Dekada

2012 - 2022


Zakładając tę stronę przed dziesięcioma laty, byłem typowym słuchaczem mainstreamowego rocka, który myślał, że poza tymi dwudziestoma czy trzydziestoma popularnymi wykonawcami i ich naśladowcami, nie ma w muzyce nic godnego uwagi. I stosunkowo szybko się przekonałem, że jeśli nie zacznę wychodzić poza swoją strefę komfortu, pozostanie mi pisanie o coraz gorszych wersjach tego samego. Już w 2014 roku pojawił się kryzys. Z coraz większym trudem wybierałem kolejnych wykonawców do omawiania. Zdarzały się całe tygodnie bez żadnej recenzji. Potem przyszła jednak fascynacja blues rockiem i psychodelią, dzięki czemu znów miałem o czym pisać. I ponownie wpadłem w tę samą pułapkę, wyciągając coraz mniej interesujących epigonów. Był to też jednak okres, kiedy zacząłem powoli otwierać się na z jednej strony ambitniejsze formy rocka, jak prog spoza głównego nurtu czy jazz-rock, a z drugiej na inne gatunki, jak folk, funk czy w końcu jazz, elektronikę itd. Od przełomu lat 2016/17 zapanował znacznie większy pluralizm w recenzjach. A skoro zacząłem pisać nie tylko o rocku, porzuciłem w końcu pierwotną nazwę "Rock'n'Roll Will Never Die!", która już od pewnego czasu wydawała się infantylna i nieprawdziwa.

Po zagłębieniu się w ambitniejszą muzykę, nie uniknąłem zachlyśnięcia się nią, co wywróciło do góry nogami moje wcześniejsze podejście. W 2018 roku zacząłem intensywnie poprawiać stare recenzje, często nie zostawiając nic z oryginalnych wersji. Nastąpiły drastyczne obniżki ocen, szczególnie płyt metalowych i różnych epigonów. Nie brakuje w nich teraz radykalnych, niepopularnych opinii, które raczej podtrzymuję do tej pory, aczkolwiek moje podejście do muzyki znów się zmieniło i ponownie potrafię docenić album za walory użytkowe, a nie tylko artystyczne. Uaktualnianie starych tekstów przyniosło też pewną dodatkową korzyść. Te pierwsze recenzje, z lat 2012-14, były naprawdę ubogie pod względem merytorycznym. Chociaż do dzisiaj rzadko kiedy jestem ze swoich tekstów zadowolony, to widzę znaczny postęp w porównaniu z początkami. Dziwi mnie, że już w 2012 roku otrzymałem pierwszą propozycję współpracy - z nieistniejącym już "Rock Magazynem", w którym przedrukowywano moje recenzje (po paru miesiącach przeszedłem do "StereoLife", gdzie zostałem aż do 2019 roku). W tamtym czasie nie miałem żadnych ambicji związanych z muzycznym dziennikarstwem, po prostu spisywałem swoje mało oryginalne opinie i nie sądziłem, że ktoś będzie to czytał. Nawet nie myślałem, że dekadę później wciąż będę to robił, mogąc pochwalić się stałym - choć nieco zmieniającym się na przestrzeni lat - gronem Czytelników oraz blisko pięcioma milionami odwiedzin, nie mówiąc już o współpracy z papierowym magazynem "Lizard", z którym jestem związany od początku 2020 roku.

10 na 10

Aby dodatkowo uczcić to dziesięciolecie, postanowiłem przygotować listę dziesięciu płyt. Nie jest to jednak prosty ranking najlepszych tytułów. Zamiast tego proponuję dziesięć różnych kategorii, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Pod uwagę brałem pełnowymiarowe wydawnictwa opublikowane między majem 2012 a kwietniem 2022 roku.

Najbardziej wyczekiwany album: Black Sabbath - "13" (2013)

Black Sabbath - 13
Dziewiętnaście miesięcy. Tyle czasu minęło od ogłoszenia, że Black Sabbath nagrywa nowy album - pierwszy w oryginalnym składzie po 1978 roku - do jego wydania. W międzyczasie nie brakowało niepokojących doniesień, jak choroba Tony'ego Iommi czy konflikt z Billem Wardem, który ostatecznie na płycie nie wystąpił. W końcu jednak album został opublikowany i byłem zachwycony. Pomijając zdziadziały śpiew Ozzy'ego Osbourne'a i fatalne, skompresowane na ówczesną modłę brzmienie, był to dokładnie taki album, jaki zespół mógłby stworzyć gdzieś w okresie pierwszych trzech płyt. Jednak to, co wtedy było dla mnie zaletą, z czasem stało się powodem do krytyki. "13" absolutnie nic nie wnosi do twórczości zespołu, jest jedynie bladym odbiciem jego najlepszych dokonań sprzed lat.

Najważniejszy: Saagara - "Saagara 2" (2017)

Saagara - Saagara 2
Dzięki temu wydawnictwu zrozumiałem, że obecnie wciąż powstaje interesująca muzyka, ale trzeba jej szukać poza ścisłym mainstreamem. I zazwyczaj nie należy spodziewać się, że będzie podobna do tej sprzed dekad. Wtedy też zainteresowałem się polskim niezalem, bo wcześniej raczej w ogóle stroniłem od krajowej muzyki, nie spodziewając się po niej światowego poziomu. Ponadto projekt Wacława Zimpla łączy w sobie różne rodzaje muzyki: jazz, elektronikę, muzykę regionalną (w tym przypadku z Indii), co akurat idealnie zbiegło się z moimi ówczesnymi poszukiwaniami. Nie jest to może album, jaki umieściłbym w ścisłej czołówce najlepszych wydawnictw ostatniego dziesięciolecia, jednak od razu przyszedł mi na myśl jako bezkonkurencyjny zwycięzca tej kategorii.

