Posty

[Recenzja] Dälek - "Precipice" (2022)

Obraz
Nowy album Dälek powstawał już od 2019 roku. Prace przerwał jednak wybuch pandemii. Przez kolejne miesiące świat pogrążał się w coraz większym chaosie, a Will Brooks i Mike Manteca - lepiej znani jako MC Dälek i DJ Mike Mare - poczuli, że przygotowane przez nich utwory nie są ani odpowiednio ciężkie, ani wystarczająco gniewne, jak na obecne czasy. Postanowili więc w znacznym stopniu przebudować nagrania, nadając im zupełnie innego charakteru. I prawdopodobnie właśnie dzięki temu powstał najlepszy longplay zespołu od dawna. Zapewne od czasu "Absence". Po tamtym wydawnictwie grupa popadła w pewną stagnację i jakby złagodniała. Tutaj znów słychać wiele kreatywności w warstwie instrumentalnej, a Brooks na pełnym wkurwie wyrzuca z siebie agresywne, choć bynajmniej nie prostackie wersy. To idealna muzyka na dzisiejsze czasy. Mimo że powstała z perspektywy Amerykanów, stanowi także adekwatne tło do sytuacji w naszym regionie, gdy wciąż wisi nad nami widmo pandemii i nie zawsze przem

Dekada

Obraz
Zakładając tę stronę przed dziesięcioma laty, byłem typowym słuchaczem mainstreamowego rocka, który myślał, że poza tymi dwudziestoma czy trzydziestoma popularnymi wykonawcami i ich naśladowcami, nie ma w muzyce nic godnego uwagi. I stosunkowo szybko się przekonałem, że jeśli nie zacznę wychodzić poza swoją strefę komfortu, pozostanie mi pisanie o coraz gorszych wersjach tego samego. Już w 2014 roku pojawił się kryzys. Z coraz większym trudem wybierałem kolejnych wykonawców do omawiania. Zdarzały się całe tygodnie bez żadnej recenzji. Potem przyszła jednak fascynacja blues rockiem i psychodelią, dzięki czemu znów miałem o czym pisać. I ponownie wpadłem w tę samą pułapkę, wyciągając coraz mniej interesujących epigonów. Był to też jednak okres, kiedy zacząłem powoli otwierać się na z jednej strony ambitniejsze formy rocka, jak prog spoza głównego nurtu czy jazz-rock, a z drugiej na inne gatunki, jak folk, funk czy w końcu jazz, elektronikę itd. Od przełomu lat 2016/17 zapanował znacznie

[Recenzja] Damo Suzuki & Spiritczualic Enhancement Center - "Arkaoda" (2022)

Obraz
Japoński wokalista Kenji "Damo" Suzuki przybył do Europy Zachodniej pod koniec lat 60. Włóczył się od jednego miasta do kolejnego, zarabiając na życie ulicznymi występami. Właśnie w takich okolicznościach, podczas pobytu w Monachium, natknęli się na niego Holger Czukay i Jaki Liebezeit, muzycy krautrockowego Can. Przypadkiem akurat szukali nowego wokalisty. Damo jeszcze tego samego dnia trafił do studia. Jego głos można usłyszeć na trzech najsłynniejszych albumach niemieckiej grupy, mianowicie "Tago Mago", "Ege Bamyasi" oraz "Future Days", a także w kilku nagraniach z "Soundtracks". W 1973 roku, po ślubie z należącą do Świadków Jehowy Niemką i przejściu na to wyznanie, Suzuki postanowił całkowicie zerwać z muzyką. Do grania wrócił dekadę później, występując od tej pory głównie jako solista. Suzuki wciąż regularnie koncertuje, ale nie prowadzi żadnego zespołu. Zamiast tego korzysta z pomocy lokalnych muzyków. I tak np. gdy w 2018 roku gr

[Recenzja] Klaus Schulze - "Timewind" (1975)

