Posty

[Recenzja] Jack Bruce - "Songs for a Tailor" (1969)

Obraz
Przed dwoma dniami, 25 października, zmarł Jack Bruce. Jeden z najbardziej utalentowanych i najbardziej inspirujących basistów rockowych i bluesowych (chociaż sam uważał siebie przede wszystkim za muzyka jazzowego). Człowiek, który zrewolucjonizował grę na gitarze basowej w zespole rockowym, traktując ją nie tylko jako instrument rytmiczny, ale także melodyczny i solowy. Pozostawił po sobie kilkadziesiąt albumów, zarówno solowych, jak i nagranych z licznymi zespołami. Największą sławę przyniosły mu te nagrane z Erikiem Claptonem i Gingerem Bakerem pod szyldem Cream. Po rozpadzie tej grupy wciąż odnosił artystyczne sukcesy, współpracując m.in. z Tonym Williamsem, Johnem McLaughlinem, Carlą Bley, Michaelem Mantlerem, Johnem Surmanem, Lou Reedem czy Frankiem Zappą. Ale komercyjnie już nigdy nie zbliżył się do poziomu, jaki osiągnął z Cream. Co dziwi tym bardziej, że to właśnie Bruce jest autorem tych najbardziej znanych utworów grupy, jak "I Feel Free", "Sunshine of Yo

[Artykuł] Najważniejsze utwory Soundgarden

Obraz
Już za niespełna tydzień, 27 czerwca, zespół Soundgarden zagra swój pierwszy koncert w Polsce. Z tej okazji warto przypomnieć sobie najważniejsze utwory zespołu - część z nich na pewno zostanie zaprezentowana na zbliżającym się występie. Soundgarden w latach 90.: Chris Cornell, Kim Thayil, Ben Shepherd i Matt Cameron. 1. "Hunted Down" (z EPki "Screaming Life", 1987) Debiutancki singiel Soundgarden, definiujący styl zespołu: ciężkie riffy w stylu Black Sabbath, brudne brzmienie, mroczny klimat i tekst dotyczący wewnętrznych problemów.  W zamierzeniach, piosenka nie miała mieć tak ciężkiego brzmienia - mówił Kim Thayil, gitarzysta i kompozytor kawałka. Dopiero gdy rozpoczęliśmy jamowanie, okazało się że piosenka jest bardzo rytmiczna, oraz że solo jest bardzo hałaśliwe . 2. "Big Dumb Sex" (z albumu "Louder Than Love", 1989) Chociaż ponury klimat cechuje większość starszych utworów Soundgarden, ta kompozycja Chrisa Cornella jest

[Recenzja] Paul Di'Anno - "The Beast Arises" (2014)

Obraz
Paul Di'Anno od ponad trzydziestu lat nie może pogodzić się z faktem, że nie jest już wokalistą Iron Maiden (brał udział w nagrywaniu dwóch pierwszych albumów tego zespołu, "Iron Maiden" i "Killers"). Wystarczy spojrzeć na okładkę jego najnowszego, koncertowego wydawnictwa, zatytułowanego "The Beast Arises" - nazwisko muzyka jest stylizowane na logo jego byłego zespołu, a tytuł napisany tą samą czcionką, co tytuły albumów "Killers" i "The Number of the Beast" (oraz singli z tamtego okresu). Odwracamy album na stronę z tracklistą i co widzimy? Na piętnaście utworów aż trzynaście pochodzi z dwóch pierwszych longplayów Żelaznej Dziewicy. Pozostałe dwa to cover "Blitzkrieg Bop" The Ramones, oraz jedyny tutaj post-maidenowy kawałek autorstwa Di'Anno, "Childern of Madness" z repertuaru zespołu Battlezone. Ok, w wersji DVD i winylowej "The Beast Arises" są jeszcze utwory "Marshall Lockjaw" i

[Recenzja] Vanilla Fudge - "Vanilla Fudge" (1967)

Obraz
Vanilla Fudge, jedna z najpopularniejszych amerykańskich grup rockowych lat 60., zaczynała od grania przeróbek popularnych hitów. Debiutancki album kwartetu praktycznie w całości składa się z cudzych kompozycji. Na warsztat wzięto The Beatles ("Ticket to Ride", "Eleanor Rigby"), The Zombies ("She's Not There"), soulowe grupy The Impressions ("People Get Ready") i The Supremes ("You Keep Me Hanging On"), a także popowych wykonawców, jak Cher ("Bang Bang") i Trade Martin ("Take Me for a Little While"). Poza tym znalazły się tu tylko cztery instrumentalne miniaturki o łącznym czasie trwania około jednej minuty. Dlaczego zatem warto w ogóle o takim wydawnictwie wspominać? Zespół nadał wszystkim tym utworom własnego brzmienia, które w dodatku okazało się bardzo inspirujące dla późniejszych wykonawców w rodzaju Deep Purple czy Uriah Heep. Album zdominowany jest przede wszystkim przez brzmienie elektrycznych org

