[Recenzja] Damo Suzuki & Spiritczualic Enhancement Center - "Arkaoda" (2022)

Damo Suzuki - Arkaoda


Japoński wokalista Kenji "Damo" Suzuki przybył do Europy Zachodniej pod koniec lat 60. Włóczył się od jednego miasta do kolejnego, zarabiając na życie ulicznymi występami. Właśnie w takich okolicznościach, podczas pobytu w Monachium, natknęli się na niego Holger Czukay i Jaki Liebezeit, muzycy krautrockowego Can. Przypadkiem akurat szukali nowego wokalisty. Damo jeszcze tego samego dnia trafił do studia. Jego głos można usłyszeć na trzech najsłynniejszych albumach niemieckiej grupy, mianowicie "Tago Mago", "Ege Bamyasi" oraz "Future Days", a także w kilku nagraniach z "Soundtracks". W 1973 roku, po ślubie z należącą do Świadków Jehowy Niemką i przejściu na to wyznanie, Suzuki postanowił całkowicie zerwać z muzyką. Do grania wrócił dekadę później, występując od tej pory głównie jako solista.

Suzuki wciąż regularnie koncertuje, ale nie prowadzi żadnego zespołu. Zamiast tego korzysta z pomocy lokalnych muzyków. I tak np. gdy w 2018 roku grał w londyńskim The Windmill, rolę zespołu wspierającego przyjęli muzycy wówczas mało jeszcze znanego black midi - jednej z najlepszych grup współczesnego rocka. Kiedy z kolei dwa lata później Damo zagościł w berlińskim klubie Arkaoda, towarzyszył mu międzynarodowy oktet Spiritczualic Enhancement Center. To właśnie zarejestrowany wówczas materiał znajdziemy na albumie "Arkaoda". Trudno jednak rozpoznać, że mamy do czynienia z koncertówką - brzmienie jest jak studyjne, a odgłosy publiczności są niesłyszalne. Prawdopodobnie całość poddano solidnej obróbce, co tłumaczyłoby też stosunkowo krótki czas trwania, lekko powyżej czterdziestu minut.

Prawie równo połowę tej długości zajmuje otwieracz, którego tytuł jest dla odmiany najkrótszy, jak się dało - "U". To dwudziestominutowy jam, z uporczywie repetycyjną grą sekcji rytmicznej, stanowiącą akompaniament dla wokalno-gitarowo-klawiszowych improwizacji. Słychać w tym, oczywiście, echa klasycznych dokonań Can, choć nawet nie wypada porównywać wyobraźni instrumentalistów, a i Suzuki nie szaleje jak dawniej. Jego partia przypomina raczej menelskie deklamacje. W warstwie muzycznej, poza Can, słyszę tu przede wszystkim nawiązania do prymitywnej elektroniki Silver Apples czy Suicide, co akurat oznacza całkiem przyjemne brzmienie. Całość jest jednak mocno przeciągnięta. Nie należy się tym jednak zniechęcać, bo druga połowa albumu prezentuje się już ciekawiej. "Ra" jest nie tylko bardziej skondensowany - do sześciu minut - ale też chyba bardziej treściwy z tymi jazzująco-funkowo-orientalnymi smaczkami, a przede wszystkim bardziej wyrazisty. To taki tutejszy odpowiednik "Vitamin C", przy zachowaniu proporcjonalności. Szczytem okazuje się jednak "Beja", pozornie bliższy pierwszego utworu, jednak jednostajność zastępuje tu stopniowo narastająca intensywność. Ponadto utwór wyróżnia się bardzo przyjemnie, klimatycznie pulsującymi syntezatorami i urozmaicającymi warstwę rytmiczną perkusjonaliami. To mógłby być mocny punkt także na płytach Can.

"Arkaoda" nie jest niczym wybitnym, bo przy swoim retro podejściu raczej być nie mogła, jednak to wciąż bardzo solidny materiał. Na pewno lepszy od tego, co Can grało po "Soon Over Babaluma" - pierwszym albumie, na którym Damo Suzuki już nie zaśpiewał - dający namiastkę tego, co tamten zespół potrafił w swoich najlepszych latach. Szkoda tylko, że pierwsza połowa jest tak niemrawa, bo druga to już poziom co najmniej "Soundtracks".

Ocena: 7/10



Damo Suzuki & Spiritczualic Enhancement Center - Arkaoda (2022)

1. U; 2. Ra; 3. Beja

Skład: Damo Suzuki - wokal; Omri Shmulewitz - instr. klawiszowe, dodatkowy wokal; Carl-J. Hoffmann - syntezator; Alexander P. Jovanovic - syntezator; Æladin - gitara; Etkin Çekin - gitara basowa; Nicolas Sheikholeslami - perkusja; Faani - instr. perkusyjne
Producent: Nicolas Sheikholeslami


Komentarze

  1. Ciekawe, co by było gdyby Suzuki nie dołączył do sekty na jakiś czas. The Lost Tapes od CAN pokazuje, że jeszcze mieli wiele do powiedzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mieli wiele do powiedzenia i mówili. "Soon Over Babaluma" czy te zeszłoroczne koncertówki z trasy '75 to wciąż znakomite granie. Odejście Damo nic nie zmieniło w podejściu pozostałych muzyków, a jego pozostanie w zespole zapewne nie powstrzymałoby go (zespołu) przed zwrotem ku bardziej komunikatywnemu graniu.

      Usuń
    2. ""Arkaoda" nie jest niczym wybitnym, bo przy swoim retro podejściu raczej być nie mogła,"
      Dziwne zdanie. Dobrze chociaż, że napisałeś raczej :D

      Usuń
    3. Nie uważam, by dziwne było założenie, że wybitna muzyka to ta, która coś wnosi, zamiast udawać, że wciąż mamy 1972 rok.

      Usuń
    4. No, te koncertówki są mocne ale z wokalistą przynajmniej równie dobrym co Damo byłyby imo jeszcze lepsze.

      Usuń
    5. Dlaczego muzyka z retro podejściem nie mogłaby być wybitna? Tylko dlatego, że będzie nawiązywać do przeszłości? Dla mnie to bez sensu.

      Usuń
    6. Twórcza inspiracja przeszłością byłyby jak najbardziej w porządku. Ale granie retro nie polega na rozwoju, tylko na wiernej stylizacji na coś, co już kiedyś było. Jest to kompletnie odtwórcze, a taką cechę - w przeciwieństwie do nowatorstwa - nie sposób uznać za wartościową czy w jakikolwiek sposób pozytywną.

      Nigdy zresztą nie słyszałem kopii lepszej od pierwowzoru. Weźmy powyższy album. Spoko granie, jak najbardziej. Problem w tym, że Damo Suzuki grał z Can przed pięćdziesięcioma laty dokładnie to samo, tylko w znacznie ciekawszy, bo m.in. bardziej pomysłowy i sprawniejszy technicznie sposób

      Usuń
    7. Dokladna kopia danego zespołu będzie zawsze odtwórcza, natomiast stylizacja na epokę czy nawet twórczość konkretnego artysty może być niezwykle interesująca i nie tylko dorównywać, ale i przewyższać dzieła z oryginalnego okresu. Podam przykłady z muzyki powaznej: Symfonia klasyczna Prokofiewa (stylizacja na Haydna), Gli Ucelli Respighiego (stylizacja na Vivaldiego) Nagrobek Couperina Ravela (jak w tytule). To są arcydzieła, mimo iż tylko stylizacja na to co kiedyś już było.

      Usuń
    8. No właśnie, ja niekoniecznie miałem na myśli kopiowania, tylko bardziej stylizacji.

