[Recenzja] Idris Ackamoor & The Pyramids - "Shaman!" (2020)



Od dobrych paru lat znów panuje moda na wpływy afrykańskie w muzyce. Trend zdaje się szczególnie dotyczyć jazzu, gdzie nie jest tak naprawdę niczym nowatorskim. Jednak dowodzony przez Idrisa Ackamoora kolektyw The Pyramids trudno postawić w jednym rzędzie z wszelakimi epigonami i pogrobowcami. Z jednego prostego powodu - zespół działał już w latach 70. i aktywnie współtworzył ten cały spiritual-jazzowy nurt, będąc częścią Black Music Ensemble - założonej przez Cecila Taylora organizacji, w ramach której jego studenci zakładali własne zespoły. Wtedy, w połowie tamtej dekady, ukazały się trzy studyjne albumy The Pyramids. Szczególnie środkowy "King of Kings" jest dziś cenioną pozycją wśród miłośników uduchowionego free jazzu. Ale drogi muzyków szybko się rozeszły. Idris Ackamoor, a właściwie Bruce Baker, saksofonista i lider zespołu, skupił się na innego rodzaju aktywności kulturalnej. Niespełna dekadę temu, w 2011 roku, zespół powrócił z nowym albumem "Otherworldly". W jego nagraniu wzięło udział kilku muzyków współtworzących zespół w latach 70. Wraz z kolejnymi wydawnictwami pozostał z nich tylko Ackamoor.

"Shaman!" to już czwarty album nagrany po reaktywacji. Twórczość The Pyramids z XXI wieku dość znacząco różni się od tej z początku działalności. Nastąpił wyraźny odwrót od freejazzowych korzeni, na rzecz silniejszych odwołań do afrykańskiego dziedzictwa. Początek tego albumu może nawet nieco zniechęcić bardziej ortodoksyjnych wielbicieli jazzu. Tytułowemu "Shaman!" czy zwłaszcza "When Will I See You Again?", z fragmentami wokalnymi oraz egzotyczną, nieco funkową rytmiką, bliżej w sumie do afrobeatu. Trochę jazzowego charakteru nadają tutaj właściwie tylko saksofonowe partie Ackamoora. Jednak lider dzieli rolę solisty ze skrzypaczką Sandrą Pointdexter i flecistą Margauxem Simmonsem, których gra niewiele ma wspólnego z jazzowym idiomem. Podobnie zresztą sprawa ma z dwoma w pełni instrumentalnymi nagraniami, "Tango of Love" i "Eternity". Tu także jazz jest tylko jednym z elementów składowych, wcale nie dominującym nad pozostałymi. Mnie to szczególnie nie przeszkadza, bo to wciąż bardzo fajnie zagrana muzyka przez doskonale współpracujących ze sobą instrumentalistów. A ze względu na swój lekki klimat doskonale sprawdza się do słuchania o tej porze roku.

Naprawdę ciekawe rzeczy zaczynają jednak dziać się na wysokości "Salvation". To dziesięciominutowy instrumental w klimacie tych bardziej lajtowych nagrań Pharoaha Sandersa czy Alice Coltrane z lat 70. Rytmika przybiera bardziej transowy niż taneczny charakter, a uduchowione solo saksofonu nierzadko zbliża się do wręcz freejazzowej ekspresji. W całość całkiem dobrze wpasowuje się tez solówka skrzypiec. "Theme for Cecil", dedykowany Taylorowi (zmarłemu w 2018 roku), w warstwie rytmicznej znów przemyca sporo afrykańskich i funkowych wpływów. Jednak tytuł zobowiązuje i Ackamoor gra tutaj partie, które równie dobrze sprawdziłyby się w jakiejś ambitniejszej formie jazzu. Takie zestawienie również wypada całkiem ciekawie. świetnie sprawdza się tu także klimatyczne solo fletu. "Virgin", trzeci utwór z partiami wokalnymi, znów nieco oddala się od jazzu, choć fragmenty z dęciakami nie pozwalają zapomnieć o korzeniach The Pyramids. W dwóch ostatnich, najkrótszych na płycie utworach, "The Last Slave Ship" i "Dogon Mysteries", trochę bardziej uwydatniona w miksie została gitara, której ostinatowe motywy napędzają oba utwory. Sporo ciekawego dzieje się natomiast w warstwie rytmicznej oraz solowych partiach saksofonu, fletu i - tylko w pierwszym z tych nagrań - skrzypiec.