[Recenzja] Night Sun - "Mournin'" (1972)

Obraz
Cykl "Trzynastu pechowców" - część 5/13 Po raz pierwszy w tym cyklu przyjrzymy się wykonawcy nie pochodzącemu z Wielkiej Brytanii, lecz z Niemiec. Na początku lat 70. tamtejsza scena zdominowała była przez ambitne zespoły, przekładające artystyczne ambicje nad sukcesy komercyjne. Pomimo wielu różnic, prasa muzyczna wrzuciła je wszystkie do jednego nurtu, pogardliwie nazwanego krautrockiem. Nie brakowało jednak grup, których nie interesowało eksperymentowanie, lecz naśladowanie anglosaskich twórców z głównego nurtu. Niektórym z nich wychodziło to na tyle dobrze, że przy nieco większym szczęściu, mogłyby zdobyć pewną popularność. Jednym z takich przypadków jest Night Sun. Zespół powstał w 1970 roku na gruzach właśnie rozwiązanej grupy Take Five (nazwanej tak od słynnego jazzowego standardu, napisanego przez Paula Desmonda dla Dave Brubeck Quartet), specjalizującej się w jazzujących przeróbkach rockowych i bluesowych hitów. Nazwa początkowo brzmiała Night Sun Mournin&#

[Recenzja] The Jeff Beck Group - "Jeff Beck Group" (1972)

Obraz
Longplay "Rough and Ready" nie powtórzył sukcesu albumów oryginalnego wcielenia The Jeff Beck Group, "Truth" i "Beck-Ola". Muzycy postanowili zatem powrócić do wcześniejszej formuły. Na swoim kolejnym wydawnictwie ograniczyli wpływy funku i soulu, wrócili do bardziej bluesowego grania. A ponieważ Beckowi zawsze lepiej wychodziło granie cudzych niż własnych kompozycji, w repertuarze znów dominują przeróbki, których wybór często jest dość zaskakujący - sięgnięto bowiem do dorobku m.in. Boba Dylana ("Tonight I'll Be Staying Here with You") i Steviego Wondera ("I Got to Have a Song"), ale też po popową piosenkę "I Can't Give Back the Love I Feel for You", przerobioną na instrumentalny popis lidera. Album nie posiada tytułu, jakby chciano zasugerować: to właśnie taki Jeff Beck Group, jaki lubicie najbardziej . Problem w tym, że nie. To tylko cień  tego, czym był ten zespół pod koniec poprzedniej dekady. Solówki Becka

[Recenzja] The Jeff Beck Group - "Rough and Ready" (1971)

Obraz
Możliwą przyczyną, dlaczego Jeff Beck nigdy nie zdobył aż takiej popularności, jak Eric Clapton i Jimmy Page, był rozpad The Jeff Beck Group tuż przed zaplanowanym udziałem w festiwalu Woodstock. Nie było już czasu na znalezienie nowych muzyków, występ musiał zostać odwołany. Jakiś czas później gitarzysta nawiązał współpracę z sekcją rytmiczną właśnie rozwiązanego Vanilla Fudge, basistą Timem Bogertem i Carminem Appice'em. Wówczas nic z tego nie wyszło przez samochodowy wypadek Becka. Bogert i Appice założyli zespół Cactus, który pochłonął ich na kolejne dwa i pół roku. Po tym czasie projekt Beck, Bogert & Appice doszedł w końcu do skutku. W między czasie brytyjski muzyk nie tylko zdążył wrócić do zdrowia, ale też zebrał zupełnie nowy skład i nagrał dwa kolejne albumy pod szyldem Jeff Beck Group. W odświeżonym zespole znaleźli się wokalista Alex Ligertwood, klawiszowiec Max Middleton, basista Clive Chaman, a także najbardziej w tym gronie znany Cozy Powell (późniejszy

[Recenzja] The Jeff Beck Group - "Beck-Ola" (1969)