Najlepszy debiut: Squid - "Bright Green Field" (2021)

Squid - Bright Green Field
W tej kategorii musiał znaleźć się któryś z przedstawicieli młodej sceny rockowej z Wielkiej Brytanii. Padło na Squid, który już na pierwszym długograju wspiął się na prawdziwe wyżyny, prezentując niesamowicie energetyczną, intensywną, błyskotliwą i przebojową mieszankę post-punku, krautrocka, elektroniki czy jazzu. Jednak "Bright Green Field" został przebity przez jeszcze bardziej porywające drugie albumy black midi ("Cavalcade", 2021) i Black Country, New Road ("Ants From Up There", 2022). To wspaniałe, że te młode zespoły nie boją się rozwijać, proponując coraz lepszą i dojrzalszą muzykę. Teraz kolej na drugi ruch Squid, który ponoć ma zwrócić się w bardziej elektronicznym kierunku.

Najgorszy debiut: Greta Van Fleet - "Anthem of the Peaceful Army" (2018)

Greta Van Fleet - Anthem of the Peaceful Army
A to dla odmiany zespół będący zaprzeczeniem jakiegokolwiek rozwoju. Amerykański kwartet postawił przed sobą tylko jedno wyzwanie: jak najwierniej imitować to, co pięćdziesiąt lat temu robił Led Zeppelin. Każde z dotychczasowych wydawnictw - dwie EPki i dwa longplaye - brzmi dokładnie tak samo, a poszczególne kawałki nierzadko ocierają się o plagiat mniej lub bardziej znanych utworów Zeppów. Jak można się spodziewać po takich pogrobowcach, nie ma w tym wszystkim ani odrobiny wyobraźni. Ale też pod względem warsztatu kompozytorskiego i wykonawczego jest to znacznie niższy poziom od pierwowzoru.

Najlepszy dinozaur: David Bowie - "★ (Blackstar)" (2016)

David Bowie - Blackstar
Album, który kompletnie zignorowałem w chwili premiery, by dopiero niedawno go docenić. Zbliżający się do swojej siedemdziesiątki Bowie pozostał poszukującym twórcą.  Słychać tutaj pewne nawiązania do przeszłości - do krautrocka, różnych odmian jazzu czy własnej Trylogii Berlińskiej - ale dochodzą też wyraźne wpływy współczesnej elektroniki, a nawet hip-hopu. Inspirowanie się muzyką młodszych pokoleń często wypada komicznie, jednak Bowie chyba faktycznie ją rozumiał i sięgnął po nią z artystycznych pobudek, a nie w celach komercyjnych. Na tym etapie pieniądze nie miały już zresztą znaczenia. Świadomy, że umiera, postanowił zakończyć karierę jednym z najambitniejszych albumów.

Najgorszy dinozaur: Deep Purple - "Infinite" (2017)

Deep Purple - Infinite
Brałem w tej kategorii pod uwagę także kandydaturę Yes, który nagrał dwa fatalne albumy: "Heaven & Earth" (2014) i "The Quest" (2021). Jednak w ostatniej dekadzie to Deep Purple był bardziej aktywny, a na "Infinite" sparzyłem się tak bardzo, że dwóch kolejnych albumów ("Whoosh!" z 2020 roku, "Turning to Crime" z 2021) nie chciałem już słuchać w całości; sięgnąłem tylko po single. Zespół, podobnie do Yes, stał się własną karykaturą, grając muzykę, która najlepiej definiuje pojęcie dad rocka tudzież - bardziej swojsko - rocka dziaderskiego. Jeżeli masz poniżej czterdziestki, a Twojego gustu nie kształtuje wyłącznie "Teraz Rock", to sprawdzanie tych płyt nie ma żadnego sensu ani uzasadnienia.

Największa niespodzianka: Floating Points, Pharoah Sanders & The London Symphony Orchestra - "Promises" (2021)

Floating Points, Pharoah Sanders - Promises
Myślałem o wyróżnieniu tu grupy Low, która po ponad dwudziestu latach stylistycznej stagnacji niespodziewanie zaczęła się rozwijać i to w bardzo ciekawym kierunku, czego dowodzą albumy "Double Negative" (2018), a zwłaszcza "HEY WHAT" (2021). Jednak chyba jeszcze większą niespodzianką jest to, że na rozwój postawił też 80-letni Pharoah Sanders, który przez przeszło pół wieku w zasadzie ograniczał się do kontynowania idei swojego mentora, Johna Coltrane'a. "Promises" to efekt jego współpracy z młodym twórcą elektroniki Samem Shepherdem, lepiej znanym jako Floating Points. Album to bardzo interesujące spotkanie jazzu, elektroniki oraz muzyki poważnej, bo w projekcie wzięli też udział londyńscy symfonicy.

