[Recenzja] Keith Jarrett - "The Survivors' Suite" (1977)

Keith Jarrett - The Survivors' Suite


"The Survivors' Suite" to album w zasadzie kompletnie inny od recenzowanego miesiąc temu "The Köln Concert". Tym razem możemy usłyszeć Keitha Jarretta w studyjnej odsłonie, z pełnym zespołem oraz w starannie skomponowanym repertuarze. Pianiście w nagraniach towarzyszyli saksofonista Dewey Redman, basista Charlie Haden i perkusista Paul Motian - instrumentaliści kojarzeni raczej z bardziej awangardowym jazzem; dwaj pierwsi grali przecież u boku Ornette'a Colemana. Skład ten zyskał miano amerykańskiego kwartetu, ponieważ w tamtym okresie Jarrett regularnie współpracował też z europejskimi muzykami, a ten zespół składał się wyłącznie z Amerykanów. Kwartet nagrał też wiele innych płyt, ale właśnie "The Survivors' Suite" cieszy się największym uznaniem wśród krytyków i innych słuchaczy.

Na albumie znalazła się tylko jedna kompozycja, tytułowa "The Survivors' Suite", która powstała jakiś czas wcześniej w jednym celu, z myślą o konkretnym, pojedynczym występie. Grupa Jarretta miała zagrać na festiwalu jazzowym odbywającym się w nowojorskiej Avery Fisher Hall. Lider doskonale znał to miejsce, wielokrotnie już tam gościł i zdawał sobie sprawę z nienajlepszych warunków akustycznych do grania szybszych utworów. Nie poszedł jednak na łatwiznę, dobierając odpowiednio repertuar, ale zdecydował się na skomponowanie czegoś zupełnie nowego, idealnie skrojonego pod miejsce występu. Reakcja publiczności na utwór była bardzo pozytywna, dlatego jeszcze kilkakrotnie wykonano go w innych miejscach, a w kwietniu 1976 roku, w niemieckim Tonstudio Bauer, doszło do jego rejestracji. Materiał ukazał się nakładem wytwórni ECM.

Ze względu na ograniczenia czasowe płyt winylowych, tytułowa suita została podzielona na dwie części: blisko półgodzinną "Beginning" oraz trwającą trochę ponad dwadzieścia minut "Conclusion". Utwór przykuwa uwagę już od pierwszych sekund, z bardzo klimatyczną partia fletu w wykonaniu samego Jarretta, której towarzyszą jedynie różne perkusjonalia i od pewnego momentu kontrabas. Dopiero z czasem, wraz z wejściem melodyjnego tematu saksofonu, nagranie nabiera bardziej jazzowego charakteru, konsekwentnie rozwijając się w tym właśnie kierunku. Przed końcem pierwszej części następuje jeszcze wiele zmian i przetworzeń, choć wszystkie odbywają się w bardzo płynny sposób. Budowa utworu daje muzykom wiele pola do popisu zarówno jako solistom, jak i zespołowi. Słychać, że mamy tu do czynienia z bardzo zgranym kwartetem, ale nie brakuje też momentów, w których poszczególni muzycy grają samodzielnie lub tylko z delikatnym wsparciem pozostałych. Podobnie jest w drugiej części, która zdaje się w trochę mniejszym stopniu kłaść nacisk na klimat i melodię, a w większym wykorzystywać awangardowe doświadczenia muzyków. Dotyczy to przede wszystkim kilku pierwszych minut "Conclusion", ocierających się o granie freejazzowe, aczkolwiek także później nie brakuje ekspresji, choć kwartet konsekwentnie trzyma się najwyżej średniego tempa.

"The Survivors' Suite" jest być może największym solowym osiągnięciem Keitha Jarretta, a przynajmniej najwspanialszym z tych najbardziej znanych i innych, jakie miałem okazję usłyszeć. Album pokazuje kompozytorski talent lidera, który był w stanie stworzyć tak złożoną, lecz spójną kompozycję, niepozwalającą się nudzić, mimo długiego czasu trwania, a do tego przynoszącą kilka zgrabnych tematów. To także dowód jego umiejętności instrumentalnych. Może nie na taką skalę, jak na słynnym "The Köln Concert", choć tutaj niewątpliwie miał trudniejsze zadanie, ze względu na konieczność interakcji z innymi muzykami. Udało się to jednak znakomicie, także dzięki doskonałemu doborowi współpracowników.