      Usuń
    9. Zresztą - patrząc na rzecz od innej strony - dlaczego nie potraktować wszystkich retro progów analogicznie do współczesnychzespołów dixielandowych i swingowych? Przecież takie zespoły stale grają i ciągle powstają nowe- mimo że minęło nie 50, a 100 lat od czasów, kiedy powstało dixie i 90 od okresu, kiedy narodził się swing! I nikt nie wymaga od nich kreatywności, tylko dobrego czucia gatunku oraz polotu wykonawczego. Czemu grupy stylizujące się na vintage proga miałyby być oceniane inną miarą?

      Usuń
    10. @Adi: W muzyce popularnej owa stylizacja polega chyba zawsze na wyważaniu otartych drzwi. Umiesz wskazać konkretny przykład, że tak nie jest, czy tylko teoretyzujesz?

      @okechukwu: Dokładanie tak - do wszystkich pogrobowców powinniśmy podchodzić tak samo. Ale oceniać tą samą miarą, co ich prekursorów. A takie porównania zawsze wypadną na korzyść tych, co byli wcześniej, pod tym względem, że są nowatorami, a nie epigonami. Bo granie w sposób już wymyślony przez kogoś innego to pójście na łatwiznę. Wymyślenie czegoś zupełnie nowego, albo chociaż połączenie istniejących rzeczy w niespotykany wcześniej sposób, to już znacznie trudniejsze zadanie. Ale właśnie wśród tych, którzy się tego podjęli, znajdziemy tych faktycznie wybitnych twórców.

      Usuń
    11. A czemu zaraz pogrobowcy i epigoni? Po prostu ludzie, którzy fascynują się danym stylem i chcą, żeby stale był żywy. Nie każdy musi być prekursorem i nowatorem - uważam nawet, że byłoby to szkodliwe dla sztuki. Przyjęcie Twojego założenia oznaczałoby, że wyrobiony słuchacz (albo czytelnik czy miłośnik malarstwa) nie powinien w zasadzie mieć ulubionych gatunków, które kocha i drąży dogłębnie - oczywiście zdając sobie sprawę, że są w nim twórcy gorsi i lepsi - tylko koncentrować się wyłącznie na rzeczach wybitnych i prekursorskich z maksymalnie szerokiej palety nurtów i epok (oczywiście odrzucając ewidentny kicz i tandetę). Czy takie podejście rzeczywiście się sprawdza? No, to weźmy przykład literatury. Jak by mi ktoś powiedział, że uwielbia Homera, Sofoklesa, Dantego, Szekspira, Cervantesa, Goethego, Dostojewskiego, Tołstoja, Joyce'a, Prousta, Manna, Kafkę, Borgesa, Cortazara, Faulknera i Saramago to pomyślałbym - przynajmniej w pierwszej chwili -, że to snob, który tak naprawdę nie ma wyrobionego gustu literackiego. A jeśli powiedziałby: nie byłem w stanie zmęczyć pierwszego tomu cyklu Prousta i nudzi mnie Borges, ale fascynuje mnie klasyczna literatura rosyjska i uważam, że "Mały bies" Sołoguba jest lepszy od Biesów Dostojewskiego (kto dzisiaj słyszał o Sołogubie, poza krytykami literatury?), to pomyślałbym, że mam do czynienia z pasjonatem. Dlatego będę twardo bronił podejścia, że ma się ulubione gatunki/epoki/nurty, dla których rezerwuje się wyższą skalę ocen i które chce się poznawać maksymalnie szeroko.

      Usuń
    12. Dyskusja w ogóle nie dotyczyła tego, czy to dobrze, czy źle, że powstaje muzyka niemająca nic wspólnego z nowatorstwem. Chodzi tylko o to, żeby nie szafować górnolotnymi przymiotnikami w rodzaju wybitny do wykonawców, którzy do takiego miana nawet nie aspirują, bo po prostu fascynują się danym stylem i chcą, żeby stale był żywy.

      Przykład z literaturą jest o tyle nieadekwatny do współczesnej muzyki tzw. popularnej, że właśnie popularność w stosunkowo niewielkim stopniu pokrywa się tam z nowatorstwem.

      Usuń
    13. @Paweł
      Trochę to nieuczciwe takie porównywanie tradycyjnego jazzu do neoproga, jest przecież znacząca różnica między żywą tradycją, a bezmyślnym naśladownictwem. Poza tym, ciężko znaleźć wśród muzyków neoproga tak wybitnych instrumentalistów jak np. Doreen Ketchens.

      Usuń
    14. To troszkę scholastyczna dyskusja o adekwatność przymiotników i masz rację, że słowo wybitny niezbyt pasuje np. do Wobblera czy grupy Squirel Nut Zipppers grającej tzw. revival swing. Bo wybitny zaklada ma jednak silna konotację z przełomowy, istotny dla gatunku. Ale fantastyczny czy rewelacyjny już jak najbardziej wg mnie mogą być na miejscu w odniesieniu do takich zespołów stosowane.

      Usuń
    15. @JD: Nie porównuję pod względem jakościowym, a poziomu nowatorstwa. Na czym ma polegać różnica między żywą tradycją a bezmyślnym naśladownictwem? Czy to pierwsze nie jest wytrychem, którego mogliby użyć też miłośnicy neo-proga do obrony swoich idoli?

      @okechukwu: Jak najbardziej można używać entuzjastycznych przymiotników, które nie sugerują obiektywnych walorów, w stosunku do wtórnej muzyki. Sam to robię w powyższej recenzji.

      Usuń
    16. Oczywiście, że jest różnica! W obrębie tradycji jest nadal możliwe istnienie indywidualnych stylów, jeśli jej język jest odpowiednio bogaty. Natomiast, gdy jedynym celem jest tworzenie identycznych kopii, nie jest to twórczość a produkcja przemysłowa.

      Usuń
    17. W retro progu wcale nie mamy do czynienia z identycznymi kopiami (choć oczywiście takie się też spotyka). Nie wiem, dlaczego mielibyśmy traktować ten gatunek jako upośledzony w stosunku do jazzu tradycyjnego.

      Usuń
    18. @okechukwu
      Jest ku temu kilka powodów:
      - retro prog w przeciwieństwie do jazzu tradycyjnego nie reprezentuje żywej tradycji (kontrkultura dawno już wygasła)
      - twórczość zespołów z tego nurtu ogranicza się do niewolniczego naśladownictwa klasyków (mieszanka starych sprawdzonych patentów, instrumenty nawet muzealne), natomiast tradycyjny jazz nadal pozwala na istnienie indywidualnych stylów
      - brak samoświadomości, przez co często mamy do czynienia z nieświadomą parodią w przypadku retro proga
      Dlaczego warto bronić retro proga? Mnie się wydaje, że dzisiaj zespoły prog metalowe znacznie ciekawiej odnoszą się do tradycji rocka progresywnego. Umiesz wymienić jakieś zespoły, które robią coś lepiej od klasyków gatunku?

