[Recenzja] Sonic Youth - "Confusion Is Sex" (1983)



"Confusion Is Sex" to ten właściwy debiut Sonic Youth. Muzycy mogą uważać za swój pierwszy album eponimiczne wydawnictwo z 1982 roku. Nie jest to jednak pełnowymiarowa płyta, a i stylistycznie odbiega od tego, co zespół prezentował później. "Confusion Is Sex" co prawda trwa tylko dziesięć minut dłużej od swojego poprzednika, jednak trzydzieści pięć minut to już całkiem przyzwoity czas. Ważniejsze jednak zmiany zaszyły w samej muzyce. Brzmienie stało się jeszcze bardziej surowe, brudniejsze, pełne sprzężeń, dysonansów i innych zniekształceń. Ponadto, Thurston Moore, Lee Ranaldo i Kim Gordon na jeszcze większą skalę stosują niekonwencjonalne techniki wydobywania dźwięku z gitar, np. poprzez uderzanie w struny różnymi przedmiotami. Zaczęli również eksperymentować ze strojeniem instrumentów, nierzadko indywidualnie dobierając je do danej kompozycji. Wciąż natomiast unikali wyrazistych motywów i melodii, kompletnie nie zabiegając o uwagę masowego słuchacza, a wręcz starając się go zniechęcić. Tak bezkompromisowa postawa u debiutantów robi spore wrażenie.

Natomiast sam album zostawia mnie z raczej mieszanymi odczuciami. Naprawdę udane są te wolniejsze utwory, jak "(She's in a) Bad Mood", "Protect Me You" czy "Shaking Hell", w których muzykom za pomocą wspomnianych wyżej technik udało się stworzyć intrygujący, mroczny nastrój. W dwóch pierwszych nerwowa gra instrumentalistów całkiem ciekawie kontrastuje z beznamiętnymi partiami wokalnymi Moore'a i Gordon. Natomiast w trzecim wokal basistki jest już ściśle dostosowany do muzyki, czasem przechodzi we wrzask. Dominują tutaj jednak nagrania w szybszym tempie, znacznie bardziej hałaśliwe, wręcz punkowe w duchu, choć na pewno bardziej kreatywne w kwestii sposobu wydobywania dźwięków. Mimo wszystko nie są to najlepsze utwory, a wykonanie sporo traci przez demówkowe brzmienie. Prawdziwym przegięciem jest koncertowe wykonanie "I Wanna Be Your Dog" z repertuaru The Stooges, z nieprzyjemną ścianą zniekształconego dźwięku oraz dzikim, wręcz atonalnym wrzaskiem Gordon. Może nie aż tak fatalnie, ale kiepsko brzmi również "Lee Is Free", zarejestrowany przez Ranaldo w domu, na zwykłym magnetofonie. To raczej prezentacja tego, ile można wydobyć z gitary stosując nietypowe sposoby gry, niż pełnoprawny utwór. Tyle tylko, że muzycy to samo pokazali już w innych kawałkach, tam oferując coś więcej. Zamieszczenie takich nagrań na tak krótkim albumie nie świadczy najlepiej o twórczych siłach muzyków. Na pewno wyszłoby na dobre, gdyby nie śpieszyli się aż tak bardzo z wydaniem tego longplaya. Tym bardziej, że przecież jeszcze w tym samym roku zdołali opublikować EPkę "Kill Yr Idols", na której poza powtórkami z "Confusion Is Sex" znalazły się także trzy premierowe, niezłe utwory. Obecnie są one dodawane jako bonusy do albumu.

Drugie wydawnictwo Sonic Youth do dziś spotyka się z raczej chłodnymi lub wręcz negatywnymi opiniami. W chwili wydania niepochlebnie wypowiadał się o nim choćby znany krytyk muzyczny Robert Christgau, na co zresztą muzycy odpowiedzieli atakującym go tekstem "Kill Yr Idols". Moim zdaniem to nie jest zły album, ale mocno niedopracowany. Słychać pewien rozwój względem debiutanckiego "Sonic Youth". Oprócz wciąż wyraźnych odwołań do nurtu no wave, pojawiły się bardzo silne wpływy noise'u. Tutaj zespół jeszcze nie bardzo wie, jak zaproponować w takiej stylistyce coś ciekawego. Raz się udawało, raz nie. Ale już wkrótce Sonic Youth miał wyrosnąć na jednego z najważniejszych i najlepszych przedstawicieli noise rocka.

Ocena: 6/10



Sonic Youth - "Confusion Is Sex" (1983)

1. (She's in a) Bad Mood; 2. Protect Me You; 3. Freezer Burn / I Wanna Be Your Dog; 4. Shaking Hell; 5. Inhuman; 6. The World Looks Red; 7. Confusion Is Next; 8. Making the Nature Scene; 9. Lee Is Free

Skład: Thurston Moore - gitara, gitara basowa, wokal (1,5-7); Lee Ranaldo - gitara, gitara basowa, cytra (5); Kim Gordon - gitara basowa, gitara, wokal (2-4,8); Jim Sclavunos - perkusja i instr. perkusyjne (1,2,4-7,9); Bob Bert - perkusja i instr. perkusyjne (3,8)
Producent: Sonic Youth, Wharton Tiers i John Erskine


Sonic Youth - "Kill Yr Idols" (1983)

1. Protect Me You; 2. Shaking Hell (1 & 2); 3. Kill Yr Idols; 4. Brother James; 5. Early American

Skład: Thurston Moore - gitara, gitara basowa, wokal (3); Lee Ranaldo - gitara, gitara basowa; Kim Gordon - gitara basowa, gitara, wokal (1,2,4,5); Bob Bert - perkusja i instr. perkusyjne; Jim Sclavunos - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Sonic Youth i Wharton Tiers



Po prawej: okładka "Kill Yr Idols".