Ocena: 9/10



Keith Jarrett - "The Survivors' Suite" (1977)

1. The Survivors' Suite: Beginning; 2. The Survivors' Suite: Conclusion

Skład: Keith Jarrett - pianino, czelesta, saksofon sopranowy, flet, instr. perkusyjne; Dewey Redman - saksofon tenorowy, instr. perkusyjne; Charlie Haden - kontrabas; Paul Motian - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Manfred Eicher


Komentarze

  1. Wolisz "amerykańskiego" Jarretta od tego "europejskiego"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powiedziałbym tak, raczej w ogóle nie stosuję takiego podziału. Najwyżej z jego autorskiego dorobku cenę recenzowany album, ale zaraz na drugim miejscu stawiam koloński koncert.

      Usuń
    2. Trochę nierówny, choć tam też są znakomite rzeczy.

      Usuń
    3. "Belonging" powszechnie uważane jest za arcydzieło europejskiego free jazzu. Jaka więc płyta najlepiej prezentuje skandynawski kwartet, "Sleeper"?

      Usuń
    4. Przecież tam nie ma w ogóle free jazzu, to bardzo zdyscyplinowane granie, nie próbujące łamać żadnych powszechnie przyjętych schematów. Bardziej pasowałoby określenie jako post-bop czy fusion, a przede wszystkim ecm style jazz. Możliwe, że właśnie ten album najlepiej pokazuje możliwości tamtego składu, zwłaszcza, że jest dość zróżnicowany, więc można posłuchać, jak muzycy odnajdowali się w różnego typu kawałkach.

      Usuń
    5. To to inne podejście, niż w amerykańskim free jazzie. Właśnie to stanowi tu nowość - pokazanie, że jest możliwa bardziej liryczna odmiana tej muzyki, że free jazz nie musi koniecznie być wrzaskliwy. Muzyka ta oscyluje pomiędzy graniem opartym na ustalonym schemacie harmonicznym i bardziej swobodnym, podobnie dzieje się w warstwie rytmicznej. Sposób w jaki Jarrett operuje kolorystyką, barwą i fakturą jest unikalny, "Belonging" zdefiniowała praktycznie ecmowski jazz.

      Usuń
  2. Jestem świeżo po przesłuchaniu recenzowanej płyty. Rewelka, u mnie w czołówce ECM-owej.
    The Köln Concert fajny, bardzo ładna i melodyjna muzyka, ale nie porwało mnie, natomiast "The Survivors' Suite" - mniam, bardzo smakowity kąsek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro piszesz, że fajne to ja też poszedłem ''na przeszpiegi'' w rejony YouTube, aby posłuchać - a przy okazji znalazłem coś niesamowitego: trzy albumy Kamasi Washington'a (czytając w Internecie recenzje, aż dziwię się, że Paweł nic o tym nie napisał - może mu się muzyka tego gościa nie podoba - ale ja namawiam do posłuchania, zwłaszcza albumu ''The Epic'' z 2015 roku). 😊

      Usuń
    2. Daj spokój z tym szarlatanem. Gość odkopał muzykę sprzed kilkudziesięciu lat, upopowiajac ją, a jednocześnie dodając przesadnego monumentalizmu, a ludzie się na to rzucili, jakby nigdy nie słyszeli spiritual jazzu. Chcesz coś naprawdę dobrego w tym stylu, to posłuchaj Johna Coltrane'a z "A Love Supreme" i okolic, albo "Journey in Satchidananda" jego żony Alice, albumów "Karma" czy "Black Unity" Pharoaha Sandersa, "The Elements" Joego Hendersona albo projektu "Jazz Meets India". Wszystko to jest dużo bardziej kreatywne, a przede wszystkim treściwe.

