[Recenzja] Old and New Dreams - "Old and New Dreams" (1979)

Old and New Dreams - Old and New Dreams


Pod nazwą Old and New Dreams ukrywał się efemeryczny kwartet złożony z trębacza Dona Cherry'ego, saksofonisty Deweya Redmana, basisty Charliego Hadena oraz perkusisty Eda Blackwella. Muzyków już wcześniej łączyła współpraca z Ornette'em Colemanem. Cała czwórka pojawiła się co prawda tylko na albumach "Science Fiction" i "Broken Shadows", zarejestrowanych zresztą podczas jednej sesji, jednak poszczególnych członków kwartetu można usłyszeć na wielu innych wydawnictwach twórcy free jazzu. Szczególnie z Cherrym i Hadenem, a od pewnego momentu także Blackwellem, Coleman upodobał sobie współpracę. Nic dziwnego, muzycy znakomicie się rozumieli, co miało ogromne znacznie podczas improwizacji. W drugiej połowie lat 70. Ornette zaprezentował jednak całkowicie nowy zespół, Prime Time, w którym otoczył się młodszymi instrumentalistami i odświeżył swoją muzykę o wpływy funku czy rocka. Wówczas jego dawni współpracownicy założyli własną grupę, w której kontynuowali wcześniejsze idee swojego mentora.

Jako Old and New Dreams zadebiutowali w 1977 roku eponimicznym albumem, opublikowanym przez niezależną włoską wytwórnię Black Saint. Dwa lata później zadebiutowali ponownie, kolejną płytą bez tytułu, tym razem jednak z logo ECM na okładce. Oficyna Manfreda Eichera zapewniła lepszą dystrybucję i dostępność w różnych częściach świata, dzięki czemu właśnie ten longplay kwartetu jest najbardziej znany, choć trudno mówić w tym przypadku o wielkiej popularności. A szkoda, bo to naprawdę interesujący materiał. Na repertuar złożyło się sześć, zwykle dość rozbudowanych utworów, w tym dwie kompozycje Ornette'a Colemana oraz po jednej napisanej przez każdego muzyka kwartetu.

Całość rozpoczyna się od interpretacji popularnego standardu "Lonely Woman", który otwierał słynny album Colemana "The Shape of Jazz to Come". W oryginalnej wersji z 1959 roku także wystąpili Cherry i Haden, jednak trudno zarzucić im sentymentalizm. Nowe wykonanie znacząco różni się od pierwowzoru. Utwór rozrósł się z niespełna pięciu do ponad dwunastu minut, zyskując przy tym większej subtelności i większego uporządkowania. Partie saksofonu i trąbki tym razem nie wchodzą sobie w drogę, co przecież było bardzo ciekawym, nieoczywistym jak na tamte czasy zabiegiem. Za to w nowym wykonaniu bardziej wykazać może się sekcja rytmiczna - nie tylko grający dłuższe solo Haden, ale też Blackwell, którego intensywne bębnienie fajnie kontrastuje z resztą nagrania. Jednocześnie zwraca uwagę znakomita interakcja całego składu. Drugi kawałek autorstwa Colemana to żywszy "Open or Close", w którym freejazzowo zadziorne solówki dęciaków trzyma w ryzach swingujący rytm. W przeciwieństwie do "Lonely Woman", ta kompozycja dopiero tutaj miała swoją płytową premierę.

Cztery utwory kwartetu wydają się napisane i wykonane w taki sposób, aby jak najbardziej mogli wykazać się ich autorzy, podkreślając swój indywidualizm oraz wszechstronność. I tym sposobem "Togo", choć rozpoczęty solową partią trąbki, stanowi przede wszystkim popis Blackwella, grającego gęste, pełne żaru rytmy afrykańskie. Nawet podczas dłuższych fragmentów, gdy nie towarzyszą mu pozostali muzycy, doskonale wypełnia swoją grą całą przestrzeń, dzięki czemu nawet nie daje się odczuć braku innych instrumentów. Jednak w krótkich momentach zespołowych reszcie składu doskonale udaje się wpasować w ten afrykański klimat. "Guinea" z kolei potwierdza talent Cherry'ego do pisania zgrabnych tematów, a przy tym pokazuje go nie tylko jako świetnego trębacza, ale też przyzwoitego pianistę. Jest to najbardziej chwytliwy i optymistyczny fragment albumu. "Orbit of La-Ba" to z kolei zwrot w stronę dalekowschodnich tradycji muzycznych. Kompozytor utworu, Redman, gra tutaj nawet na pochodzącym z tamtych rejonów instrumencie dętym suona, co w połączeniu z egzotyczną rytmiką tworzy rewelacyjny nastrój. Nie mniej ciekawie wypada "Song for the Whales" Hadena, w którym autor imituje za pomocą kontrabasu śpiew wielorybów. Pozostali muzycy dodają od siebie co nieco w tle, by dopiero w szóstej minucie cały sklad wystąpił w równorzędnej roli, a utwór nabrał bardziej jazzowego charakteru.

Drugi eponimiczny album Old and New Dreams przynosi trzy kwadranse naprawdę błyskotliwie napisanej, zaaranżowanej i zagranej muzyki, w dodatku całkiem zróżnicowanej, co jednak nie szkodzi spójności. Całkowicie uzasadnione okazuje się firmowanie tego wydawnictwa nazwą zespołu, ponieważ trudno byłoby wskazać tu jednego lidera. Nie brakuje wprawdzie momentów, gdy któryś z muzyków skupia na sobie całą uwagę, jednak wszyscy dostają ich mniej więcej po równo, a dominuje granie w pełni kolektywne. Kwartet rozwija tym samym koncepcje Ornette'a Colemana, ale niewątpliwie robi to na swój własny sposób, czerpiąc jedynie ogólny pomysł na podejście do improwizacji.

Ocena: 9/10



Old and New Dreams - "Old and New Dreams" (1979)

1. Lonely Woman; 2. Togo; 3. Guinea; 4. Open or Close; 5. Orbit of La-Ba; 6. Song for the Whales

Skład: Don Cherry - trąbka, pianino (3); Dewey Redman - saksofon tenorowy, suona (5); Charlie Haden - kontrabas; Ed Blackwell - perkusja
Producent: Manfred Eicher


Komentarze

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)