Posty

[Recenzja] Kate Bush - "50 Words for Snow" (2011)

Obraz
Nie minęło wiele czasu od najcieplejszego od kilkudziesięciu lat przełomu października i listopada, a już nasz region pokryła gruba warstwa śniegu. Tak gwałtowne zmiany pogody będą coraz częstsze, a obecnie można już tylko spowolnić proces zmian klimatycznych. Przede wszystkim należy odejść od kopalnianych źródeł energii i ciepła, na które i tak, jak się okazało, nie ma co liczyć w tym kraju, gdy są najbardziej potrzebne. Jeśli jakoś dajecie radę przetrwać tę przyśpieszoną zimę, to możecie wprawić się w odpowiedni nastrój sięgając po "50 Words for Snow". Ostatni (jak dotąd?) album Kate Bush z premierowym repertuarem to płyta utrzymana w zimowym klimacie. Tak, właśnie zimowym, a nie świątecznym, co znaczy, że całość jest pozbawiona tego całego kiczu, od którego trudno uciec o tej porze roku. A trzeba pamiętać, że już na początku kariery artystka wydała świąteczny singiel "December Will Be Magic Again", a w latach 90. nagrała żartobliwy "Home for Christmas",

[Recenzja] The Jimi Hendrix Experience - "Los Angeles Forum: April 26, 1969" (2022)

Obraz
Niemal co roku, w okolicach urodzin Jimiego Hendrixa, ukazuje się nowy  materiał z jego udziałem. Tym razem okazja jest wyjątkowa, bo 27 listopada artysta skończyłby 80 lat. Postarano się więc, by należycie ją uczcić. Zapis występu z 26 kwietnia 1969 roku w Los Angeles Forum, publikowany wcześniej na bootlegach, to jedna z lepszych rejestracji, jakie w ostatnich latach wygrzebano z archiwów. Brzmienie, odświeżone przez Eddiego Kramera, jest naprawdę przyzwoite, a wykonanie wprost porywające. Może i skład z Noelem Reddingiem oraz Mitchem Mitchellem - rozwiązany zaledwie dwa miesiące później - nie był najlepszą grupą Hendrixa, ale na żywo dawał z siebie naprawdę wiele. Udowodnił to już kultowy "Jimi Plays Monterey", a najnowsze wydawnictwo stanowi kolejne potwierdzenie. Dobrze, że na okładce znalazło się całe trio, bo to bardzo zespołowe granie. W repertuarze mieszają się utwory uwielbiane przez publiczność, jak "Foxy Lady", "Purple Haze" czy "I Don'

[Recenzja] James Blood Ulmer - "Free Lancing" (1981)

Obraz
James Blood Ulmer jako gitarzysta i wokalista musiał być pod wielkim wpływem Jimiego Hendrixa, natomiast jako kompozytora ukształtowały go harmolodyczne idee Ornette'a Colemana. Najwyraźniej lubił też pobujać się przy muzyce Funkadelic. Takie wpływy wydają się oczywiste na jego trzecim autorskim albumie, "Free Lancing". Muzyk miał już wówczas spore doświadczenie. Od połowy lat 60. grywał w kapelach rhythm'n'bluesowych w rodzimym Detroit, a po przeprowadzce do Nowego Jorku na początku kolejnej dekady otrzymał angaż do Jazz Messengers Arta Blakeya. Wówczas mocno związał się ze sceną jazzową, grając też u boku chociażby Rashieda Aliego, Larry'ego Younga, Joego Hendersona czy Arthura Blythe'a. Niezwykle istotna była też znajomość ze wspomnianym Colemanem, który nawet wziął udział w nagraniu debiutanckiego albumu Ulmera, "Tales of Captain Black" z 1979 roku, rozwijającego koncepcję takich dzieł saksofonisty, jak "Dancing in Your Head" czy &q

[Recenzja] Brian Eno with Daniel Lanois and Roger Eno - "Apollo: Atmospheres and Soundtracks" (1983)

