[Recenzja] George Lewis - "Homage to Charles Parker" (1979)

George Lewis - Homage to Charlie Parker


Przełom lat 70. i 80. był, pod względem artystycznym, kiepskim czasem dla jazzowego mainstreamu, a zarazem bardzo dobrym okresem dla jazzowego podziemia. A w zasadzie należałoby raczej mówić o jazzowych loftach. Ówczesne podziemie, sprzeciwiające się postępującej komercjalizacji gatunku i niechętnie widziane w bardziej prestiżowych miejscówkach, przeniosło się na poddasza poprzemysłowych budynków Nowego Jorku, gdzie organizowano spotkania, nagrania oraz koncerty. Z nurtem loft jazzu utożsamiani byli zarówno muzycy o już wtedy ugruntowanej pozycji - jak Anthony Braxton, Lester Bowie, Cecil Taylor, Sam Rivers, Henry Threadgill czy Julius Hemphill - jak i przedstawiciele młodszego pokolenia, w rodzaju Anthony'ego Davisa, Davida Murraya oraz George'a E. Lewisa.

Puzonista George Emanuel Lewis karierę muzyczną rozpoczął na początku lat 70., gdy w wieku dziewiętnastu lat dołączył do organizacji Association for the Advancement of Creative Musicians. Jeszcze przed końcem tamtej dekady można było usłyszeć go na płytach Braxtona, Riversa, Roscoe Mitchella czy Barry'ego Altschula. Zaczął też nagrywać własne płyty. "Homage to Charles Parker" to trzecia z nich, a zarazem ta najbardziej ceniona, w czym z pewnością pomogło nie tyko tytułowe odwołanie do słynnego alcisty. To zresztą bardzo specyficzny hołd dla twórcy jazzu nowoczesnego, bo nie ma tu ani kompozycji Birda, ani nawet prób grania muzyki w jego stylu. Zamiast tego Lewis sam próbuje twórczo poszerzyć granice gatunku. Oryginalne podejście prezentuje już sam dobór instrumentarium, obejmującego dwa dęciaki - puzon tenorowy lidera oraz klarnet basowy lub saksofon altowy Dougasa Ewarta - a także akustyczny fortepian Anthony'ego Davisa i syntezator Richarda Teitelbauma. W drugiej połowie płyty za elektroniczne brzmienia odpowiada także sam Lewis.

Zarejestrowany we Włoszech i wydany przez tamtejszą wytwórnię Black Saint album składa się zaledwie z dwóch utworów, trwających po niespełna osiemnaście minut każdy. Pierwszy z nich zatytułowano "Blues", co stanowi może nie tyle wprowadzenie w błąd, ile spore niedopowiedzenie. Nagranie faktycznie zaczyna się od tematu sekcji dętej, który przywołuje skojarzenia z bardzo klasycznym, mocno zakorzenionym w bluesie bopie. Jednak dysonansowe wstawki pianina oraz elektroniczne tło dają jasno do zrozumienia, że nie będzie to żaden sentymentalny ukłon w stronę tradycji. I rzeczywiście, z czasem partie instrumentalne podążają w coraz bardziej awangardowe rejony, aż w końcu dochodzi do kompletnej dekonstrukcji, w której intrygująco splatają się światy free jazzu, eksperymentalnej elektroniki oraz współczesnej poważki. Z kolei tytułowy "Homage to Charles Parker" najpierw kojarzy się z proto-ambientowymi poszukiwaniami grup krautrockowych, by w dalszej części zwrócić się w bardziej przystępne rejony na pograniczu subtelnego spiritual jazzu oraz bliskiego dokonań Eno ambientu.

"Homage to Charles Parker" to fascynujący album, który powinien zainteresować przede wszystkim słuchaczy oczekujących od muzyki m.in. mniej ortodoksyjnego podejścia do gatunków czy brzmienia. Dzieło George'a Lewisa nie zyskało wprawdzie większego rozgłosu w chwili wydania, a tym samym nie miał szansy wpłynąć na dalszy rozwój jazzu. Trochę szkoda, bo zaprezentowane tu pomysły, bo odpowiednim rozwinięciu, mogłyby pomóc w odświeżeniu gatunku i wprowadzeniu go w kolejną dekadę. Tak się jednak nie stało, a jazz w latach 80. jeszcze bardziej stracił na popularności oraz jakości. Jednak takie płyty, jak "Homage to Charles Parker" czy chociażby późniejsze dokonania Lewisa we współpracy z Anthonym Davisem lub Davidem Murrayem, świadczą o tym, że także w ostatnim dwudziestopięcioleciu XX wieku nie brakowało bardzo udanych, twórczych albumów jazzowych. Choć było ich już zdecydowanie mniej i nieco trudniej do nich dotrzeć.

Ocena: 8/10



George Lewis - "Homage to Charles Parker" (1979)

1. Blues; 2. Homage to Charles Parker

Skład: George Lewis - puzon tenorowy, elektronika (2); Douglas Ewart - klarnet basowy (1), saksofon altowy (2), instr. perkusyjne (2); Anthony Davis - pianino; Richard Teitelbaum- syntezator
Producent: Giacomo Pellicciotti


Komentarze

  1. O ile mogę się zgodzić, że jazz w latach 80. tracił dalej na popularności, to zupełnie nie podzielam opinii, ze tracił też na jakości. Owszem, jazz mainstreeamowy bardzo się zakonserwował, ale jazz nowoczesny wydał w tym czasie sporo znakomitych albumów. Wielką zasługę w tym miała wytwórnia Black Saint i jej filia Soul Note. Właśnie ta, która wydała tę znakomitą płytę George Lewisa. Nie przypadkiem, w latach 1984-1989 Black Saint w ankiecie Down Beat wygrywał w rankingu na najlepszy label wydający jazz. A katalog tej wytwórni rzuca na kolana (https://www.camjazz.com/labels/black-saint.html). Wydane już w tym wieku wielopłytowe reedycje tego labelu to jedne z najlepszych płyt jazzowych jakie słuchałem i polecam je wszystkim fanom ambitnego jazzu. Są w tych edycjach płyty dla wymagającego słuchacza, ale jest też sporo tytułów przystępnych (zwłaszcza te z Soul Note są całkiem przyjemne nawet dla osób bojących się jazzu).
    A w latach 80. wydano też wiele płyt muzyków spod znaku AACM i sporo z nich jest znakomitych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (...) ale jazz nowoczesny wydał w tym czasie sporo znakomitych albumów (...)

      Dokładnie to samo napisałem. Nie ulega jednak wątpliwości, że było ich mniej w porównaniu z latami wcześniejszymi. Trudno też mówić o jakichś przełomowych, wpływowych wydawnictwach, jeśli chodzi o ejtisowy jazz.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)