Posty

[Recenzja] The Young Gods - "Play Terry Riley In C" (2022)

Obraz
Zignorowałem ten album w okolicach jego wrześniowej premiery, ale na szczęście zdążyłem nadrobić go przed ostatecznym podsumowaniem minionego już roku. To jedna z ciekawszych płyt, jakie ukazały się w ciągu tych dwunastu miesięcy, choć dotąd nie bardzo było mi po drodze z twórczością nie tak znowu młodego The Young Gods. Szwajcarskie trio działa już od połowy lat 80., choć większą rozpoznawalność zyskało dopiero w kolejnej dekadzie, gdy anglojęzyczne teksty wyparły śpiewanie po francusku. Twórczość grupy przeważnie zalicza się do industrialnego rocka. Wspominałem już wcześniej, jak bardzo myląca jest ta etykieta, sugerująca w zasadzie nieistniejące powiązania z tym autentycznym industrialem, granym przez np. Cabaret Voltaire, Throbbing Gristle, Coil czy Einstürzende Neubauten, czyli muzyką o raczej mocno eksperymentalnym charakterze. Tymczasem te wczesne dokonania The Young Gods brzmią jak zwyczajny, piosenkowy rock, tyle że tworzony przy dużym udziale syntezatorów, samplerów i innych

[Recenzja] U2 - "War" (1983)

Obraz
Zastanawiałem się niedawno, czemu właściwie nie przepadem za U2. Docenił ich przecież nawet sam Brian Eno, nawiązując z irlandzkim zespołem współpracę jako producent. Wróciłem najpierw do "The Unforgettable Fire", pierwszego albumu grupy z pomocą Eno, a następnie do poprzedzającego go bezpośrednio "War" i wychodzi na to, że najbardziej nie pasuje mi Bono. Nie chodzi bynajmniej o jego politykowanie, ani nawet hipokryzję, bo to kwestie niemające przecież przełożenia na muzykę. Problem tkwi w tym, jak bardzo stara się zdominować te nagrania swoim śpiewem, nierzadko wpadając przy tym w strasznie melodramatyczną, wręcz histeryczną manierę. Często nawet wtedy, gdy nie ma nic do zaśpiewania, dorzuca jakieś zbyteczne wokalizy czy pokrzykiwania. Może to wycie nie przeszkadzałoby mi to tak bardzo, gdyby jego głos nie był tak strasznie przeciętny. Warstwa instrumentalna prezentuje się znacznie lepiej, przynajmniej na dwóch wspomnianych albumach. "War" to pierwsze ist

[Recenzje] The Cure - "The Head on the Door" (1985)

Obraz
Rok 2022 rozpoczął się na tej stronie recenzją pierwszego albumu The Cure, więc chyba dobrym pomysłem będzie domknięcie go inną płytą tego zespołu. "The Head on the Door", szósta pozycja w podstawowej dyskografii, to wydawnictwo pod pewnymi względami przełomowe. To tutaj zadebiutował bodajże najsłynniejszy skład grupy. Do Roberta Smitha i Lola Tolhursta ponownie dołączyło dwóch byłych muzyków: Simon Gallup, który odszedł w nienajlepszej atmosferze po nagraniu tzw. mrocznej trylogii, a także Porl Thompson, który współtworzył zespół na bardzo wczesnym etapie, jeszcze przed dokonaniem jakichkolwiek profesjonalnych nagrań. Składu dopełnił nowy bębniarz Boris Williams. To właśnie na "The Head on the Door" The Cure ponownie odnalazł się muzycznie. Po krótkiej przygodzie Smitha i Tolhursta z synthpopem (EPka "The Walk" i singiel "Let's Go to Bed") oraz jazz-popem (singiel "The Lovecats"), a także po bardzo eklektycznym, nieklejącym się w s

[Recenzja] Association P.C. - "Sun Rotation" (1972)

