[Recenzja] Goat - "Oh Death" (2022)

Goat - Oh Death


Gdzieś w północnej Szwecji leży malownicza wioska o nazwie Korpilombolo. W dawnych czasach mieszkańcy oddawali się tam magicznym rytuałom. Kiedy na miejsce przybyli chrześcijańscy misjonarze, postanowili spalić i zrównać wioskę z ziemi, a następnie odbudować, wolną od rzekomego zła. Ocaleli mieszkańcy rzucili jednak na miejsce klątwę… Kilka wieków później w tym właśnie miejscu rozpoczęła się historia grupy Goat. Oczywiście, cała ta fikcyjna opowieść stanowi element autopromocji, tworzący wokół projektu mistyczną otoczkę. Całe to przedsięwzięcie faktycznie jest owiane pewną tajemnicą. Nazwiska udzielających się muzyków nie są znane, a oni sami podczas koncertów i sesji fotograficznych kryją się pod maskami oraz dziwnymi przebraniami, przywołującymi skojarzenia z rytualnymi szatami jakiś dawnych, egzotycznych kultur.

Tym, co wiadomo na pewno, jest to, że Goat rzeczywiście pochodzi ze Szwecji, a na początku poprzedniej dekady opublikował, w dwuletnich interwałach, trzy albumy. Debiutancki "World Music" z 2012 roku to zbiór piosenek, osadzonych w klasycznej psychodelii, wzbogaconej afrykańskimi - głównie afrobeatem - i orientalnymi wpływami, a gdzieniegdzie także elementami hard rocka. Jego następca, "Commune", stanowi bezpośrednią kontynuację tego stylu, momentami jednak prezentując zwrot ku nieco bardziej swobodnym utworom, nawiązującym z jednej strony do grup w rodzaju Hawkwind czy Amon Duul II. Obie te płyty wypadają naprawdę interesująco i całkiem odświeżająco na tle innych ówczesnych grup rockowych, które też próbowały przywrócić klimat lat 70., inspirując się jednak wyłącznie rockiem sprzed wielu lat. Na trzecim albumie, "Requiem", zespół zaprezentował swoje łagodniejsze oblicze, zwiększając wpływy afrykańskie i dodając różne etniczne instrumenty, kosztem elementów rockowych. Byłby to nawet ciekawy eksperyment, jednak trochę przesadzono z długością.

Parę dni temu, po sześcioletniej przerwie wydawniczej Goat wrócił z czwartym albumem "Oh Death". To w zasadzie podsumowanie wszystkiego, co dotąd prezentowała grupa, ale dochodzą też pewne nowe elementy. Utwory w rodzaju "Soon You Die", "Chukua Pesa" czy "Goatmilk" spokojnie mogłyby trafić na "World Music". Wszystko jest tu na swoim miejscu: krzykliwy żeński wokal, mocno sfuzzowane gitary, wyrazisty, transowy bas oraz plemienne bębny; w końcówce ostatniego pojawiają się też afrobeatowe dęciaki. Zdarzają się też patenty, które przypominają o hardrockowych skłonnościach debiutu. Perkusja w "Do the Dance" brzmi jak wycięta z "Running Free" Iron Maiden, a końcówka "Blow the Horns" to niemal Thin Lizzy. Instrumentalny jam "Passes Like Clouds" to już granie bliższe "Commune", natomiast subtelniejszy (do czasu) "Remind Yourself" ma wiele z klimatu "Requiem". A zapowiadane nowości? "Under No Nation" to zaskakujące i naprawdę udane połączenie afro-funku z freejazzowymi fragmentami. Są też dwie miniatury. "Apegoat" brzmi niemal jak fragment improwizacji Dona Cherry'ego z okresu fascynacji muzyką świata, a "Blessing" zbliża się do atmosfery spiritual jazzu. Mimo tak różnych inspiracji nie mam poczucia niedopasowania - wszystkie te wpływy idealnie wtapiają się w styl zespołu, pozwalający na taką elastyczność.

Trochę szkoda, że więcej tu jednak nawiązań do własnej przeszłości niż nowych pomysłów, zwłaszcza że te ostatnie wypadły bardzo dobrze, a taki "Under No Nation" to chyba coś unikalnego w skali całej istniejącej muzyki. Dobrze byłoby rozwinąć ten kierunek na kolejnym longplayu. Tymczasem można cieszyć się z wydania "Oh Death", bo to bardzo przyjemna płyta, którą powinni docenić przede wszystkim miłośnicy psychodelii oraz afrykańskich wpływów. A jeśli dotąd jeszcze nie zetknęliście się z Goat, koniecznie sprawdźcie też dwa pierwsze albumy.

Ocena: 7/10



Goat - "Oh Death” (2022)

1. Soon You Die; 2. Chukua Pesa; 3. Under No Nation; 4. Do the Dance; 5. Apegoat; 6. Goatmilk; 7. Blow the Horns; 8. Remind Yourself; 9. Blessings; 10. Passes Like Clouds

Skład: ?
Producent: Goat


Komentarze

  1. Przypomina mi to The Residents, oni też się ukrywali i nie podawali swoich nazwisk

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)