[Recenzja] Yes - "Mirror to the Sky" (2023)

Yes - Mirror to the Sky


Powoli zaczynają dochodzić do głosu obawy muzyków, że w niedalekiej przyszłości przyjdzie im konkurować z dźwiękami generowanymi przez Sztuczną Inteligencję. A ja mam wrażenie, że to już się dzieje i to od dłuższego czasu. Weźmy taki "Mirror to the Sky", najnowsze wydawnictwo grupy posługującej się szyldem Yes. Teoretycznie są tu wszystkie elementy, jakie miały klasyczne albumy w rodzaju "Close to the Edge" czy "Fragile", tylko brzmi to wszystko jakoś tak sztucznie i topornie. Śpiewane wysokim, androgenicznym głosem partie wokalne kojarzą się z Jonem Andersonem, ale brakuje tej pasji, naturalności oraz wyrazistych linii melodycznych. Bas pulsuje jak u nieżyjącego już Chrisa Squire'a, jednak często wydaje się zanadto oderwany od innych elementów, zamiast tworzyć integralną całość. Klawisze nadają odpowiedni klimat, tylko okazują się znacznie uproszczone w porównaniu z grą Ricka Wakemana, Patricka Moraza czy nawet Tony'ego Kaye'a. Perkusja z kolei wydaje się na siłę przez cały przypominać o swojej obecności, podczas gdy Bill Bruford i niedawno zmarły Alan White wiedzieli, że czasem lepiej zagrać bardziej powściągliwie. Nawet gitara Steve'a Howe'a - który jako jedyny ze wspomnianych muzyków wciąż widnieje na liście płac - nie ma w sobie tej finezji, charakteryzującej jego grę pół wieku temu.

Słuchając "Mirror to the Sky" na serio mam wrażenie, że materiał został napisany i wykonany przez jakieś zaawansowane oprogramowanie do generowania muzyki, które nauczono dotychczasowej dyskografii Yes, ale niczego więcej. Nie wystarczy jednak posklejać paru charakterystycznych elementów, żeby otrzymać dobry utwór. Już pierwszy singiel i zarazem otwieracz albumu, "Cut From the Stars", odsłania wszystkie wady takiego podejścia. Są tu wszystkie wspomniane wyżej elementy, a dodatkowo partie orkiestry, z której pomocy zespół tak chętnie korzystał w przeszłości, a nawet tandetnie brzmiący syntezator, przypominający o złym smaku Geoffa Downesa. Cóż z tego, jeśli wszystko to jest połączone w bardzo toporny sposób, pozbawione spontaniczności i interakcji między muzykami, wyprane z jakichkolwiek emocji oraz autentyczności. W kolejnych utworach jest podobnie, choć efekt bywa nieco bardziej przekonujący - szczególnie w "All Connected" oraz  nagraniu tytułowym, choć oba powinny zostać znacznie skrócone przez kogoś posługującego się ludzką inteligencją. Warto zauważyć, że nawet struktura albumu jest identyczna, jak na wydanym półtora roku temu "The Quest" - trzy najsłabsze kawałki oddelegowano na drugi dysk, choć cały materiał zmieściłby się na pojedynczym kompakcie; pomijając już fakt, że myślenie w kategorii fizycznych nośników jest zupełnie niedzisiejsze. No i ta okładka. Lubię styl Rogera Deana, ale grafika towarzysząca "Mirror to the Sky" wygląda jak sklejona z fragmentów jego wcześniejszych obrazów.

