[Recenzja] The Andrzej Trzaskowski Sextet - "Seant" (1967)



Dyskografia Andrzeja Trzaskowskiego nie należy do obszernych. W zasadzie składa się z dwóch albumów wydanych w latach 60. Dochodzą do tego nagrania pianisty w różnych zespołach lub w roli sidemana, a także archiwalne, wydane pośmiertnie kompilacje i koncertówki (w tym zapis występów ze Stanem Getzem). W późniejszych latach tworzył głównie muzykę filmową oraz poważną, prowadził Orkiestrę Polskiego Radia i Telewizji. Z czasem coraz mniej grał, skupiając się raczej na działalności naukowej. Pomimo tego wciąż cieszy się statusem jednego z najwybitniejszych polskich jazzmanów, a obie płyty z połowy lat 60. należą do ścisłej czołówki najwspanialszych pozycji z kultowej serii Polish Jazz.

"Seant", nagrany podczas dwóch sesji na przełomie lat 1965/66, powstał przy udziale odrobinę większego aparatu wykonawczego niż poprzedni "The Andrzej Trzaskowski Quintet". Liderowi ponownie towarzyszyli Janusz Muniak, Jacek Ostaszewski i Adam Jędrzejowski, dołączył saksofonista altowy Włodzimierz Nahorny, a miejsce Tomasza Stańki - który przeszedł do kwintetu Krzysztofa Komedy - zajął amerykański trębacz Ted Curson. Ten ostatni zasłynął już wcześniej na światowej scenie jazzowej graniem u boku takich gigantów nowoczesnego jazzu, jak Cecil Taylor, Charles Mingus, Bill Dixon czy Archie Shepp. Współpraca z takim muzykiem była z pewnością nobilitacją dla polskich jazzmanów. Choć przecież sami - z wyjątkiem Nahornego - mieli już na koncie jedno wybitne dzieło. "Seant" jest godnym następcą tamtego wydawnictwa.

Wśród czterech kompozycji Trzaskowskiego, w tym znów jednej wariacji na temat ludowej melodii, na szczególne wyróżnienie zasługuje trwający blisko dwadzieścia pięć minut "Cosinusoida", zajmujący całą drugą stronę winylowego wydania. To właściwie bezpośrednie rozwinięcie tego, co kwintet Trzaskowskiego zaproponował w niemal równie długim "Synopsis" z poprzedniego albumu. Jest to utwór bliski tzw. trzeciego nurtu, interesująco łączący jazzową improwizację z pewnymi technikami kompozytorskimi charakterystycznymi raczej dla współczesnej muzyki poważnej. Jest tu trochę swingowania i hardbopowo melodyjnych solówek, ale nie brakuje też swobodniejszych i bardziej agresywnych momentów bliższych free jazzu. Całość składa się z kilku wyraźnie odrębnych, dość nagle się urywających segmentów, z których niektóre skupiają się na pokazaniu zespołowej współpracy, a inne na zaprezentowaniu indywidualnych możliwości poszczególnych instrumentalistów. Mnogość proponowanych przez sekstet pomysłów sprawia, że "Cosinisoida" za każdym przesłuchaniem wciąż brzmi tak samo świeżo i nieprzewidywalnie.

Całkiem ciekawie wypadają też te krótsze nagrania z pierwszej połowy winyla. Tytułowy "Seant" to najbardziej ekspresyjny utwór na tym albumie, z przeplatającymi się partiami Cursona, Muniaka i Nahornego oraz na zmianę pojawiającą się i milczącą sekcją rytmiczną. Stosunkowo mało tu Trzaskowskiego, który z początku tylko lekko wspomaga Jędrzejowskiego i Ostaszewskiego w partiach rytmicznych, a dopiero w drugiej połowie daje świetny popis solowy. "The Quibble" to z kolei nagranie o jeszcze swobodniejszym charakterze, gdzie każdy muzyk zdaje się grać, co mu tylko przyjdzie do głowy, uważnie jednak śledząc to, co robią pozostali. Najbardziej tradycyjną formę ma "Wariacja na temat Oj tam u boru", w której motyw z ludowej piosenki jest punktem wyjścia do jazzowej improwizacji. Efekt jest podobny do "Wariacji na temat Chmiela" z poprzedniego longplaya. Ponownie trudno uniknąć skojarzeń z tymi bardziej uduchowionymi dokonaniami Johna Coltrane'a. Największymi zaletami jest tu nastrojowy klimat, a także bardzo ładne partie lidera i sekcji dętej.