      Usuń
    3. No to, Pawle, mamy recenzję. 😉 Nie mniej: poważne strony poświęcone muzyce klękały przed gościem - same ''ochy'' i ''achy''. Ja tam się nie znam i też to łyknąłem - spodobało mi się, acz teraz chyba będę obserwował to bardziej krytycznie. No cóż, długa droga jeszcze przede mną...

      PS. Co stało się z linkami do polecanych stron www z muzyką? Po zmianie wyglądu portalu znikły?

      Usuń
    4. Jest to dla mnie kompletnie niezrozumiałe, bo choć "The Epic" nie jest jakiś bardzo zły, to jednak jest to muzyka wtórna wobec tego, co grano już 30-40 lat wcześniej i pod każdym absolutnie względem niemogąca równać się z pierwowzorem. Więc zachodzi tu pytanie, po co w ogóle poświęcać na to te trzy godziny życia, jak można to samo, tylko na dużo wyższym poziomie dostać w trakcie 40 minut u Coltrane'ów czy Sandersa? A jak ktoś jednak chce czegoś bardziej monumentalnego pod względem długości, to zawsze może sięgnąć choćby po 4-płytowy "Live in Japan" Trane'a i skorzysta na tym więcej.

      Podjąłem decyzję o zrezygnowaniu z tych linków.

      Usuń
    5. Może być tak, że u niewyrobionego muzycznie człowieka może pojawić się bariera psychologiczna: sięganie po 40-letnie płyty niektórych ludzi może przestraszyć?

      PS. Strasznie długie są te płyty Washingtona.
      Ale, mimo wszystko, nie skreślam tego wykonawcy. Może tacy ''szarlatani'' są też potrzebni? 🤔 Zobaczymy, jak długo Kamasi Washington na tym paliwie pociągnie.

      PS2. Ciekawe, co na to powie Adi? Może dołączy się do dyskusji...

      Usuń
    6. Myślę, że 3-godzinny album to coś o wiele bardziej odstraszającego, niż data wydania. Poza tym taka "Karma", nie mówiąc już o "A Love Supreme", to o wiele bardziej popularne i cenione albumy od "The Epic".

      Usuń
    7. Kto wpadł na pomysł na 3 godzinny album?
      Tyle to może trwać jakiś zbiór kompletnych sesji albo box z live'ami, a nie jedna płyta (choć raczej to kilka, niezależnie od formatu).
      Pozostaje żyć w nadziei, że ktoś dzięki niemu odkryje jazz sprzed kilku dekad.

      Usuń
    8. Niestety, ale na tę chwilę nie dołączę się do dyskusji, aktualnie przerabiam Magmę. Nie chcę offtopować, ale muszę powiedzieć, że jestem zawiedziony.

      Usuń
    9. Do blackwaterpark
      Nie daj sobie obrzydzić płyt Kamasi Washingtona. Paweł ma dość specyficzne podejście do oceny płyt i czasem zapomina, że poza takimi wartościami jak nowatorstwo i skomplikowanie formalne (ważne w akademickim podejściu do oceny muzyki w ujęciu historycznym) jest jeszcze taki parametr jak słuchalność. A te płyty świetnie się słucha, Kamasi jest sprawnym instrumentalistą, tworzy muzykę mało skomplikowaną formalnie, ale bardzo nastrojową i chociaż w duchu spiritual jazzu, to wcale nie jest to kalka wykonawców uznawanych za najlepszych w tym nurcie. A co do długości tych płyt to można je potraktować jak koncerty w stylu zespołów jamowych. Słucham regularnie takich długich płyt np. Grateful Dead, Phish czy Gov't Mule i nigdy nie czuję dyskomfortu w związku z ich długością. W jazzie jest obecnie bardzo trudno zrobić coś nowatorskiego, mam za sobą osłuchanie tysięcy płyt jazzowych i potrafię wyłapać kompletne knoty w tej muzyce. Sam się znęcałem nad niektórymi tytułami pisując "recenzje" do Diapazonu i Kamasi na tym tle nie wygląda najgorzej. Ważną zaletą popularności jego muzyki jest też to, że otworzył oczy wielu dzieciakom na tych genialnych prekursorów spiritual jazzu.