Największe rozczarowanie: King Gizzard & the Lizard Wizard with Mild High Club - "Sketches of Brunswick East" (2017)

King Gizzard & the Lizard Wizard - Sketches of Brunswick East
W 2017 roku Australijczycy z KG&LW byli dla mnie zarówno największym rockowym objawieniem, jak i rozczarowaniem. To pierwsze za sprawą znakomitego "Flying Microtonal Banana", odświeżającego klasyczną psychodelię (z okolic Gong) o mikrotonalne brzmienia. "Murder of the Universe" - kolejny ich album, których przestrzeni tamtego roku było pięć - już tak bardzo mnie nie zachwycił, a następny "Sketches of Brunswick East" okazał się kompletnym niewypałem. Zespół porwał się na granie muzyki, do której zdecydowanie brakuje mu umiejętności - jazzu, co sugeruje już tytuł, bezczelnie nawiązujący do jednego z klasyków Milesa Davisa. Od tamtej pory zespół wciąż skacze z jednego stylu na inny, z bardzo różnymi efektami.

Najbardziej spoza strefy komfortu: R.A.P. Ferreira - "Purple Moonlight Pages" (2020)

R.A.P. Ferreira - Purple Moonlight Pages
Po płyty hip-hopowe sięgałem rzadko, a słuchanie ich nie przynosiło ani przyjemności, ani zachwytu. Do czasu, kiedy poznałem "Purple Moonlight Pages", który jako pierwszy przedstawiciel tego gatunku całkowicie mnie przekonał. Do tego stopnia, że zacząłem chętniej słuchać rapowych wydawnictw, a nawet je recenzować, co oznaczało dla mnie wyjście ze strefy komfortu. Nie bez znaczenia jest jednak fakt, że płyta R.A.P. Ferreiry bazuje na granych na żywo podkładach, mocno inspirowanych jazzem. Jest tu nawet przeróbka "The Creator Has a Masterplan" Pharoaha Sandersa. Szybko przekonałem się także do hip-hopu korzystającego z sampli, choć wolę, gdy nie są zbyt nachalne.

Najdłużej czekający na recenzję: Dead Can Dance - "Anastasis" (2012)

Dead Can Dance - Anastasis
Pierwszy album, jaki Dead Can Dance nagrało po swoim powrocie, znam praktycznie od chwili wydania. Już wtedy mnie zaintrygował, a do dziś uważam za jeden z mocniejszych punktów dyskografii duetu. Rozważałem nawet umieszczenie go w swoim podsumowaniu roku 2012, jednak uznałem, że... nie pasuje do tematyki strony. Za recenzowanie dokonań grupy zabrałem się, po długim tego odkładaniu, dopiero na początku zeszłego roku. Kolejne teksty z tego cyklu pojawiają się jednak nieregularnie, więc wciąż parę tytułów dzieli mnie od "Anastasis". Postaram się jednak opisać go jeszcze w tym roku, gdy tylko uporam się z "Toward the Within" i "Spiritchaser".


Komentarze

  1. Bardzo mało... a co z dalszymi planami, ze spadającą częstotliwością nowych tekstów (biorę pod uwagę również poprawki), może jakieś zakulisowe historie związane ze stroną? Ale w sumie już napisałeś ten tekst, więc musztarda po obiedzie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli chodzi o przyszłość, przynajmniej tę najbliższą, zamierzam skupiać się na nowych wydawnictwach, choć nie sądzę, by stosunek opisywanych premier do staroci przekroczył 1:1. W kwestii doboru staroci nic się na razie nie zmieni, czyli będą to coraz rzadziej płyty z lat 60. i 70., bo to temat na wyczerpaniu. Przynajmniej jeśli chodzi o rocka, bo jazzu jeszcze sporo dobrego tam zostało, a chciałbym też sięgnąć po inne gatunki. Poprawki też będą. Chciałbym publikować co najmniej jedną na tydzień, ale czasami koliduje z tym tworzenie treści dla "Lizarda".

      Co rozumiesz przez zakulisowe historie?

      Usuń
    2. Może do jakiejś recenzji potrzebowałeś wyjątkowo dużego przygotowania merytorycznego, wielu przesłuchań albumu? Albo wpadła zupełnie z zaskoczenia, i nawet nie "planowałeś mieć jej w planach"? To odnośnie samych recenzji.

      Różne mogą być historie które stoją za tymi tekstami.

      Usuń
  2. Najlepszego!! Życzę dobrych odkryć muzycznych i kolejnych świetnych recenzji w kolejnej dekadzie.
    Odnośnie: 'Jeżeli masz poniżej czterdziestki. a Twojego gustu nie kształtuje wyłącznie "Teraz Rock", to sprawdzanie tych płyt nie ma żadnego sensu ani uzasadnienia.' - skąd taka generalizacja?? Ja już mam po 40tce i nie widzę sensu zagłębiać się w te albumy. Trochę poczułem się jak 'dziaders'😂.
    Pozdrawiam i polamania pióra, albo klawiatury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli jesteś po czterdziestce, ale wiedzy o muzyce nie czerpiesz z "Teraz Rocka" - a przynajmniej nie tylko stamtąd, to spełniasz tylko jeden warunek. Poza tym ze stwierdzenia, że nie spełniając tych warunków, nie ma sensu słuchać tych płyt, nie wynika, że jest sens, jeśli je spełniasz ;). Ale taki jest właśnie target tego typu wydawnictw, czyli ludzie, którzy wychowali się na takiej muzyce i niechcący słuchać niczego innego. To zresztą target nie tylko dinozaurów pokroju Deep Purple i Yes, ale też grup w rodzaju Greta Van Fleet.

