[Recenzja] Kate Bush - "50 Words for Snow" (2011)

Kate Bush - 50 Words for Snow


Nie minęło wiele czasu od najcieplejszego od kilkudziesięciu lat przełomu października i listopada, a już nasz region pokryła gruba warstwa śniegu. Tak gwałtowne zmiany pogody będą coraz częstsze, a obecnie można już tylko spowolnić proces zmian klimatycznych. Przede wszystkim należy odejść od kopalnianych źródeł energii i ciepła, na które i tak, jak się okazało, nie ma co liczyć w tym kraju, gdy są najbardziej potrzebne. Jeśli jakoś dajecie radę przetrwać tę przyśpieszoną zimę, to możecie wprawić się w odpowiedni nastrój sięgając po "50 Words for Snow". Ostatni (jak dotąd?) album Kate Bush z premierowym repertuarem to płyta utrzymana w zimowym klimacie. Tak, właśnie zimowym, a nie świątecznym, co znaczy, że całość jest pozbawiona tego całego kiczu, od którego trudno uciec o tej porze roku. A trzeba pamiętać, że już na początku kariery artystka wydała świąteczny singiel "December Will Be Magic Again", a w latach 90. nagrała żartobliwy "Home for Christmas", oba naprawdę niezłe w swojej kategorii, ale trochę jednak przesiąknięte tą tandetną atmosferą. No dobrze, okładka "50 Words for Snow" jest okropnie kiczowata, a singlowy "Wild Man" też nie grzeszy dobrym smakiem, ale to jedyne, do czego mogę się tu przyczepić. Dyskografię Bush zamyka jej najbardziej dojrzały i wyrafinowany album.

Składa się na niego tylko siedem utworów, ale za to trwających od niespełna siedmiu do grubo ponad trzynastu minut, co razem daje trochę ponad godzinę materiału. Liderkę w nagraniach wsparł stosunkowo skromny skład, z jej mężem Danem McIntoshem na gitarze, jazzmanem Steve'em Gaddem na bębnach, zmieniającymi się basistami Delem Palmerem, Dannym Thompsonem i Johnem Giblinem, a także kilkoma dodatkowymi wokalistami. Sprawia to, że longplay jest bardziej wyciszony i intymny od wcześniejszych, szczególnie w trzech pierwszych - zarazem najdłuższych w dorobku Kate - oraz ostatnim utworze. Blisko dziesięciominutowy otwieracz "Snowflake" zbudowany jest na niemal impresjonistycznej partii pianina, prawie niezauważalnie wspartym przez sekcję rytmiczną. Wokalnie otrzymujemy tu natomiast delikatny duet Bush z jej synem Albertem. Utwór rozwija się nieśpiesznie, z czasem nabierając tylko trochę więcej dynamiki, ale jego ogromna siła tkwi właśnie w subtelności. Podobny nastrój przynosi jedenastominutowy "Lake Tahoe", zdecydowanie zdominowany przez wspaniały głos i delikatne partie pianina liderki, której towarzyszy jedynie dwuosobowy chór i nienachalna orkiestracja w tle, a od piątej minuty także perkusja. W tych dwóch utworach naprawdę znakomicie udaje się uchwycić zimowy nastrój. Lekka zmiana następuje wraz z najdłuższym na płycie "Misty" - odrobinę żywszym nagraniu o wyraźnie jazzowym zabarwieniu. To zasługa nie tylko jazzowej gry Gadda i kontrabasu Thompsona, ale też partii pianina i w końcu wyraźniej zaznaczającej swoją obecność gitary. Myślę, że to jeden z najciekawszych i najładniejszych utworów w całym dorobku Bush, wspaniałe przez nią zaśpiewany.

Kolejne trzy utwory mają bardziej piosenkowy charakter. Rozczarowuje wspomniany już "Wild Man", szczególnie ten żenujący, pełen patosu i sztampy refren z gościnnym występem Andy'ego Fairweather-Lowa. Przewodni motyw syntezatora też wypada dość tandetnie, ale reszta nagrania ujdzie, szczególnie wokal liderki. Szkoda, że pojawił się tu tak kiepski kawałek i to jeszcze w środku płyty, wybijając z nastroju, jaki tworzą pozostałe nagrania. Lepsza jest z pewnością ballada "Snowed in at Wheeler Street". Pewnie dla wielu słuchaczy największą atrakcją płyty jest gościnny udział Eltona Johna w tym właśnie nagraniu. Z dwójki wokalistów to jednak głos Kate okazuje się zdecydowanie bliższy szczytowej formy sprzed lat i to jej fragmenty są tu tymi najbardziej emocjonującymi. W sumie dziwi mnie tak częste oddawanie mikrofonu gościom, gdy sama Bush wypada tu znacznie lepiej niż na wcześniejszym "Aerial". Elektroniczne eksperymenty z tamtego albumu powracają w utworze tytułowym, w którym Stephen Fry recytuje wszystkie pięćdziesiąt określeń śniegu, natomiast liderka dośpiewuje najlepszy chyba na tym albumie refren, a na pewno najbardziej chwytliwy i drapieżny. Po tym bardziej żartobliwym nagraniu następuje powrót do intymności z początku płyty. Finałowy, najkrótszy "Among Angles" to zresztą najbardziej osobiste nagranie na tym albumie, ponieważ słychać tu wyłącznie fortepian i głos Kate. To niezwykle urokliwa, subtelna oraz przepełniona zimową atmosferą ballada, w której artystka wspina się na swoje wokalne wyżyny. Trudno wyobrazić mi sobie lepsze zakończenie ostatniej płyty w karierze. Jasne, później został jeszcze nagrany i wydany "Before the Dawn", ale to już tylko zapis koncertu.