"Shaman!" zdecydowanie nie przynosi żadnych oryginalnych rozwiązań i pomysłów - w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat to wszystko było już zagrane na miliony sposobów. Trudno już zaproponować w tej stylistyce cokolwiek nowego. Co nie znaczy, że nie można nagrywać dobrych płyt, czego "Shaman!" jest dowodem. To bardzo przyjemna muzyka, z jednej strony przepełniona egzotycznym, pierwotnym klimatem Afryki, a z drugiej - mająca mimo wszystko sporo do zaoferowania jazzowym słuchaczom. Choć myślę, że ma szansę dotrzeć do szerszego grona odbiorców. Mój największy i w sumie jedyny zarzut to długość, bo ze swoimi siedemdziesięcioma pięcioma minutami jest zdecydowanie za długi. Spokojnie dałoby się go podzielić na dwa osobne wydawnictwa. Mogłyby zresztą odpowiadać płytom wydania winylowego (pierwsza zawiera cztery pierwsze utwory, druga - pozostałe pięć), co wydaje się całkiem naturalnym i sensowym pomysłem.

Ocena: 7/10



Idris Ackamoor & The Pyramids - "Shaman!" (2020)

1. Shaman!; 2. Tango of Love; 3. Eternity; 4. When Will I See You Again?; 5. Salvation; 6. Theme for Cecil; 7. Virgin; 8. The Last Slave Ship; 9. Dogon Mysteries 

Skład: Idris Ackamoor - saksofon altowy, saksofon tenorowy, keytar, wokal; Dr. Margaux Simmons - flet, wokal; Sandra Pointdexter - skrzypce, wokal; Bobby Cobb - gitara, zanza, efekty, wokal; Ruben Ramon Ramos - kontrabas, gitara basowa; Gioele Pagliaccia - perkusja; Jack Yglesias - instr. perkusyjne
Producent: ?


Komentarze

  1. Niestety "spiritual jazz" to produkcje w większości artystycznie poślednie. I w tym przypadku nie jest zbyt dobrze. Rozwlekłe to, brak jakiś gęstszych interakcji między muzykami, czasami prawie jakby jakiś "jam band" grał, głupie wokalne. I pomyśleć, że to uczeń Cecila Taylora! Ale na plus, że nie jest tak złe jak Washingtona "The Epic".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W latach 60. i na początku następnej dekady spiritual jazz był z reguły bardzo wartościową muzyką. Później faktycznie było to już granie coraz bardziej wtórne i mniej ambitne, będące raczej spiritual niż jazz. Natomiast powyższy album, jak wspomniałem, często ma więcej wspólnego z afrobeatem (mieszanką afrykańskiej muzyki z elementami funku i jazzu), a na tle takiej stylistyki prezentuje się dobrze. Wokale nie są głupie, tylko nawiązują do plemiennych śpiewów afrykańskich, więc problemem pewnie znów jest bariera kulturowa.

      Usuń
    2. Ta rozwlekłość jest wpisana w samą esencję tego typu muzyki, gdyż spiritual jazz był/jest odwołaniem do muzyki transowej, charakterystycznej dla pierwotnych kultur i religii Afryki i Wschodu. Stąd i to skojarzenie jakby grał jam band. "Artystyczność" (jak by ją mierzyć) takiej muzyki nie jest więc na pierwszym miejscu. Ja nie odczuwam tego jako wady, ale jestem fanem zespołów jamowych i taka muzyka trafia do mojej duszy. W starszych produkcjach Piramid było po prostu więcej pazura, a te nowe płyty są za "gładkie" i to jedyne co widzę jako ich słabość.

      Usuń
    3. @Paweł Pałasz
      Owszem zdarzały się i lepsze produkcje, ale generalnie to były popłuczyny po Coltrane'owym arcydziele. I na pewno muzycy w latach 60-tych grali odważniej, stawiali sobie większe wyzwania.
      "nawiązują do plemiennych śpiewów afrykańskich" Jak dla mnie nawiązują do stereotypu na temat takich śpiewów, daleko im np. do wyrafinowanej polifonii Pigmejów.
      Nie zrozum mnie źle, to jest bardzo przyjemny "plażowy jazz", czepiam się tylko, bo od Ackamoora oczekiwałem więcej. Jak już pisałem, nie jest tak źle, żeby nagroda Grammy mu groziła.

      @LeBo
      Nie jestem pewien, czy rzeczywiście muzyka transowa jest dla Afryki charakterystyczna, z pewnością taki jest jej zachodni stereotyp. Afryka to przecież wielość niesamowicie różnorodnych kultur!
      Co do "artystyczności": to rzeczywiście może być związane z moim ograniczonym spojrzeniem, zawsze preferowałem rzeczy bardziej zwięzłe formalnie.
      'te nowe płyty są za "gładkie"' Trafnie!

