Posty

[Zapowiedź] Premiery płytowe czerwiec 2023

Obraz
Z czerwcowych premier czekam szczególnie na jedną. "O Monolith", drugi album Squid, po trzech singlach zapowiada się znakomicie i może to być płyta na poziomie "Cavalcade" black midi czy "Ants From Up There" Black Country, New Road. Tym samym Squid potwierdziłby, że należy do ścisłej czołówki współczesnego rocka. W przeciwnym razie może ustąpić miejsca na podium innej kapeli ze sceny Windmill, a jest szansa, że w tym roku coś większego wydadzą tak obiecujące grupy, jak Leather.Head czy Ugly (koniecznie sprawdźcie niedawny singiel "The Wheel" - zaczyna się jak utwór Queen, a potem jest jeszcze lepiej, bo słychać inspiracje Gentle Giant czy avant-progiem). Myślę jednak, że "O Monolith" nie zawiedzie moich oczekiwań. Co ponadto? W końcu - to już prawie osiem miesięcy od wydania "Changes" - pojawi się nowy album King Gizzard and the Lizard Wizard. Niestety, "PetroDragonic Apocalypse" to powrót do najmniej lubianego przez

[Recenzja] Peter Brötzmann, Majid Bekkas & Hamid Drake - "Catching Ghosts" (2023)

Obraz
  "Catching Ghosts" to zapis występu, jaki w listopadzie zeszłego roku, podczas berlińskiego Jazzfestu, dało trio złożone z żywej legendy saksofonu Petera Brötzmanna, cenionego perkusisty Hamida Drake'a oraz marokańskiego muzyka Majida Bekkasa. Tytuł, a także zawarta tu muzyka, bezpośrednio nawiązują do "The Catch of a Ghost", projektu Brötzmanna, Drake'a i Maâllema Mokhtara Ganii z 2020 roku. Czterdziestominutowy set przypomina mi także niedawny album "Since Time Is Gravity" Natural Information Society, w którego powstanie zaangażowany był Drake. Oba wydawnictwa startują z podobnego punktu wyjścia, czyli koncepcji połączenia wyswobodzonego jazzu z muzyką północnoafrykańskiego ludu Gnawa. Inny jest natomiast efekt: na "Catching Ghost" mniejszy jest aparat wykonawczy, a album okazuje się bardziej zwarty i homogeniczny, będąc przez całą długość jednocześnie jazzem free i muzyką Gnawa, zamiast przeplatać obie estetyki w różnych proporcjach.

[Recenzja] Crosby, Stills, Nash & Young - "Déjà Vu" (1970)

Obraz
To jeden z najbardziej popularnych albumów amerykańskiego rocka przełomu lat 60. i 70., a zarazem jeden z tych najlepiej go definiujących. W samych Stanach do dziś pokrył się już siedmiokrotną Platyną, a na całym świecie rozszedł w ilości blisko piętnastu milionów egzemplarzy. U podstaw tego sukcesu stało w wcześniejsze przygotowanie gruntu albumem "Crosby, Stills & Nash", nagranym niemal wyłącznie przez tytułowe trio, a także promujące go koncerty, które wymagały poszerzenia składu. Jako pierwszy zaangażowany został perkusista Dallas Taylor, który zagrał już w kilku utworach z debiutu. Następnie zaczęto rozglądać się za odpowiednim klawiszowcem. Muzycy planowali zatrudnić Steve'a Winwooda z Traffic i Blind Faith, jednak management zasugerował Neila Younga - kojarzonego głównie z gitarą, ale potrafiącego grać na różnych instrumentach. Dla zespołu był idealnym wyborem, zwłaszcza że występował już ze Stephenem Stillsem w Buffalo Springfield. Jako ostatni dołączył nastol

[Recenzja] Opus Kink - "My Eyes, Brother!" (2023)