"Seant" wydaje się nieco wtórny względem "The Andrzej Trzaskowski Quintet", niemniej jednak kompozycje i wykonanie wciąż prezentują bardzo wysoki poziom. Nie muszę już chyba dodawać, że jest to poziom światowy? Zresztą międzynarodowy skład z takimi nazwiskami, jak Curson, Trzaskowski czy Muniak, mówi sam za siebie.

Ocena: 8/10



The Andrzej Trzaskowski Sextet featuring Ted Curson - "Seant" (1967)

1. Seant; 2. Wariacja na temat "Oj tam u boru" / Variation on the theme "Near the Forest"; 3. The Quibble; 4. Cosinusoida

Skład: Andrzej Trzaskowski - pianino; Ted Curson - trąbka; Włodzimierz Nahorny - saksofon altowy; Janusz Muniak - saksofon sopranowy; Jacek Ostaszewski - kontrabas; Adam Jędrzejowski - perkusja
Producent: -


Komentarze

  1. To płyta, z którą zetknąłem się w szkole średniej jako słuchacz bluesa i blues-rocka. Zaprezentował mi ją kolega z klasy wraz z "Machine Gun" Brötzmana i powiedział "tak się dziś gra na topie w świecie". W ten sposób skutecznie odstraszył mnie od nowoczesnego jazzu. Kiedy po latach stałem się fanem free jazzu ta płyta wróciła do mnie, razem z Machine Gun i wciąż uważam, że to kamienie milowe nowoczesnego jazzu tamtej epoki. Płyta Brötzmana była sztandarową pozycją europejskiego free jazzu, płyta Trzaskowskiego (o rok wcześniejsza niż MG) zawierała już elementy tego, co dziś się nazywa free improv. Dla mnie obie płyty genialne, choć do obu musiałem dojrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Posłuchałem na YouTube tego albumu ''Machine Gun'' = ciężki kawałek chleba. Skoczyłem na RYM - a tam rating 3.80. Hmmm... Ciekawe, ciekawe. Będę próbował zmierzyć się z tym zagadnieniem.

      PS. Pamiętam, jak 30 lat temu słuchałem trash metalu i ojciec zawsze wołał ''Wyłącz ten jazgot, bo zwariuję!''. ;) Muszę mu puścić fragmenty ''Machine Gun'', a potem mu oświadczyć, że to przecież muzyka z okresu jego młodości. :D

      Usuń
    2. Niemiecki, czy też ogólnie europejski free jazz to jednak mocno zradykalizowane granie. Raczej nie jest to coś, co można ot tak z marszu zrozumieć i polubić, jeśli nie miało się wcale lub niewiele do czynienia z wyzwolonym jazzem. Na początek poleciłbym raczej dobre osłuchanie się z takimi albumami, jak np. "Free Jazz: A Collective Improvisation" Ornette'a Colemana, "Live at Greenwich Village" Alberta Aylera, "Ascension" Johna Coltrane'a czy "Karma" Pharoaha Sandersa. Na tym ostatnim free jazz występuje w śladowych ilościach, więc chyba na sam początek byłby najlepszy. "The Creator Has a Master Plan" z tego albumu był nawet grany przez King Crimson na żywo.