      Usuń
    4. Ja też nie uważam, żeby to było jakieś bardzo dobre wydawnictwo, niemniej jednak odbieram ją pozytywnie, właśnie jako takie przyjemne granie w sam raz na obecną porę roku. Dlatego też pojawiała się ta recenzja, podczas gdy propozycje np. Shabaki Hutchingsa czy wspomnianego Kamasiego Washingtona omijam szerokim łukiem.

      Usuń
    5. Z tą muzyką transową to nie jest zachodni stereotyp. Można o tym poczytać w ideowych profilach AACM czy Ethnic Heritage Ensemble, gdzie ci czarnoskórzy muzycy odwołują się do afrykańskich korzeni. Dotyczy to jednak głównie muzyki kultur sawanny i stepów. Muzyka leśnego serca Afryki nie miała tak mocno zaznaczonych tych elementów z powodów środowiskowych (w leśnym środowisku muzyka słabo się przebija i tam bardziej się rozwijały style oparte na mniej energetycznych stylach, stąd np. ta polifonia u Pigmejów). Ale do jazzu i muzyki rockowej największy wkład miały te kultury z terenów otwartych tzn. Afryki subsaharyjskiej, wschodniej i południowej.

      Usuń
    6. Zabawne, że powołujesz się na opinie amerykańskich muzyków. To, co taki "miejski buszmen" uzna za transowe, nie musi być takie dla przedstawiciela danej afrykańskiej kultury. Poza tym mogą oni pewne rzeczy chcieć słyszeć jako takie. Porównaj z hipisami, dla których transowa była muzyka hindustańska.
      Ta "środowiskowa" teoria to twój pomysł? Wydaje mi się, że liście tłumią głównie wysokie częstotliwości, z drugiej strony ptasie piosenki mają chyba częstotliwości około kilku kHz, a jakoś widać się propagują (zasługa dużej wilgotności powietrza?). Poza tym, zapominasz, że tam mocno pada, a te zmyślne ludy znane są też z techniki liquindi, więc i swoją muzykę perkusyjną mają.
      Afrykańskie korzenie bluesa i jazzu to bardzo kontrowersyjny temat. Ja słyszałem opinie, że trzeba ich szukać w zachodniej Afryce (Ghana).
      Ten "wkład do muzyki rockowej" to wg ciebie muzyka Gnawa czy Brain Jones i Master Musicians of Joujouka?

      Usuń
    7. A co muzyka hindustańska nie jest transowa? Zwłaszcza północna, związana z islamem sufijskim, taka jak qawwali. Ale nawet w indyjskiej muzyce medytacyjnej są elementy transowe, bo same medytacje mogą wprowadzać umysł w trans. A derwisze to przypadkiem nie transują? Oni tez wywodzą się z nurtu sufickiego. Trans jest stanem uniwersalnym i nie zależy od konkretnej kultury. Można go wywołać samym tylko regularnym biciem w bębny, środkami farmakologicznymi, zwłaszcza halucenogenami jak popularny u rockmanów LSD (w każdym podręczniku psychologii o tym przeczytasz). Obrzędy prowadzące do transu znane są z dziesiątków kultur z całego świata. A gwoli ścisłości Buszmeni nie są Murzynami, nawet nie należą do rasy czarnej, są negroidalnym subtypem rasy żółtej. A Pigmeje jeszcze 50 lat temu przez innych negroidów byli uważani za rodzaj małpy i regularnie na nich polowano, ponoć dla smacznego mięsa. Środowiskowa teoria nie jest moja, to co piszę znam z socjobiologii i psychologii ewolucyjnej, które wykładałem przez 20 lat na uniwersytecie. Obrażasz tych czarnoskórych amerykanów, oni poświęcili wiele czasu na szukanie korzeni muzyki jazzowej i rockowej i jest na ten temat spora literatura, zarówno ściśle naukowa jak i popularna. Tak, za główną kolebkę uchodzi zachodnia Afryka, ale nie dzisiejsza Ghana tylko ten cały region, istotne źródła były też w starożytnym Mali obejmującym spory obszar dzisiejszej Afryki Zachodniej. To jest blog, siłą rzeczy trzeba się wyrażać skrótowo, ale ty poza swoimi przekonaniami nie podajesz żadnych faktów. Do muzyki rockowej wnosiły swoje różne kultury, białe, czarne i żółte, do jazzu też. Podawanie jakiś jednostkowych reprezentantów jest nieporozumieniem.