Obraz
Już wiadomo, że wielokrotnie przekładany start misji Artemis 1 także dzisiaj nie dojdzie do skutku. Ale też zainteresowanie nowym programem kosmicznym nie jest tak wielkie, jak pół wieku temu, gdy realizowano kolejne loty pod nazwą Apollo. Dziś eksploracja kosmosu nie wydaje się już tak ekscytująca, choćby przez wyeksploatowanie tej tematyki na wszelkie sposoby przez popkulturę. Jednym z najbardziej udanych przykładów jest album  "Apollo: Atmospheres and Soundtracks" Briana Eno, nagrany przez niego we współpracy z Danielem Lanois i swoim bratem Rogerem. Materiał powstał jako ścieżka dźwiękowa filmu dokumentalnego o programie Apollo,  "For All Mankind" w reżyserii Ala Reinerta, którego premiera odbyła się jednak dopiero w 1989 roku. Utwory z albumu można usłyszeć też w kilku innych filmowych produkcjach, jak "Trainspotting" i  "28 dni później"  Danny'ego Boyle'a czy "Traffic" Stevena Soderbergha. Wracając do tematów kosmicznych,

[Recenzja] Menace Ruine - "Nekyia" (2022)

Obraz
Nie wróżyło dobrze, że prace nad najnowszym albumem kanadyjskiego duetu Menace Ruine ciągnęły się od 2014 roku. Mogło to przecież świadczyć o sporym kryzysie twórczym. Jednak nawet jeśli muzycy mieli jakieś problemy ze skompletowaniem materiału, to trudno byłoby się tego domyślić. "Nekiya" to kolejna udana pozycja w dyskografii grupy. A jednocześnie jest to album nieco inny od najsłynniejszego "The Die Is Cast". Tamto wydawnictwo przyniosło całkiem unikalne połączenie metalu, drone'u i mediewalnego folku z mistycyzmem Dead Can Dance oraz shoegaze'ową produkcją. Tu jest podobnie, chociaż wyraźnie przesunięto akcenty w stronę estetyki neoclassical darkwave. Największa różnica to jednak trochę mniej mroczna atmosfera, czego najdobitniejszym przykładem okazuje się najbardziej chwytliwy na tej na płycie, optymistyczny wręcz "Pigeon Rain". Ale nawet zdecydowanie drone'owy "Umbra Horrenda" za sprawą melodyjnego śpiewu Geneviéve Beaulieu - ju

[Recenzja] Mary Halvorson - "Amaryllis & Belladonna" (2022)

Obraz
Przed kilkoma dniami, w wieku 55 lat, zmarła Mimi Parker z grupy Low. Podobnie, jak zmarły parę tygodni wcześniej Pharoah Sanders, odeszła w pełni sił twórczych. Ich zeszłoroczne albumy, odpowiednio "HEY WHAT" i "Promises", należą do najlepszych, najbardziej postępowych, jakie stworzyli. Były także jednymi z najciekawszych wydawnictw, bardzo dobrego przecież, 2021 roku. Jednak siła obecnie powstającej muzyki - a nie da się zaprzeczyć, że wciąż wychodzi mnóstwo interesujących płyt z kręgu elektroniki, hip-hopu, jazzu czy nawet rocka - zależy w niewielkim stopniu od takich weteranów. To przede wszystkim zasługa młodszych twórców, którzy działalność zaczynali już w XXI wieku. Jedną z wielu takich postaci jest Mary Halvorson, należąca do tych artystów, których dokonania śledzę na bieżąco. Amerykańska gitarzystka, chwalona tu już przy okazji projektu Code Girl, wydała nieco wcześniej w tym roku nie jeden, a od razu dwa albumy:  "Amaryllis" i "Belladonna&qu

[Recenzja] Horse Lords - "Comradely Objects" (2022)

Obraz
Kwartet Horse Lords z Baltimore poznałem w pandemicznym roku 2020, przy okazji premiery albumu "The Common Task". Wówczas pełnej recenzji nie było, choć polecałem to wydawnictwo w jednym z przeglądów płytowych nowości oraz uwzględniłem je w swoim corocznym podsumowaniu. Niewątpliwie warto tej grupie poświęcić nieco więcej uwagi, a właśnie nadarzyła się ku temu doskonała okazja. Instrumentaliści w trakcie lockdownów nie próżnowali i przygotowali materiał na kolejny, swój piąty już longplay, "Comradely Objects". Rozwijają tu to, co znamy już z wcześniejszych płyt. Otrzymujemy zatem muzykę, którą najprościej byłoby określić mianem math rocka, co jednak zdecydowanie nie wyczerpuje tematu. Słychać tu wpływy m.in. krautrocka, free jazzu, afrykańskiej polirytmii, bluegrassu, drone'u, totalizmu, a najbardziej chyba minimalizmu, szczególnie koncepcji stroju naturalnego La Monte Younga - kwartet gra na specjalnie zmodyfikowanych instrumentach, pozwalających uzyskać mikrot