      Usuń
    3. Kiedy poznałem większość dorobku Brötzmanna, a udało mi się zdobyć 86 jego albumów, to mogę napisać, że nie wszystko jest tak radykalne jak "Machine Gun". Zawsze jest to wprawdzie heavy jazz, ale potrafi być i melodyczny. Dla tych co wychodzą z rocka i chcą się zmierzyć z Brötzmannem to polecam jego płyty z ostrymi gitarami lub elektryczną trąbką, bo tam jest pożeniony heavy rock z heavy jazzem. Genialne są płyty zespołu Last Exit (Brötzmann. Sharrock, Laswell, Jackson), Sharrock jest tak odmiennym gitarzystą i tak się rozumie z Brötzmannem, że jest to kompletny odjazd, a i sekcja rytmiczna też z najwyższej półki. Drugi genialny zespół to Die Like a Dog Quartet z Toshinori Kondo na elektrycznej trąbce i chyba najlepszym współcześnie zespołem rytmicznym free jazzu Parker + Drake. Zespół powstał jako jednorazowe przedsięwzięcie dla uhonorowania dorobku Alberta Aylera ale tak się spodobał, że wydał jeszcze 3 płyty. Mocne, ale przystępne, możecie sprawdzić najpierw na YouTube.
      A do Pawła mam uwagę - Ascension w mojej opinii to też jest już bardzo radykalne granie. Może nie tak gwałtowne jak Brötzmanna, ale w porównaniu z pozostałymi tytułami jakie cytujesz to czyste szaleństwo. Znam paru redaktorów z bardzo znanego polskiego pisma z Jazz w nazwie którzy przyznawali się, że nigdy nie udało się im wysłuchać tej płyty do końca, a ty polecasz ją początkującym. To znaczy ja też bym ją polecał, ale żeby nie doszło do takiej reakcji jak moja w latach 60-ych.

      Usuń
    4. "Ascension", choć na pewno trudniejszy od innych wymienionych tytułów, moim zdaniem nie jest jeszcze szczególnie radykalnym graniem. Przede wszystkim ma bardzo czytelną budowę: na zmianę przeplatają się kolektywne improwizacje oraz solówki poszczególnych instrumentalistów. O ile te pierwsze faktycznie mogą być wymagające dla nieprzygotowanego słuchacza, gdyż bardzo dużo dzieje się tam jednocześnie, tak podczas solówek nie ma już takiego natłoku dźwięków.

      Usuń
    5. Rzeczywiście, ambitne rzeczy polecasz. Nie lepiej Colemana poznawać od "The Shape of Jazz to Come"? Poza tym, może na początek warto polecić jakieś nagrania Dona Cherry'ego np. "Eternal Rhythm" czy "Complete Communion" ze względu na to, że zawierają one bardziej melodyjny materiał.

      Usuń
    6. "The Shape of Jazz to Come" nie poleciłem dlatego, że to jeszcze nie był free jazz, a dopiero jego zapowiedź. Oczywiście, przed zabraniem się za free dobrze byłoby najpierw zagłębić się w rzeczy z pogranicza głównego nurtu i jazzowej awangardy, czyli te wszystkie albumy określane (np. na RYM-ie) jako post-bop czy avant-garde jazz.

      Dona Charry'ego jak najbardziej można dodać do mojej listy, choć nie wiem czy akurat "Eternal Rhythm", który nie dość, że zawiera mocno nieokiełznaną muzykę, to jeszcze inspirowaną gamelanem i innymi egzotycznymi rzeczami, co może być dodatkową trudnością. Ale "Complete Communion" czy "Symphony for Improvisers" - jak najbardziej.

      Usuń
    7. Wikipedia ma inne zdanie: "The album was a breakthrough and helped to establish the free jazz movement. Later avant-garde jazz was often very different from this, but the work helped to lay the foundation upon which much subsequent avant-garde and free jazz would be built."
      https://en.wikipedia.org/wiki/The_Shape_of_Jazz_to_Come

      Usuń
    8. Ale ja przecież nie neguję tego, że "The Shape of Jazz to Come" odegrał ogromną rolę w uformowaniu free jazzu. Tylko to jeszcze nie ten styl.