      A za życzenia dziękuję. Klawiaturę laptopa już mam w opłakanym stanie.

      Usuń
  3. Gratulacje 10 lat! Obserwuje twojego bloga od dość dawna i kurcze, naprawdę cieszę się, że istnieje. Podsunąłeś mi wiele świetnych zespołów, a czytanie twoich recenzji jest serio przyjemne - zawsze uważałem, że fajnie piszesz, a z czasem jest tylko lepiej. Wielkie dzięki za wszystko i oby tak dalej. Trzymasz świetny poziom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Twoje komentarze pod recenzjami zawsze należą do tych najbardziej merytorycznych, które sobie szczególnie cenię.

      Usuń
  4. I ja gratuluję jubileuszu! Życzę Ci żebyś miał o czym pisać (pozytywnie) przez następne dekady!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Też wolę pisać pozytywne recenzje, polecać świetną muzykę. Szybko jej nie zabraknie.

      Usuń
    2. Myślisz, że w końcu dojdzie do sytuacji w której będziesz pisał tylko o nowych wydawnictwach?

      Usuń
    3. Jestem przekonany, że nie dojdzie do takiej sytuacji.

      Usuń
  5. Najlepszego!! Codziennie, począwszy od 2018 roku, zaglądam na twojego bloga, jak nic innego wpłynął on na mój gust muzyczny i poszerzył horyzonty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi to słyszeć ;). Czy jednak jest tu co czytać dzień w dzień?

      Usuń
    2. Nie czytam tylko i wyłącznie nowych recenzji- patrzę czy nie ma poprawek i wgłębiam się w ogół (starsze)- piszę teraz własne i się uczę też co nie co

      Usuń
  6. Odpowiedzi
    1. Nie przesadzajmy, znalazłoby się u nas w kraju wielu, co widzą o muzyce więcej ode mnie i ciekawiej o niej piszą. Wystarczy wziąć do ręki dowolny numer "Lizarda" ;). Ale fakt, że w polskim internecie nie ma wielu stron, na których można byłoby poczytać o mniej popularnych, a wartościowych, nowych i starych płytach z różnych gatunków.

      Usuń
    2. No ale gdzie człowiek poczyta o czymś więcej niż o metallice nirvanie queen deep purple led zeppelin czy źałosnym u2

      Usuń
    3. W sieci to tylko Kawa i awangarda na yt godne jeszcze polecenia

      Usuń
  7. przyjemny tekst, choć szczerze mówiąc, poczytałbym więcej - niestety wtedy liczby by sie nie zgadzały... poza tym to gratulacje tak długiej działalności, w końcu to spore osiągnięcie, jeśli chodzi o taki "zwykły" blog muzyczny. zdecydowanie cenie go sobie jako miejsce z licznymi rekomendacjami i niejako ukształtowaniem moich poglądów co do muzyki. generalnie dzięki temu otworzyłem sie na inne gatunki, przez co poznałem sporo interesującej muzyki, która figuruje teraz u mnie jako ulubiona.
    no, to tak trzymaj i pisz więcej, bo coś czytać trzeba...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, wiele podobnych stron/blogów, które zaczynały niemal równolegle, a nawet parę lat później, już nie istnieje albo zamknęły się w swojej niszy, prezentując cały czas taką samą muzykę. A przydałaby się jakaś konkurencja, byłoby to dla mnie motywujące i pewnie pożyteczne dla odwiedzających.

      Usuń
    2. niestety, ale ciężko też, by przetrwały jakoś dłużej, bo jest właśnie tak jak mówisz - piszą wyłącznie o tym samym lub faktycznie starają się pisać o różnorodnych wytworach, ale szybko się zniechęcają przez słaby odbiór. nie mam pojęcia o żadnych, które istniały w tamtym czasie, bo jednak względnie niedawno się czymkolwiek zainteresowałem w muzyce, ale parę co najmniej z ostatnich dwóch lat kojarzę, które szybko padły, a miały jakikolwiek potencjał. fakt też, dla osoby zajmującej się takim blogiem konkurencje jest dosyć ważna, bo bez niej zdecydowanie mniejsza motywacja jest faktycznie

      Usuń
  8. Dołączam się do gratulacji. Blog jest super miejscem, a recenzje zawsze czytam z ciekawością (nawet jeśli zdarza mi się z nimi polemizować). Jedyne zastrzeżenie - szkoda, że nie chcesz recenzować mniej oczywistych tytułów z lat 70. nagranych poza krajami anglojęzycznymi (i RFN) bo działo się tam wiele bardzo ciekawych rzeczy (w progu, folku, fusion, jazzie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polemika polegająca na rzeczowej argumentacji, którą prezentujesz, jest jak najbardziej wskazana. Co do zastrzeżenia, to nie tak, że nie chcę recenzować płyt spoza jakiegoś kręgu kulturowego / językowego. Na pewno będą i takie albumy się pojawiać.

      Usuń
    2. Ha, nie wiedziałem, że w progu działo się coś więcej poza tym co Paweł już opisywał (główny nurt, Canterbury, zeuhl, avant-prog, krautrock). Byłbyś skłonny coś polecić?