[Recenzja] Апорєа - "На рєкахъ Вавл҃нскыхъ" (1988)

Obraz
Poszukując muzyki na własną rękę, sięgając poza mainstream, można dojść w naprawdę dziwne, ale i fascynujące rejony. Jedyne wydawnictwo grupy  Апорєа [Aporea] to już naprawdę głębokie podziemie. W drugiej połowie lat 80., w Republice Macedonii - wówczas wciąż jeszcze części Jugosławii - grupa muzyków powiązanych z jednej strony z Macedońskim Kościołem Prawosławnym, a z drugiej tamtejszą sceną post-punkową, nagrała oraz wydała własnym sumptem kasetę magnetofonową z pięcioma utworami o łącznym czasie dwudziestu minut. Tego typu wydawnictwo mogło łatwo przepaść i zostać całkowicie zapomniane, a jednak przetrwało do naszych czasów, otoczone pewnym kultem, zaś kilka lat temu doczekało się nawet wznowienia na kompakcie oraz trafiło do streamingu. Co ciekawe, przy okazji reedycji posłużono się alternatywnym szyldem, Apokrifna Realnost, ale to dokładnie ten sam materiał. "На рєкахъ Вавл҃нскыхъ", czyli "Na rzekach babilońskich", to intrygująca próba połączenia tradycji z now

[Recenzja] Soft Machine - "Drop" (2008)

Obraz
Wśród licznych archiwaliów Soft Machine "Drop" jest albumem niepowtarzalnym. To jedyne koncertowe nagrania grupy z okresu tuż po rozstaniu z oryginalnym bębniarzem (i wokalistą) Robertem Wyattem, a jeszcze przed dołączeniem Johna Marshalla, który pozostał na stanowisku do rozpadu zespołu (i bierze udział w jego niepotrzebnych reaktywacjach). W międzyczasie Mike Ratledge, Hugh Hopper i Elton Dean, za namową tego ostatniego, zaangażowali do składu Phila Howarda. Kwartet zarejestrował razem kilka utworów w studiu - nagrania z tej sesji wypełniły pierwszą stronę winylowego wydania albumu "Fifth" - oraz kilka kolejnych dla BBC, jednak koncerty uświadomiły muzykom, że taki układ personalny nie działa. Howard próbował pociągnąć Soft Machine w zdecydowanie bardziej freejazzowym kierunku, znajdując sojusznika w osobie Deana, co nie powinno dziwić, gdyż obaj współtworzyli także grupę Just Us. Pozostała dwójka nie czuła się dobrze grając z perkusistą, który pozwalał sobie na z

[Recenzja] Goat - "Oh Death" (2022)

Obraz
Gdzieś w północnej Szwecji leży malownicza wioska o nazwie Korpilombolo. W dawnych czasach mieszkańcy oddawali się tam magicznym rytuałom. Kiedy na miejsce przybyli chrześcijańscy misjonarze, postanowili spalić i zrównać wioskę z ziemi, a następnie odbudować, wolną od rzekomego zła. Ocaleli mieszkańcy rzucili jednak na miejsce klątwę… Kilka wieków później w tym właśnie miejscu rozpoczęła się historia grupy Goat. Oczywiście, cała ta fikcyjna opowieść stanowi element autopromocji, tworzący wokół projektu mistyczną otoczkę. Całe to przedsięwzięcie faktycznie jest owiane pewną tajemnicą. Nazwiska udzielających się muzyków nie są znane, a oni sami podczas koncertów i sesji fotograficznych kryją się pod maskami oraz dziwnymi przebraniami, przywołującymi skojarzenia z rytualnymi szatami jakiś dawnych, egzotycznych kultur. Tym, co wiadomo na pewno, jest to, że Goat rzeczywiście pochodzi ze Szwecji, a na początku poprzedniej dekady opublikował, w dwuletnich interwałach, trzy albumy. Debiutancki