      Usuń
    8. Sufijska możne i transowa jest, ale mnie chodziło o klasyczną muzykę hindustańską, której głównym celem nie jest na pewno wprowadzanie w trans. Redukowanie całych tradycji muzycznych do transowości i proste utożsamianie muzyki Afryki z nią, przeciw temu protestowałem w moim komentarzu.
      Buszmeni w moim komentarzu pojawiają się jako nawiązanie do tytułu płyty (na pewno ją znasz!), jako że ty wspominałeś o AACM.
      "nie należą do rasy czarnej, są negroidalnym subtypem rasy żółtej"
      Oj, nie wiem skąd takie klasyfikacje znasz, ale dzisiaj się już o rasach raczej nie mówi, wygląda jakbyś to z jakiegoś starego Huxley'a wziął.
      "Środowiskowa teoria nie jest moja, to co piszę znam z socjobiologii i psychologii ewolucyjnej"
      Ja nie twierdzę, że ona jest błędna, acz mam spore wątpliwości co do niej. To, co napisałem w poprzednim komentarzu to tylko takie luźne uwagi (nie rozumiem dlaczego bębny są bardziej tłumione niż głosy). Ciekaw jestem jakie ci psychologowie podają uzasadnienia, podasz jakiś odnośnik?
      "Obrażasz tych czarnoskórych Amerykanów, oni poświęcili wiele czasu na szukanie korzeni muzyki jazzowej i rockowe"
      Czym obrażam? Nie miałem takiej intencji! Przepraszam wszystkich Afroamerykanów, którzy poczuli się obrażeni moim komentarzem!
      "ale ty poza swoimi przekonaniami nie podajesz żadnych faktów"
      Chyba cię czymś zirytowałem, przepraszam! Jak tylko będę umiał to podam, tylko o jakie fakty ci chodziło?

      Usuń
    9. Chyba się po prostu nie rozumiemy, bo ja zaczynam jakiś wątek konkretny, a ty wchodzisz z pobocznymi nie mającymi związku z tym co ja piszę. To, że muzyka może pełnić różne funkcje to truizm. Zaczęło się od transowości w muzyce spiritual-jazzowej, a ty wyciągasz polifonię u Pigmejów czy techniki water-drum znane u różnych kultur, które nic z transowością nie mają wspólnego. Muzyka może służyć rozrywce, porozumiewaniu się na odległość, odgrywa dużą rolę w doborze płciowym itd., to oczywiste. Nigdzie zresztą nie napisałem, że jakieś kultury są ubogie w określone rozwiązania w muzyce, sugerowałem tylko (zgodnie z badaniami), że środowisko może mieć wpływ na powstawanie określonych typów muzyki. Rola transowa pojawia się szczególnie w muzyce religijnej, trans ma pomóc kontaktowi z universum. Islam generalnie nie lubi muzyki dla rozrywki, ale akceptował muzykę sufijską ze względu na jej rolę religijną (note bene przecież The Master Musicians of Joujouka to też transujący sufiści). Eksperymenty z LSD na koncertach psychodelicznych grup wprowadzały w trans i muzyków i słuchaczy i ta transowość zespołów jamowych jest udowodniona fizjologicznie dzięki elektroencefalografii.
      Co do klasycznej muzyki hindustańskiej to może nie jest jej głównym celem trans (tak jak w sufijskiej), ale to nie oznacza, że nie może ona wprowadzać w trans. W jednej z popularnych autopsychoterapii mantrowanie połączone z muzyką hinduską wprowadza pacjenta w stan transu (udowodniono to badaniami elektroencefalograficznymi, a ja sam korzystałem z tej metody leczenia transem przy muzyce hinduskiej po ciężkiej chorobie; nie przypadkiem jestem fanem muzyki jamowej i sufijskiej).
      O rasach jak najbardziej do dziś się mówi, choć inaczej się je rozumie - mamy na myśli dominację określonych haplotypów w danych populacjach. Stąd wiemy, że Buszmeni i Hottentoci genetycznie przynależą do tej grupy określanej tradycyjnie jako rasa żółta, choć mają morfologicznie pewne cechy negroidalne. Jeżeli jesteś z wykształcenia humanistą to rozumiem twoje oburzenie na pojęcie rasy, humaniści bardzo nie lubią socjobiologii i psychologii ewolucyjnej.
      O wpływie środowiska na charakter muzyki trochę napisano, miałem na ten temat cały wykład. Tu nie miejsce na takie obszerne wywody. Szczęśliwie od paru lat jestem już na etacie bezdydaktycznym i mogę sobie dyskutować o muzyce swobodnie, bez naukowego zadęcia. Poszperasz w internecie to znajdziesz informacje ma ten temat.
      Napisałem, że obrażasz tych Afroamerykanów bo akurat ta grupa ma w swoim gronie gości o niezłym wykształceniu, którzy byli również muzykologami lub studiowali muzykologię, więc ich programy ideowe bazowały też na wiedzy dotyczącej korzeni ich muzyki. Mógłbym też tu przywołać bluesmana Taj Mahala, który sporą część swojego życia poświęcił na naukowe studia nad pochodzeniem muzyki Afroamerykanów.
      Oczywiste, że się różnimy, to cecha każdego gatunku zwierząt. Poglądy są cechą jak każda inna, ale dla mnie jako socjobiologia liczy się baza biologiczna w rozwoju kultury, ty wyraźnie akcentujesz ponad biologiczny aspekt wielości kultur, stąd wnioskuję humanistyczna bazę.
      Czy się irytuję, być może, ale może to efekt mojego aspergeryzmu, że przedstawiam bezpośrednio swoje myśli bez konwenansowego kluczenia.