      Usuń
    3. W całej Europie i obu Amerykach działało mnóstwo zespołów nawiązujących stylistycznie do rocka progresywnego - bo rzadko kiedy faktycznie progresywnych - natomiast takich osobnych scen czy nurtów, jak tu zapodałeś, raczej nie było. Oczywiście, można na upartego wyodrębnić np. rock progressivo italiano, ale on aż tak bardzo przecież nie różni się od brytyjskiego proga symfonicznego, z którego silnie czerpał. Tak samo grupy z Ameryki Południowej, które dodawały jakieś latynoskie wpływy, ale to wciąż była muzyka osadzona w rym symfonicznym nurcie

      Usuń
    4. Ach, to rzeczywiście szkoda. Z włoskiego proga słuchałem tylko "Storia di un Minuto" słynnego PFM i odniosłem wrażenie, że jak na tak znany zespół byli zaledwie poprawni, a ich oryginalne instrumentarium (mandocello!) było zarówno ich największą zaletą, jak i pułapką. Cieszyły włoskie instrumenty, nieco osobne brzmienie, ale z drugiej strony mam wrażenie, że przesłaniały one niektórym słuchaczom nieoryginalną strukturę utworów. Dodatkowo, partie klasycyzujące były żenujące i dodane na siłę, a dwuczęściowy utwór... wcale nie musiał być dwuczęściowy. Poleciłbym chyba tylko zagorzałym fanom znanego, progresywnego brzmienia.

      Usuń
  9. Jestem realistą i nie czekam na recenzje włoskiego proga (haha), ale myślałem, że będziesz bardziej stare grupy RIO drążył (Aksak Maboul, Art Zoyd, Begnagrad, Stormy Six - jest ich wiele i w zasadzie wszystkie godne uwagi).

    OdpowiedzUsuń
  10. Gratulacje 10-lecia! Nie znam lepszego bloga muzycznego po polsku. Gdyby nie twoje recenzje, nie zainteresowałbym się ani krautrockiem, ani fusion. Dzięki wielkie!
    PS Można powiedzieć, że wyciągnąłeś mnie ze stevenowilsonizmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Dobrze wiedzieć, że rekomendacje nie idą w próżnię.

      Usuń
  11. Gratuluję 10 lat bloga. Ja jestem tutaj gdzieś od połowy 2016 roku i zaglądam niemal codziennie, czasem zostawiając swoje trzy grosze. Twoje teksty miały duży wpływ na rozwój mojego gustu muzycznego, między innymi dzięki nim sięgnąłem po jazz i po dziesiątki wspaniałych albumów różnych gatunków. Co więcej styl pisania Twoich recenzji nauczył mnie lepiej opisywać moje odczucia, co do poznawanych mediów tak, by moje opinie nie ograniczały się tylko do zwyczajnego "fajne, bo mi się podoba" :). Życzę kolejnych lat rozwijania bloga i nieskończonej ilości godzin spędzonych na słuchaniu wartej poznania muzyki, której tak naprawdę nigdy nie brakuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Zawsze lepiej "fajne, bo mi się podoba" niż "genialne, bo mi się podoba". Nie ma absolutnie nic złego w słuchaniu muzyki, która artystycznie nie jest wybitna, byle tylko nie przesadzać w nieuzasadnionych epitetach.

      Usuń
  12. Boże, niby recenzent kompetentny i oczytany (osłuchany) - bo wiele wypracowań jest sensownych i nieźle napisanych - ale d... go boli okrutnie na myśl, że Purple nadal grają, nadal cieszą się powodzeniem i nadal nagrywają naprawdę dobre płyty. A to jednak wielka sztuka... No, ale najwyraźniej każdy ma swojego mola, który go gryzie w te cztery litery :D.
    Cytat z najlepszego kawałka na całkiem dobrej płycie "Infinite" zatem: "You may never bring yourself / To take me as I am / But in case you haven't noticed / I don't give a fucking damn".
    Pozdrowienia od dziadersa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i kto tutaj ma ból dupy o to, że ktoś inny nie podziela jego zachwytów nad zespołem, który od dawna tylko się powtarza, z coraz bardziej komicznym efektem? Jak dla mnie to oni mogą sobie dalej grać i chałturzyć, ale te zachwyty fanów, a także dziennikarzy z tych bardziej skostniałych mediów, nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością.

      A przecież można w bardziej zaawansowanym wieku nie grać dziaderskiej muzyki. "Blackstar" Bowiego najlepszym przykładem. King Crimson, dopóki tworzyli nowy materiał, też. Francuska Magma jedne z najlepszych albumów wydała już w XXI wieku. Dwa lata temu Aksak Maboul bardzo ciekawie przypomniał o sobie i kompletnie odświeżył swoją muzykę. Także Low obecnie przezywa drugą młodość. Nawet Stonesi parę lat temu wydali całkiem przyzwoitą płytę z bluesowymi standardami, na której brzmią młodziej, niż przez poprzednie trzydzieści lat.

      Usuń
    2. Az sobie rzuciłem uchem z ciekawości na tych Purpli, choć ostatnia ich płyta, jaką słuchałem był Purpendicular. Cóż instrumentalnie na Infinite jest w porządku. Zespół gra stylowo, z pazurem, oczywiście trzyma się wypracowanej przez lata konwencji, ale w kategoriach klasycznego rocka, dobrego do posłuchania w aucie nie ma się do xzego przyczepić. Tym co kładzie te płytę i nadaje jej dziaderskiego kolorytu jest koszmarny śpiew Gillana. No brzmi jak sterany życiem staruszek niestety. Stracił ekspresję, moc, wszystko. Z dobrym wokalem byłaby to solidna płyta, tak na 3.25 na RYM.