      Usuń
  2. JD- odpowiadając na Twoje argumenty:
    - kontrkultura wygasła, ale prog nigdy się poprzez nią nie definiował .Tzn. oczywiście istniała pewna wspólnota pokoleniowa, były w tym nurcie zespoły o bardziej kontrkulturowym zabarwieniu, ale nigdy "kontrkulturowość" nie była konstytutywną cechą prog-rocka (tak jak w przypadku amerykańskiej psychodelii). Tradycja jest ciągle żywa. Są odbiorcy tej muzyki, którzy kolekcjonują płyty, jeżdżą na festiwale. Brak natomiast oczywiście żywego centrum - kolebki w rodzaju Nowego Orleanu.
    Mówiąc o muzealnych instrumentach masz na myśli analogowe klawisze? W moim pianinie cyfrowym Rolanda (a nie jest to żaden "custom model" tylko zwyczajny seryjny parapet wyprodukowany parę lat temu) są barwy hammonda, clavinetu, fender piano i wurlitzera - czyli typowych instrumentów epoki (a samych barw keaybordów nie ma dużo - jest ich 8, czyli połowę zajmują "muzealne"). Brak mellotronu i mooga. To są klasyczne brzmienia - równie dobrze można powiedzieć, że muzealny jest skład zespołu dixie z banjo, klarnetem i trąbką, bo przecież taka kombinacja nie występuje w żadnym innym stylu.
    Nie jestem ekspertem od retro proga - mam może 10 płyt z tego gatunku i kilka jest bardzo ciekawych - zdecydowanie nie naśladują niewolniczo stylu klasyków, tylko go rozwijają (np. Regal Worm czy indonezyjski Discus), inne - owszem kopiują patenty i brzmienie, ale tworzą zarazem barwną, dobrze zagraną, energetyczną muzykę (Wobbler, włoskie Maschera di Cera i Baccio della Medusa, recenzowany tu przez Pawła Witchcraft- Alchemist). Jest sporo ciekawych płyt stylizowanych na stary zeuhl (to także retro prog!). Nie odczuwam jakiejś różnicy między nimi, a np. retro-swingowym Squirel Nut Zippers, który też bardzo lubię. Oczywiście nie oznacza to, że w retro-progu nie ma płyt słabych i odtwórczych - jest ich pewniej więcej niż tych dobrych. Natomiast polemizuje z tym, że trzeba skreślać gatunek ex definitione i traktować go jako upośledzony względem innych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą kontrkulturą to nie mój pomysł, tak o socjologii klasycznego rocka progresywnego pisał Macan w swojej książce. Brak tu ciągłości tradycji, neo-prog był próbą wskrzeszenia wygasłego już nurtu.
      Jeśli chodzi o instrumenty, chodziło mi oczywiście o mellotrony (moogi też są dobrym przykładem). Dzisiaj mamy lepsze i tańsze instrumenty, po co więc stosować te archaiczne? W dodatku mellotrony często brzmią fałszywie. Kontrargument z banjo dobry, to rzeczywiście raczej instrument do grania jakiegoś głupiego country, ale z tego co pamiętam szybko wyszedł on z użycia już w początkach jazzu nowoorleańskiego.
      Widzę, że bardzo szeroko definiujesz retro-proga (nawet zeuhl się tu zalicza!). Pisząc mój komentarz miałem raczej na myśli zespoły kopiujące ELP, Yes czy Genesis, coś np. jak Flower Kings (same klisze!). Retro-prog wydaje się być tylko kolejnym produktem przemysłu nostalgii, porównywalnym do holograficznych koncertów Michaela Jacksona. Rozumiem sympatię do zespołów, które starają się zerwać z idiotyzmem dwuipółminutowej piosenki, ale powinno się raczej zwracać uwagę na te, które starają się także dodać coś od siebie. Są albumy, które uważam za całkiem udane, niekoniecznie brzmiące retro, np. Gabriel Construct - "Interior City" (https://thegabrielconstruct.bandcamp.com/album/interior-city) i chyba takim wypada poświęcać więcej uwagi, a nie bronić rzeczy, które są trudne do obrony.

      Usuń
  3. Mam książkę Macana (tzn miałem, bo pożyczyłem znajomemu i mi jej nie zwrócił). Cenię ją za analizy muzykologiczne, socjologicznie wg mnie jest gorzej, aczkolwiek nie będę się upierał, że to ja mam rację, bo nie czuję się ekspertem w tej dziedzinie.
    Retro prog to oczywiście tylko etykietka, ale jeśli się nią już posługujemy to powinna obejmować maksymalnie wiele nurtów progrocka z lat 70 (nie tylko symphonic,a ale też stylizację na Canterbury, RIO, krautrocka, zeuhl). Zresztą Paweł użył tego terminu w recenzji powyżej w odniesieniu do Can (czyli w szerokim kontekście). Dla zespołów ograniczających się do kopiowania Yes i Genesis mamy nazwę neo-prog.
    Ale mniejsza już o etykietki. Ja po prostu uważam, że - wbrew powszechnie przyjętemu mniemaniu - gatunki prog-rocka w latach 70 wcale nie były od siebie tak odległe. Zawsze podaje przykład Banco i Magmy. Pierwszy zespół uchodzi za synonim konserwatywnego, patetycznego symphonica, druga jest symbolem nowatorstwa i eksperymentowania w muzyce rockowej. Tymczasem jeśli się przyjrzymy się konkretnym płytom i porównamy np. sztandarowe dzieła zespołów z tego samego roku (Io Sono Nato Libero i "Mechanika") okaże się, że pod względem harmonii, rytmiki czy złożoności aranżacji konserwatywne Banco jest bliższe zdobyczom współczesnej muzyki poważnej niż postępowa Magma. I te światy muzyczne są naprawdę do siebie zbliżone.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gwoli ścisłości nie pisałem o retro progu, tylko po prostu o podejściu retro w muzyce.

      Usuń
    2. Myślałem, że retro-prog i neo-prog to to samo. Neo-prog wydaje mi się być specyficznie nastawiony na dosłowne kopiowanie, nie widzę takich tendencji w przypadku RIO czy zeuhl.
      Ułatwiasz sobie zadanie porównując Banco i Magmę (w przypadku tego drugiego ekspresja jest bardziej nowoczesna). Spróbuj podobne porównanie przeprowadzić między Henry Cow i Pink Floyd circa WYWH. Wydaje się, że można dokonać w miarę wyraźnego podziału prog rocka jeśli chodzi o stosunek do improwizacji i wtedy uwidacznia się różnica między tym "klasycyzującym" a Canterbury czy RIO.

      Usuń
    3. Neo-prog był próbą grania w latach 80. jak progresywne zespoły z lat 70., ale z brzmieniem swojej dekady (czyli np. syntezatory wyparły organy i melotrony). W retro-progu także brzmienie nawiązuje do lat 70.

      Usuń
    4. Brzmienie to kwestia drugorzędna. Najważniejszą cechą różnicującą jest to, że neo-prog z lat 80 ograniczył się do kopiowania stylu dwóch/trzech grup: Genesis.Camel względnie Pink Floyd. Znikła cała gama wpływów charakterystycznych dla proga lat 70 - jazzu i jazzrocka, folku, muzyki dawnej czy muzyki współczesnej. W retro progu ta paleta jest znacznie szersza i słychać to nawet u takiej grupy jak np. Anglagard.
      JD: generalnie improwizacja jest rzeczywiście czynnikiem różnicującym, ale tylko do pewnego stopnia. Np.klasycyzujące ELP, Focus improwizowały nie mniej niż wiele grup z Canterbury. Banco (znowu posłużę się tym przykładem, ale to moja ulubiona grupa) improwizowało w większym stopniu niż... awangardowa Area (którą też niezwykle cenię) - wystarczy porównać zarejestrowane w tym samym roku albumy AreAzione Arei i Banco - Seguendo La Tracce (na tym drugim improwizacje zajmują ponad 1/3 materiału, na Arei nie jest to nawet 1/4)

      Usuń
    5. W retro-progu paleta też zwykle ogranicza się do kopiowania 2-3 zespołów, tylko wybranych z większej puli, bo oprócz Genesis, Camel i Pink Floyd mogą to być King Crimson, Yes, ELP, rzadziej Jethro Tull czy Van der Graaf Generator, prawie nigdy Gentle Giant lub przedstawiciele tych niesymfonicznych nurtów. Jeżeli są w tym wpływy innych gatunków, to tylko dlatego, że jego elementy były częścią stylu którejś z wymienionych wyżej grup. I to niestety słychać, że nie są brane bezpośrednio ze źródła.

