Posty

[Recenzja] New Order - "Technique" (1989)

Obraz
"Technique" to album, jaki muzycy New Order prawdopodobnie chcieli nagrać od dawna, ale trochę się bali. Bo przecież duża część fanów mogłaby nie zaakceptować całkowitego odcięcia się od post-punkowych korzeni. Najwyraźniej jednak sukces kompilacji "Substance" - na której zebrano niemal wszystkie najbardziej taneczne kawałki i prawie całkiem zignorowano to stricte gitarowe oblicze - zachęcił grupę do podjęcia ryzyka. W celu nagrania nowego materiału kwartet udał się na Ibizę, miejsce nierozerwalnie kojarzące się z klubową elektroniką. Był to jednak dość naturalny ruch, biorąc pod uwagę, że szeroka publiczność i tak kojarzyła New Order z tanecznymi singlami, a jego związki z klubową sceną sięgały początku dekady. Już 1982 roku muzycy, wspólnie z przedstawicielami wytwórni Factory, otworzyli w Manczesterze pierwowzór dzisiejszych klubów muzycznych, The Haçienda. To tam, w narkotykowych oparach, rodziła się scena acid techno, acid house, rave czy baggy, czyli madcheste

[Recenzja] Gonda Sextet - "Sámánének" (1976)

Obraz
Węgierska scena muzyczna zdecydowanie nie jest dobrze znana ani ceniona na światowej arenie. Oczywiście, nie można Węgrom odmówić dużego wkładu w zachodnią kulturę w postaci dokonań Béli Bartóka i Györgya Ligetiego, dwóch spośród najwybitniejszych kompozytorów XX wieku. Z tzw. muzyką rozrywkową sprawa ma się zdecydowanie gorzej, choć nie brakowało twórców wartych uwagi. Oczywiście, należy ich szukać poza mainstreamem. Jednym z ciekawszych, choć niepozbawionych wad, znalezisk może okazać się Gonda Sextet, efemeryczny projekt pianisty Jánosa Gondy. Grupa pozostawiła po sobie tylko jeden album, zatytułowany "Samanenek", co można przetłumaczyć jako "pieśń szamana". I jest to nawet dość trafny tytuł, biorąc pod uwagę muzyczną zawartość longplaya. To mieszanka różnych rodzajów jazzu - od jazzu afrokubańskiego, przez post-bop, spiritual i free, po fusion - z domieszką innych wpływów. Oryginalności nadają na pewno partie wokalne w języku węgierskim, nawiązujące do tamtejsze

[Recenzja] The Smile - "A Light for Attracting Attention" (2022)

Obraz
Od premiery ostatniego albumu Radiohead, "A Moon Shaped Pool", minęło już sześć lat. I nic nie wskazuje na to, by grupa miała w najbliższym czasie opublikować nowy materiał. Poszczególni muzycy skupiają się na pobocznych projektach, którym nie udawało się zapełnić luki po macierzystym zespole. Aż do teraz. Podczas zeszłorocznego, przeprowadzonego online Glastonbury Festival, jednym z partycypujących wykonawców było tajemnicze trio The Smile. Szybko się okazało, że za projektem stoją Thom Yorke i Jonny Greenwood wraz z bębniarzem afro-jazzowego Sons of Kemet, Tomem Skinnerem. Od początku tego roku muzycy podgrzewali atmosferę licznymi singlami, by w końcu wydać wyczekiwaną płytę długogrającą. "A Light for Attracting Attention", wyprodukowany przez stałego współpracownika Radiohead, Nigela Godricha, wydaje się naturalnym przedłużeniem tamtej grupy. Jednak bez balastu słynnej nazwy oraz ciążących na niej oczekiwań, Yorke i Greenwood zyskali większą swobodę. Co zdecydow

[Recenzja] Jon Hassell / Brian Eno - "Fourth World, Vol. 1: Possible Musics" (1980)

