[Recenzja] Tomasz Stańko Quintet - "Wooden Music I" (2022)

Tomasz Stańko Quintet - Wooden Music I


Tomasz Stańko skończyłby w tym roku 80 lat. Wytwórnia Astigmatic Records postanowiła uczcić tę okazję specjalnym wydawnictwem. "Wooden Music I" zawiera nieznane wcześniej nagrania, które przez pół wieku przeleżały w archiwach Radia Bremen. To aż niewiarygodne, że tak porywający materiał musiał tyle czasu czekać na wydanie. Mamy tu do czynienia z klasycznym kwintetem Stańki ze Zbigniewem Seifertem, Januszem Muniakiem, Bronisławem Suchankiem oraz Januszem Stefańskim. Muzycy byli wówczas już po wydaniu swojego pierwszego albumu, "Music for K", opublikowanego w kultowej serii Polish Jazz. Niedługo później zespołowi udało się otrzymać roczne wizy na Zachód. Większość czasu spędzili w RFN, pomieszkując w hipisowskich komunach oraz intensywnie koncertując na jazzowych festiwalach i w kameralnych klubach. W maju 1972 roku kwintet wystąpił na Iserlohn Festival, co zostało udokumentowane albumem "Jazzmessage From Poland". W marcu następnego roku, w monachijskiej Musikhochschule zarejestrowano natomiast longplay "Purple Sun", który okazał się ostatnim dziełem kwintetu (choć już bez Suchanka, którego zastąpił Hans Hartmann). O tym, co działo się przez te dziesięć miesięcy pomiędzy, nie było dotąd zbyt wiele wiadomo.

Teraz jednak do tych wydawnictw dołącza czwarte, zarejestrowane 15 czerwca 1972 roku w bremeńskim klubie Lila Eule. Tytuł "Wooden Music" odnosi się do tego, jak sam kwintet określał swoją muzykę, ponieważ wszystkie instrumenty towarzyszące trąbce Stańki były drewniane - skrzypce Seiferta, kontrabas Suchanka, bębny Stefańskiego, flet Muniaka, a nawet saksofon, na którym też grał Muniak, jest przecież zaliczany do drewnianych instrumentów ze względu na wykonany z tego materiału stroik. Ówczesne występy zespołu były w zasadzie totalną improwizacją, jak twierdzi ostatni żyjący muzyk składu, Bronisław Suchanek. I dodaje: Przyjeżdżaliśmy na koncert, zaczynaliśmy grać i nie wiedzieliśmy, do czego dojdziemy. Jedyne, co nas prowadziło, to wspólna i psychiczna zgodność, zrozumienie, przyjaźń i respekt w tej podróży muzycznej. Muzyka była pierwszym i najważniejszym elementem, któremu należało się przyporządkować - to był free jazz najczystszej wody. Jeśli są tam momenty, które wydają się zaaranżowane, to wynikają z tego, że graliśmy razem przez kilka lat, wieczór po wieczorze, jeżdżąc z klubu do klubu. Znaliśmy się lepiej niż znali nas nasi rodzice, mieliśmy do siebie totalne zaufanie. Dzięki temu ta muzyka zaistniała w taki sposób.

Na płycie nie ma więc tradycyjnie rozumianych kompozycji. Są improwizacje, które na trackliście opisano po prostu za pomocą kolejnych cyfr. Ścieżek jest sześć, ale cztery pierwsze to tak naprawdę jeden jam, zagrany bez żadnych przerw. Ma to swoje uzasadnienie, bowiem podczas tej improwizacji muzycy kilkakrotnie zmieniali jej kierunek. W "Piece 1", bez żadnego wstępu - jakby muzycy grali już od jakiegoś czasu, tylko ktoś zapomniał wcześniej włączyć nagrywanie - jesteśmy od razu wrzuceni w środek improwizacji Seiferta, Suchanka i Stefańskiego, z agresywnymi, atonalnymii partiami skrzypiec oraz intensywną grą sekcji rytmicznej. To kolektywny free jazz w klasycznym wydaniu. Pod koniec muzycy jednak zwalniają, by w "Piece 2" perkusję zastąpił fleksaton, a instrumenty strunowe podążyły w rejony raczej współczesnej kameralistyki niż jazzu. Dopiero klimatyczna trąbka lidera przywraca utwór na trochę bardziej jazzowe tory. Wraz z "Piece 3" momentalnie wraca niesamowita energia. To blisko trzynaście minut porywającego i bardziej melodyjnego grania z okolic "Bitches Brew" Milesa Davisa, choć bez zelektryfikowanego brzmienia. W drugiej połowie w końcu uaktywnia się Muniak ze swoim saksofonem, wchodząc w świetny dialog ze Stańką. Dla odmiany "Piece 4" to krótki, najbardziej tu rozpędzony i brutalny free jazz.