      Usuń
    3. Zgadzam się, że wokal jest tam najsłabszym ogniwem. Ale muzycznie nie jest moim zdaniem dużo lepiej. Strasznie to zachowawcze i bezpieczne granie, ograniczone dawno wyeksploatowaną stylistyką, w dodatku wygładzone brzmieniowo, jakby na potrzeby radia. Nie ma w ogóle tej energii i drapieżności dokonań sprzed przerwy w działalności, kompletnie brakuje też kreatywności, która zdarzała się im w odległej przeszłości. Ale nic dziwnego, jeśli popatrzeć, kto tworzy ten zespół - Gillan i Glover już dawno się wypali, Paice, choć gra w zespole od początku, to zawsze był tym muzykiem, którego najłatwiej dałoby się zastąpić, a Morse i Airey to zwyczajni wyrobnicy, którzy nigdy niczego wielkiego nie dokonali. Może gdyby zamiast tej ostatniej dwójki przed laty przyjęto młodszych i bardziej twórczych muzyków, to zadziałałoby to na resztę stymulująco. Tak jak przed dekadami dużo wnieśli Gillan i Glover, a potem Coverdale, Hughes i Bolin. To była świeża krew, dzięki której zespół mógł zrobić coś nowego. Morse i Airey tylko pomogli zakopać się w ogranym stylu.

      Usuń
    4. Nie zgadzam się co do oceny Morse.'a. To świetny gitarzysta rockowy- błyskotliwy technik z bogatymi środkami ekspresji (zaplecze bluegrassowe i bluesowe) Lubię go w Dixie Dregs, dużo świeżości wniósł na Purpendicular. Co do wieku- nie ma cudów. Nie mówimy o muzykach po 50, czyli jak na rocka dinozaurowych, ale w pełni sił twórczych, tylko po 70. Niezależnie od gatunku i wielkości muzyka w tym wieku następuje bardzo duży spadek poziomu. Wystarczy posłuchać nagrań wielkich pianistów klasycznych po 70 np. Richtera czy Horowitza różnica jest dramatyczna.

      Usuń
    5. Według mnie gra strasznie topornie i właśnie zbytnio polegając na technice, a za mało na - charakterystycznym dla bluesa - wyczuciu.

      80-letni Pharoah Sanders na zeszłorocznym albumie gra wciąż z ogromną werwą, prawie jak za młodu. Jest to oczywiście wyjątek. W większości przypadków jest tak, jak piszesz. Ale może jak się nie jest już w stanie czegoś robić, to lepiej przerzucić się na coś innego? Taki Robert Plant realizuje się teraz w zupełnie innym graniu niż za młodu. Nie udaje, że wciąż się nadaje do robienia hard rocka, a zamiast tego starzeje się z godnością.

      Usuń
    6. Ale Morse nie jest gitarzystą bluesowym - jego styl wyrasta z wielu źródeł: blues jest jednym z nich, oprócz tego jest bluegrass, muzyka klasyczna. Dla mnie to taki "ostrzejszy" Howe (przy wszystkich różnicach). Nie jest to faktycznie muzyk, który opiera swą grę na intuicji i feelingu - raczej opracowuje i planuje, ale takie podejście też jest ciekawe i cenne. Jest bardzo ceniony przez specjalistów i praktyków - co oczywiście nie musi automatycznie sprawiać, że lubi się jego styl.
      Sandersa niw słuchałem (oczywiście mam klasyczne płyty; Tauhid, Karmę i Thembi). Stańko borykał się z problemem spadku możliwości technicznych na starość i poradził sobie z tym zmieniając styl na bardziej powściągliwy liryczny. Widziałem go na żywo w 2016 i wypadał bardzo dobrze, mimo że słychać było, że to jednak o wiele mniej kreatywny muzyk niż wcześniej.

      Usuń
    7. Tak właśnie podejrzewam, że jest głównie ceniony przez innych gitarzystów i tych, którzy chcieliby grać na tym instrumencie.

      Usuń
    8. Na pewno "Infinite" nie jest najlepszym przykładem talentu Morse'a. Zresztą płyty nie udało mi się dosłuchać do końca - zatrzymałem się na pięciu pierwszych utworach. Czy zatem źle, że wyszła? Trudno powiedzieć. Na pewno nie jestem tak krytyczny jak Ty. W domu takiej muzyki na pewno bym nie słuchał, ale jak mówię - z lepszym wokalem - do auta może być w sam raz. Do radia też - jak złe to Deep Purple by nie było, to wolałbym słuchać w radio (ja w ogóle nie słucham radia, ale czasem włącza je moja żona, więc mimo woli coś mi się się obije o uszy) numer z Infinite (nawet z tym fatalnym wokalem Gillana) niż np. Dody. Może też zagorzali fani Deep Purple (a jest ich ciągle sporo) mają dużą frajdę, że ich ukochana kapela nagrywa ciągle płyty i to jednak w składzie bliskim oryginalnemu? W ogóle może dla legend rocka powinniśmy jednak stosować taryfę ulgową (oczywiście z umiarem, nie redukując rzeczy do absurdu i nie nazywając ich przeciętnych płyt arcydziełami) na zasadzie na jakiej wielkie gwiazdy tenisa czy snookera w wieku emerytalnym dostają dzikie karty w turniejach? Stephen Hendry wrócił rok temu do zawodowego snookera i naprawdę gra o niebo gorzej niż Deep Purple na Infinite. A jednak trudno go ze szczętem glanować - bo to jednak legenda tego sportu. Ma ochotę - niech gra.