Obraz
"Beck-Ola", drugi album The Jeff Beck Group (i pierwszy, który ukazał się pod tym szyldem), został zarejestrowany niespełna rok po bardzo udanym "Truth". W międzyczasie Beck pozbył się perkusisty Micky'ego Wallera, którego sposób gry uważał za zbyt miękki. Potrzebował bębniarza, którego gra będzie bardziej adekwatna do muzyki zespołu, coraz bardziej oddalającej się od bluesowych korzeni w stronę hard rocka (jakby próbując dogonić Led Zeppelin, który przecież sam sporo zawdzięczał Jeff Beck Group). Znalazł takiego muzyka w osobie Tony'ego Newmana, późniejszego członka May Blitz oraz współpracownika Davida Bowie. Z drugiej strony, do składu na stałe dołączył też pianista Nicky Hopkins, co nieco złagodziło brzmienie. Kolejna istotna różnica w porównaniu z "Truth" to fakt, że tym razem na album trafiły tylko dwie cudze kompozycje. Obie zresztą z repertuaru Elvisa Presleya, co wydaje się raczej dziwnym wyborem. "Jailhouse Rock" jest zag

[Recenzja] Jeff Beck - "Truth" (1968)

Obraz
Brytyjski gitarzysta Jeff Beck zaczynał karierę w grupie The Yardbirds, która dziś jest pamiętana nie tyle dzięki swoim dokonaniom, co muzykom, jacy przewinęli się przez jej skład. Dość wspomnieć, że poprzednikiem Becka w zespole był Eric Clapton, a następcą - Jimmy Page. Każdy z tej trójki zrobił później wielką karierę, a także pozostawił po sobie kilka wspaniałych albumów. Podobnie jak pozostała dwójka, Beck po odejściu z Yardbirds założył swój własny zespół. Co prawda The Jeff Beck Group nigdy nie cieszył się taką popularnością, jak Cream i Led Zeppelin, jednak jego debiutancki "Truth" - z przyczyn kontraktowych wydany wyłącznie pod nazwiskiem lidera - jest jednym z najlepszych albumów na pograniczu bluesa i rocka, a także jednym z fundamentów hard rocka. Zupełnie nie słusznie pozostaje w cieniu późniejszych dokonań Led Zeppelin, dla których niewątpliwie był drogowskazem. O przypadku nie może być mowy, gdyż w nagraniach uczestniczyli Jimmy Page i John Paul Jones. Od

[Recenzja] Lucifer's Friend - "...Where the Groupies Killed the Blues" (1972)

Obraz
Drugi album Lucifer's Friend rozpoczyna się bardzo podobnie do eponimicznego debiutu. "Hobo" to kolejny energetyczny kawałek wywołujący silne skojarzenia z zeppelinowym "Immigrant Song". Jednak w porównaniu z "Ride the Sky" z poprzedniego longplaya, uwagę zwraca bardziej wygładzone brzmienie i nieco jakby skomercjalizowany charakter. Nie słychać też organów Hammonda, które na pierwszym albumie odgrywają znaczącą rolę - zastąpiono je pianinem. W jeszcze większe zdumienie może wprawić "Rose on the Vine", rozpoczynający się właśnie od solowej partii pianina o bardzo podniosłym charakterze. Później utwór nabiera hardrockowego ciężaru, a gitarowy czad dość ciekawie dopełniają lekko jazzujące klawisze. Pojawiają się też instrumentalne interludia o innym charakterze, przez które jednak całość wydaje się nieco przekombinowana. Ogólnie hard rocka na tym albumie nie ma wiele, bo oprócz tych dwóch nagrań pojawia się jeszcze tylko w tytułowym "

[Recenzja] Lucifer's Friend - "Lucifer's Friend" (1970)

Obraz
Lucifer's Friend nie zdobył nigdy wielkiej popularności, jednak bez wątpienia należy do hardrockowej czołówki. Korzenie zespołu sięgają 1969 roku, kiedy to brytyjski wokalista John Lawton (późniejszy członek Uriah Heep), po rozpadzie swojego ówczesnego zespołu, przeprowadził się do Niemiec. Tam poznał czwórkę instrumentalistów występujących pod szyldem The German Bonds. Muzycy postanowili połączyć siły, po czym przybrali nazwę Asterix i już na początku 1970 roku wydali swój debiutancki longplay. Zawartość eponimicznego albumu to jednak bardzo przeciętny hard rock. Sprawnie wykonany, jednak kiepski kompozytorsko. W dodatku brzmiący dość archaicznie na tle ówczesnych dokonań czołowych przedstawicieli ciężkiego grania (zwłaszcza partie wokalne, tkwiące w poprzedniej dekadzie). Najwyraźniej tak samo uważali muzycy, którzy szybko odcięli się od tego wydawnictwa, zmieniając nazwę na Lucifer's Friend i nagrywając swój "drugi debiut" (znów zatytułowany tak samo, jak zesp

