[Recenzja] Uriah Heep - "Live" (1973)



Pierwsza koncertówka Uriah Heep została zarejestrowana 26 stycznia 1973 roku w angielskim Birmingham. Na dwupłytowy album trafił głównie materiał z najnowszych wówczas albumów "Look at Yourself", "Demons and Wizards" i "The Magician's Birthday". Wyjątek stanowią jedynie "Gypsy" z debiutanckiego "...Very 'Eavy ...Very 'Umble" oraz wiązanka rock'n'rollowych standardów, którą zespół miał zwyczaj kończyć swoje występy. Trochę dziwi brak czegokolwiek z "Sailsbury", bo przecież "Lady in Black" to jeden z popularniejszych utworów grupy, a "Bird of Prey" świetnie pasowałby do repertuaru. Ogólnie tracklista tylko częściowo pokrywa się z tym, co najbardziej chciałbym usłyszeć w wersjach koncertowych. Ale przecież w ówczesnych koncertówkach nie chodziło o zrobienie przeglądu typu "greatest hits", ale o zaprezentowanie się od innej strony, nie będąc ograniczanym przez decydentów z wytwórni, którym zależy wyłącznie na dobrej sprzedaży.

Także Uriah Heep na żywo był odrobinę innym zespołem niż na regularnych albumach. W studiu korzystał na dużą skalę z możliwości technicznych do stworzenia dość bogatych - jak na taką stylistykę - aranżacji, co często prowadziło do zmiękczania brzmienia. Nierzadko też muzycy pozwalali sobie na strasznie melodramatyczne kawałki. Natomiast na żywo stawiali przede wszystkim na surowy hardrockowy czad. Patos też jest, ale na dalszym planie. Repertuar zdominowały te bardziej energetyczne i ciężkie utwory, a w tych wykonaniach jest chyba jeszcze więcej energii i ciężaru. Choć tak naprawdę większość materiału jest grana wiernie studyjnym wersjom. Nieco wydłużone zostały np. "Circle of Hand" i "Look at Yourself", ale tylko "Gypsy" rozrósł się tutaj naprawdę znacząco. wzbogacony o długi klawiszowy popis Kena Hensleya i dość krótkie solo perkusyjne Lee Kerslake'a - oba potwierdzające, że instrumentaliści tej grupy nie mieli zbyt dużej wyobraźni muzycznej i zawsze się wykładali, gdy przychodziło im zagrać coś odbiegającego od prostej piosenki. Na studyjnych płytach jednym z najbardziej dobitnych przykładów jest tytułowe nagranie z "The Magician's Birthday" - tutaj zagrane tylko w krótkim fragmencie. Wybrano tę kabaretową część, która wnosi tu odrobinę humoru przed najbardziej rozpędzonym i najostrzejszym "Love Machine". Byłby to świetny finał albumu, ale potem rozbrzmiewa jeszcze wspomniana wiązanka standardów - fani pod sceną pewnie dobrze się przy tym bawili, ale słuchanie z płyty tak długiej porcji rock'n'rollowej sztampy jest straszną stratą czasu.

Jak na koncertowy album z początku lat 70., jest to jednak dość rozczarowujące wydawnictwo. Zespół nie pokazał tutaj niczego, czego nie było na wydanych do tamtej pory studyjnych wydawnictwach. Jedynie niezły dobór utworów sprawia, że Uriah Heep prezentuje się tutaj, jak przyzwoity zespół hardrockowy, a nie - jak na większości regularnych płyt - grupa, która sama nie wie, co chce grać, a nierzadko mierzy zdecydowanie za wysoko w stosunku do możliwości tworzących ją instrumentalistów. Tutaj zdarza się to tylko w "Gypsy", który jako jedyny wypada zdecydowanie słabiej od studyjnego pierwowzoru. Jednak w pozostałych utworach różnice są tak minimalne, że trudno mówić o jakiejś nowej jakości. Jeśli ktoś chciałby mieć tylko jeden album Uriah Heep, to może wybierać między tą koncertówką, a jakąś dobrze skompilowaną składanką. Natomiast jeśli ktoś i tak chce posiadać wcześniejsze wydawnictwa - wtedy "Live" jest zupełnie zbyteczny.

Ocena: 6/10



Uriah Heep - "Live" (1973)

LP1: 1. Introduction / Sunrise; 2. Sweet Lorraine; 3. Traveller in Time; 4. Easy Livin'; 5. July Morning; 6. Tears in My Eyes
LP2: 1. Gypsy; 2. Circle of Hands; 3. Look at Yourself; 4. The Magician's Birthday; 5. Love Machine; 6. Rock 'n' Roll Medley (Roll over Beethoven / Blue Suede Shoes / Mean Woman Blues / Hound Dog / At the Hop / Whole Lotta Shakin' Goin' On)

Skład: David Byron - wokal; Mick Box - gitara, dodatkowy wokal; Ken Hensley - instr. klawiszowe, gitara, dodatkowy wokal; Gary Thain - gitara basowa, dodatkowy wokal; Lee Kerslake - perkusja, dodatkowy wokal
Producent: Gerry Bron


Komentarze

  1. Dla mnie 9/10.Brak kultowego Lady in black.Swietna wersja July morning.Solowki i klawiszach i perkusji bardzo mi sie podobaja.Tak jak klasyka Elvisa i rocknrola na koniec,zaczyna sie standardowo ale przechodzi z muzyke Soul.Wielka gradka dla fanow RnR do ktorych sie zaliczam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)