      Usuń
    9. Taryfy ulgowej wobec dinozaurów bym nie stosował z tego powodu, że jednak niektórzy z nich wciąż potrafią nagrywać tak dobre płyty, jak "Blackstar", "The Power to Believe", "K.A", "Blue & Lonesome", "Figures", "Promises" czy "HEY WHAT". Nawet "13" nie brzmi jakoś dziadersko, tylko po prostu nic nie wnosi.

      Nie zakazywałbym też nikomu grania, jeśli ma na to ochotę. Ale jeśli tworzy według mnie muzykę poniżej standardów, to mówię o tym wprost - w kontrze do zachwytów z mainstreamowych mediów, gdzie te pochwały są tak naprawdę często wynikiem układów z wytwórniami.

      Usuń
  13. Przyłączam się do gratulacji. Blog jest znakomity i wielki szacun za wiedzę i umiejętność dzielenia się nią bo pisanie o muzyce nie jest łatwe. Przyznaje ze zaglądam tu codziennie i dzieki tobie otworzyłem się na krautrock no i przede wszystkim na Jazz. Pozdrawiam i trzymam kciuki za kolejne 10 lat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, dzięki. Nie wiem, co będzie za kolejne dziesięć lat, ale muzyki do polecania na pewno nie zabraknie.

      Usuń
  14. 10 lat w internecie to jak 30 gdzie indziej ;) Fajnie się rozwijasz, propsuję zwrot od klasycznego rocka w stronę ciekawszej muzyki. A powiedz mi, przeprosiłeś się już z Ramonesami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale z "Ok Computer" się przepraszasz. Z czego to wynika? Tam można jeszcze odkryć coś nowego? Bo kiedyś zarzekałeś się, że 7 to nie będzie nigdy :D

      Usuń
    2. Widzę, że monitorujesz sytuację na bieżąco. Jak najbardziej można coś tam odkrywać po kolejnych przesłuchaniach. To już bardziej wielowarstwowa muzyka w porównaniu z ich wcześniejszymi płytami i momentami antycypująca "Kid A"/"Amnesiac".

      Usuń
    3. Z tego co pamiętam to 7/10 dla OK Computer już kiedyś było, a potem znów spadło?

      Usuń
    4. Nie, aż tyle nie było nigdy. Nie wykluczam dalszych wzrostów, ale z zachowaniem proporcji, czyli raczej nie można się spodziewać zrównania ocen "OK Computer" z "Amnesiac", a tym bardziej "Kid A".

      Usuń
    5. Nie tyle monitoruję sytuację, co konkretnie ten album :D W sumie wzrosty ocen z albumu na album Radiohedów wśród przynajmniej pierwszej czwórki to jest rzecz bardzo logiczna, jako że jest tam słyszalny rozwój i niemal dawałem sobie uciąć rękę, że OkC wzrośnie do 7.

      A czy ta cała anemia i smęcenie nie jest już wadą? To w takim razie w czym OkC jest lepszy od Porkupinów?

      Usuń
    6. Jest wadą, ale wynagradzają to liczne zalety. Jak bardzo oryginalne pomysły, szczególnie w kwestii aranżacji i brzmienia, czego u Porcupine Tree nie ma. Zespół Wilsona jest smętny i wtórny, a Radiohead mimo że bywa smętny, to jednak muzyka prawdziwie progresywna.

      Usuń
  15. Mam też pytanka które mogą się nadać do Q&A

    1. Dlaczego zrezygnowałeś ze fanpage na portalu społecznościowym?
    2. Sądzę, że wraz z rosnącą ilością wejść otrzymywałeś propozycje reklam na stronie, co oczywiście wiązałoby się z monetyzacją wejść. Jeżeli tak było - to dlaczego się na to nie zgodziłeś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Nie miałem na niego pomysłu, chęci ani czasu. Całymi tygodniami, a nawet miesiącami, niczego nie publikowałem. Co więcej, nie zauważyłem, by w okresach większej aktywności na fanpage'u było więcej wejść tutaj. I odwrotnie: rosnąca liczba odwiedzin tutaj nie przekładała się na wzrost liczby obserwujących tam.

      2. Wolę mieć pełną kontrolę nad publikowanymi tutaj treściami. Celowo nie chcę też czerpać zysków z tego, co tutaj robię, bo to nie byłaby dla mnie dobra motywacja. Obawiam się, że gdybym przestał robić to wyłącznie dla przyjemności, przyjemność z robinia tego byłaby mniejsza.

      Usuń
  16. Dziesięć lat, z których prawie 9 śledziłam bloga i czytałam regularnie. Fajna to jest sprawa i fajnie, że cały czas ci się chce, a przy tym rewidujesz swoje opinie (zazwyczaj na lepsze :P), no i pośrednio dzięki Tobie zostałam administratorem Forum Dinozaurów. xD
    Dziękuję i trzymam kciuki za następną taką dekadę. Wierzę, że do 2032 roku zdążysz przekonać się do muzyki współczesnej na tyle, że pojawią się recenzje płyt Britney Spears i Kylie Minogue. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  17. Ilekroć tu zajrzę, to jest to zawsze dobrze spędzona chwila. To że rozglądasz się dookoła i jak się rozglądasz jest atutem tego miejsca. Banalnie, za co przepraszam, napiszę tak: dopóki zachowujesz rzetelność wobec swoich preferencji estetycznych, tu (blog), będzie ciekawie. Jeszcze podziękuję za kilka wskazań: The Pyramids(odsłonę z lat 70), The Numbers Band i pewnie coś jeszcze... choć te polecenia z innych sfer Twojej aktywności w sieci.

