwięków w  prawej ręce - tam tylko niektóre dźwięki są traktowane melodycznie, a inne współtworzą harmonię z ręką lewą  i to jest na początku podstawowe wyzwanie dla wykonawcy o marnych umiejętnościach technicznych, a takim jestem - ciężko przestawić się na to, że prawa ręka nie do końca gra melodię). A weźmy jeszcze  Arvo Parta i jego utwory skomponowane w  technice tintinnabuli. Dla mnie estetycznie jest to czysty minimalizm - dla wielu muzykologów - już nie.

      Usuń
    4. Part też kojarzy mi się z minimalizmem, ale nie jestem dobrze zaznajomiony z jego twórczością, po wysłuchaniu jednego z jego późnych utworów wokalno-instrumentalnych stwierdziłem, że nie będę więcej marnował na jego muzykę czasu. Wikipedia traktuje go jako minimalistę i jest chyba dość powszechnie zaliczany do nurtu "holy minimalism" (nie jestem przekonany, czy ten termin ma większy sens).
      Minimaliści z krajów bałtyckich to ciekawy temat, zawsze zastanawiało mnie czemu akurat tam ich tylu wyroiło. Podobnie ci serbscy...

      Usuń
  4. Jeszcze odnośnie wątku Mahavishnuu o Schoenbergu, to całą drogę, jaka wiodła od Beethovena do dodekafonii opisał w fantastyczny sposób Tomasz Mann w "Doktorze Faustusie". Ogromnie polecam tę książkę, bo znajdują się tam jedne z najwspanialszych opisów muzyki w historii literatury pięknej. Wiele lat temu - m.in pod wrażeniem powieści Manna, napisałem esej (w zasadzie jest to bardziej nowela) o... minimalizmie w krautrocku (de facto potraktowany pretekstowo i luźno związany z tematem, bo - jak mówiłem nigdy nie byłem specjalnym entuzjastą gatunku). Opublikował go magazyn "Fragile" (i nawet - pochwalę się - nominował do najlepszego tekstu muzycznego 2014 r.). Uważam, że jest mocny literacko (a bardzo rzadko jestem zadowolony ze swoich tekstów). Tutaj jest początek - jeśli kogoś wciągnął, mogę przesłać całość na maila (Mahavisnhuu chyba kiedyś wysyłałem). https://fragile.net.pl/nic-nibelungow/

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)