      Usuń
    6. No, nie do końca. Wspomniany przeze mnie Regal Worm inspiruje się np. mocno sceną Canterbury i RIO (choć symphonic też tam się pojawia). Indonezyjski Discus dorzuca do symphonica i fusion etniczną muzykę gamelanową, swing i metal (w pewnym sensie jest to rozwinięcie pomysłów Guruh Gipsy z lat 70). W węgierskim After Crying ten rozrzut stylistyczny jest aż przesadnie duży. Mam też CD grupy portugalskiej Cicloramy zainspirowanej pomysłami portugalskiego prog-folka z llat 70 (Banda do Casaco). Jest sporo ciekawych, nieortodoksyjnych zespołów włoskich (np. Aria Palea - wokal po grecku i włosku - trochę w klimacie Arei, a muzyka inspirowana Osanną). I takich zespołów jest na pewno dużo więcej.

      Usuń
    7. @okechukwu
      Tak, nie zawsze to kryterium działa. Co podanych przykładów: ELP - ich solowe popisy były często wcześniej wyuczone, Focus - oni poszli potem bardziej w stronę fusion, nie jest to więc czysty przypadek. Żeby uczynić podział lepszym można dodać zastrzeżenie co do charakteru tych improwizacji, jeśli są one bliższe stylistyce free improv to mamy do czynienia z Canterbury/RIO. Żeby odpowiednio zaklasyfikować Banco i Areę trzeba bardziej zwrócić uwagę na całościowy profil twórczości danego zespołu, wtedy łatwo widać, że próżno szukać w dyskografii tego pierwszego tak radykalnych nagrań jak "Event '76".

      Usuń
    8. JD, ależ oczywiście, że Banco nie było nigdy zespołem tak radykalnym jak Area. Moim celem nie było udowadnianie, że Banco grało muzykę awangardową, bo to by była bzdura, tylko że pozostając zespołem "symfonicznym" nie było tak odległe Arei, jak to by się mogło wydawać. Zresztą zespoły przyjaźniły się towarzysko, grały wspólne koncerty, miały wspólną publiczność (i do tej pory znam wiele osób, które są jednocześnie miłośnikami Banco i Arei).

      Usuń
  4. OKI - to jest różnica, aczkolwiek subtelna. A czy w ogóle w obrębie szeroko pojętej, artystycznej muzyki rockowej jest możliwe dziś zupełne zerwanie z tradycją? Jaki rockowy album nagrany w ostatniej dekadzie mógłbyś podać jako przykład muzyki, która najbardziej oddala się od podejścia retro i jednocześnie jest wartościowa/świeża/przełomowa? Pytam z ciekawością (tzn. bez zawoalowanego podtekstu, że takiej płyty nie ma) , bo Ty masz bardzo duże osłuchanie w muzyce z tego okresu, a ja minimalne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całkowite zerwanie z tradycją? Nie, raczej nie jest możliwe. Muszą pozostać jakieś nawiązania do rockowych stylów z poprzedniego wieku, bo inaczej nie będzie to już rock. Współcześnie ciekawe rzeczy dzieją się na brytyjskiej scenie. Zespoły w rodzaju black midi, Squid czy Black Country, New Road nawiązują do różnych rodzajów rocka, ale łączą je w dość świeży, właściwy sobie sposób. Każdy z tej trójki ma trochę inne wpływy i wyraźnie rozwijają się z każdą kolejną płytę. Inny przykład to zeszłoroczny album Low, gdzie kompletnej dekonstrukcji poddano brzmienie - instrumenty nie brzmią tam jak tradycyjne instrumenty. bardziej kojarzą się np. z post-industrialem, ale wciąż jest to rock.

      Usuń
    2. Posłuchałem Squid to faktycznie ciekawa płyta - dużo się dzieje i w harmonii i w brzmieniu i w rytmice. Z tym że na moje ucho słychać silną inspirację Talking Heads - w śpiewie, w patternach rytmicznych. Dodatkowo nie przepadam za nowoczesną elektroniką, a jej jest tu sporo. Dlatego z mojej perspektywy np. Regal Worm jest bardziej atrakcyjny.

      Usuń
    3. Oczywiście, Talking Heads jest tam ewidentną inspiracją, a wręcz punktem wyjścia, do którego dokładane są kolejne elementy - wpływy innych post-punków (Pop Group, Pere Ubu, może nawet This Heat), math rocka, krautrocka, dance-punku, nawet odrobina jazz-rocka plus właśnie ta współczesna elektronika. To sprawia, że muzyka Squid oddala się od podejścia retro i jednocześnie jest wartościowa/świeża, może też przełomowa jak część tej całej sceny, przywracającej kreatywność muzyce rockowej, którą jeszcze parę lat temu porównywałem do trupa poddawanego reanimacji.

      Usuń
    4. A jaka jest popularność zespołu? Jest o nich głośno w rockowych mediach czy jednak jest to nisza?

      Usuń
    5. @okechukwu
      Jeśli szuka się czegoś nowego może warto zwrócić uwagę na mikrotonowe eksperymenty, tego dawniej nie było.

      Usuń
    6. Tak sobie pomyślałem - słuchając Squida - czy ja dużo tracę nie słuchając takiej muzyki (tzn współczesnego eksperymentalnego/ambitnego rocka)? Bo - jak pisałem - płytę obiektywnie doceniam, ale subiektywnie nie odczuwam potrzeby, żeby zaopatrzyć się w CD z uwagi na to, że zbyt dużo jest na niej odniesień do gatunków, które mi nie leżą. Czy omija mnie zatem jakieś wyjątkowe doznanie estetyczne, którego nie odnalazłbym w rocku z lat 70? Zaryzykuję twierdzenie, że nie. Podobny rodzaj doświadczeń estetycznych oferują wykonawcy z lat 70. np. Albert Marcoeur, Etron Etron fou Leloublan, Art Bears, że o oczywistym Talking Heads już nie wspomnę.

      Usuń
    7. @okechukwu: Squid, podobnie jak black midi czy BC,NR, są w swojej ojczyźnie na pewno już całkiem dobrze znani. W innych krajach Europy Zachodniej też nie są anonimowi. Oczywiście, to wciąż jest bardziej scena niezależna niż cześć głównego nurtu, ale obecnie żadna sensowna muzyka do ścisłego mainstreamu już się raczej nie przedrze. Dzisiaj dobrej muzyki trzeba szukać poza mainstreamem i często poza swoją strefą komfortu. Oczywiście, można okopać się w nagraniach z zeszłego wieku, a wśród nowości szukać tylko tego, co przypomina tamtą muzykę. Moim zdaniem wiele na czymś takim się traci. Np. odrzucając tego Squida za inspirację współczesną elektroniką (której nawet nie ma tam aż tak dużo), traci się świetną okazję, by stopniowo przekonywać się do tejże współczesnej elektroniki. A ta squidowa mieszanka sama w sobie zapewnia jednak w danym momencie inne, w pewnym sensie szersze doznania, niż ich poszczególne inspiracje.

      Usuń
    8. To, co powiem, zabrzmi trochę "dziadersko", ale ja już mam 45 lat, muzyki słucham świadomie prawie 35 i wiem, że do niektórych nurtów się nie przekonam. Jednym z nich jest współczesna elektronika (bo nawet klasycznej nie jestem wielkim fanem), innym hip-hop. To dobrze, że promujesz takie zespoły jak Squid, bo są wartościowe, natomiast to, co słyszałem, nie stanowi jakiegoś istotnego przełomu w rocku- jakiejś wartości estetycznej, żebym krzyknął- wow!, ale grają! Żeby było jasne - nie odrzucam całej współczesnej muzyki, tylko właśnie rocka i jego odmiany. Np. jest parę folkowych nagrań, które mnie zachwyciły i jest wśród nich Merope, które poznałem dzięki Tobie. Nie zamykam się na współczesny jazz (śledzę zwłaszcza polską scenę).

