[Recenzja] Vijay Iyer / Linda May Han Oh / Tyshawn Sorey - "Uneasy" (2021)

Vijay Iyer - Uneasy


Najlepszy okres wytwórni ECM to bez wątpienia lata 70., jednak do dziś w jej katalogu pojawiają się interesujące wydawnictwa. Takie, jak "Uneasy", najnowszy album amerykańskiego pianisty o indyjskich korzeniach, Vijaya Iyera. Trafiły tu głównie jego autorskie kompozycje, tworzone na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat i częściowo znane już z wcześniejszych płyt. Samych nagrań dokonano już dwa lata temu, w grudniu 2019 roku, jednak dopiero w kwietniu br. całość trafiła do sprzedaży. Iyer postanowił wrócić tu do formuły tria, z którą chyba najbardziej jest kojarzony. To istotna odmiana po jego poprzednim dziele, znakomitym "Far From Over" sprzed czterech lat, nagranym w sekstecie. Z tamtego składu oprócz lidera powtarza się jedynie perkusista Tyshawn Sorey, a nowego tria dopełniła basistka Linda May Han Oh, z którą Iyer nie miał dotąd okazji nagrywać.

Chociaż Vijay Iyer występuje tu w roli lidera oraz głównego kompozytora (repertuaru dopełnia jazzowy standard "Night and Day" Cole'a Portera oraz bardziej współczesny "Drummer's Song" Geri Allen), to wkład pozostałych instrumentalistów w ostateczny efekt jest nie mniej istotny. To ten rodzaj grania, gdzie każdy muzyk daje z siebie wszystko, pokazując własne umiejętności, ale też ściśle współpracuje z pozostałymi. Oczywiście, to znakomita pianistyka lidera przyciąga najwięcej uwagi, jednak pozostała dwójka doskonale dopełnia jego partie. Wspominałem już kiedyś, że nie jestem zwolennikiem płyt nagranych w takim składzie, przez sekcję rytmiczną bez typowo solowych instrumentów. Dlatego też znacznie bardziej przekonał mnie "Far From Over", z bogatszym, mocno zagęszczonym brzmieniem przez trzyosobową sekcję dętą. Jednak formuła fortepianowego tria wydaje się bardziej wymagająca dla muzyków, którzy nie mogą nawet na chwilę schować się za dęciakami, lecz wyłącznie na nich spoczywa jednoczesne prowadzenie rytmu, melodii i harmonii, a mając do dyspozycji ograniczone środki, muszą zadbać o to, by muzyka była intersująca dla słuchacza. Bardzo to podziwiam, ale moim zdaniem trio nie do końca podołało tu wyzwaniu, jakie sobie narzuciło. Tego rodzaju muzyczna wypowiedź mogłaby być nieco bardziej zwarta, bo przy siedemdziesięciu minutach trochę mi doskwiera mało urozmaicony charakter albumu.

"Uneasy", wbrew swojemu tytułowi, nie jest muzyką trudną w odbiorze. Jedyne przeszkody dla słuchaczy to właśnie wspomniana długość i ewentualnie ich własna niechęć do jazzu. Najnowsze wydawnictwo Vijaya Iyera to taki wręcz podręcznikowy jazz środka, unikający eksperymentu, ale też nie próbujący się przypodobać masom. Oczywiście, nie ma też tutaj niczego nowatorskiego, choć muzycy, a zwłaszcza sam Iyer, grają w dość idiomatyczny sposób. Grają przy tym na naprawdę wysokim poziomie, czasem wręcz błyskotliwie. Album niewątpliwie przynosi też kilka bardzo zgrabnych tematów. Choć więc nie mamy do czynienia z wydawnictwem, które koniecznie trzeba znać, to chyba warto poświęcić mu trochę uwagi.

