[Recenzja] Wobbler - "Dwellers of the Deep" (2020)

Wobbler - Dwellers of the Deep


Paradoks głównego nurtu rocka progresywnego polega na tym, że wykonawcy, którzy sami poszukiwali nowych rozwiązań, nie byli w stanie do podobnych poszukiwań zainspirować swoich naśladowców. Muzyka, która zgodnie ze swoją nazwą miała stale się rozwijać, poszerzając granice rocka, okazała się ślepą uliczką. Zarówno dla tych oryginalnych przedstawicieli tego nurtu, dla których obrana konwencja szybko stała się ograniczeniem, jak i dla ich epigonów, którzy nawet nie próbują zaproponować czegoś własnego, a jedynie imitują muzykę z przełomu lat 60. i 70. Często zresztą w zupełnie nieudolny sposób, albo przez brak wystarczających umiejętności kompozytorskich, aranżacyjnych i wykonawczych, albo przez brak dobrego poczucia smaku, przez co czerpią z proga te niekoniecznie dobre pomysły. Nierzadko całkowicie wypaczają istotę takiej muzyki, błędnie zakładając, że chodzi w niej o granie jak najdłuższych utworów, przeładowanych mnogością motywów, zmian nastroju i popisowych solówek, najlepiej w jak najbardziej patetyczny, smętny i rozwleczony sposób. Zapominając, że twórczość takich grup, jak Pink Floyd, King Crimson, Yes, Gentle Giant, Van der Graaf Generator, Jethro Tull, Genesis czy ELP była przede wszystkim kreatywna, wyrazista, przeważnie zwarta i energiczna, ale też bardzo melodyjna.

Jednak także wśród pogrobowców, których twórczość najtrafniej opisuje wewnętrznie sprzeczne określenie retro-prog (nie mylić z neo-progiem), zdarzają się wykonawcy grający może i w kompletnie nie odkrywczy sposób, ale poza tym faktycznie udanie nawiązujące do klasycznego proga. Należy do nich norweski Wobbler, który właśnie opublikował swój piąty studyjny album, "Dwellers of the Deep". Longplay spokojnie mógłby ukazać się we wczesnych latach 70. Zespół gra tutaj w sposób bardzo zbliżony do ówczesnego Yes, z niewielką domieszką Gentle Giant (podobna czasem rytmika) i, powiedzmy, King Crimson (dużo melotronu). I robi to na poziomie zbliżonym do np. "Fragile" czy eponimicznego debiutu Łagodnego Olbrzyma. A więc nie najlepiej jak się da, ale zdecydowanie powyżej średniej. Natomiast porównując z wcześniejszymi wydawnictwami Wobbler, to jest tu na pewno lepiej niż na poprzednim, nieco nudnawym i przekombinowanym "From Silence to Somewhere" z 2017 roku, nie mówiąc już o dwóch pierwszych, momentami wręcz chaotycznych longplayach (nagranych jeszcze z innym, śpiewającym bardziej pretensjonalnie wokalistą). Najbliżej mu do najlepszego moim zdaniem "Rites at Down" z 2011 roku.

"Dwellers of rhe Deep" składa się z zaledwie czterech utworów, o łącznym czasie trwania trzech kwadransów, a więc nawet długością nawiązuje do płyt sprzed pięćdziesięciu lat (album, wydany w różnych formatach, ukazał się też na pojedynczym winylu). Bardzo fajnie wypada czternastominutowy otwieracz, "By the Banks", w którym sporo kombinowania, ale całość zdaje się dobrze przemyślana. Nie brakuje tu wyrazistych melodii, jest też spora dawka energii, przede wszystkim za sprawą sekcji rytmicznej z basistą grającym bardzo w stylu Chrisa Squire'a. Skojarzenia z Yes jeszcze bardziej potęguje wokalista, bardzo starający się brzmieć jak Jon Anderson, choć nie wychodzi mu to tak czysto. Do tego tu i ówdzie pobrzmiewa trochę Gentle Giant. Te same patenty dały chyba jeszcze lepszy efekt w "Five Rooms", który jest o kilka minut krótszy, a dzięki temu jeszcze bardziej zwarty. Trochę mniej przekonująco wypada natomiast dwudziestominutowy "Merry Macabre", gdzie muzycy powrzucali już trochę za dużo wszystkiego, aczkolwiek wciąż sporo tu energii, melodycznej wyrazistości oraz bardzo dobrych, choć niezbyt oryginalnych, pomysłów aranżacyjnych (świetny jest np. ta końcówka z syntezatorem, bardzo w stylu GG). Od tych trzech utworów wyraźnie odstaje "Nalad Dreams" - najkrótszy, najprostszy i najłagodniejszy w zestawie, zdominowany przez gitarę akustyczną i melotron. Niby ładny, ale trochę jednak zbyt rozwlekły i smętnie wykonany, szczególnie w kwestii wokalnej.