[Artykuł] Najważniejsze utwory Alice in Chains

Obraz
Był Pearl Jam, był Soundgarden - pora na kolejnego przedstawiciela tzw. wielkiej czwórki grunge'u, Alice in Chains. Pomimo śmierci oryginalnego wokalisty, Layne'a Staleya'a, grupa istnieje do dziś i wciąż nagrywa nowe albumy - raz trochę lepsze ("Black Gives Way to Blue"), raz słabsze ("The Devil Put Dinosaurs Here"), ale zawsze utrzymane w stylu wypracowanym już na pierwszych albumach. Na poniższej liście dominują oczywiście utwory z początków działalności grupy (z naciskiem na klasyczny album "Dirt"), choć nie zabrakło miejsca dla jej najnowszych dokonań. Oryginalny skład: Sean Kinney, Jerry Cantrell, Layne Staley i Mike Starr. 1. "We Die Young" (z albumu "Facelift", 1990) Utwór otwierający debiutancki album grupy, a zarazem pierwszy promujący go na singlu. Autorem muzyki i tekstu jest gitarzysta Jerry Cantrell.  Pamiętam dokładnie, kiedy przyszedł mi do głowy ten riff - wspominał kompozytor. Naprawdę utknął

[Recenzja] Uriah Heep - "Return to Fantasy" (1975)

Obraz
Po podsumowaniu dotychczasowej kariery koncertowym "Live", klasyczny skład Uriah Heep nagrał i wydał jeszcze dwa albumy. Najpierw ukazał się taki sobie "Sweet Freedom", na którym kompletnie zabrakło świeżych pomysłów i wyrazistych utworów. Następnie pojawił się przeokropny "Wonderworld", na którym zespół popadł w jeszcze większy banał niż kiedykolwiek wcześniej. W tamtym czasie muzycy bez wyjątku pogrążeni byli w różnych nałogach. Zdecydowanie w najgorszym stanie był Gary Thain, więc postanowiono usunąć go ze składu (mniej więcej rok później zmarł po przedawkowaniu heroiny). Jego miejsce zajął John Wetton, który szukał nowego zajęcia po rozwiązaniu King Crimson. Nie znaczy to jednak, że zespół, decydując się na takiego basistę, miał zamiar grac bardziej ambitną muzykę. Zresztą Wetton, będąc naprawdę utalentowanym instrumentalistą, jest też muzykiem, dla którego nie ma żadnego znaczenia, czy gra wartościową artystycznie mieszankę rocka z elementami m

[Recenzja] Uriah Heep - "Live" (1973)

Obraz
Pierwsza koncertówka Uriah Heep została zarejestrowana 26 stycznia 1973 roku w angielskim Birmingham. Na dwupłytowy album trafił głównie materiał z najnowszych wówczas albumów "Look at Yourself", "Demons and Wizards" i "The Magician's Birthday". Wyjątek stanowią jedynie "Gypsy" z debiutanckiego "...Very 'Eavy ...Very 'Umble" oraz wiązanka rock'n'rollowych standardów, którą zespół miał zwyczaj kończyć swoje występy. Trochę dziwi brak czegokolwiek z "Sailsbury", bo przecież "Lady in Black" to jeden z popularniejszych utworów grupy, a "Bird of Prey" świetnie pasowałby do repertuaru. Ogólnie tracklista tylko częściowo pokrywa się z tym, co najbardziej chciałbym usłyszeć w wersjach koncertowych. Ale przecież w ówczesnych koncertówkach nie chodziło o zrobienie przeglądu typu "greatest hits", ale o zaprezentowanie się od innej strony, nie będąc ograniczanym przez decydentów z wyt

[Recenzja] Uriah Heep - "The Magician's Birthday" (1972)

Obraz
"The Magician's Birthday" to pierwszy album w dorobku Uriah Heep, który został nagrany w dokładnie tym samym składzie, co poprzedni. Podobnie jak na "Demons and Wizards", na okładce znalazła się baśniowa grafika namalowana przez Rogera Deana (sprawiająca jednak wrażenie niedokończonej). Zawartość muzyczna, niestety, nie jest równie dobra. Przede wszystkim, nic się tutaj ze sobą nie klei. Każde nagranie utrzymane jest w zupełnie innym stylu. Takiego eklektyzmu nie ma nawet na dwóch pierwszych - strasznie przecież niespójnych - albumach zespołu. I to pomimo tego, że znów głównym twórcą materiału jest Ken Hensley, podpisany pod sześcioma z ośmiu utworów, z czego tylko pod tytułowym wspólnie z Mickiem Boxem i Lee Kerslakiem. Na ten chaotyczny zbiór składają się: "Sunrise" - najcięższy na płycie, zdecydowanie hardrockowy utwór. Chóralne zaśpiewy i teatralne partie Byrona wypadają pretensjonalnie, ale instrumentalnie jest naprawdę w porządku. "