Posty

[Recenzja] Fleetwood Mac - "Fleetwood Mac" (1975)

Obraz
Przez długi czas jedynym Fleetwood Mac, jaki uznawałem był ten bluesowy, dowodzony przez Petera Greena. Po niedawnej śmierci Christine McVie - pianistki i wokalistki współpracującej z zespołem niemal od samego początku oraz jego oficjalej członkini od czasu odejścia Greena - postanowiłem dać jeszcze jedną szansę dokonaniom z czasów, gdy grupa stała się jednym z najlepiej sprzedających się twórców. Ten komercyjny przełom nastąpił równo w połowie lat 70., wraz z eponimicznym albumem, czasem określanym jako biały . Fleetwood Mac miał już jedną tak zatytułowaną płytę - swój debiut z 1968 roku, dziś lepiej znany jako "Peter Green's Fleetwood Mac". Bardzo wymowne, jakby muzycy jasno dawali do zrozumienia, że to nowy początek. I w pewnym sensie tak właśnie było. Po kilku latach zagubienia, kiedy Christine, John McVie i Mick Fleetwood z różnymi muzykami próbowali bez powodzenia znaleźć swoje miejsce na muzycznej scenie, w końcu udało im się trafić na tych właściwych współpracowni

[Recenzja] Harold Budd / Brian Eno with Daniel Lanois - "The Pearl" (1984)

Obraz
Prawdopodobnie ostatni istotny ambient Eno, a może po prostu ostatni istotny album w przebogatej i wciąż się poszerzającej dyskografii tego artysty. Na "The Pearl" po raz kolejny połączył siły z amerykańskim pianistą Haroldem Buddem. Duet już wcześniej przygotował wspólnie materiał na "The Plateaux of Mirror", drugą odsłonę tetralogii "Ambient". Tym razem dodatkowo wspomógł ich Daniel Lanois, od pewnego czasu stały współpracownik Eno, z którym wkrótce mieli zająć się produkcją płyt U2 - taka odklejka od poważniejszych zajęć, choć finansowo bardziej od nich opłacalna. Trójka muzyków spotkała się w Kanadzie, gdzie wynajęli wspólnie dom i przez dwa tygodnie dzień w dzień pracowali nad materiałem. Nagrania przebiegły więc błyskawicznie, ale był to dopiero początek blisko rocznego procesu, kiedy Eno już w znacznej mierze samodzielnie pracował nad obróbką materiału. "The Pearl" przypomina "The Plateaux of Mirror", chociaż trochę też się od ni

[Recenzja] Tomasz Stańko Quintet - "Wooden Music I" (2022)

Obraz
Tomasz Stańko skończyłby w tym roku 80 lat. Wytwórnia Astigmatic Records postanowiła uczcić tę okazję specjalnym wydawnictwem. "Wooden Music I" zawiera nieznane wcześniej nagrania, które przez pół wieku przeleżały w archiwach Radia Bremen. To aż niewiarygodne, że tak porywający materiał musiał tyle czasu czekać na wydanie. Mamy tu do czynienia z klasycznym kwintetem Stańki ze Zbigniewem Seifertem, Januszem Muniakiem, Bronisławem Suchankiem oraz Januszem Stefańskim. Muzycy byli wówczas już po wydaniu swojego pierwszego albumu, "Music for K", opublikowanego w kultowej serii Polish Jazz. Niedługo później zespołowi udało się otrzymać roczne wizy na Zachód. Większość czasu spędzili w RFN, pomieszkując w hipisowskich komunach oraz intensywnie koncertując na jazzowych festiwalach i w kameralnych klubach. W maju 1972 roku kwintet wystąpił na Iserlohn Festival, co zostało udokumentowane albumem "Jazzmessage From Poland". W marcu następnego roku, w monachijskiej Mus

[Recenzja] ブラック・ミディ- "ライヴ・ファイヤ" (2022)