Obraz
Na Opus Kink, zespół ze sceny Windmill, zwróciłem już uwagę przy okazji zeszłorocznej EPki "'til the Stream Runs Dry". Właśnie opublikowany "My Eyes, Brother!" to wciąż jeszcze nie długogrające wydawnictwo, a kolejny minialbum. W międzyczasie stosunkowo niewiele zmieniło się w muzyce zespołu. Stylistycznie jest to wciąż energetyczna, intensywna mieszanka punk rocka z jazzującymi partiami trąbki i saksofonu oraz dodatkiem brzmień klawiszowych. Trochę poprawiła się muzyka zespołu od strony kompozytorskiej. Utwory wydają się odrobinę mocniejsze melodycznie, a na pewno bardziej nieprzewidywalne pod względem budowy, często zaskakując przejściami z jednej estetyki w drugą, jak choćby w "Dust", który płynie przeobraża się z art-punku w starego bluesa z obskurnej speluny. Zresztą cały album ma taki pubowy klimat, z pożnych godzin nocnych, kiedy już wszyscy - włącznie z przygrywającym zespołem - są porządnie wstawieni. O ile u innych twórców z kręgu Windmill da

[Recenzja] Yes - "Mirror to the Sky" (2023)

Obraz
Powoli zaczynają dochodzić do głosu obawy muzyków, że w niedalekiej przyszłości przyjdzie im konkurować z dźwiękami generowanymi przez Sztuczną Inteligencję. A ja mam wrażenie, że to już się dzieje i to od dłuższego czasu. Weźmy taki "Mirror to the Sky", najnowsze wydawnictwo grupy posługującej się szyldem Yes. Teoretycznie są tu wszystkie elementy, jakie miały klasyczne albumy w rodzaju "Close to the Edge" czy "Fragile", tylko brzmi to wszystko jakoś tak sztucznie i topornie. Śpiewane wysokim, androgenicznym głosem partie wokalne kojarzą się z Jonem Andersonem, ale brakuje tej pasji, naturalności oraz wyrazistych linii melodycznych. Bas pulsuje jak u nieżyjącego już Chrisa Squire'a, jednak często wydaje się zanadto oderwany od innych elementów, zamiast tworzyć integralną całość. Klawisze nadają odpowiedni klimat, tylko okazują się znacznie uproszczone w porównaniu z grą Ricka Wakemana, Patricka Moraza czy nawet Tony'ego Kaye'a. Perkusja z kole

[Recenzja] London Brew - "London Brew" (2023)

Obraz
Pięćdziesięciolecie wydania jednego z najbardziej przełomowych, inspirujących i fascynujących albumów w historii muzyki, "Bitches Brew" Milesa Davisa, przypadło w nienajlepszym momencie. Był rok 2020, pandemia, lockdowny. Odwołanych zostało wiele imprez, w tym rocznicowy koncert w londyńskim Baribican Centre, podczas którego grupa lokalnych muzyków miała oddać hołd dziełu trębacza. Ostatecznie zamiast występu odbyła się, w grudniu 2020 roku, sesja w The Church Studios, trwająca zaledwie trzy dni - tyle samo, ile nagrania na "Bitches Brew". Pomysłodawcą projektu London Brew był gitarzysta i producent Martin Terefe, a na jego zaproszenie odpowiedzieli czołowi przedstawiciele współczesnej brytyjskiej sceny jazzowej, wśród których znaleźli się m.in. Nubya Garcia, Shabaka Hutchings, Theon Cross czy Tom Skinner. W sumie zaangażowało się dwanaścioro instrumentalistów. To, co od razu uderza podczas słuchania tego półtoragodzinnego wydawnictwa, to znakomite oddanie założeń,

[Recenzja] Ghost - "Phantomime" (2023)

Obraz
Ghost zawsze umiał w covery. Nie dokonując tak naprawdę żadnych istotnych ingerencji w cudze kompozycje, potrafił nadać im własnego charakteru. Nawet biorąc na warsztat utwory tak rozpoznawalnych twórców, jak The Beatles, ABBA, Depeche Mode czy Eurythmics, bez trudu przerabiał je na własną estetykę. Nic dziwnego, że zespół lubi od czasu do czasu wypuszczać kolejny zbiór interpretacji. Najnowsza EPka "Phantomime" to trzecie tego typu wydawnictwo, po "If You Have Ghost" z 2013 roku oraz trzy lata młodszym "Popestar". Tym razem zaprezentowano zdecydowanie najmocniejszy wybór utworów. Na repertuar złożyły się kompozycje grup Television, Genesis, The Stranglers i Iron Maiden, a całości dopełnił wielki przebój Tiny Turner. Czy także tym razem udało się zagrać te kawałki tak, jakby były autorskimi nagraniami Ghost? Cóż, nie zawsze. Świetnie wyszedł na pewno "Jesus He Knows Me" Genesis, nie przypadkiem wybrany na pierwszy singiel. W porównaniu z oryginał