Ocena: 7/10



Vijay Iyer / Linda May Han Oh / Tyshawn Sorey - "Uneasy" (2021)

1. Children of Flint; 2. Combat Breathing; 3. Night and Day; 4. Touba; 5. Drummer's Song; 6. Augury; 7. Configurations; 8. Uneasy; 9. Retrofit; 10. Entrustment

Skład: Vijay Iyer - pianino; Linda May Han Oh - kontrabas; Tyshawn Sorey - perkusja
Producent: Manfred Eicher i Vijay Iyer


Komentarze

  1. "Podręcznikowy jazz środka" to raczej mylące określenie. Iyer to nie jest żaden pianista koktajlowy, jego muzyka daleko jest od swingującego mainstreamu. Tym bardziej Sorey, który jest obecnie jednym z najciekawszych poszukujących improwizatorów.
    Jedynie szkoda, że nie dali więcej basistce sobie pograć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez jazz środka rozumiem, że jest przystępny, ale wyważony. A jazz koktajlowy to już skrajność.

      Usuń
    2. Ale za jazz głównego nurtu uważa się zazwyczaj muzykę z tradycyjnym swingującym rytmem. Wynton Marsalis był tym, który definiował tę stylistykę. Twoje ujęcie tematu znacząco odbiega od tego powszechnie przyjętego.

      Usuń
    3. Główny nurt jazzu zmieniał się co ok. dekadę do mniej więcej lat 80., kiedy to cały jazz stal się niszą i nie ma w nim chyba jakiegoś wiodącego nurtu. Marsalis to tradycjonalista, który nawiązywał do dawniejszego mainstreamu. Zresztą ja nie utożsamiam określenia jazz środka z głównym nurtem, tylko czymś będącym faktycznie pośrodku różnych skrajności.

      Usuń
    4. Dlatego napisałem, że to może być mylące, ponieważ czytelnik może nie być świadom, co rozumiesz pod tym pojęciem.

      Usuń
    5. Ok, ale reszta tego zdania z recenzji tlumaczy, co mam na mysli: unikający eksperymentu, ale też nie próbujący się przypodobać masom.

      Usuń
    6. Już drugi raz na tej stronie pada nazwisko Wyntona Marsalisa... pamiętam, że jego zdjęcie było w moim podręczniku do muzyki w I klasie gimnazjum (wydanego 15+ lat temu) i chyba była notka, że to jeden z czołowych trębaczy dzisiejszych czasów. A im bardziej zagłębiam się w jazz wskazywany tutaj, tym bardziej dochodzi do mnie, że ta opinia umieszczona w takim miejscu może być po prostu szkodliwa.

      Ciekawostka: nie doszło do współpracy Hendrix&Davis, ale za to dekadę temu wyszła wspólna koncertówka Marsalisa z Claptonem. Jesteś ciekaw co to za chłam? Ja pamiętam, że to raczej jazz w stylu lat 30. niż 60.

      Usuń
    7. Ale Wynton to naprawdę wybitny trębacz, jego poglądy i pozowanie na papieża jazzu to inna sprawa. "Black Codes" to jedna z lepszych płyt z lat 80-tych.

      Usuń
    8. Z pewnością posłucham. Acz mam wciąż mało punktów odniesienia

      Usuń
  2. Cieszy mnie, że przypadło ci do gustu Far From Over ;). Możemy się kiedyś spodziewać recenzji? Ciekawi mnie twoja opinia na temat tego albumu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej nie wracam do opisywania starszych płyt wykonawców, których już zrecenzowałem. Dlatego wspominam o "Fly From Over" tutaj.

      Usuń
  3. Będziesz recenzował ostatnie płyty Damasiewicza i jego Into the Roots? Intrygujące połączenie jazzu i muzyki góralskiej :)

    Ja się tym graniem troszkę zachwyciłem, ale może też dlatego, że kawałek życia mieszkałem na Podhalu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znam tego, ale postaram się sprawdzić i wtedy będę mógł zadecydować o recenzji ;).

      Usuń
    2. Tru, źle zadałem pytanie. Zasugerowałem się komentarzem wyżej a powinienem był zapytać, czy słuchałeś i znasz te płyty. Ciekaw byłem opinii, niekoniecznie pełnej recenzji :)

      Usuń
    3. Nie bez obaw - bo sam akurat nie jestem wielbicielem polskiego folkloru - posłuchałem tegorocznego albumu tego projektu. W sumie całkiem w porządku granie, ale trochę za często jest to albo jazz, albo folk, a za rzadko jedno z drugim na raz. Zresztą nawet w momentach fuzji mam wrażenie, że nie zawsze się to spójnie łączy. Tak więc pomysł > efekt, ale złe to nie jest.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)