      Usuń
    10. Sprawdź jeszcze raz poprzednie komentarze, o polifonii Pigmejów wspomniałem w odpowiedzi danej Pawłowi, ty pociągnąłeś w temat dalej.
      "sugerowałem tylko (zgodnie z badaniami), że środowisko może mieć wpływ na powstawanie określonych typów muzyki"
      W tej wersji to truizm. Twoja teza w poprzednim komentarzu była bardziej konkretna: różnice pomiędzy muzyką Pigmejów a muzyką reszty Afryki dają się wyjaśnić "powodami środowiskowymi" (większe tłumienie dźwięku w lesie deszczowym). Cytat z wspomnianego komentarza:  "Muzyka leśnego serca Afryki nie miała tak mocno zaznaczonych tych elementów z powodów środowiskowych". Moje odniesienie do techniki "water drumming" miało wskazywać na obecność w muzyce Pigmejów elementów bliższych pozostałym afrykańskim kulturom muzycznym, w których dominuje muzyka perkusyjna.
      Twoje użycie określenia "muzyka transowa" w znaczeniu każdej muzyki, która w odpowiednich warunkach i przy odpowiednim nastawieniu odbiorcy może posłużyć do wprowadzenia go w trans, powoduje że jego znaczenie staje zbyt szerokie (patrz histeryczne reakcje na występy romantycznych wirtuozów).
      Jeszcze raz: poddawałem w wątpliwość " afrykańskość" motywów obecnych na płycie, wskazując że muzycy odwołują się raczej do stereotypów lub świata wykreowanego przez Sun Ra ("egipskie" melodie à la Sun Ra, szamani i Dogonowie).
      "Jeżeli jesteś z wykształcenia humanistą to rozumiem twoje oburzenie na pojęcie rasy, humaniści bardzo nie lubią socjobiologii i psychologii ewolucyjnej"
      Uspokajam, nie jestem humanistą. Każdy, komu znana jest historia pojęcia rasy i użytek jaki z niego robiono, powinien unikać jego używania. Tym bardziej dotyczy to ciebie, ponieważ widać znasz odpowiedniejsze terminy z genetyki populacyjnej.
      Psychologii ewolucyjnej nie lubię ze względu na jej redukcjonizm i brak świadomości ograniczeń metodologicznych. Ogólnie psychologię i socjologię traktuję z przymróżeniem oka, w pracach z tych dziedzin pełno sknoconej statystyki, a jedynym znanym autorom narzędziem - regresja liniowa.
      Nie podważam niczyich kompetencji, wskazuję jedynie na możliwe istnienie pewnych uprzedzeń czy oczekiwań. Przykład: Lateef, gdy powrócił z Nigerii narzekał, że tamtejsi muzycy używają gitar elektrycznych na sposób amerykański, a nie adoptują swoich rdzennych technik na ten instrument.

      Usuń
  2. The Pyramids to był bardzo grzeczny free jazz z elementami etnicznymi. Bliższe to było muzyce np. Alice Coltrane i już łagodniejszemu Sun Ra niż ortodoksyjnym free jazzowcom, nawet Pharoah Sanders z okresu free jest spostrzegany przeze mnie jako jako trudniejszy w odbiorze niż Piramidy. Nie piszę tego jako zarzut, wręcz przeciwnie, jako zaletę tego zespołu.
    Świetnie się tego słucha. Polecam każdy tytuł z tamtego okresu: King of Kings, Laibela, Birth/Speed/Merging. Te ostatnie płyty dla mnie są już zbyt "popowe", choć na tle prawdziwie popowej szmiry to i tak świetna muzyka.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)