Wobbler pokazuje tutaj jak grać retro-proga, by faktycznie przypominało to dokonania klasycznych przedstawicieli rocka progresywnego, a nie jakieś popłuczyny po nich. "Dwellers of the Deep" nie jest albumem pozbawionym wad, nie wnosi do muzyki absolutnie nic nowego, ale słucha mi się go zadziwiająco dobrze. To dlatego, że muzycy zadbali o to, by prezentowana przez nich muzyka była wyrazista i ekspresyjna, a do tego dobrze przemyślana, a nie tylko jak najbardziej bombastyczna.

Ocena: 7/10



Wobbler - "Dwellers of the Deep" (2020)

1. By the Banks; 2. Five Rooms; 3. Naiad Dreams; 4. Merry Macabre

Skład: Andreas Wettergreen Strømman Prestmo - wokal, gitara, gitara basowa, flet, instr. perkusyjne; Lars Fredrik Frøislie - instr. klawiszowe, instr. perkusyjne, dodatkowy wokal; Marius Halleland - gitara, dodatkowy wokal; Kristian Karl Hultgren - gitara basowa; Martin Nordrum Kneppen - perkusja
Gościnnie: Åsa Ree - skrzypce, dodatkowy wokal
Producent: Lars Fredrik Frøislie (1,2,4); Andreas Wettergreen Strømman Prestmo  (3)


Komentarze

  1. Nie spodziewałem się tutaj czegoś takiego ale chętnie posłucham sobie

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za polecenie go wcześniej, ale jak słuchałem to byłem zszokowany, że taki rock może powstać w tych czasach
    Choć mówiąc szczerze, przez 50 lat rock powinien się rozwinąć na tyle, że rock progresywny będzie normalnym rockiem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale się nie rozwijał w takim kierunku. Pojęcie "normalny" też jest względne, czyli co powszechny? Jak widać ambitna muzyka dzisiaj nie jest powszechna.

      Usuń
    2. Przecież takie mainstreamowe Radiohead jest bardziej progresywne ...

      Usuń
    3. Oczywiście, że jest bardziej progresywne, w dosłownym znaczeniu, choć nie ma kompletnie nic wspólnego ze stylistyką rocka progresywnego. Dlatego źle się stało, że ta etykieta przylgnęła do konkretnego sposobu grania. Muzyka grana przez Wobbler i zespoły, które naśladuje, powinna być raczej określana np. rockiem symfonicznym. Natomiast rockiem progresywnym nazywałoby się te dokonania, które faktycznie wniosły do rocka coś nowego, bez względu na to, w jakim stylu są utrzymane.

      Usuń
  3. Jaki sens mają takie rockowe grupy rekonstrukcyjne? Nad czym pracuje progowy Pierre Menard?
    Po co stosować prymitywne niestrojące melotrony, gdy ma się nowoczesne syntezatory i laptopy?
    Jak można udawać, że przez 50 lat nic się nowego nie wydarzyło? Gdybyż oni chociaż przyswoili sobie lekcję Bowiego, może powstałby wtedy koncept album o zespole rocka regresywnego próbującym stworzyć koncept album wzorowany na mistrzach gatunku. Może bardziej samoświadome i ironiczne podejście pozwoliłoby tego typu zespoły zaliczać do nurtu "hauntology"?
    Tyle dobrych zespołów progresywnych w ostatnich latach działało, czemu więc retro-prog?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W recenzji masz w sumie wyjaśnione, dlaczego polecam ten album, a także jaki jest mój stosunek do odtwórczego grania. Chociaż nie jestem zwolennikiem podejścia retro, to pomimo tego uważam, że ten konkretny album to dobra muzyka. A nie mogę czegoś takiego powiedzieć o wielu wykonawcach, którzy inspirując się z grubsza tym samym, próbowali takie granie jakoś uwspółcześnić, czego efekty były naprawdę tragiczne (Marillion, Dream Theater, Porcupine Tree i inne projekty Wilsona, itd.).

      Usuń
    2. Ale chyba należy cenić bardziej tych, którzy próbują uwspółcześniać. Z ich niepowodzeń wynika jakaś nauka dla innych. Natomiast naiwne powtarzanie zużytych patentów to przecież strategia kiczu. Wydaje mi się, że wobec retro-proga stosujesz taryfę ulgową (porównaj ze swoimi uwagami o Pastoriusie!)