Obraz
Przeogromną dyskografię Briana Eno można podzielić na na trzy główne kategorie. Do pierwszej z nich zaliczają się te bardziej piosenkowe albumy, zarejestrowane przeważnie z dużą ilością gości. Druga to muzyka instrumentalna, ambientowa, nagrywana samodzielnie lub w małym gronie współpracowników. I w końcu ostatnia, najliczniejsza kategoria, czyli te wszystkie płyty, na których Eno pojawił się w charakterze członka zespołu, sidemana lub producenta. Do nich właśnie zalicza się "Fourth World, Vol. 1: Possible Musics", bo chociaż nazwisko artysty pojawia się na okładce na równi z Jonem Hassellem, to tak naprawdę był to głównie chwyt marketingowy. Eno w tamtym czasie był już rozpoznawalną postacią - choćby dzięki współpracy z Davidem Bowie czy grupą Talking Heads - więc sądzono, że jego nazwisko napędzi sprzedaż longplaya, co ostatecznie się nie powiodło. W rzeczywistości głównym kompozytorem tego materiału, wiodącym muzykiem i przede wszystkim twórcą zaprezentowanej tu muzyki czw

[Recenzja] John Surman - "Upon Reflection" (1979)

Obraz
Brytyjski saksofonista i klarnecista John Surman pierwsze kroki stawiał w czasach, gdy na europejskiej scenie jazzowej dominowało granie free. Wydany przez niego w tamtym okresie album "How Many Clouds Can You See?" należy do najciekawszych przykładów tej stylistyki z naszego kontynentu. Później brał tez udział m.in. w efemerycznym projekcie Morning Glory, którego jedyny, eponimiczny longplay stanowi bardzo udaną próbę połączenia jazzu free i fusion. Jednak największe uznanie Surman zyskał dopiero na przełomie lat 70. i 80., gdy zaczął nagrywać dla niemieckiej wytwórni ECM. Zaproponował wówczas muzykę o bardziej komunikatywnym charakterze i chyba jednak bardziej oryginalną. Album "Upon Reflection", pierwszy efekt współpracy z Manfredem Eicherem, to interesujące połączenie jazzu, minimalizmu oraz angielskiego folku. Surman wystąpił tutaj całkowicie samodzielnie, grając skomponowany przez siebie materiał na różnych instrumentach: saksofonach sopranowym i barytonowym,

[Recenzja] Egg - "The Polite Force" (1971)

Obraz
Pracując nad swoim drugim albumem, muzycy Egg byli już całkowicie świadomi swoich mocnych i słabych stron. To, co poprzednio wyszło im najlepiej, tutaj występuje w jeszcze większych ilościach. Niemal całkiem porzucili zaś próby grania na rockowym instrumentarium muzyki klasycznej, co nie przysłużyło się jakości pierwszej płyty. "The Polite Force" jest w efekcie wydawnictwem znacznie bardziej spójnym, lepiej przemyślanym i niewątpliwie dojrzalszym. Stylistycznie jeszcze bardziej kieruje się w stronę kanterberyjskiego nurt proga. I nawet jeśli nie jest to poziom tych najwybitniejszych albumów ze sceny Canterbury, to jakoś znacznie też im nie ustępuje. Tym razem trio całkowicie zrezygnowało z miniatur, proponując tylko cztery, za to zwykle bardzo rozbudowane utwory. Jedynie "Contrasong" trwa poniżej pięciu minut. To także najbardziej piosenkowy, przebojowy i pogodny fragment płyty, wzbogacony gościnnym udziałem sekcji dętej - trębaczy Henry'ego Lowthera i Mike'

[Recenzja] Dälek - "Precipice" (2022)

Obraz
Nowy album Dälek powstawał już od 2019 roku. Prace przerwał jednak wybuch pandemii. Przez kolejne miesiące świat pogrążał się w coraz większym chaosie, a Will Brooks i Mike Manteca - lepiej znani jako MC Dälek i DJ Mike Mare - poczuli, że przygotowane przez nich utwory nie są ani odpowiednio ciężkie, ani wystarczająco gniewne, jak na obecne czasy. Postanowili więc w znacznym stopniu przebudować nagrania, nadając im zupełnie innego charakteru. I prawdopodobnie właśnie dzięki temu powstał najlepszy longplay zespołu od dawna. Zapewne od czasu "Absence". Po tamtym wydawnictwie grupa popadła w pewną stagnację i jakby złagodniała. Tutaj znów słychać wiele kreatywności w warstwie instrumentalnej, a Brooks na pełnym wkurwie wyrzuca z siebie agresywne, choć bynajmniej nie prostackie wersy. To idealna muzyka na dzisiejsze czasy. Mimo że powstała z perspektywy Amerykanów, stanowi także adekwatne tło do sytuacji w naszym regionie, gdy wciąż wisi nad nami widmo pandemii i nie zawsze przem

