[Recenzja] Little Simz - "NO THANK YOU" (2022)

Little Simz - NO THANK YOU


Nie spodziewałem się, że ktoś jeszcze opublikuje album, który wywróci moją listę ulubionych tegorocznych wydawnictw. Tymczasem niemal zupełnie niespodziewanie - zaanonsowany dosłownie kilka dni przed premierą, bez żadnych poprzedzających singli - ukazał się nowy album brytyjskiej raperki Little Simz. Artystka, za sprawą zeszłorocznego "Sometimes I Might Be Introvert", dołączyła do grona tych twórców, których poczynania uważnie śledzę na bieżąco. "NO THANK YOU", jej piąte wydawnictwo, nie zawodzi pokładanych nadziei. Podobnie, jak przy okazji poprzednika oraz jeszcze wcześniejszego "Grey Area", producentem materiału został Inflo, czyli Dean Josiah Cover. W nagraniach ponownie zaś wzięła udział jego partnerka z projektu Sault, wokalistka Cleo Sol. W obu przypadkach współpraca dała wcześniej znakomite efekty i nie inaczej jest tutaj.

"NO THANK YOU" rozwija pomysły z "SIMBI". Także tym razem nie brakuje orkiestracji zrealizowanych często z wielkim rozmachem oraz wyraźnych wpływów czarnej muzyki lat 70. - tym razem bez afrobeatu, za to z wieloma odniesieniami do gospel czy soulu. Utwory są dłuższe, ale jest ich mniej i charakteryzuje je mniejszy eklektyzm, co daje bardzo zwarty, niespełna 50-minutowy longplay. Ponownie zachwycają bardzo bogate, przemyślane aranżacje oraz staranna produkcja, ze świetnym wyborem i zestawieniem sampli. Posłuchajcie najlepszego na płycie "Silhouette", gdzie dzieje się więcej, niż na niejednej płycie hip-hopowej w całości. Są mocno rytmiczne, jazzująco-elektroniczne zwrotki ze świetnym rapem liderki, jest przebojowy refren śpiewany z soulowym żarem przez Sol, wstawki orkiestrowe i gospelowy chór czy perkusyjne przejście w plemiennym klimacie, a wszystko to układa się w bardzo dopracowaną, spójną całość i nie przekracza nawet siedmiu minut.

A utworów zbliżonego kalibru jest tutaj więcej. Należy do nich "Angel", wyluzowany w warstwie instrumentalnej - dość skromnej w porównaniu z większością kawałków - i partiach śpiewanych, co kontrastuje z mocno zaangażowanym rapem Simz. Albo "X", rozwijający wątki gospelowo-plemienne, z domieszką soulu oraz potężną orkiestracją, czy subtelniejszy w warstwie muzycznej "Broken", z przyjemnymi dźwiękami wibrafonu. Bardzo udane są także "No Merci", "Heart on Fire" i "Who Even Cares", wszystkie ze świetnym flow Simbi oraz niezwykle pomysłową pracą Inflo, czy w końcu finałowa ballada "Control", gdzie liderce towarzyszy wyłącznie fortepian oraz gospelowe śpiewy. W zasadzie tylko znacznie krótszy od pozostałych nagrań "Sideways" wypada nieco mniej interesująco.

Little Simz drugi rok z rzędu wydała płytę, która z miejsca stała się moją hip-hopową płytą numer jeden rocznika. A przecież to dobry czas dla tego gatunku - co najmniej dobre albumy wydali też m.in. Billy Woods, Cities Aviv, Dälek, Danger Mouse i Black Thought, Earl Sweatshirt, J.I.D, Moor Mother, Nas czy R.A.P. Ferreira. "NO THANK YOU" uważam nawet za lepszy od poprzedniego wydawnictwa raperki. Jest po prostu płytą bardziej treściwą, bez niepotrzebnych interludiów i niemal bez słabych punktów. Za to wszystkie obecne tam atuty - czyli przede wszystkim niezwykle kreatywna produkcja, wykraczają poza schematy gatunku, ale także oczywiście rap liderki - są i tutaj, nawet w jeszcze ciekawszej formie.

Ocena: 9/10



Little Simz - "NO THANK YOU" (2022)

1. Angel; 2. Gorilla; 3. Silhouette; 4. No Merci; 5. X; 6. Heart on Fire; 7. Broken; 8. Sideways; 9. Who Even Cares; 10. Control

Skład: Little Simz - wokal; Cleo Sol - dodatkowy wokal
Producent: Inflo


Komentarze

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)