      Usuń
    9. Bardzo słabo to świadczy o tych redaktorach, skoro nie są w stanie wysłuchać Ascension.

      Usuń
    10. Racja, nie ufałbym opiniom na temat jazzu wyrażanym przez kogoś, kto nigdy nie przesłuchał tego albumu w całości.

      Usuń
    11. Myślę, że w tych ich wypowiedziach było trochę kokieterii, bo pewnie jednak przesłuchali tę płytę do końca. To czasopismo przez wiele lat udawało, że nie ma czegoś takiego jak free jazz, zwłaszcza w tej ekstremalnej formie. Ś.p. Andrzej E. Grabowski, przedwcześnie zmarły twórca portalu Diapazon tworzył go, aby wypełnić lukę w prezentacji różnych stylów w jazzie i okołojazzowej muzyce improwizowanej. I nagle okazało się, że jest wielu amatorów tej muzyki. Brötzmann, Vandermark i inni zaczęli wypełniać sale koncertowe w Polsce, a tacy muzycy i animatorzy jak Trzaska i inni jeszcze bardziej spopularyzowali free. Po zmianach w redakcji JF i pustce jaka zapanowała po zamknięciu Diapazonu, coraz częściej znajdowało się miejsce w tym czasopiśmie na omawianie płyt z free jazzu, czy wywiady z muzykami z tego nurtu i opisy koncertów. Ciągle jest to jednak kropla w mainstreamowym morzu prezentowanym w JF.

      Usuń
  2. Dzięki za wskazówki - przydają się. :)
    W sumie jestem na tyle okrzepły/zahartowany (nie wiem, czy to dobre słowo?) w różnych gatunkach muzycznych, że już naprawdę nic nie potrafi mnie odrzucić od mocno polecanych tytułów płyt (no, może jednak nie zdzierżę ''muzyki'' typu disco-polo = to już jest naprawdę ponad moje siły poznawcze).

    A co do tak zradykalizowanego jazzu: kto wie, może taka forma lepiej sprawdza się w odbiorze na żywo, live? Może tu tkwi haczyk?

    Pozdrawiam wszystkich. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak chcesz wejść w bardziej radykalny jazz to polecam ci zajrzeć do archiwum Diapazonu (http://www.diapazon.online/). Tam przed laty skupiła się grupa fanów free jazzu i free improvu, znajdziesz sporo recenzji, artykułów i dyskusji o najbardziej radykalnych formach muzyki improwizowanej, ale też i bardziej mainstreamowych płytach (2010 recenzji, 534 artykułów, 267 wywiadów, 7850 płyt, 1759 linków, 515 galerii).

      Usuń
  3. @ LeBo: raczej nie chciałbym w nic takiego głębiej wchodzić - co nie znaczy, że nie jestem ciekaw, ''co w trawie piszczy'' i pewne nieznane mi bliżej nurty muzyczne poznać. Ot, wewnętrzna ludzka ciekawość. Dzięki za linka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemu nie? Jest tam sporo ciekawej muzyki, oferującej przeżycia estetyczne, jakich nie zapewni żaden inny gatunek. Jak zaczynałem słuchać jazzu, to na początku lubiłem tylko fusion, spiritual, hard bop, post-bop i cool jazz, a free wydawał się czymś niesłuchalnym. Ale trzeba po prostu przyzwyczaić się do takich środków artystycznego wyrazu oraz zrozumieć, dlaczego to jest grane w taki właśnie sposób (chodziło o wyzwolenie się z obowiązujących schematów i reguł, które na tamtym etapie uniemożliwiały już całkiem jakikolwiek rozwój). Po pewnym czasie słuchanie takiej muzyki przestało być dla mnie wyzwaniem. Chyba dla każdego z początku jest to zbyt trudne, większość się zniechęca, ale ci bardziej wytrwali podejmują się wyjścia ze swojej strefy komfortu. Polecam, warto.