Komentarze

  1. @ ''Ale już wkrótce Sonic Youth miał wyrosnąć na jednego z najważniejszych i najlepszych przedstawicieli noise rocka''.

    Czuję, że COŚ wisi w powietrzu - nierpliwie czekam na nasz ulubiony ciąg dalszy. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Krytyk rockowy" Christgau - nie warto wymieniać jego nazwiska w recenzji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspominam o nim dlatego, że zespół wymienił go w jednym z kawałków, nie dlatego, że podzielam jego opinie ;)

      Usuń
    2. Ktoś mógłby pomyśleć, że traktujesz jego wypowiedzi serio. Nie jest on godny miana krytyka muzycznego.

      Usuń
    3. A to w ogóle można krytyków muzycznych traktować serio? Pamiętam co pisano o debiutach Pink Floyd czy Black Sabbath w prestiżowych brytyjskich czasopismach branżowych. Sztukę i naukę weryfikuje czas, w sztuce istotny jest też element emocji. W młodości jako miłośnik kina, ale biedny student, miałem taką strategię żeby nie żałować kasy na kiepski tytuł: było dwóch uznanych krytyków, odważnie piszących, ale o bardzo odmiennych gustach. Szybko się przekonałem, że jak jeden chwalił jakiś tytuł, to drugi będzie go bezlitośnie łoił. Zwykle mój gust pokrywał się tylko z jednym z nich. Więc wybierałem tytuły polecane przez tego zgodnego z moim gustem, a na peany drugiego pozostawałem nieczuły. Po latach, gdy filmy stały się dostępne na płytach próbowałem weryfikować moje decyzje, ale dalej te chwalone przez drugiego tytuły do mnie nie trafiały.
      Z Sonic Youth miałem intensywny romans na początku, gdy ich poznałem. Katowałem ich kolejne tytuły, ale mój entuzjazm dość szybko ostygł i zostało mi tylko na półce 9 płytek, do których nie wracam. Z tego całego post punkowego nurtu dalej trwam tylko przy Nicku Cave, Crime and the City Solution i pojedynczych tytułach niektórych kapel jak np. Joy Division.

      Usuń
    4. Krytycy bywają różni, ale rockowi są szczególnie okropni. To zazwyczaj nieudani literaci, którzy publikują swoje narcystyczne wynurzenia jako recenzje muzyczne. Wystarczy szybki rzut oka na stronę internetową Christgaua, żeby przekonać się co to za jeden.
      Czy można krytyków serio traktować? Tak! Są przecież i tacy rzeczywiście zainteresowani muzyką.
      Nie sprowadzałbym Sonic Youth do post-punku, mają oni chyba więcej ciekawych pomysłów niż wspomniane Joy Division ...

      Usuń
    5. Post-punk to nie tylko Joy Division, ale także This Heat czy Tuxedomoon. A Sonic Youth na tym albumie to raczej no wave (pochodna post-punku) i noise rock.

      Usuń
    6. W moim komentarzu miałem co innego na myśli. Lee Ranaldo grał na "The Ascension" Glenna Branki, Thurston Moore nagrywał płyty z Evanem Parkerem i Zornem, nie warto wkładać ich do szufladki "post-punk" (co wydaje się robić LeBo w swoim komentarzu). Czy "post-punk" ma w ogóle jakieś określone cechy stylistyczne?

      Usuń
    7. Pojecie post-punku można rozumieć szeroko i wąsko. Ja stosuję to pierwsze, w którym post-punk funkcjonuje jako rozwój ewolucyjny (uznając punk za coś prymitywnego), poszukiwanie czegoś nowego, ambitnego itd. na bazie rodowodu punkowego. Oczywiście, dziennikarze zaraz stworzyli nowe terminy dla różnych post-punkowych nurtów, ale dla mnie to jest pewne kontinuum. I dlatego dla mnie np. już Clash wyrywał się z gorsetu punkowego (to jedyny zespół punkowy, który autentycznie lubię i od czasu do czasu słucham).
      A co do krytyków to uznaję podejście muzykologiczne, czyli analityczne, ale już wszelkie formy wartościowania są dla mnie szarlatanerią (ma rację JD, że widzi w tym pewien narcyzm). Nie należy traktować tego słowa na "sz" jako pejoratywnego. Paweł na swoim portalu penetruje szerokie spektrum muzyki, konfrontuje z własnym gustem, stara się analitycznie ocenić muzykę pod katem oryginalności i nowości i wydaje końcową ocenę. Ale nawet wypadkowa tego podejścia nie przekona milionów wielbicieli disco polo, bo oni są odporni na taką argumentację. Z różnych powodów, ale głównie z bazy genetycznej ich zdolności percepcyjnych. Nie zamierzam ich obrażać, socjobiologia już odkryła nosicieli długich i krótkich form tzw. genów poszukiwania nowości. Nosiciele tych pierwszych są bardziej otwarci na eksperymenty estetyczne i poszukiwania różnorodności (są też, niestety, bardziej podatni na narkomanię i inne używki, na zachowania ekstremalne, ryzykowne itd.). Edukacja trafia więc i tak do tych, którzy mają bazę do przyjęcia nowości i dla takich osób portal Pawła jest nieoceniony (podobnie traktowałem Diapazon, który też nie był umoczony środowiskowo i wystawiał oceny subiektywne, ale nie wynikające z układów branżowych).
      Prywatnie, mi nie przeszkadza wiedza socjobiologiczna w percepcji muzyki. Na tym portalu szukam informacji o muzyce, której jeszcze nie słuchałem. Wiele płyt omawianych przez Pawła poznałem dzięki temu po raz pierwszy i skonfrontowałem z własnym gustem.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)