Obraz
Stylistyka fusion początkowo rozwijała się głównie w Stanach, skupiona wokół Milesa Davisa oraz jego współpracowników. Jednak także w Europie takie granie nieźle się przyjęło. Najważniejszym przedstawicielem po tej stronie Atlantyku jest niewątpliwie Soft Machine, ale ciekawie grających w tym stylu grup nie brakowało, czego przykładem holendersko-niemiecki projekt Association P.C., dowodzony przez perkusistę Pierre'a Courboisa. Fusion w jego wykonaniu jest dość specyficzne, bo choć wykazuje liczne podobieństwa do twórczości Davisa, The Tony Williams' Lifetime czy Mahavishnu Orchestra, to kwartet chętnie zapuszcza się także w rejony jazzu free, a pewne uzasadnienie będzie również miało doszukiwanie się pewnych wpływów krautrocka. Zespół pozostawił po sobie kilka wydawnictw, z których najciekawszy jest chyba drugi album studyjny, "Sun Rotation", zarejestrowany na przestrzeni kilku listopadowych dni 1971 roku w Hamburgu, pod producenckim okiem Joachima Ernsta Berendta -

[Artykuł] 50 lat temu… 1972

Obraz
1972 był chyba ostatnim rokiem, zanim mainstream muzyczny znów się nie zamknął na mniej konwencjonalne granie. Już wkrótce główny nurt miał zacząć coraz bardziej pogrążać się w sztampie i miałkości, zaś te najciekawsze rzeczy  - dziać się na jego uboczu lub kompletnie wbrew niemu. Trend ten zresztą do tej pory się nie odwrócił i dziś jest o wiele bardziej zauważalny niż wtedy. Jednak 1972 to wciąż czas, gdy oryginalna, bardziej wymagająca muzyka mogła odnosić komercyjne sukcesy. To przede wszystkim bardzo dobry rok dla rocka progresywnego i fusion. Z głównych przedstawicieli proga nic nowego nie wydali wprawdzie King Crimson ani czasowo wówczas zawieszony Van der Graaf Generator, a Pink Floyd opublikował jedynie mniej istotny, w zasadzie nieprogowy, choć sympatyczny "Obscured by Clouds", za to swoje szczytowe osiągnięcia zaprezentowali Yes ("Close to the Edge"), Gentle Giant ("Octopus"), Jethro Tull ("Thick As a Brick") i ELP ("Trilogy"

[Recenzja] The Revolutionary Army of the Infant Jesus - "The Gift of Tears" (1987)

Obraz
Rewolucyjna Armia Dzieciątka Jezus to tajemnicza organizacja terrorystyczna z ostatniego filmu Luisa Bañuela, "Mroczny przedmiot pożądania". Jest to także nazwa, którą blisko dekadę po premierze tego obrazu przyjęła enigmatyczna grupa muzyczna z Liverpoolu. Do dziś nie ma o niej bowiem zbyt wielu informacji w sieci, choć przynajmniej znane są niegdyś skrywane nazwiska muzyków tworzących ten projekt. Co kryje się za takim wyborem nazwy dla zespołu? Chęć prowokacji, ironia, czy może faktycznie religijny charakter jego muzyki? Dużo przemawia za tą ostatnią opcją, począwszy od tekstów utworów, a kończąc na udziale w chrześcijańskich festiwalach. Twórczość grupy wydaje się jednak przede wszystkim wyrazem fascynacji muzyką sakralną oraz religijnym mistycyzmem, na podobnej zasadzie do chociażby Dead Can Dance, bez kaznodziejstwa czy prób nawracania. "The Gift of Tears", debiutancki album The Revolutionary Army of the Infant Jesus, stylistycznie wpisuje się w modne wówczas

[Recenzja] Little Simz - "NO THANK YOU" (2022)

Obraz
Nie spodziewałem się, że ktoś jeszcze opublikuje album, który wywróci moją listę ulubionych tegorocznych wydawnictw. Tymczasem niemal zupełnie niespodziewanie - zaanonsowany dosłownie kilka dni przed premierą, bez żadnych poprzedzających singli - ukazał się nowy album brytyjskiej raperki Little Simz. Artystka, za sprawą zeszłorocznego "Sometimes I Might Be Introvert", dołączyła do grona tych twórców, których poczynania uważnie śledzę na bieżąco. "NO THANK YOU", jej piąte wydawnictwo, nie zawodzi pokładanych nadziei. Podobnie, jak przy okazji poprzednika oraz jeszcze wcześniejszego "Grey Area", producentem materiału został Inflo, czyli Dean Josiah Cover. W nagraniach ponownie zaś wzięła udział jego partnerka z projektu Sault, wokalistka Cleo Sol. W obu przypadkach współpraca dała wcześniej znakomite efekty i nie inaczej jest tutaj. "NO THANK YOU" rozwija pomysły z "SIMBI". Także tym razem nie brakuje orkiestracji zrealizowanych często z