Obraz
Klaus Schulze był - bo od paru dni musimy mówić o nim w czasie przeszłym - jednym z najważniejszych twórców elektroniki lat 70. Zaczynał wprawdzie od grania na perkusji w grupach Tangerine Dream i Ash Ra Tempel - w tamtym czasie wciąż jeszcze wpisujących się w stylistykę krautrocka - jednak szybko postawił na nagrywanie i wydawanie pod własnym nazwiskiem. Pierwsze płyty, jak "Irllicht" (recenzowany tu parę lat temu) czy "Cyborg", tworzył w chałupniczych warunkach, przy pomocy tradycyjnych instrumentów, następnie poddając taśmy odpowiednim manipulacjom. Z czasem jednak sukcesywnie rozbudowywał swoje instrumentarium o różne elektroniczne zabawki. W okresie nagrywania "Timewind" był już posiadaczem syntezatorów ARP 2600, ARP Odyssey, EMS Synthi-A oraz Elka String, a także sekwencera Synthanorma. Właśnie przy pomocy tej aparatury, wspierając się dodatkowo pianinem i elektrycznymi organami Farfisa, zarejestrował wspominany album. Na "Timewind" daje si

[Recenzja] David Murray Octet - "Ming" (1980)

Obraz
Zbieżność nazwisk z gitarzystą Iron Maiden jest zupełnie przypadkowa. Ten David Murray to amerykański saksofonista, przez część krytyków uważanego za najważniejszego tenorzystę swoich czasów. Instrumentem zainteresował się jako nastolatek, a pierwsze doświadczenia w grupach jazzowych zdobywał podczas studiów muzycznych na kalifornijskim Pomona College. Po zakończeniu nauki przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie trafi akurat w czasach rozwoju sceny loftowej i szybko stał się jej częścią. Na początku prowadził własne trio z Fredem Hopkinsem i Phillipem Wilsonem, a także współtworzył World Saxophone Quartet. W tamtym czasie był jeszcze pod silnym wpływem freejazzowych saksofonistów w rodzaju Alberta Aylera czy Archiego Sheppa, jednak z czasem zaczął kierować się w stronę tradycji, inspirując się grą Colemana Hawkinsa, Bena Webstera czy Paula Gonsalvesa. Pod koniec lat 70. utworzył orkiestrę, która szybko przerodziła się w oktet. Właśnie z oktetem Murray dokonał swoich najsłynniejszych nagra

[Recenzja] Spiritualized® - "Everything Was Beautiful™" (2022)

Obraz
Przez długi czas unikałem pisania o nowych płytach twórców z bogatym dorobkiem, którego nie miałem zrecenzowanego. Wychodziłem z założenia, że najpierw powinienem opisać przynajmniej te istotniejsze dokonania z przeszłości. Czego często i tak nie robiłem. W efekcie nie informowałem o wielu ciekawych premierach. A szkoda byłoby w tym roku nie wspomnieć chociażby o "Everything Was Beautiful™", najnowszym albumie Spiritualized®. To jeden z tych zespołów, o których istnieniu nie dowiecie się z głównonurtowych mediów, jednak w alternatywnych kręgach są doskonale znane i otoczone szacunkiem. Historia grupy zaczęła się trzydzieści lat temu, jednak jej korzenie sięgają o kolejne dziesięć lat wstecz. To właśnie w 1982 roku Jason Pierce, wraz z kilkoma innymi nastolatkami, zaingerował działalność Spacemen 3 - kapeli, która postawiła sobie za cel granie narkotycznej muzyki po wcześniejszym zażyciu odpowiednich substancji. Udało się nawet zarejestrować kilka albumów, jednak grupa nie prz

[Recenzja] King Gizzard and the Lizard Wizard - "Omnium Gatherum" (2022)

Obraz
Nie ukrywam, że czuję się już znudzony  tematycznymi albumami King Gizzard and the Lizard Wizard, na których zespół kolejno próbuje sił w różnych stylach. Mam wrażenie, że dla muzyków ważniejsze jest, by poszczególne utwory wpisywały się w dany schemat, niż ich jakość. A może po prostu ta stylistyczna jednorodność sprawia, że trudniej mi odróżnić od siebie i docenić poszczególne kompozycje. Problem ten nie dotyczy jednak najnowszego wydawnictwa australijskiej grupy. "Omnium Gatherum" - dwudziesty trzeci album w całej studyjnej dyskografii, a trzeci tylko w tym roku (po "Butterfly 3001" z remiksami utworów z zeszłorocznego "Butterfly 3000", a także inspirowanym progresywną elektroniką, IDM-em i techno "Made in Timeland") - zbiera utwory napisane na przestrzeni kilku ostatnich lat, których stylistyczny rozrzut jest niesamowity. Ten eklektyzm działa wszakże zarówno na korzyść, jak i na niekorzyść wydawnictwa. Plusem jest niewątpliwie to, że utwory