Obraz
Chociaż jest to wydawnictwo przeznaczone przede wszystkim na rynek japoński, jako rodzaj promocji właśnie trwającej mini trasy black midi po Azji, warto poświęcić mu odrobinę uwagi. "Live Fire" - darujmy sobie zapis tytułu w katakanie - to po pierwsze niezłe podsumowanie dotychczasowej twórczości jednego z najbardziej ekscytujących przedstawicieli współczesnego rocka, a po drugie nienajgorszy pokaz tego, na co go stać na scenie. Swoją reprezentację mają tu wszystkie trzy dotychczasowe albumy, z naciskiem na wydany latem "Hellfire", ale  są też trzy kawałki z poprzedniego "Cavalcade" i dwa z debiutanckiego "Schlagenheim", a całości dopełnia jedno premierowe nagranie. Muzycy - podstawowe trio  Geordiego Greepa, Camerona Pictona i Morgana Simpsona wspiera tu wyłącznie klawiszowiec Seth Evans - na żywo grają z niesamowitą energią, nie mając przy tym żadnych problemów z dość skomplikowanymi partiami. Jeśli do czegoś trzeba się tu przyczepić, to na pew

[Recenzja] Dead Can Dance - "Spiritchaser" (1996)

Obraz
Jeśli pominąć post-punkowy debiut, to dyskografia Dead Can Dance jest bardzo konsekwentna pod względem estetycznym. Duet Brendana Perry'ego i Lisy Gerrard upodobał sobie granie muzyki o eterycznym, wręcz mistycznym nastroju, czerpiącej z bogatego dziedzictwa europejskiej lub pozaeuropejskiej muzyki dawnej. A jednak każda z tych płyt, przynajmniej tych wydanych w ubiegłym wieku, eksploruje nieco inne rejony. "Spiritchaser" to przede wszystkim wyprawa do Afryki. Album bardziej od poprzednich kładzie nacisk na rytm, w czym pomaga udział aż czterech dodatkowych muzyków grających na instrumentach perkusyjnych. Miniatura "Dedicacé Outò" to w całości ich popis, ale bardzo istotną rolę odgrywają także w otwieraczu "Nierika", nadając mu plemiennego klimatu, w którym świetnie odnajdują się także quasi-afrykańskie zaśpiewy Gerrard i Perry. Z jednej strony od razu słychać, że to Dead Can Dance, a z drugiej - było to coś niewątpliwie nowego w twórczości grupy. Napr

[Recenzja] Trevor Dunn's Trio-Convulsant avec Folie à Quatre - "Séances" (2022)

Obraz
Trevor Dunn zaczynał karierę basisty u boku Mike'a Pattona w początkowo metalowym, później eklektycznym Mr. Bungle. W kolejnych latach miewał epizody zarówno bardziej rockowe - przewinął się przez inne projekty Pattona (Fantômas, Tomahawk) czy skład Melvins - jak i zdecydowanie jazzowe. Szczególnie często wspomaga Johna Zorna, chociażby w jego najciekawszym chyba projekcie Electric Masada. Prowadzi też własne Trio-Convulsant, w którego oryginalnym wcieleniu znaleźli się mało znani gitarzysta Adam Levy i perkusista Kenny Wollesen. Album "Debutantes & Centipedes" z 1999 roku wydawał się efemerycznej projektem, ale Dunn powrócił do tej nazwy pięć lat później, przy okazji "Sister Phantom Owl Fish", nagranego już z Mary Halvorson na gitarze oraz Chesem Smithem na bębnach. Ten sam skład wraca na trzeciej, tegorocznej płycie "Séances", chociaż wzbogacony o dodatkowy kwartet - w połowie smyczkowy (Carla Kihlstedt na skrzypcach i altówce, Mariel Roberts na

[Recenzja] Throbbing Gristle - "20 Jazz Funk Greats" (1979)

Obraz
Tytuł "20 Jazz Funk Greats" może sugerować składankę z podrzędnym fusion. Z kolei okładka równie dobrze mogłaby trafić na płytę z chrześcijańskimi piosenkami. Tyle że to album Throbbing Gristle, jednego z głównych pionierów industrialu, a zawartą tutaj muzykę trudno byłoby określić jako lekką i przyjazną w odbiorze dla każdego słuchacza. Z jazzem ma tyle wspólnego, że pojawiają się tu partie kornetu i wibrafonu, a z funkiem w zasadzie nie da się wskazać żadnych związków. Oprawa graficzna to pastisz okładek płyt, które latami zalegają w koszach z przecenionym towarem w sklepach płytowych, a zarazem świadomy trolling potencjalnych nabywców, którzy nie zetknęli się wcześniej z nazwą Throbbing Gristle. Sielankowe zdjęcie wykonano na brytyjskim wybrzeżu Beachy Head, popularnej miejscówce wśród samobójców. Bardziej adekwatną do zawartości grafikę zyskało wznowienie płyty z 1981 roku, gdzie kolorowe zdjęcie zastąpiono jego czarno-białą wersją, a u stóp muzyków pojawiło się martwe ci

