[Recenzja] Leather.head - "live and limp vol. 1" (2022)

Leather.head - live and limp vol. 1


Zapamiętajcie tę nazwę, bo to prawdopodobnie kolejny wielki zespół tej młodej brytyjskiej sceny rockowej, skupionej wokół londyńskiego klubu Windmill. Kiedy w 2019 roku debiutował black midi nawet nie przypuszczałem, że to początek tak ciekawego zjawiska. Dwa lata później zespół ten wydał drugi, niesamowicie rozwojowy względem pierwszego album, a równolegle zadebiutowały kolejne świetne grupy, jak Squid, Dry Cleaning czy Black Country, New Road. Lawina się rozpędza, bo właśnie kończący się rok przyniósł kolejne bardzo udane płyty tych grup - jedynie Squid nie wypuścił nic nowego - a także następne długogrające debiuty, wśród których zabrakło jednak czegoś naprawdę wyjątkowego. No, z wyjątkiem Jockstrap, który jednak mimo powiązań ze sceną, niekoniecznie łapie się do niej pod względem stylistycznym. Ale już w przyszłym roku może dojść do pewnych przetasowań na szczycie, jeśli doczekamy się pełnowymiarowego wydawnictwa Leather.head.

W pierwszej połowie tego roku grupa opublikowała dwa potężne single. Marcowy "Hordes" to porywająca mieszanka math-rocka, post-punku i free jazzu, w łagodniejszych momentach przywołująca reminiscencje wczesnego BC,NR, zaś w tych intensywniejszych - jeszcze bardziej nieokiełznana. Nawet ciekawiej wypada majowa "Mara", z nastrojowym wstępem w klimatach pogańsko-folkowych, a później interesująco się rozwijająca, ponownie mieszając wspomniane wyżej stylistyki. Oba nagrania dają ogromną nadzieję na pełen album. Wydaje się, że grupa ma sporą szansę wypełnić lukę po oryginalnym wcieleniu Black Country, New Road, nie tyle kopiując tamten zespół, co pokazując jedną z możliwych dróg jego rozwoju, gdyby nie doszło do rozstania z Isaacem Woodem.

Zanim jednak ukaże się właściwy debiut, muzycy postanowili podzielić się swoimi amatorskimi nagraniami, które rejestrowali w trakcie pandemii. Niedawno opublikowany zestaw "live and limp vol. 1" to dwadzieścia trzy minuty muzyki, podzielone na dwie ścieżki. Kompozycji jest wprawdzie więcej, ale zespół najwidoczniej uznał, że nie ma sensu zbytnio oglądać się w przeszłość i w opisie na Bandcampie zabrakło nawet informacji o tytułach poszczególnych utworów (są jednak podane na okładce fizycznego wydania). Bynajmniej nie jest to, jak się okazuje, materiał gorszego sortu. Brzmienie co prawda ustępuje singlom, ale to tak samo powalające granie. Raz bardziej klimatyczne, z niezłym poczuciem melodii - tutaj słychać to nawet bardziej niż na singlach - kiedy indziej autentycznie dzikie, ocierające się o noise rocka i jazz free. Liczę na to, że przynajmniej część tej muzyki, szczególnie tej wchodzącej w skład drugiej strony (utwory 5-7), będzie można usłyszeć w lepszej jakości. A z drugiej strony mam też nadzieję, że brzmienie grupy nie zostanie zanadto wygładzone, co spotkało już innych przedstawicieli tej sceny.

Leather.head to zespół, z którym wiąże największe nadzieje na przyszłość, najlepiej już na 2023 rok, choć na tę chwilę nie ma jeszcze oficjalnego potwierdzonych dalszych planów fonograficznych. Prędzej czy później powinien jednak ukazać się pełnoprawny debiut, a na podstawie singli oraz "live and limp vol. 1" spodziewam się czegoś naprawdę mocarnego.

Ocena: 8/10



Leather.head - "live and limp vol. 1" (2022)

1. Haggard Bragger; 2. Dull Ache; 3. Interlude; 4. Laughing Stock; 5. Master/Dog; 6. Medicine I; 7. Medicine II

Skład: ?
Producent: Leather.head


Komentarze

  1. Tak z ciekawości - pisząc "reminiscencje", odwołujesz się do tego, jak rzeczywiście z reguły rozumie się to słowo, czyli do raczej NIEŚWIADOMYCH, INSTYNKTOWNYCH nawiązań ("wspomnienia" byłyby tu niezbyt adekwatnym słowem), a nie celowego odwoływania się do pewnych wzorców? Może czepialska pierdoła, ale ma to dla mnie znaczenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, sądzę że te podobieństwa stylistyczne nie muszą wynikać z inspiracji tym konkretnym zespołem, a mogą z podobnych doświadczeń muzycznych i pozamuzycznych.

      Usuń
  2. Jakbyś nazwał nazwą ten ruch? Ja bym go nazwał sceną windmillową (od klubu Windmill)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba najbardziej adekwatna nazwa, jaką dotąd wymyślono. Stąd też nowa etykieta - "windmill scene".

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)