[Recenzja] Kate Bush - "Hounds of Love" (1985)

Obraz
Po osiągnięciu swojego artystycznego apogeum na "The Dreaming", Kate Bush postanowiła najwyraźniej zdobyć kolejny szczyt. Tym razem komercyjny. "Hounds of Love" to bez wątpienia jej najpopularniejszy album. Potwierdzają to wysokie miejsca w notowaniach (m.in. 1. w UK, 30. w Stanach), blisko dwa miliony sprzedanych egzemplarzy, entuzjastyczne recenzje oraz stała obecność na listach płyt wszech czasów. Pod względem artystycznym nie obyło się, oczywiście, bez pewnych kompromisów. Nie powiedziałbym jednak, że Bush wyzbyła się ambicji. Po prostu zrezygnowała z eksperymentów na rzecz większego kunsztu kompozytorsko-wykonawczego. "Hounds of Love" to absolutne mistrzostwo w kategorii popu, dzieło łączące niezaprzeczalne walory użytkowe z rzadkim w takiej muzyce wysmakowaniem. Pierwsza strona winylowego wydania to w zasadzie niemal hit za hitem. Wiodący singiel, a zarazem otwieracz albumu, "Running Up That Hill", jako chyba jedyny obok "Wuthering Hei

[Recenzja] Codona - "Codona" (1979)

Obraz
Trio Codona swoje powstanie zawdzięcza Manfredowi Eicherowi, szefowi ECM Records, który najwyraźniej chciał w ten sposób zdyskontować rosnące zainteresowanie muzyką świata. Nazwa projektu to po prostu połączenie dwóch pierwszych liter imion zaangażowanych w przedsięwzięcie muzyków. Powstało z tej zbitki słowo wystarczająco proste, by łatwo je zapamiętać, a jednocześnie dość egzotyczne, co dobrze oddawało charakter muzyki, czerpiącej z różnych kultur. Każdy z trzech tworzących zespół multiinstrumentalistów odpowiadał za wniesienie innych wpływów. Collin Walcott, muzyk łączącej jazz z muzyką etniczną grupy Oregon (możecie kojarzyć go też z występu na "On the Corner" Milesa Davisa), grał przede wszystkim na sitarze i tabli, indyjskich instrumentach stosowanych w hindustańskiej muzyce klasycznej. Drugi Amerykanin w składzie, Don Cherry, wniósł nie tylko swoje bogate doświadczenie jazzowe, ale też pielęgnowaną od dawna fascynację afrykańskimi i dalekowschodnimi tradycjami muzyczny

[Recenzja] The Cure - "Pornography" (1982)

Obraz
Niewiele brakowało, a "Pornography" byłby w dyskografii The Cure tym samym, czym "Closer" dla Joy Division. Pogrążony w depresji Robert Smith był bliski samobójstwa, a tworzona przez niego muzyka doskonale oddawała stan, w jakim się znajdował. Sesja nagraniowa tego albumu okazała się jednak świetną terapią, dzięki czemu zamiast podążyć drogą Iana Curtisa powoli zaczął dochodzić do siebie. Jednak nagrania nie przebiegały gładko. Raz, że muzycy przepuścili większość zaliczki na narkotyki, przez co musieli nocować w biurze swojego wydawcy, bo nie starczyło już pieniędzy na hotel. Dwa, że zdarzały się dni, kiedy Smith w ogóle nie był zdolny do pracy, co generowało coraz większe napięcia między muzykami. Konflikt zaostrzył się podczas trasy promującej longplay - pierwszej, podczas której zespół zaprezentował się w swoim gotyckim image'u. Regularne spięcia między Smithem i Simonem Gallupem doprowadziły do bójki miedzy muzykami, która skończyła się rozpadem zespołu. &