[Recenzja] Weyes Blood - "And in the Darkness, Hearts Aglow" (2022)

Obraz
Wspominałem już wcześniej, że 2022 to świetny rok dla art popu. Znakomite albumy wydali choćby tacy artyści, jak Perfume Genius, Björk czy duet Jockstrap. Do listy tej można dopisać najświeższe dzieło Natalie Mering, czyli Weyes Blood, jak chce być profesjonalnie znana. "And in the Darkness, Hearts Aglow" to jej piąty autorski album, a drugi - po hitowym "Titanic Rising" sprzed trzech lat - dla legendarnego labelu Sub Pop. Mering nie poszła za ciosem i nie spróbowała nagrać jeszcze bardziej przebojowej płyty. Wręcz przeciwnie, proponuje tu niezbyt komercyjny materiał - choć daleki także od swoich bardziej eksperymentalnych korzeni - ze stosunkowo długimi, utrzymanymi w wolnym tempie oraz subtelnym nastroju utworami. I była to naprawdę dobra decyzja, gdyż taka estetyka świetnie się tu sprawdza. Longplay został poprzedzony trzema singlami, trzema balladami zdecydowanie niebędącymi materiałem na wielkie hity, co akurat niespecjalnie należy poczytywać za wadę. Sześciomi

[Recenzja] Miriodor - "Elements" (2022)

Obraz
Z najważniejszych przedstawicieli rocka progresywnego najliczniejszych naśladowców doczekały się prawdopodobnie grupy Genesis, Yes oraz Emerson, Lake and Palmer. We Włoszech dochodziła do tego często jeszcze inspiracja King Crimson, Jethro Tull czy z rzadka Van der Graaf Generator. Pink Floyd, choć najpopularniejszy, dorobił się stosunkowo niewielu epigonów, w dodatku chyba dopiero gdzieś na przełomie lat 80. i 90. Wpływ Gentle Giant okazał się natomiast marginalny. Co bynajmniej nie znaczy, że nie było zespołów, które nie chciały się wzorować na tym ostatnim. Już w latach 70. działały amerykańskie Yezda Urfa, Hands oraz Mirthrandir, kanadyjska Et Cetera, izraelskie Ktzat Acher i Sheshet czy niemiecki Epidermis. W większości nie jest to zbyt dobra muzyka, a w tym ostatnim przypadku wręcz fatalna. Znacznie ciekawiej prezentuje się nieco młodsza, założona w 1980 roku kanadyjska grupa Miriodor. Zapewne też dlatego, że nie jest to kopia 1:1, a chociaż wpływ Gentle Giant na jej twórczość wy

[Recenzja] Kate Bush - "50 Words for Snow" (2011)

Obraz
Nie minęło wiele czasu od najcieplejszego od kilkudziesięciu lat przełomu października i listopada, a już nasz region pokryła gruba warstwa śniegu. Tak gwałtowne zmiany pogody będą coraz częstsze, a obecnie można już tylko spowolnić proces zmian klimatycznych. Przede wszystkim należy odejść od kopalnianych źródeł energii i ciepła, na które i tak, jak się okazało, nie ma co liczyć w tym kraju, gdy są najbardziej potrzebne. Jeśli jakoś dajecie radę przetrwać tę przyśpieszoną zimę, to możecie wprawić się w odpowiedni nastrój sięgając po "50 Words for Snow". Ostatni (jak dotąd?) album Kate Bush z premierowym repertuarem to płyta utrzymana w zimowym klimacie. Tak, właśnie zimowym, a nie świątecznym, co znaczy, że całość jest pozbawiona tego całego kiczu, od którego trudno uciec o tej porze roku. A trzeba pamiętać, że już na początku kariery artystka wydała świąteczny singiel "December Will Be Magic Again", a w latach 90. nagrała żartobliwy "Home for Christmas",