[Recenzja] Dead Can Dance - "Anastasis" (2012)

Obraz
Poznałem ten album w okolicach jego premiery - całkiem możliwe, że był to mój pierwszy kontakt z muzyką Dead Can Dance - i już wtedy wydał mi się intrygujący, choć preferowałem wówczas granie gitarowe. Nie śpieszyłem się z jego zrecenzowaniem, choć dyskografię grupy wziąłem na warsztat ponad dwa lata temu. Nie śpieszyli się też Lisa Gerrard i Brendan Perry z jego nagrywaniem: "Anastasis" ukazał się aż szesnaście lat po poprzednim "Spiritchaser". W międzyczasie projekt był zawieszony, choć w 2005 roku duet powrócił na liczącą trzydzieści koncertów trasę. Podczas przerwy od zespołu niezbyt aktywny pozostawał Perry, który przygotował jedynie dwie płyty autorskie. Znacznie bardziej twórcza okazała się Gerrard, rozkręcająca w tym czasie solową karierę, a także owocną współpracę z Hansem Zimmerem (m.in. nagradzana lub nominowana do najważniejszych nagród ścieżka dźwiękowa "Gladiatora" Ridleya Scotta) oraz Klausem Schulze. Można więc przypuszczać, że to Perry'

[Recenzja] Monika Roscher Bigband - "Witchy Activities and the Maple Death" (2023)

Obraz
Niemcy muzycznie już od dawna nie imponują. A mowa przecież o kraju z bardzo bogatą tradycją muzyczną. Zresztą nawet ograniczając się do rozrywki, w drugiej połowie lat 60. i przez całą kolejną dekadę nasi zachodni sąsiedzi byli prawdziwą potęgą, wypuszczając niesamowite ilości świetnego jazzu, krautrocka czy progresywnej elektroniki. Ostatnie cztery dekady nie przyniosły jednak aż tak wielu godnych odnotowania wydawnictw, szczególnie poza muzyką elektroniczną. Mają też w czym wybierać miłośnicy metalu, ale w kategorii jazzu czy postępowego rocka nie dzieje się tam prawie nic ciekawego, Czasem jednak trafiają się i takie płyty, jak  "Witchy Activities and the Maple Death". To trzecie pełnowymiarowe dzieło big bandu Moniki Roscher, formalnie wykształconej kompozytorki i gitarzystki, zajmującej się też tworzeniem muzyki do spektakli teatralnych oraz produkcji filmowych. Cały materiał na longplay został skomponowany, zaaranżowany i wyprodukowany przez liderkę (tylko w tym ostatn

[Recenzja] EABS Meets Jaubi - "In Search of a Better Tomorrow" (2023)

Obraz
Ciekawe to spotkanie, ale chyba nie aż tak zaskakujące, biorąc pod uwagę kontrakt z tą samą wytwórnią oraz wcześniejszą, jeszcze nie pełnowymiarową współpracę obu zespołów. Od strony muzycznej też nie brakuje pewnych podobieństw. Polska grupa EABS zasłynęła nowoczesnymi przeróbkami kompozycji jazzmanów Krzysztofa Komedy i Sun Ra, wzbogaconymi o elementy hip-hopu czy house'u; w międzyczasie prezentuje też autorski materiał, dość współczesny jazz, zakorzeniony w polskiej kulturze. Pochodzący z odległego Pakistanu Jaubi zaczynał z kolei od przerabiania hip-hopowego producenta J-Dilli na granie bliskie hindustańskiej muzyki klasycznej, by na albumie "Nafs at Peace" - nagranym z pomocą Latarnika z EABS i współpracującego niegdyś z tamtą grupą brytyjskiego saksofonisty Tenderloniousa - wymieszać tradycyjną muzykę ze swojego regionu z elementami jazzu. Tamtą płytę nagrywano w Lahaurze, natomiast tym razem to muzycy Jaubi przylecieli do Polski, by wspólnie przygotować materiał do