Sztuczna Inteligencja - choć budząca uzasadnione kontrowersje i obawy, choćby w kwestiach etycznych - nie wydaje się zagrożeniem dla muzyki tworzonej przez ludzi. Będzie konkurencją co najwyżej dla wykonawców pokroju dzisiejszego Yes, którzy też ograniczają się do odtwarzania wyuczonych patentów i ich mniej lub bardziej przypadkowego łączenia. Wciąż będzie natomiast miejsce dla bardziej kreatywnych twórców. Co więcej, nie zabraknie pewnie też takich, którzy znajdą sposób na twórcze wykorzystanie Sztucznej Inteligencji w muzyce do stworzenia czegoś nowego. Zresztą już w latach 90. zbliżone możliwości technologiczne próbował wykorzystać w swojej muzyce generatywnej Brian Eno. Muzycy Yes mogą natomiast spokojnie udać się na emeryturę - do tworzenia kolejnych płyt w rodzaju "Mirror to the Sky" nie będą już potrzebni żywi muzycy. Trochę to niepokojące, bo oznacza, że dyskografie Yes, Deep Purple i innych zespołów, których styl dawno się wyeksploatował, mogą rozrastać się w nieskończoność.

Ocena: 3/10



Yes - "Mirror to the Sky" (2023)

Disc I: 1. Cut From the Stars; 2. All Connected; 3. Luminosity; 4. Living Out Their Dream; 5. Mirror to the Sky; 6. Circles of Time
Disc II: 1. Unknown Place; 2. One Second Is Enough; 3. Magic Potion

Skład: Jon Davison - wokal, gitara; Steve Howe - gitara, dodatkowy wokal; Geoff Downes - instr. klawiszowe; Billy Sherwood - gitara basowa, dodatkowy wokal; Jay Schellen - petkusja i instr. perkusyjne
Producent: Steve Howe



Komentarze

  1. Nie używali płatnej wersji (estetyka lo-fi AI)? Może Eno przywłaszczy sobie i ich pomysł?
    Swoją drogą, interesujące byłoby użycie twojego opisu muzyki z płyty jako danych wejściowych do MusicLM i porównanie wyniku z płytą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mi się podoba i doceniam ich prace

      Usuń
    2. Serio? Lubisz mrożonki?
      Jaka tu wartość dodana? Nie lepiej posłuchać "Close to the Edge"?

      Usuń
  2. Jak dla mnie okładka to nieco podrasowana wersja tej z "The Ladder".

    OdpowiedzUsuń
  3. A najgorsze jest to, że możliwe jest iż "Yes" (celowo w cudzysłowiu, bo to już bardziej Steve Howe i jego coverband niż prawdziwe Yes) będzie wydawać te płyty w nieskończoność... skoro nie zakończyli działalności ani po śmierci Chrisa Squire'a, ani po śmierci Alana White'a, to prawdopodohnie nie zakończą też po śmierci Steve'a Howe'a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myśle że nawet po śmierci każdego z obecnego składu będą dalej działać

      Usuń
  4. Yes obecnie najlepiej sprawdza się jako muzyczny przykład statku Tezeusza ;) Nie zamierzam tego słuchać, ale akurat okładka całkiem mi się podoba. Dół rzeczywiście wygląda na pożyczony z “The Ladder”, ale fajnie wykorzystano motyw rozgwieżdżonego nieba (do tej pory niewykorzystany w dyskografii Yes, może poza “Tales from Topographic Oceans”).

    Co do AI, zgadzam się, że nie powinno być konkurencją dla bardziej kreatywnych twórców (chociaż nigdy nie można być pewnym na 100%), lecz w mainstreamowej muzyce stoimy zapewne przed erą hitów generowanych komputerowo. Już teraz efekty robią wrażenie, o czym można się przekonać wyszukując na YT np. podłożenie wygenerowanego wokalu Mercury’ego pod kawałki spoza repertuaru Queen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Porównanie do tego paradoksu bardzo trafne. A okładki Rogera Deana to jedyne, co podoba mi się na płytach Yes po "90125".

      Na razie nie mamy prawdziwej AI - może nigdy nie będziemy jej mieć - tylko modele wykonujące polecenia człowieka. Wciąż zatem liczy się ludzka kreatywność, a nie narzędzia użyte do stworzenia muzyki. Robienie fejkowych kawałków Mercury'ego to tylko bezwartosciwy (z muzycznej perspektywy) fan art, ale wkrótce pewnie usłyszymy coś bardziej unikalnego stworzonego przy pomocy sztucznej inteligencji, co da się klasyfikować jako pełnowartościowa sztuka.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)