      Usuń
    3. Do wszystkiego trzeba podchodzić indywidualnue. Zgadzam się, że wtorność powyższego albumu jest jego duża wadą, ale to wciąż czerpanie z dobrych wzorców na dobrym poziomie. Dla porównania, taki Dream Theater wziął z proga co najgorsze (masturbacyjne popisy solowe, patos itp.), łącząc to z współczesnym sobie metalem, więc był nieco bardziej nowatorski, ale powstało coś tak okropnego, że na pewno nie należy cenić go bardziej.

      Definicja kiczu, którą przedstawiłeś, jest mi obcą, dlatego nie widzę żadnego związku ani sprzeczności z tym co pisałem o Pastoriusie. Zarzucając mu kicz nie miałem bynajmniej na myśli wtórności.

      Usuń
    4. Zawsze pozostaje jednak kwestia celu. Czy takie wybory stylistyczne uwarunkowane są popytem na taką muzykę(grupa podstarzałych hipisów), jakąś retromanią, czy może wynikają z przekonania o doskonałości dzieł klasyków proga, takiej że następcom pozostają tylko próby zbliżenia się do tego ideału.
      Takie ciągłe powtarzanie tych samych rozwiązań, powoduje ich zużywanie się, tracą one swoją zdolność ekspresyjną, stają się już tylko pustymi gestami, które służą jednie jako odniesienia do oryginału, budzą tylko nostalgię za utraconym złotym wiekiem, w którym mogło powstać Dzieło. Stąd mój komentarz o kiczu, wydaje mi się że retro-prog pasożytuje tylko na osiągnięciach innych.

      Usuń
    5. W zasadzie zgadzam się z tym, co napisałeś. Jeśli jednak chodzi o sens takiej muzyki i pisania o niej, to może nim być zachęcenie do poznania dokonań wykonawców, którzy byli inspiracją. Są osoby, które chętniej sięgają po nowe niż stare rzeczy. Jeśli jednak spodoba im się taki Wobbler, to będą chciały poznać więcej takiej muzyki. A dzięki powyższej recenzji dowiedzą się, że znajdą ją na płytach Yes i Gentle Giant.

      Usuń
    6. Pobieżnie znam Yes (głos Andersona w tym nijak nie pomaga), dzięki temu blogowi poznałem Gentle Giant (i polubiłem!), a mimo to zakupiłem Wobblera z dokładnie takich powodów, jakie powyżej wymienił Gospodarz.

      Usuń
  4. Ciekawa płyta, dobrze się tego słucha: bardzo melodyjna, zwarta, trzyma napięcie do samego końca. Oczywiście, czuć w tym ducha starych zespołów: przede wszystkim Gentle Giant (głos wokalisty, pomysłowość aranżacji, ogólnie przywołuje mi z pamięci "Acquiring the Taste"), Yes (faktycznie słychać podobieństwo do Andersona, same kompozycje zresztą kojarzą się z "Fragile"), King Crimson (podniosłość), ELP, jakimś prog-folkiem, całość jest dobrze wykonana. Odbiorcy? Na pewno ci, którzy lubią klimaty starego proga. Szkoda, że ta muzyka jest tak hermetyczna i nie chce wypłynąć na szerokie wody.
    Podoba mi się to, że całość ma dość łagodne brzmienie (nie wiem, dlaczego aż tylu wykonawców tak bardzo lubi dźwięki mocno dające po uszach. To jednak nieprzyjemne odczucie, które zmniejsza chęć obcowania z takim graniem. Byłem jakiś czas temu na koncercie, gdzie grano współczesną muzykę, bardzo rwaną i bardzo suchą emocjonalnie, raczej nie chciałbym do tamtych gości wracać).
    Są patenty, które się sprawdzają, a są takie, które źle się kojarzą. Chyba każdy duży zespół starego proga ma sporą grupę przeciwników, może dlatego twórcy nie pragną takiej etykietki?
    ELP, Yes i cała reszta w wielu miejscach jednak są mocno atakowani, kto by chciał stać w szeregu z tak nielubianym (gdzieniegdzie, oczywiście) nurtem? Słowo "progresywny" też ma różne konotacje, negatywne też (zwłaszcza społecznie). My tu raczej jesteśmy niszą.
    @Przemek - myślę, że "zwykły" rock odrzucił już dawno ścieżkę takiego Yes, podobny zespół nie miałby chyba dzisiaj większych szans, zaraz by go krytycy zjedli.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)