      Usuń
    10. Nie wiem skąd to przekonanie o moim rzekomo akademickim podejściu. Po prostu uważam, że w dyskusji o muzyce warto skupić się na jej faktycznych cechach, a nie tylko pisać, że coś się podoba lub nie podoba. Natomiast to, żeby muzyki świetnie się słuchało ma dla mnie nadrzędne znaczenie. Jednak przy calej masie różnorodnej muzyki absolutnie nie bawi mnie słuchanie przez 3h czegoś, co inni robili kiedyś lepiej - moim subiektywnym zdaniem, ale obiektywnie też.

      Usuń
    11. @ LeBo: odrzucam ściśle naukowe podejście do muzyki. 😉 Moim skromnym zadaniem muzykę można podziwiać, wsłuchując się w każdą nutę w ciemnościach i z słuchawkami na uszach, ale można też słuchać jej dla przyjemności - np. coś tam sobie leci w tle, a ja idę sprzątać mieszkanie (mam płyty-ikony, ale też płyty takie-sobie).

      Co do wspomnianego zespołu Phish: mój Boże - uwielbiam album ''Junta'', coś pięknego! (warto by napisać fajną recenzję na jej temat). Trafiłem na ten album całkiem przypadkiem na YouTube, ni w ząb nie znając tego zespołu.

      Rozumiem podejście Pawła do Washingtona - ma takie, a nie inne zasady i trzeba to uszanować. Jestem mu wdzięczny za ten blog muzyczny, bo dzięki niemu poznałem sporo nietuzinkowej muzyki, której nigdzie indziej na portalach muzycznych nie widziałem (zawsze z uwagą śledzę jego noty płyt 9/10 i 10/10). Dzięki Pawłowi odkryłem potęgę RYM! (aż sam się dziwię, dlaczego do tej pory mnie to ominęło).

      PS. Ciekawe, ile Paweł ma lat? 🤔 Wiek ma znaczenie.

      Usuń
    12. Co do pierwszego akapitu, to przecież te dwa podejścia absolutnie nie muszą się wykluczać. Ze mną często jest tak - szczególnie w przypadku muzyki trudniejszej, niepodobnej do tej, jaką znalem wcześniej - że najpierw jest podziw dla kunsztu i wyobraźni muzyków, a potem faktycznie pojawia się przyjemność ze słuchania. I jest to zazwyczaj przyjemność większą od tej ze słuchania muzyki podziwu nie budzącej.

      A wiek moim zdaniem nie ma znaczenia. Przecież mozna mieć 60 lat i muzykę znac tylko z radia. A można też mieć 16 i już dobrze orientować się w różnych gatunkach, a także znać rzeczy spoza mainstreamu i umieć wytłumaczyć, co jest w nich wartościowego. Tak więc nie wiek jest ważny, a oslychanie i chęć rozwijania swojej wiedzy, nie tylko poprzez słuchanie. Natomiast mój wiek nie jest tajemnicą, widać go na RYMie, więc mogę napisać i tutaj: 31.

      Usuń
    13. 31 lat... Ciekawe. Jednak wiek ma znaczenie: długo jeszcze pożyjesz, a więc dużo jeszcze przyswoisz. Masz ten komfort, że nie martwisz się o to, że z czymś nie zdążysz (po 50-tce komfort ten już delikatnie znika - patrzysz na półki z książkami i zdajesz sobie nagle sprawę, że być może nie wszystkie one zostaną przeczytane).

      PS. Szkoda że nie ma tu jakiegoś miejsca, gdzie można by bezkarnie po-offtopicować. 😏

      PS2. Właśnie ponownie skończyłem słuchać Junta'' Phish - tak mnie wzięło po północy na słuchanie. Kurde, ta płyta jest jak wino - jutro muszę policzyć dokładnie, ile mieli lat muzycy, jak nagrywali ten album. 🤔