"Piece 5" samodzielnie trwa niewiele krócej od czterech poprzednich ścieżek razem wziętych, przekraczając długość dwudziestu minut. Tym razem jakikolwiek podział byłby pozbawiony sensu, gdyż jest to bardzo zwarta, płynnie rozwijająca się improwizacja. Kwintet świetnie buduje tu napięcie, stopniowo zwiększając lub znów zmniejszając intensywność. Sekcja rytmiczna zapewnia potężny, jakby skradający się akompaniament dla solistów - oprócz Stańki i Seiferta w końcu więcej do zagrania ma Muniak. Przez dużą część nagrania to właśnie jego błyskotliwe partie skupiają na sobie uwagę, choć pozostali muzycy także pokazują się od jak najlepszej strony, a ich wzajemna interakcja jest godna najwyższego podziwu. Całość bardzo swobodnie lawiruje między bardziej przystępnym graniem post-bopowym, a freejazzową ekspresją, choć już bez wściekłości "Piece 4". Z koli we fragmentach, podczas których dęciaki całkowicie ustępują skrzypcom, słyszę pewne podobieństwo do koncertowych improwizacji King Crimson z Davidem Crossem, a skład ten zaczął koncertować dopiero kilka miesięcy później. "Piece 5" płynnie przechodzi w znacznie subtelniejszy "Piece 6", który za sprawą bardziej wyrazistego tematu trąbki, klimatu oraz wyciszającej roli, jaką tutaj pełni, kojarzy mi się z "Sanctuary" Davisa, ale ma też w sobie coś z tych bardziej medytacyjnych kawałków wczesnego Mahavishnu Orchestra. Biorąc pod uwagę charakter wcześniejszych fragmentów, nie jest to spodziewane zakończenie, ale bardzo udanie urozmaica ten materiał.

Dawno już nie słyszałem jazzowego wydawnictwa, które zrobiłoby na mnie takie wrażenie. "Wooden Music I" to autentycznie porywający występ zespołu, który jawi się w tych nagraniach jako jeden z najlepszych europejskich składów jazzowych, zarówno jeśli oceniać indywidualne umiejętności czy wyobraźnię muzyków, jak i ich wzajemną współpracę. Cieszy też jakość rejestracji, do której trudno się przyczepić, a nawet dziś bywa z tym przecież problem. "Wooden Music I" to rzecz wcale nie gorsza od trzech albumów kwintetu Stańki, jakie ukazały się w epoce, a nie wiem, czy czasem nie lepsza. Natomiast już na przyszły rok została zapowiedziana druga odsłona "Wooden Music", co jest dla mnie niezwykle ekscytującą wiadomością.

Ocena: 9/10



Tomasz Stańko Quintet - "Wooden Music I" (2022)

1. Piece 1; 2. Piece 2; 3. Piece 3; 4. Piece 4; 5. Piece 5; 6. Piece 6

Skład: Tomasz Stańko - trąbka; Janusz Muniak - saksofon tenorowy, flet, instr. perkusyjne; Zbigniew Seifert - skrzypce; Bronisław Suchanek - kontrabas; Janusz Stefański - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Peter Schulze