"50 Words for Snow" pokazuje, jak długą drogę przebyła Kate Bush od swojego debiutanckiego "The Kick Inside", płyty przyjemnej, ale bardzo nierównej i dość naiwnej, świetnie zaśpiewanej, ale jeszcze z tą dziewczęcą manierą. Później zdarzały się jej płyty znakomite ("Never for Ever") i wręcz doskonałe w swojej stylistyce ("The Dreaming", "Hounds of Love"), na których artystka zaproponowała bardzo ambitne podejście do aranżacji, ale to album z 2011 roku wydaje się z całej dyskografii najdojrzalszy i najbardziej dopracowany - choć nie do końca konsekwentny - pod względem klimatu. Nie znaczy to, że również najlepszy - po prostu kompletnie inny od tych klasyków z lat 80, trudny do porównania. Chociaż Kate Bush wydała stosunkowo niewiele płyt, to trudno przecenić jej wkład w bardziej artystyczną odmianę popu. Już swoim pierwszym singlem "Wuthering Heights" udowodniła, że także kobieta może zdobyć szczyt brytyjskiego notowania skomponowanym przez siebie utworem i wnieść do zdominowanej przez mężczyzn muzyki prawdziwą kobiecość. Przetarła drogę dla wielu innych artystek, jak Björk, Julia Holter czy Weyes Blood, których twórczość również uczyniła muzykę bardziej różnorodną i ciekawszą. Warto o tym przypominać, szczególnie w kraju, gdzie tak wielu wciąż ma średniowieczne poglądy w kwestii roli kobiet.

Ocena: 8/10

Więcej o twórczości Kate Bush i jej znaczeniu dla muzyki przeczytasz w moim artykule z kolejnego, 47. numeru magazynu "Lizard".



Kate Bush - "50 Words for Snow" (2011)

1. Snowflake; 2. Lake Tahoe; 3. Misty; 4. Wild Man; 5. Snowed in at Wheeler Street; 6. 50 Words for Snow; 7. Among Angels

Skład: Kate Bush - wokal, instr. klawiszowe, gitara basowa (1); Dan McIntosh - gitara (1,3-6); Del Palmer - gitara basowa (1), dzwonki (4); Danny Thompson - kontrabas (3); John Giblin - gitara basowa (4-6); Steve Gadd - perkusja (1-6); Albert McIntosh - wokal (1); Stefan Roberts - wokal (2); Michael Wood - wokal (2); Andy Fairweather-Low - wokal (4); Elton John - wokal (5); Stephen Fry - wokal (6)
Producent: Kate Bush


Komentarze

  1. Życzę powodzenia w odejściu od węgla krajowi, który jakieś 11 lat wybiera miejsce ppd elektrownię atomową i jeszcze ma to budować Sasin :D:D:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niechętnie, ale zostanę na chwilę adwokatem diabła. To są dekady zaniedbań wszystkich rządów PRL i III RP, a teraz w końcu zostały podjęte jakieś konkretne działania i jest to naprawdę krok w dobrym kierunku. Fakt, że zmieniło się też podejście społeczeństwa, w czym niemały udział ma obecna sytuacja geopolityczna czy gospodarcza. Podzielam natomiast obawy związane z tym, kto się za to zabrał. Za tego rządu może to być kolejny CPK, który kosztował już ćwierć miliarda złotych z budżetu, a dalej jest to tylko pusta łąka (inna sprawa, że elektrownia atomowa jest naprawdę potrzebna, a CPK to może tylko taki Miś). Albo, co gorsze, druga Ostrołęka. Liczę na to, że po przyszłorocznych wyborach ktoś bardziej kompetentny zajmie się nadzorowaniem prac. Te potrwają conajmniej dekadę, więc w międzyczasie dobrze byłoby odblokować budowę wiatraków na lądzie, a także zainwestować w fotowoltaikę czy biogazownie, zwiększając udział OZE w produkcji energii.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)