    OdpowiedzUsuń
  18. Z pewnym opóźnieniem dołączam się do gratulacji z okazji jubileuszu bloga. Zacząłem go czytać w 2018 roku i od tej pory zaglądam tu regularnie. Pana wpisy albo są bodźcem do poznania twórczości artystów, o których tylko do tej pory słyszałem, albo do przypomnienia sobie niektórych płyt, których już dawno nie słuchałem. Oprócz, nazwijmy to weny, życzę także wytrwałości. Bo jak sam Pan zauważył, blogów o nieco ambitniejszej muzyce jest coraz mniej. Przynajmniej w naszym kraju. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  19. Za gratulacje z powyższych komentarzy, na które nie udzieliłem osobnych odpowiedzi, również dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  20. Też dołączam się do gratulacji, systematyczne pisanie przez 10 lat to spore osiągnięcie. Mam nadzieję, że blog będzie kontynuowany przez kolejną dekadę, albo i dłużej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dzięki. Brakowało tu komentarza od najdłużej aktywnego z wciąż udzielających się Czytelników!

      Usuń
    2. Nie pamiętam dokładnie od kiedy śledzę bloga, ale bardzo prawdopodobny wydaje się listopad 2012. Wiele się zmieniło od tamtego czasu, jeśli chodzi o gust muzyczny obu stron :)

      Usuń
  21. Również dołączam się do gratulacji, dawno tu niczego nie komentowałem, bo jakoś nie miałem weny, a jak już miałem, to szczerze mówiąc wolę pisać jako anonim (zawsze mniejszy wstyd, kiedy palnie się jakąś głupotę xD), ale staram się czytać i słuchać systematycznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Polecam jednak pisać jeśli nie pod nazwiskiem, to chociaż pod jakimś pseudonimem, żebym mniej więcej wiedział z kim mam do czynienia. Niestety, Google nie daje mi możliwości wyłączenia anonimowych komentarzy bez jednoczesnego wyłączenia opcji "nazwa / adres url".

      Usuń
  22. Blogów muzycznych jest wiele: są blogi lepsze i gorsze; jedne coś wnoszą, inne nie bardzo.
    Blog Pawła sporo zmienił w moim około-muzycznym życiu = jego motto powinno brzmieć: ''Warto poszukiwać i nie poddawać się''. 🙂
    PS. Ciekawe, gdzie będziemy za 10 lat...?

    OdpowiedzUsuń
  23. Widzę że recenzje chyba wróciły do starego rytmu. Kiedy wrócą też poprawy? Ostatnia pamięta chyba Wielkanoc :D

    Jestem ciekaw co masz na myśli pisząc "komentarze pozbawione merytorycznej wartości" - brzmi to tak, że obawiam się, że niedługo będzie tu miejsce tylko dla redakcji Lizarda tudzież Rymców z 10 000+ ocen :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawki szybko nie wrócą. A cytowany fragment odnosi się do komentarzy krytycznych wobec polecanej przeze mnie muzyki, w których nie ma nawet próby uargumentowania odmiennej opinii.

      Usuń
  24. Przyłączam się do gratulacji. Dzięki Tobie przekonałem się do postu punku oraz poznałem ciekawe albumy oraz kapele dekady lat 80-tych, którą do tej pory raczej omijałem, bo kojarzyła mi się raczej ze spłyceniem i utratą artystycznego kunsztu i wizjonerstwa jakie cechowały lata 70-te. Pokazałeś mi, że tak niekoniecznie jest i za to wielkie dzięki. Niech blog rozwija się dalej pomyślnie. Robisz kawał dobrej roboty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Najbliższe miesiące zapewne zdominują recenzje albumów z lat 80., więc będziesz mógł się jeszcze bardziej utwierdzać w przekonaniu, że nie była to zła dekada.

      Usuń
    2. To dobra wiadomość :)

      Usuń
  25. Kiedyś na RYM miałeś w wielu albumach wypełnione track ratings, potem zrezygnowałeś z tych ocenek, a te już wystawione skasowałeś. Czemu zrezygnowałeś z tak cząstkowego oceniania?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś nigdy nie interesowało mnie ocenianie za pomocą gwiazdek pojedynczych utworów, a chociaż zrobiłem to przy wielu albumach, to okazało się, że te cząstkowe oceny dezaktualizują się znacznie szybciej niż całych albumów. Jest to jednak przydatna funkcja przy singlach - jeśli już je oceniam, to daję tylko oceny cząstkowe, dzięki czemu nie ma to wpływu na statystyki. Średnia ocen dla danej dekady nie jest wtedy zafałszowana przez takie drobne wydawnictwa.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Half Empty Glasshouse - "The Exit Is Over There!" (2024)

[Recenzja] Maestro Trytony - "Enoptronia" (1996)

[Recenzja] Reportaż - "Reportaż" (1988)

[Recenzja] EABS - "Reflections of Purple Sun" (2024)

[Recenzja] SBB - "SBB" (1974)