      Usuń
    2. Zrozumieć = słowo-klucz.
      Zastanawiam się nad technicznym aspektem grania takich najbardziej hardcore'owych odmian jazzu - jak wygląda zapis nutowy np. takiego albumu ''Machine Gun''? :) Co trzeba mieć w głowie, ażeby potem takie skomplikowane utwory odtworzyć na koncertach? :)
      Ciekawe, czy twórcy takiego galimatiasu w ogóle tworzą swoje dzieła w oparciu o nuty, czy idą na żywioł i w 100% improwizują? (od razu zastrzegam: na nutach nie znam się wcale a wcale).

      Usuń
    3. Nie sądzę, by jakikolwiek jazzman komponował na papierze. Raczej wymyślali melodie i tematy grając na instrumencie, potem to nagrywali, a dopiero na koniec spisywali zapis nutowy (co było - i chyba dalej jest - niezbędne, by zastrzec prawa do kompozycji). Ponadto, w jazzie zwykle skomponowany jest tylko temat, czyli przewodni motyw. Cała reszta to wariacje i solówki na bazie tego tematu (np. w hard bopie) lub odchodzące od niego improwizacje (w tych bardziej awangardowych nurtach). Poza tym, w jazzie nie ma czegoś takiego jak odtwarzanie utworów na koncertach. Każde wykonanie danej kompozycji jest inne.

      Usuń
    4. Cytując za artykułem ze strony DownBeata: 'Despite the album’s iconoclastic reputation, Brötzmann conceived a relatively simple framework for it.
      “I got some paper and wrote and drew some things. It’s a very conventional, simply structured piece,” said the saxophonist (...) “It’s a Charles Ives thing: solo, solo background, solo.”'
      https://downbeat.com/news/detail/machine-gun-turns-50

      Usuń
    5. Ale z pewnością nie był to zapis nuta po nucie tego, co później zarejestrowano, tylko szkic będący punktem wyjścia do improwizacji.

      Usuń
    6. Oczywiście! Blackwaterpark nie musi się obawiać, free jazz zazwyczaj używa bardzo prostych struktur, to czasami taki "jazzowy punk" (rezygnacja z bopowej struktury harmonicznej).

      Usuń
    7. @ ''...w jazzie zwykle skomponowany jest tylko temat, czyli przewodni motyw'' - no, to by mi wiele wyjaśniało - to ma sens.

      PS. Drodzy wielbiciele jazzu (i okolic): Słuchacie może muzyki poważnej? :)

      Usuń
    8. Do Pawła z 14:16 i JD z 17:57
      Dziś do zarejestrowania praw autorskich utworu muzycznego nie jest wymagane już przedstawienie agencji chroniącej zapisu nutowego lecz może to byś zapis oficjalnego wykonania danego utworu (może to być premiera na płycie lub zapis koncertu). W przeszłości ten obowiązek przedstawienia zapisów nutowych był okazją dla wydawców do gangsterskiego łupienia muzyków, zwłaszcza w rocku i jazzie, gdzie muzycy na ogół nie potrafili ani zapisywać ani czytać nut. W jazzie sprzed lat wiele kompozycji ma dwóch autorów, tego pierwotnego wykonawcę i cwaniaka z agencji, który zrobił zapis nutowy tematu. I zwykle autor zapisu gwarantował sobie wyższe honoraria autorskie niż rzeczywisty autor utworu.
      Nie znaczy to, że wykształceni muzycy jazzowi nie stosują zapisu nutowego, robi to wielu, również ci z free jazzu np. gdy są to pomysły na większe składy lub gdy zatrudnia się orkiestry do aranży. Częściej, jak pisze Paweł, są to raczej rozpisane na papierze schematy struktur muzycznych, partii utworu, wejścia określonych instrumentów itp. (robi tak Brötzmann gdy grywa w tentecie, a powszechnie znany jest z takiej metody Braxton).
      Teza JD, że free jazz używa "zazwyczaj" bardzo prostych struktur to duże uproszczenie. Free jazz może być "punkowy" ale może też być strasznie "gęsty" strukturalnie i skomplikowany formalnie. Free jazz Coltrane'a jest bardzo skomplikowany i niewielu saksofonistów jest w stanie nutka po nutce powtórzyć jego kawałki, zarówno od strony formalnej jak i technicznej. Free jazz Ornette Colemana czy Aylera był pod tym względem prostszy, bo był zakorzeniony w bluesie lub gospel. Ale te nurty "punk jazzowe" wcale nie dominowały, brali się za nie głównie muzycy o słabszych umiejętnościach technicznych. Z drugiej strony Ayler, który jest znany najlepiej z tych uduchowionych, prostszych form, grał również jedne z najbardziej skrajnych i skomplikowanych free jakie w życiu słuchałem. Mam na myśli jego koncerty w zespole z Michelem Samsonem, skrzypkiem klasycznym, który przez parę lat pozwolił sobie na romans z free jazzem. Samo odrzucenie szkieletu harmonicznego nie oznacza z automatu upraszczania muzyki. Muzyka orientalna z zasady jest pozbawiona harmonii, a potrafi być strukturalnie niesłychanie skomplikowana i trudna w odbiorze.
      A o muzyce Brötzmana encyklopedie piszą "Nie opuszcza on jednak tradycyjnych struktur jazzowych; motywy odgrywają ważną rolę w jego muzyce, a improwizacje są często oparte na melodii. Te cechy są bliskie stylowi gry Alberta Aylera, którego można uznać za największe źródło inspiracji Brötzmanna". Czy Ayler był "punk jazzowcem"? Bardzo wątpię.