Komentarze

  1. Od kilku dni robię sobie retrospektywę płyt Tomasza Stańki (mam prawie wszystkie), a od wczoraj jestem też posiadaczem tej recenzowanej przez Pawła. Ale jeszcze jej nie słuchałem, więc napiszę o wrażeniach z odsłuchu innych tytułów. Przejrzałem poprzednie recenzje Pawła płyt Stańki (nie jest ich za wiele) i komentarze pod nimi i mam parę refleksji. Podzielam opinie o tych wydanych przez ECM od "From the Green Hill", że są już za gładkie, wypłukane z emocji i za mało jak na Stańkę chropawe. Ale "Matka Joanna", "Leosia" i "Litania", choć również bardziej liryczne niż wcześniejsze płyty mistrza słucha się dobrze. Ale są dwie płyty, które dla mnie to ścisła Stańkowa czołówka, o których nikt na tym blogu nie wspomniał. To "Bluish" nagrana tylko w trio i "Bosonossa" nagrana w kwartecie. Bluish pokazuje jak nawet w tak małym składzie TS wykonuje mistrzowską muzykę, piękną, czasem melancholiczną, czasem drapieżną. Daje też solówki partnerom, klasa światowa. Natomiast Bosonossa jest przerażająco piękna. Porównuję ją do szczytowych osiągnięć Coltrane'a w końcówce życia. To spiritual jazz na pograniczu walki życia i śmierci (nie bez przyczyny, bo jest hołdem dla zmarłego w wieku 24 lat wybitnego poety Isidore Ducasse, jednego z najwybitniejszych poetów surrealistów). Pozycja obowiązkowa, dla mnie obok Astigmatic, najlepsza płyta jazzowa autoryzowana przez Polaka (ale z udziałem muzyków skandynawskich). Z tych wydanych przy końcu lat 80-ych i w latach 90-tych polecam też "WitkacyPeyotl/Freelectronic" bliższą fusion, ale nie przypominającą żadnego fusion innych grup tego nurtu. Zachęcam też do posłuchania płyt minimalistycznych, takich jak "Tales for a girl" czy "Balladyna" (ale ta polska, nie ECM-owska, z muzyką teatralną do spektaklu Balladyna). Na tych płytach Stańko gra właściwie jedna melodię (ale on to sam kiedyś powiedział, że całe życie gra tę jedną melodię) i jak mistrzowsko bawi się strukturami tej melodii. Te płyty są jeszcze w stylu starego brzmienia jego trąbki, tego chropawego i lirycznego jednocześnie, wprowadzającego słuchacza w specyficzną wibrację. Może da się Paweł namówić na ocenę któregoś z tych tytułów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że dyskografię Stańki, poza latami 70., znam bardzo wybiórczo, a to, co z tego późniejszego okresu słyszałem, specjalnie mnie nie zachęciło do zmiany tego stanu rzeczy. Ceniona "Litania" z muzyka Komedy mnie niemal wynudziła, jak ostatnio tego słuchałem, chociaż przy "Lontano" miałem już lepsze wrażenia. Wciąż jednak dalekie od tych przy słuchaniu muzyki tego pierwszego kwintetu czy późniejszego kwartetu z Szukalskim i Vesalą. Nie wykluczam jednak, że kiedyś nadrobię braki i przekonam się też do tych późniejszych dokonań.

      Usuń
    2. Jestem właśnie po przesłuchaniu "Wooden Music I" i podzielam opinię, że to świetna płyta. Absolutny top światowy jak na tamte czasy, a przede wszystkim bardzo oryginalna muzyka. Właściwie trudno ją porównywać z innymi płytami free z tamtych lat. Ale Stańko rzadko powielał pomysły innych i był tak wyrazisty, że już po kilku frazach natychmiast był rozpoznawalny. Miał też zawsze duże szczęście w doborze muzyków do zespołu, z którym od razu wchodził w jakąś organiczną kooperację, wręcz symbiozę. Tak było z każdym składem (jeszcze rzaz namawiam do przesłuchania płyt z grupą Freelectronic i składami skandynawskimi). Jednak w ocenie ogólnej płyta "Bosonossa" jest u mnie o punkt wyżej, a może nawet i dwa. A to za sprawą niesłychanej ekspresji w trąbce, zbliżonej do tej u Coltrane'a na płytach kosmicznych czy Brötzmanna z najlepszych lat. Wooden Music jest dla mnie bardzo wyrafinowana, artystowska, a Bosonossa płynie z głębi duszy. Dlatego napisałem poprzednio, że jest przerażająco piękna choć te przymiotniki zdają się wzajemnie wykluczać.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024