      Usuń
    14. Ja też uważam, że wiek ma znaczenie. Moja perspektywa prawie 70-latka jest jednak trochę inna niż Pawła. No i to zboczenie zawodowe jako socjobiologa też ma wpływ na moje oceny. Przeszedłem ten sam etap poznawania muzyki, który teraz przechodzi Paweł. Łapczywie szukałem nowości i poznawałem kolejne style. Od bluesa, blues-rocka, różnych form rocka, do jazzu i skrajnych form muzyki improwizowanej zwanej obecnie free improv. Mam też większość płyt tych nurtów, które obecnie omawia Paweł, związanych z elektroniką, synth-popem itp ale nigdy mnie one nie chwyciły za serce (dlatego po zamianie ich na MP3 pozbyłem się na giełdzie oryginałów). Moje oceny tych płyt, które on ocenia na 9-10 zwykle się pokrywają, bo jednak jest coś takiego jak genialna klasyka w obrębie każdego stylu. Z innymi płytami bywa różnie, sporo z nich dzisiaj oceniam niżej, część wyżej. Ale zacząłem też nieco bardziej cenić muzykę mniej nowatorską, ale mającą duży potencjał słuchalności (oczywiście, w moim zakresie akceptowalnej estetyki). Dlatego bronię muzyki K. Washingtona czy Shabaki, mimo jej wtórności. Warto obejrzeć film z bluesowej serii Martina Scorsese poświęcony płycie "Electric Mud" Muddy Watersa. Jak ten jeden z najgorzej ocenianych przez krytyków album stał się inspiracją dla młodych hip-hopowców i jak oni dzięki temu zaczęli wracać do korzeni czarnej, amerykańskiej muzyki. I co na temat odbioru muzyki mówi Pete Cosey, bardzo nowatorski gitarzysta, który grał na płycie Watersa, ale znany jest przede wszystkim z genialnych płyt Milesa Davisa z okresy fusion i funk. Jedyna szpila jaka wbijam Pawłowi, to za używanie epitetów takich np. jak "szarlatan". No bo jak chcemy zasłaniać się zobiektywizowaną oceną (trudną, ale w jakimś tam zakresie możliwą), to nie uchodzi używać tak arbitralnych epitetów. A co do bloga to już w innym miejscu go chwaliłem. Jest to w zasadzie jedyne miejsce poświęcone muzyce jakie regularnie odwiedzam i sporo się dowiaduje nowego.

      Usuń
    15. Co do Kamasi Washingtona Paweł ma całkowitą rację. Przede wszystkim należy go krytykować za słabą jakość solówek, które są w większości oparte na tych samych prostych patentach.
      Writers treat him like Coltrane, insane

      Usuń
    16. Co do słowa ''szarlatan'': kiedyś w jakiejś krótkiej wymianie zadań słowo to padło w odniesieniu do Johna Zorna - i co najważniejsze: spasowało mi to. Coś w tym jest: facet jest lekko nawiedzony, ale w takim pozytywnym znaczeniu (ciągle miesza i czegoś poszukuje - potrafi się otoczyć ciekawymi muzykami). On nagrywa, a my mamy wybór: zawsze można go zignorować.
      Z moimi 55-laty wylądowałem gdzieś pomiędzy Pawłem, a LeBo. Muzyka łączy pokolenia... 😄

      PS. Sprawdziłem: nagrywając album ''Junta'' członkowie zespołu Phish mieli po około 25 lat (mega-szacun, panowie!). 😮

      Usuń
    17. JD
      Kamasi potrafi grać bardzo skomplikowane solówki, co pokazywał na innych płytach. Jest też dobrze wykształcony muzycznie. Właśnie jego niezły warsztat spowodował, że był chętnie wykorzystywany jako muzyk sesyjny, a więc w jakimś sensie plastyczny. Po koncercie we Wrocławiu dał on wywiad, w którym mówił o swojej koncepcji muzyki. Uproszczenie i pewna schematyczność solówek na płycie "The Epic" wynikała z koncepcji całości, która miała być melanżem różnych stylów z naciskiem na rytmiczną powtarzalność muzyki (coś co jest typowe dla hip-hopu) żeby nadać jej formę transową. Nie miały to być popisy techniczne. To krytycy zrobili z niego rzekomego szamana i jakiegoś kontynuatora spiritual jazzu. A on raczej chciał fuzji spiritual, soul, hip-hopu, a nawet gospel (stąd te chóry) aby podkreślić czarne korzenie tego projektu. I przyznał, że nie spodziewał się aż takiej nadinterpretacji jego muzyki. Ale bezczelnie dodał, że nie będzie z tym polemizował, bo dostał szansę z dotarciem swojej muzyki do szerokich mas. Mi się to spodobało, w końcu każdy artysta chce odnieść sukces, a do odważnych świat należy.