      Usuń
    9. Jasna sprawa. Wszystko rozumiem, choć sam na początku czwartej dekady życia jestem znacznie bardziej otwarty na różne rodzaje muzyki, niż byłem jeszcze te 5-6 lat temu. Wprawdzie moje pierwsze próby przekonania się do jazzu, elektroniki czy hip-hopu to 2010 rok, ale wtedy bardzo szybko wróciłem do słuchania tylko rocka.

      Usuń
    10. Na pewno jest to świadectwo Twojego rozwoju i bardzo dobrze, że starasz się eksplorować nowe kierunki. Pytanie, czy dziś nie za surowo oceniasz płyty, które - jak sądzę - były dla Ciebie ważne na pewnym etapie rozwoju? Oczywiście nie wszystkie - bo z niektórych rzeczy się (słusznie!) wyrasta. Ale np. Genesis czy klasyczne płyty hardrockowe, które dają po prostu dużo radości (nawet jeśli się je zna na pamięć).

      Usuń
    11. Raczej nie odrzucam całych stylów, a po prostu ograniczam się w nich do tych płyt, które: a) faktycznie się tam czymś wyróżniają, b) wciąż sprawiają mi przyjemność z odsłuchu. Np. z klasycznego hard rocka całkowicie wystarcza mi Cream, Hendrix, Led Zeppelin, wczesny Black Sabbath czy jakieś pojedyncze płyty Deep Purple, bo cała reszta to wariacja na temat powyższych, choć czasem na tyle udana, że zachowałem pozytywny stosunek - np. debiuty T2 czy Lucifer's Friend. Tak samo w rocku progresywnym znajduję rzeczy, których słuchanie dostarcza mi większych wrażeń od Genesis. Niedawno wróciłem do "Foxtrot", który przy poprawkach starych recenzji zachował wysoką ocenę, a jednak teraz mnie wynudził i wydał się zbyt naiwny. O wiele bardziej przekonuje mnie teraz to, co Peter Gabriel robił na solowej trójce i czwórce, a Genesis, mimo sympatii do jego głosu, nie jestem już w stanie słuchać. Z drugiej strony, w ostatnich latach z głównonurtowego proga bardziej doceniłem "Close to the Edge", który obecnie należy do czołówki moich ulubionych albumów w ogóle - miejsce w top 100 gwarantowane.

      Usuń
    12. Czy muzyka Genesis jest naiwna? Na pewno do pewnego stopnia tak, ale ile w niej uroku! Black Sabbath jest o niebo (czy raczej o piekło!) bardziej naiwny i na dodatek prymitywny (jeśli by zastosować do oceny kategorie ściśle muzyczne). No ale działa - bo i aura i brzmienie i moc. Miałem taki okres właśnie koło trzydziestki, że przez rok słuchałem wyłącznie muzyki poważnej, programowo odrzucając rocka (również proga). Nawet myślałem serio o tym, że sprzedam większość rockowych płyt z kolekcji. To był okres, w którym bardzo dużo analizowałem, słuchałem muzyki w sposób intelektualny, a nie emocjonalny - wchodziłem głęboko w teorię. Potem to minęło i jestem w stanie się cieszyć urokiem starego Genesis. Na pewno podejście analityczne - a na takie jesteś niejako skazany - publikując stałe recenzje zmienia perspektywę.

      Usuń
    13. Jednak te dwa zespoły miały całkiem inne założenia. W przypadku Black Sabbath było to przełożenie estetyki horrorów Hammera i innych półamatorskich wytwórni na grunt muzyczny, więc groteska, kicz czy naiwność były celowym środkiem służącym określonemu celowi. Genesis miał ambitniejsze aspiracje - granie urockowionego neoromantyzmu, a naiwność wynika chyba jednak głównie z niewystarczającego przygotowania instrumentalistów.

      Ja mam za sobą podobny okres, kiedy doceniałem niemal tylko jazz i bardziej złożonego proga, swoje obecne podejście określiłbym, posługując się Twoją nomenklaturą, jako intelektualno-emocjonalny. Nie uzależniam swojego stosunku do danego dzieła od walorów artystycznych czy też takich, w przypadku których można dowodzić ich obiektywności.

      Usuń
  5. Na pewno podstawową różnicą między Genesis a Black Sabbath było to, że jedni wywodzili się ze środowisk inteligenckich, a drudzy z robotniczych. To miało kolosalny wpływ na profil muzyki. Absolutnie nie wydaje mi się, żeby Genesis chcieli grać "urockowioną" muzykę neoromantyczną (choć były, owszem, zespoły progresywne o takich ambicjach np. Enid). Chcieli grać rocka, ale ponieważ wyrastali w środowiskach, które pozwalały im się nasycić erudycyjnie muzyką klasyczną (matka Banksa, o ile pamiętam była pianistką, w rodzinie Gabriela również żywa byłe tradycje muzyczne) i literaturą, no to po prostu przenosili te doświadczenia na grunt swoich kompozycji i tekstów. Było to bardzo naturalne - i ten świat, który wykreowali - nawiązujący do angielskich legend, średniowiecznych eposów, archetypów epoki wiktoriańskiej w warstwie tekstowej, a z drugiej strony do elementów muzyki klasycznej, z którą obcowali od dzieciństwa, jest oryginalny i atrakcyjny, nawet jeśli obarczony młodzieńczą naiwnością. To jest świat bliski np. "Opowieściom z Narni" .Technika była w porządku - grając na pianinie bardzo (i coraz bardziej!) doceniam partie Banksa. Często to są istne cacka, dzieła same w sobie - jak np. intro w Firth of Fifth albo partie keyboardów w Mad Man Moon.
    Czytałem biografię Ozzy'ego (dwukrotnie, bo to super rzecz) i nie przypominam sobie, żeby nagrywając debiut  mieli jakiekolwiek ambicje do świadomego stosowania kiczu i groteski! Może raczej krytycy po latach dodają takie nadinterpretacje? Byli miłośnikami bluesrocka (co zresztą przecież doskonale słychać na debiucie)- i chcieli go grać, a że właśnie technika nie była najlepsza (Iommi nie miał opuszków palców), grali go po swojemu - tzn dużo ciężej.
    Twoje podejście doceniam - w dobrej recenzji chodzi właśnie o znalezienie złotego środka między analizą, a emocjami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja osobiście lubię bajkowość w muzyce, czy to właśnie na Foxtrot, czy na Pięciu Porach Roku Harmonium, przenosi mnie w inny świat.