[Recenzja] Leather.head - "live and limp vol. 1" (2022)

Obraz
Zapamiętajcie tę nazwę, bo to prawdopodobnie kolejny wielki zespół tej młodej brytyjskiej sceny rockowej, skupionej wokół londyńskiego klubu Windmill. Kiedy w 2019 roku debiutował black midi nawet nie przypuszczałem, że to początek tak ciekawego zjawiska. Dwa lata później zespół ten wydał drugi, niesamowicie rozwojowy względem pierwszego album, a równolegle zadebiutowały kolejne świetne grupy, jak Squid, Dry Cleaning czy Black Country, New Road. Lawina się rozpędza, bo właśnie kończący się rok przyniósł kolejne bardzo udane płyty tych grup - jedynie Squid nie wypuścił nic nowego - a także następne długogrające debiuty, wśród których zabrakło jednak czegoś naprawdę wyjątkowego. No, z wyjątkiem Jockstrap, który jednak mimo powiązań ze sceną, niekoniecznie łapie się do niej pod względem stylistycznym. Ale już w przyszłym roku może dojść do pewnych przetasowań na szczycie, jeśli doczekamy się pełnowymiarowego wydawnictwa Leather.head. W pierwszej połowie tego roku grupa opublikowała dwa po

[Recenzja] Julee Cruise - "Floating Into the Night" (1989)

Obraz
Album "Floating Into the Night" to dzieło przede wszystkim trójki artystów, z których dwoje w tym roku zmarło. Zaledwie przed kilkoma dniami pojawiła się informacja o śmierci Angelo Badalamentiego, zaś pół roku temu samobójstwo popełniła sygnująca płytę swoim nazwiskiem Julee Cruise. Ten trzeci, wciąż żyjący, to reżyser filmowy David Lynch. Współpraca całej trójki zaczęła się pod koniec lat 80., w trakcie prac nad filmem "Blue Velvet". Lynch koniecznie chciał umieścić na jego ścieżce dźwiękowej piosenkę "Song to the Siren", kompozycję Tima Buckleya, ale w wykonaniu dream-popowego projektu This Mortal Coil. Uzyskanie praw okazało się jednak przekraczać jego ówczesne możliwości finansowe. Ostatecznie udało się zrealizować ten pomysł dekadę później, w "Zagubionej autostradzie". Tymczasem pojawił się pomysł stworzenia nowego utworu w tej samej stylistyce. Słowa do "Mysteries of Love" napisał sam Lynch, a muzykę - podobnie jak resztę orygina

[Recenzja] Soft Machine - "NDR Jazz Workshop - Hamburg, Germany, May 17, 1973" (2010)

Obraz
Odkąd do składu Soft Machine dołączył Karl Jenkins, zajmując miejsce Eltona Deana, jego rola w zespole stałe rosła, aż do pozycji niekwestionowanego lidera. Ponieważ nie był to muzyk, którego interesowałoby granie awangardy czy eksperymenty, muzyka grupy pod jego kierunkiem zaczęła stopniowo zbliżać się coraz bardziej do konwencjonalnego, skomercjalizowanego jazz-rocka. Nie było to jeszcze szczególnie mocno odczuwalne na "Six", pierwszym albumie z Jenkinsem. Może dlatego, że wówczas wciąż istotną rolę odgrywał Hugh Hopper. Basiście nie odpowiadała jednak wizja najmłodszego stażem muzyka i… sam odszedł z zespołu. "Seven", nagrany już z Royem Babbingtonem, idzie natomiast w zdecydowanie przystępniejszym, a mniej ambitnym kierunku. Choć to już akurat swego rodzaju tradycja w przypadku tego zespołu, że dwie wydane bezpośrednio po sobie płyty tak bardzo się różnią. Bliższe prześledzenie wcześniejszych ewolucji Soft Machine umożliwiły liczne wydawnictwa archiwalne, regula