Dekada

Obraz
Zakładając tę stronę przed dziesięcioma laty, byłem typowym słuchaczem mainstreamowego rocka, który myślał, że poza tymi dwudziestoma czy trzydziestoma popularnymi wykonawcami i ich naśladowcami, nie ma w muzyce nic godnego uwagi. I stosunkowo szybko się przekonałem, że jeśli nie zacznę wychodzić poza swoją strefę komfortu, pozostanie mi pisanie o coraz gorszych wersjach tego samego. Już w 2014 roku pojawił się kryzys. Z coraz większym trudem wybierałem kolejnych wykonawców do omawiania. Zdarzały się całe tygodnie bez żadnej recenzji. Potem przyszła jednak fascynacja blues rockiem i psychodelią, dzięki czemu znów miałem o czym pisać. I ponownie wpadłem w tę samą pułapkę, wyciągając coraz mniej interesujących epigonów. Był to też jednak okres, kiedy zacząłem powoli otwierać się na z jednej strony ambitniejsze formy rocka, jak prog spoza głównego nurtu czy jazz-rock, a z drugiej na inne gatunki, jak folk, funk czy w końcu jazz, elektronikę itd. Od przełomu lat 2016/17 zapanował znacznie

[Recenzja] Damo Suzuki & Spiritczualic Enhancement Center - "Arkaoda" (2022)

Obraz
Japoński wokalista Kenji "Damo" Suzuki przybył do Europy Zachodniej pod koniec lat 60. Włóczył się od jednego miasta do kolejnego, zarabiając na życie ulicznymi występami. Właśnie w takich okolicznościach, podczas pobytu w Monachium, natknęli się na niego Holger Czukay i Jaki Liebezeit, muzycy krautrockowego Can. Przypadkiem akurat szukali nowego wokalisty. Damo jeszcze tego samego dnia trafił do studia. Jego głos można usłyszeć na trzech najsłynniejszych albumach niemieckiej grupy, mianowicie "Tago Mago", "Ege Bamyasi" oraz "Future Days", a także w kilku nagraniach z "Soundtracks". W 1973 roku, po ślubie z należącą do Świadków Jehowy Niemką i przejściu na to wyznanie, Suzuki postanowił całkowicie zerwać z muzyką. Do grania wrócił dekadę później, występując od tej pory głównie jako solista. Suzuki wciąż regularnie koncertuje, ale nie prowadzi żadnego zespołu. Zamiast tego korzysta z pomocy lokalnych muzyków. I tak np. gdy w 2018 roku gr

[Recenzja] Klaus Schulze - "Timewind" (1975)

Obraz
Klaus Schulze był - bo od paru dni musimy mówić o nim w czasie przeszłym - jednym z najważniejszych twórców elektroniki lat 70. Zaczynał wprawdzie od grania na perkusji w grupach Tangerine Dream i Ash Ra Tempel - w tamtym czasie wciąż jeszcze wpisujących się w stylistykę krautrocka - jednak szybko postawił na nagrywanie i wydawanie pod własnym nazwiskiem. Pierwsze płyty, jak "Irllicht" (recenzowany tu parę lat temu) czy "Cyborg", tworzył w chałupniczych warunkach, przy pomocy tradycyjnych instrumentów, następnie poddając taśmy odpowiednim manipulacjom. Z czasem jednak sukcesywnie rozbudowywał swoje instrumentarium o różne elektroniczne zabawki. W okresie nagrywania "Timewind" był już posiadaczem syntezatorów ARP 2600, ARP Odyssey, EMS Synthi-A oraz Elka String, a także sekwencera Synthanorma. Właśnie przy pomocy tej aparatury, wspierając się dodatkowo pianinem i elektrycznymi organami Farfisa, zarejestrował wspominany album. Na "Timewind" daje si