      Usuń
    18. @LeBo: Sądzę, że obecnie jestem raczej na etapie, gdy nie szukam w muzyce już tylko nowatorstwa czy innych obiektywnych walorów, ale jestem w stanie docenić także prostą, niekoniecznie innowacyjną muzykę. O czym świadczy wiele recenzji z ostatnich miesięcy.

      Nigdy natomiast nie twierdziłem, że moje oceny są obiektywne. To zresztą oksymoron. Jedynie podpieram się argumentacją odwołującą się do obiektywnych cech, aby te recenzje były trochę bardziej o opisywanej muzyce, niż o moim guście.

      Usuń
    19. Pawle, jest między nami pewne nieporozumienie co do pojęć "obiektywna ocena" a "zobiektywizowana metoda". Już wcześniej zgodziliśmy się, że "obiektywna" ocena tworu artysty to raczej oksymoron. Ale to nie wyklucza stosowania zobiektywizowanej metodologii do oceny sztuki. Ten sam problem mają nauki społeczne. W naukach przyrodniczych wymagamy zarówno zobiektywizowanych metod jak i obiektywnego wyniku. W Art i Humanities osiągnięcie takiego poziomu obiektywności jest niemożliwe. To duży dylemat dla filozofów, ale i dla każdego, który chce ująć w jakieś ramy krytyczne podejście do muzyki.
      A tak wracając do muzyki i tego, że piszemy pod oceną płyty Jarretta to ja mam z tym muzykiem właśnie ten problem, że jego bardzo zaawansowana technika i używanie bardzo wielu nutek powoduje, że nigdy do końca mnie nie przekonał w sensie subiektywnego odbioru. Nie byłem nigdy jakimś szczególnym fanem jazzowej pianistyki, ale jak już miałbym wybierać ulubionego pianistę to zdecydowanie stawiam na Bill'a Evansa. Używa mniej nutek ale zdecydowanie bardziej trafia do mojej duszy niż Jarrett. Mam taki box 8 płyt koncertowych jego różnych trio granych w Village Vanguard. 9 godzin muzyki cięgiem i nigdy mnie nie znużył odsłuch ich po kolei. A już z koncertem w Kolonii Jarretta pojawiały mi się odznaki zniecierpliwienia i nie wracam do jego płyt.

      Usuń
    20. "Jedynie podpieram się argumentacją odwołującą się do obiektywnych cech, aby te recenzje były trochę bardziej o opisywanej muzyce, niż o moim guście."

      Za takie podejście bardzo Cię szanuję. Potrafisz bez "ściemniania" wskazać wady danego albumu, nie pitolisz się w tańcu, ale zawsze krytyka jest przedstawiona z sensem, logicznie i przystępnie.

      Usuń
    21. Jak już kiedyś pisałem, według mnie recenzje Pawła mają dobrze wyważone proporcje między tym co obiektywne, a tym co subiektywne. Zazwyczaj świetnie punktują wady i zalety płyty i - co najważniejsze - odnoszą się do sedna problemu (tzn. Paweł potrafi uchwycić esencję muzyki na danym albumie i zarysować ją w sposób problemowy: stawia pewną tezę i przytacza argumenty na jej poparcie ). Widać, że lepiej czuje się, dokonując syntezy niż analizy (i dobrze, bo ujęcie syntetyczne jest często trudniejsze). Co moim zdaniem jest do poprawy? Język. Język jest solidny, natomiast moim zdaniem ciągle za mało zindywidualizowany, nadużywający pewnych szablonów językowych i słów wytrychów (vide ta nieszczęsna pretensjonalność haha), czasem zbyt mało kontekstowy. I zaznaczam, że nie chodzi mi o jakieś kwieciste opisy. Po prostu nad językiem warto popracować.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)