      Usuń
  6. Jeszcze taka uwaga ogólna na koniec dyskusji. Wg mnie zestawianie proga z muzyką klasyczną - gwoli wykazania jego ułomności warsztatowych czy formalnych  (vide Genesis chcieli grać muzykę "neoromantyczną") - tak jak to często czyni Paweł -  jest dużym błędem metodologicznym. Czy muzykę Nymana z "The Piano" (skądinąd przepiękną) ocenia się w kategorii soundtracków czy klasycznej muzyki fortepianowej? Oczywiście, że w tej pierwszej - mimo iż kompozycje z "The Piano" są bliższe (formalnie, wyrazowo) muzyce klasycznej niż 99% albumów progowych. Ale to jest soundtrack, który rządzi się innymi prawami, ma inny cel, stosuje inne środki wyrazu, ma inne założenia artystyczne. Punktem odniesienia dla muzyki z "Fortepianu" są inne soundtracki a nie "Preludia" Chopina czy Sonaty Prokofiewa. Podobnie w muzykę Genesis powinno się porównywać z płytami ROCKOWYMI (np. Black Sabbath) a nie klasycznymi.
    Jest wg mnie tylko jeden wyjątek od tej zasady. Dotyczy wypadku dany utwór ma być z założenia kompozycją klasyczną. Wtedy ma się go prawo oceniać wedle tych samych kategorii i zestawiać z klasycznymi kompozytorami. Tak jest np. w przypadku Koncertu fort. Emersona. Choć też porównywanie  go z Chopinem czy Beethovenem jest mało sensowne, bo przecież w historii muzyki klasycznej powstało literalnie tysiące koncertów fortepianowych o różnej wartości, a to są najwięksi mistrzowie. Można go porównywać do współczesnych Emersonowi kompozytorów neoklasycznych np. koncertu fort. Malcolma Arnolda (człowieka, który dyrygował Concerto For Group and Orchestra Purpli).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli z inspiracji muzyką poważną formułuję zarzut, to nie w celu wykazania ułomności w porównaniu z poważką, ale dysproporcji między ambicjami a możliwościami, szczególnie w kwestii umiejętności i wiedzy w zakresie kompozycji czy aranżacji, ale też technicznego warsztatu. Innymi słowy, porównuję dane dzieło z reprezentującymi ten sam rodzaj muzyki, gdzie takich dysproporcji nie ma.

      Usuń
  7. Takie porównanie jest wskazane i uzasadnione, problem leży w tym co określasz mianem "ambicji". Skąd wiadomo, że zespół miał wysokie ambicje? Czasem deklarowali to sami muzycy (np. w wywiadach jak ELP podczas nagrywania Brain Salad), a czasem wręcz expressis verbis w opisach do płyt (takie artystyczne credo znajduje się i na debiucie Egg i na Acquiring The Taste GG). Czasem wynika to wprost z tytułu i charakteru utworu - koncert fortepianowy Emersona czy suity "orkiestrowe" Lorda świadczą niewątpliwie o ambicjach. Rażąca dysproporcja między ambicjami a umiejętnościami oczywiście występowała - zawsze podaję przykład "Fugue in D Minor" Gracious, gdzie - mimo starań - nie ma polifonii, a próba kontrapunktu jest żenująco nieudolna. Z drugiej strony dwa najlepiej operujące polifonią zespoły w historii proga (Gentle Giant i Banco) i w ogóle jedyne korzystające z tej techniki na szerszą skalę nie tytułowały swych dzieł fugami czy kanonami, mimo że te faktycznie nimi były (Giant to jeszcze jest kojarzony z polifonią ze względu na wokale, choć korzystał też wielokrotnie z polifonii instrumentalnej, ale w przypadku Banco mało kto zdaje sobie sprawę, jak zaawansowane w sensie technik kompozytorskich fugi i fugata znajdują się na każdej z ich klasycznych płyt).
    Natomiast w przypadku Genesis nigdy nie zauważyłem nadmiaru ambicji. Muzycy byli skromni, podchodzili z pokorą do swoich umiejętności (Banks określał swoją technikę pianistyczną jako "przeciętną"), nie ma prób tworzenia quasi-symfonii, fug, nie ma "coverowania" klasycznych utworów, itp. a te elementy klasyczne wynikają z wychowania w określonym środowisku i są naturalne. Teatr rockowy? Polegał na przebierankach, robieniu show no i przyciąganiu publiki (i zdało to egzamin). To są po prostu bardziej ambitne, pięknie zaaranżowane, rozbudowane piosenki - i tak trzeba odbierać ambicje Genesis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samo granie długich, wielowątkowych kompozycji uciekających od zwrotkowo-refrenowego schematu świadczy o tym, że zespół miał większe ambicje od większości grup rockowych. Nie wiem, czy muzycy kiedykolwiek sami powoływali się na inspirację muzyką klasyczną, ale na pewno przyznawali do wpływu King Crimson (Banks odkupił od nich nawet melotron, żeby uzyskać podobne brzmienie), a to już wysokie ustawienie poprzeczki. O ile dobrze pamiętam, to te dłuższe utwory Genesis nie są szczególnie bogate w treść, a jeśli już się w nich więcej dzieje, to raczej na zasadzie kontrastów, a nie bardziej płynnego rozwoju. Taki "Supper's Ready" brzmi jak kilka utworów sklejonych w jeden. Bardziej przekonuje mnie ich piosenkowe wcielenie, czyli "The Lamb Lies Down on Broadway" czy niektóre hity z czasów Collinsa na mikrofonie.

      Usuń
    2. Samo granie długich utworów na początku lat 70 nie musiało być związane z wygórowanymi ambicjami, tylko z duchem epoki, a mówiąc bardziej przyziemnie z pewną modą. Doskonale wiesz, że długie utwory nie były wtedy domeną grup progrockowych - grały je zespoły hardrockowe, bluesowe, psychodeliczne, a nawet poprockowe (vide Skaldowie w Polsce).
      Co do Suppers Ready, trzeba odróżnić suitę  od formy sonatowej występującej w symfonii czy koncercie. Jeśli chodzi o suitę, to jej poszczególne części nie muszą się podlegać wcale wariacjom czy logicznym przekształceniom. Istnieje wiele klasycznych suit, gdzie mamy do czynienia z najzupełniej różnymi "kawałkami" (np. Peer Gynt Griega)  - a całość spaja określona historia, nadająca utworowi programowy charakter.

      Jest bardzo mało rozbudowanych utworów w progu, które korzystałyby w dojrzały sposób z formy sonatowej, trzymały określony rygor formalny (z prawidłowo budowaną ekspozycją dwóch tematów, odpowiednimi wariacjami, łącznikami w postaci kadencji, repryzą, która byłaby rzeczywiście przetworzeniem ekspozycji, a nie jej prostym powtórzeniem  itd.). Nawet kiedyś miałem pisać artykuł na ten temat do Lizarda, ale odpuściłem, bo uznałem, że to będzie zbyt męczące dla czytelnika, a ja też bym się umordował pisząc taki tekst. W każdy razie taką  próbę podjęło Yes - w tytułowym z Close To The Edge (forma sonatowa jest - ale w bardzo uproszczonej postaci , w zasadzie jest to tylko pierwsza część allegra sonatowego z dodaną repryzą), ELP w "Tarkusie" (formalnie dojrzalsza próba niż Yes), Focus w Hamburger Concerto, Banco w Canto Nomado Per Prigioniero Politico (fantastycznie zrobione wariacje i forma sonatowa pełną gębą). Maneige - Les Porches (kapitalna praca motywiczna). Także na palcach jednej ręki można te próby policzyć- w przypadku Genesis taką próbą jest Firth of Fifth (nie do końca udaną - bo Banks poległ na repryzie, ale ciekawą z bardzo fajnie zrobionymi transpozycjami z jednej tonacji do drugiej). Aha i jest jeszcze rewelacyjne Mumps Hatfield and North (to bardziej zabawa tą formą, ale na świetnym poziomie). Ale np. utwór z In The Land... Caravan formalnie jest bałaganiarski.
      Dla mnie Genesis na "Baranku" straciło świeżość i wiarygodność, odrywając się od "brytyjskości" i "bajkowości" i i brnąć w ten nowojorsko/broadwaywoski koncept  - obcy im kulturowo. Foxtrot czy Selling mogą być miejscami naiwne, ale są wiarygodne - "Baranek" to taki sztuczny przeszczep.