      Usuń
    9. Jest taka niesławna koncertówka Aylera "Bells", amerykańska armia planuje jej używać przy przesłuchaniach w Guantanamo.
      Takich "punkowych" elementów było więcej: plastikowy saksofon Colemana, zabawkowa tąbka Cherrego, Coleman "grający" na trąbce czy skrzypcach, agresywne brzmienie.
      Chyba nieporozumienie dotyczy tego co określamy jako skomplikowane. Coś może być skomplikowane ze względu na wrażenie jakie robi na odbiorcy (chaotyczne, trudne do przeniknięcia, bez wyraźnej struktury, jasno określonego celu), co niekoniecznie odpowiada większemu uporządkowaniu ku jakiemu świadomie był kształtowany materiał. Oczywiście free jazz ma swoich bardziej kompozytorsko nastawionych przedstawicieli (Taylor, Braxton).
      @blackwaterpark Słuchamy.

      Usuń
    10. EP-ka Bells (tylko 20 min.) to przy koncertach Aylera z Samsonem jest kołysanką do usypiania niemowląt.

      Usuń
    11. Straszny z ciebie radykał! Dla starszych to chyba tylko Borbetomagus zostaje!

      Usuń
    12. Tu się zgadzam, Borbetomagus to straszny walec, który był inspirujący dla niektórych muzyków rockowych np. Sonic Youth chętnie przyznawali się do fascynacji tym zespołem. Do mnie osobiście, z powodów które nie potrafię wytłumaczyć, ta muzyka nie trafia. Chyba brak tej odrobiny przyprawy w postaci melodyjności jaka jest u Aylera czy Brötzmana jest tu decydujący. Nie wszystko z free ja łykam bez grymasu, dawałem o tym znać opisując niektóre płyty na Diapazonie.

      Usuń
  4. " spisywali zapis nutowy (co było - i chyba dalej jest - niezbędne, by zastrzec prawa do kompozycji" to co robią takie grajki jak Metallica czy Black Sabbath i 90 % rockowych wykonawców którzy nie wiedzą co tojest klucz wiolinowy ?. Muszą chyba wynajmować profesjonalnego muzyka który przesłuchuje muzykę i spisuje nuty ale początkujące zespoły nie maja na to przecież kasy. Taka Metallica przy pierwszej płycie na pewno kasy na to nie miała bo na piwo nie miała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak jest kasa na wynajęcie studia, to i na kogoś takiego się przecież znajdzie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)