      Usuń
    3. Zdecydowanie nie można postawić znaku równości między progowymi długasami z licznymi zmianami nastroju, motywów, tempa itd. a psychodelicznymi lub bluesrockowymi jamami, które z zasady mają bardziej linearną strukturę, zwykle rozwijając jeden motyw. I oczywiście, że te pierwsze mogą być też zbudowane na takiej zasadzie, jak "Supper's Ready" i nie jest to wadą per se, ale to jednak prostszy sposób na stworzenie takiej kompozycji, co podaje w wątpliwość możliwości danego wykonawcy do skomponowania złożonej a zarazem spójnej kompozycji. Jak sam wspomniałeś, Genesis poległ na próbie stworzenia takiej.

      Jeżeli jedynym łącznikiem pomiędzy poszczególnymi sekcjami większej formy jest tekst, to bardziej przekonuje mnie podejście z "The Lamb Lies Down on Broadway". Tam teksty łączą się w jedną opowieść, ale muzycznie jest to wiele zamkniętych utworów. Nie zgadzam się, że na "Baranku" zespół stracił świeżość, a wręcz uważam całkiem odwrotnie. To było dla grupy coś nowego i bardzo potrzebnego w momencie, gdy popadał w coraz większą stagnację. "Trespass", "Nursery Cryme", "Foxtrot" oraz "Selling England by the Pound" to - mimo pewnych różnic i postępującej dojrzałości - bardzo podobne do siebie płyty.

      Usuń
  8. Jasne, że podejście zespołów psychodelicznych czy bluesowych było generalnie inne (choć nie zawsze- zdarzały się też kolażowe, mozaikowe suity wyrastające z psychodelii - np. Phallus Dei).
    ale to nie znaczy, że nie powinni być z niej rozliczani (na innej zasadzie - nie z planowania formy, tylko z umiejętności improwizacji).
    To znaczy, że nie zgadzamy się co do oceny "Baranka" fundamentalnie. I choć faktycznie są tam fragmenty odważniejsze zmieniowo czy harmonicznie- to nijak nie pasują do tej całej nowojorsko/latynoskiej narracji - strasznie mnie ten brak wiarygodności (przede wszystkim muzycznej, ale w sumie tekstowej też) uwiera.

    Wcześniejsze płyty były podobne, ale jak sam zauważyłeś - zespół dojrzewał. A nie miał nigdy papierów na ciągłe eksperymentowanie i wolty stylistyczne - jak np. Crimson. Dlatego - Trick of the Tail - które bardzo skrytykowałeś - uważam za naturalną krystalizację stylu. Prawda, że w bardziej komercyjnym wydaniu, ale za to z wypracowaniem pewnego modelu stylistycznego, który ociera się (w swojej kategorii) o doskonałość.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeszcze tak gwoli uzupełnienia- oczywiście nie jest tak, że ścisła forma sonatowa to jakiś bezwzględny wymóg formalny. Przeciwnie - począwszy od romantyzmu rygory formy sonatowej były świadomie rozluźniane przez wielu kompozytorów. Np. Mahler robił wielotematyczne ekspozycje, łamał schematy w przetworzeniu a Bartok w ogóle najczęściej nie korzystał z tej formy (albo jeśli korzystał, to ją parodiował). Dlatego trudno zarzucać np. Zappie że nie używał formy sonatowej - bo on miał zupełnie inny język muzyczny. Natomiast w tradycyjnym/klasycyzującym progu jest to po prostu pewien sprawdzian kompozytorskich możliwości.
    Choć jeszcze większym sprawdzianem jest polifonia, no bo napisanie nawet słabej autorskiej fugi , to jest pewne wyzwanie, a dobrej na parę głosów, to już najwyższa szkoła jazdy. Dlatego autorskich fug w progu jest tyle co czarny kot , nomen omen, napłakał - połowa w Gentle Giant (w tym wiele instrumentalnych np. fantastyczne fugato, czyli polifoniczny fragment w homofonicznym utworze, w Black Cat w stylu Bartoka, albo Talybont, albo tytułowy utworek z Acquiring ), 3 w Banco (w tym jedyne znane mi fugato w progowej suicie - L'Evoluzione z Darwina - organy, wibrafon, piano, cztery głosy, skontrapunktowane wszystkie główne tematy suity!), jedna w ELP (niezła na piano solo - w środku Endless Enigma) i w jedna Focus - Carnival Fugue- ale "niedociągnięta: to drugiej części , która jest już homofoniczna - szkoda). Jest jeszcze próba fugi na początku Meurlgys III Graafa, ale nieudana i to są tylko 2 głosy. Wszystko! Przynajmniej jeśli chodzi o lata 70.Aż się wierzyć nie chce, że tak mało, bo przecież polifonia w klasycznej muzyce orkiestrowej (również tej współczesnej) jest jednym z najbardziej podstawowych technik kompozytorskich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @okechukwu
      Jest tego trochę więcej:
      https://mtosmt.org/issues/mto.14.20.3/mto.14.20.3.lundberg.php

      Usuń
    2. JD - to arcyciekawy tekst nie znałem go, dzięki! Analizy muzykologiczne na poziomie, o którym nie śmiałbym pomarzyć. Niemniej - ja pisałem o autorskich fugach instrumentalnych, a autor traktuje temat bez porównania szerzej. Tekst poświęcony jest szeroko rozumianej polifonii w progu - również wokalnej, technice imitacji, heterofonii, jak również o fugach będących "coverami" bądź parafrazami autorów klasycznych. Takich "kanonów" jak Asforteri oczywiście jest dużo w progu (ot choćby ostatnie pół minuty z wokalnego fragmentu Prophets Song Queenu) - sęk w tym, że to nie jest prawdziwa polifonia (na co zresztą autor zwraca uwagę). Podobnie jest z "fugą" Renaissance. Mnie chodziło o prawidłowo skonstruowane autorskie fugi. Szkoda, że autor nie wziął na warsztat trzech fug Banco (wspominałem o fugato w L'Evoluzione, jest jeszcze Traccia II - wg najbardziej zaawansowana instrumentalna forma polifoniczna w symfonicznym progu i Quasi- Saltarello). Enid- Charades - tak zapomniałem, mimo, że bardzo lubię te grupę. Więc tak naprawdę prób polifonii w progu trochę było, ale będę się upierał, że własnych fug (czy nawet fugat), tyle co kot napłakał.

      Usuń
    3. Super - ciekawy tekst Lundberga, teraz dopiero go szczegółowo przeczytałem. Ciekawe, że analizując polifonię u Gentle Giant, dowodzi że np. "Knots" nie jest tak naprawdę polifoniczny i że Minnear używa tam średniowiecznej techniki "hoketusa", czyli zamykania poszczególnych linii pauzą i przenoszenia ich do nowej frazy zamiast równoległego ich prowadzenia. Zaskakująco wysoko ocenia zastosowanie polifonii u Stormy Six (wyżej niż u Gentle Giant nie tyle nawet w sensie technicznym, co uwspółcześnienia tej techniki i połączenia go z wymiarem kontrkulturowym).

      Usuń
    4. Tak, ścisłych form próżno w rocku szukać, ale to chyba naturalne dla gatunku, w którego analiza w kategoriach harmonii funkcyjnej ma niewieki sens. Bardziej udane próby, jak można się spodziewać, dokonane przez zespoły, w których grali dobrze wykształceni muzycy. Ciekawie byłoby usłyszeć jakieś rockowe fugi eksperymentujące z metrum, jak fugi Rejchy. Cóż, Delplace chyba lekcji nie udziela niechlujnie wyglądającym młodzieńcom.

      Usuń
  10. To by było niesamowicie ciekawe. Takie jak Reichy czy, powiedzmy, Szostakowicza - tzn nowocześniejsze harmonicznie. Albo Bartoka (pierwsza część Muzyki na instrumenty strunowe... to jest przecież niesamowita fuga!). Ale to byłoby piekielnie trudne zadanie nawet dla dobrze wykształconych muzyków w rocku. Jeśli przyjąć kryteria z tekstu Lundberga, że zastosowanie polifonii (oprócz aspektów czysto technicznych) w rocku powinno mieć również uzasadnienie "socjologiczno-kontrkulturowe" (czyli to o czym,piszesz, żeby ta fuga miała sens również w oderwaniu od analizy muzykologicznej), no to tu i polifonia Giant leży i kwiczy (na co wskazuje Lundberg) I u Banco oczywiście też się wykłada - bo te fugi są akademickimi stylizacjami zupełnie pozbawionymi "buntowniczego" kontekstu (a np. forma sonatowa w Canto Nomade Per Un Prigoniero Politico... taki kontrkulturowy kontekst ma!). Ciekawe jak jest z fugą w jazzie? Nie badałem bliżej tematu. Uwielbiam Modern Jazz Quartet to bardzo kunsztowne fugi, ale poza swingującym rytmem tam nie ma za wiele "nowości".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z jazzu kojarzę np. Goodmana "Bach Goes To Town", Ellingtona "Fugueaditty", Brubecka "Fugue On Bop Themes", Evansa "Fudgesicle Built For Four", Shearing lubił też chyba nawiązywać w swoich utworach do tej formy. Ciekawym przypadkiem jest pianista Marius Nordal. Mamy też ciekawe próby zmierzenia się z Bachem jak Mehldau'a "After Bach" czy Sama Posta "PostBach". Klasyczni kompozytorzy jak Milhaud czy Bernstein pisali też fugi w jazzowym idiomie, oczywiście są też wspaniałe utwory Kapustina.

      Usuń
  11. JD - dzięki za przykłady. Po Brubecku się tego spodziewałem - bo on chętnie korzystał z klasycznych form (sonata, rondo, itp.). U Billa Evansa - którego uwielbiam - mi jakoś ta fuga umknęła. Przesłuchałem - fajna, choć fuga jest tylko na początku i na końcu - improwizacje nie są prowadzone polifonicznie. A Lundberg to waga ciężka - profesor muzykologii na uniwersytecie w Upsalli. Napiszę do niego w sprawie fug Banco - zobaczymy, czy odpowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daj znać jak otrzymasz odpowiedź, nie powinno być problemu, jeśli nie trafisz do spamu. Z tą wagą ciężką do nie przesadzaj, nie jest to Morris czy Lewin.

      Usuń
  12. JD- w kontekście proga jednak, nomen omen, szwedzka kolubryna, bo to kawał specjalisty (muzyka dawna, luterański chorał, średniowieczne formy polifoniczne). Odpisał bardzo miło, ale krótko - nie do końca mnie taka odpowiedź satysfakcjonuje "You are right, the two Banco tracks (pytałem o fugato w Evoluzione i Traccia II) could certainly have been included, as they both include contrapuntal elements! I wysłał mi swój drugi tekst poświęcony analizie trzech utworów GG (Pantagruels Nativity, Black Cat, The Moon Is Down). 25 stron! Bardzo specjalistyczna robota, ale jest też część ogólna z ciekawymi uwagami na temat muzyki Olbrzyma w ogóle. Jeśli ktoś sobie życzy (Paweł?), prześlę na maila.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, możesz wysłać na adres rockandrollwillneverdie@wp.pl ;).

      Usuń
    2. No cóż, trochę cię zbył. I ja poproszę na mejla ten artykuł: wna.qbtna@tznvy.pbz (ROT13)

      Usuń
  13. Cóż, raczej mnie olał - fakt. Tekst wysłałem - generalnie jest bardzo pozytywny wobec muzyki GG, choć niekoniecznie w kontekście polifonii - bardziej chwali ekonomię  harmoniczną. Z zespołów, które proponowały formy polifoniczne w progu zapomniałem też o Gryphon (którego Lundberg przywołuje w pierwszym artykule). Przypomniałem sobie "Red Queen to Gryphon Tree" przedwczoraj. I jest dość zadziwiające. Zespół świetnie wykształconych muzyków (wszyscy absolwenci Royal Collage of Music) z liderem - Richardem Harveyem, który w przeciwieństwie do Minneara- po rozwiązaniu Gryphon osiągnął wielki sukces w karierze solowej, wizja łączenia proga z muzyką dawną oryginalna - nawet jeśli zainspirowana GG, to jednak styl miał Gryphon własny. Płyta bardzo dopracowana pod względem kompozytorskim, aranżacyjnym - rzadko, który zespół progowy może się pochwalić takim warsztatem. A jednak słucha jej się bardzo ciężko, jest okropnie "sformalizowana", bez ducha, bez życia. Słabo! Nie dosłuchałem do końca. Debiut - oparty w całości na potraktowanej z humorem muzyce średniowiecznej jest bardzo fajny - potem to eksperymentowanie w kierunku analogicznym do GG zupełnie nie zagrało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @okechukwu
      Co do Gryphona to ja akurat tę płytę bardzo lubię, inspiracje Yes są tutaj oczywiste (nawet cytat?), ale to jedna z najlepiej zaaranżowanych płyt rockowych jakie słyszałem. Autor tej magisterki o nich twierdzi nawet, że wyprzedzili Adamsa swoimi pomysłami.

      Usuń
    2. Zgadza się - Red Queen jest doskonale zaaranżowana, bardzo kunsztowna formalnie, bezbłędnie zagrana. A jednak zupełnie bezpłciowa. Zupełnie jakby to jakieś automaty szachowe (zgodnie z konceptem płyt), a nie żywi ludzie na niej grali. Czy Yesowska? Na pewno do pewnego stopnia tak- choć trzeba pamiętać, że Yes to muzyka wokalno-instrumentalna, a ta jest czysto instrumentalna.

      Usuń
    3. Może dlatego, że nie dosłuchałeś do "Checkmate"?

      Usuń
    4. Tym razem nie dosłuchałem, ale ja płytę mam od 20 lat na CD i słucham jej co parę lat. Ocena systematycznie spada, ale poniżej 3/5 już raczej nie spadnie. Trochę mi ten album przypomina "Adę albo żar" Nabokova (szachowa paralela?). Ogromne bogactwo środków formalnych i maestria językowa (u Gryphon aranżacyjna), ale efekt nijaki. Zresztą widzę, że Paweł na RYM dał jeszcze niżej - 2, czyli zupełnie do niego nie przemówiło mimo średniowiecznych motywów

      Usuń
    5. Niestety nie wypowiem się, bo kompletnie nie pamiętam tego albumu

      Usuń

    6. @okechukwu
      Porównanie do najlepszego Nabokova jako przygana! Osobliwe!
      Średniowieczne motywy powinny gwarantować sukces muzyce? Chyba tylko wśród fanów fantasy.

      Usuń
    7. JD, o średniowiecznych motywach wspomniałem a propos Pawła, który kiedyś wspominał, że je po prostu lubi w muzyce popularnej. Temat Nabokova arcyciekawy, no ale nie będziemy przecież o tym tutaj dyskutować.

      Usuń
  14. JD ten mail jakiś "marsjański" - nie da rady na niego nic wysłać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałem się zabezpieczyć przeciw robotom, musisz go ponownie przekształcić ROT13 - https://rot13.com/

      Usuń
    2. To najlepiej będzie wysłać na linka https://files.fm/u/a9b6u5rnk

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)