Posty

[Recenzja] John Abercrombie, Dave Holland, Jack DeJohnette - "Gateway" (1975)

Obraz
Na płytach wydawanych przez ECM w latach 70. doszło do wielu ciekawych kooperacji. Jedną z nich było trio Gateway, składające się z amerykańskich instrumentalistów Johna Abercrombiego i Jacka DeJohnette'a oraz Brytyjczyka Dave'a Hollanda. Muzycy już wcześniej mieli okazje ze sobą współpracować. Dwaj ostatni przez wiele miesięcy tworzyli trzon koncertowej grupy Milesa Davisa, a także wzięli udział w wielu jego sesjach. Cala trójka po raz pierwszy zagrała razem na albumie "Sorcery" DeJohnette'a, który zresztą wkrótce potem wziął udział w sesji "Timeless" Abercrombiego. Najwyraźniej grało im się ze sobą tak dobrze, że postanowili zrobić coś razem, bez udziału innych muzyków. Stworzyli w sumie materiał na cztery płyty, z których dwie pierwsze powstały w połowie lat 70., a pozostałe dopiero dwie dekady później. Debiutancki album tria sygnują jeszcze nazwiska muzyków. Nazwę Gateway przyjęli później, inspirując się tytułem tej płyty. Na repertuar składają się g

[Recenzja] Radiohead - "Kid A Mnesia" (2021)

Obraz
Radiohead postanowił uczcić dwudziestolecie swoich najbardziej ambitnych albumów, "Kid A" i "Amnesiac". Choć zaprezentowany na nich materiał był tworzony równolegle, oryginalnie zostały wydane jako osobne wydawnictwa, w odstępie siedmiu miesięcy. Pierwszy trafił do sprzedaży jeszcze w poprzednim stuleciu, w październiku 2000 roku, natomiast drugi już w XXI wieku, w maju 2001 roku. Teraz w końcu ukazują się razem, wraz z dodatkowym materiałem. Jak przystało na tego rodzaju wydawnictwo, "Kid A Mniesia" dostępny jest w kilku formatach: wersji cyfrowej, na trzech płytach kompaktowych, na trzech płytach winylowych (do wyboru w różnych wariantach kolorystycznych), a także na dwóch kasetach magnetofonowych. Co najbardziej dla mnie zaskakujące, tylko w tej ostatniej wersji znalazło się dodatkowo pięć utworów ze stron B singli, które pominięto w innych wydaniach. Prawdę mówiąc, zupełnie nie rozumiem renesansu kaset, które pod względem jakości brzmienia, trwałości o

[Recenzja] Nala Sinephro - "Space 1.8" (2021)

Obraz
Okładka i tytuł "Space 1.8" wywołują skojarzenia z wydawanymi własnym sumptem płytami Sun Ra. Jak mają się takie skojarzenia do zawartej tutaj muzyki? Debiutanckie dzieło Nali Sinephro, belgijskiej artystki o karaibskich korzeniach, również eksploruje kosmiczne klimaty, a dominującym instrumentem jest obsługiwany przez liderkę syntezator modularny. Innym punktem odniesienia może być twórczość Alice Coltrane, zarówno ze względu na pojawiające się tu czy ówdzie partie harfy - także w wykonaniu samej Sinephro - jak i charakterystycznego dla spiritual jazzu uduchowienia. Na tym jednak ewidentne podobieństwa się kończą. Niewątpliwie od razu daje się usłyszeć, że to album nagrany w XXI wieku, sięgający po inspiracje do bardziej współczesnych nurtów. "Space 1.8" to bardzo winylowy album pod tym względem, że składa się z zaledwie ośmiu utworów o łącznym czasie trwania niespełna czterdziestu pięciu minut. Co ciekawe, lepiej wypadają tu te fragmenty, w których Sinephro gra

[Recenzja] Little Simz - "Sometimes I Might Be Introvert" (2021)

Obraz
Wydany przed dwoma laty album "Gray Area" zwrócił uwagę świata na młodą brytyjską raperkę Simbiatu Abisolę Abiolę Ajikawo, lepiej znaną pod pseudonimem Little Simz. Jednak z perspektywy czasu tamten longplay wydaje się jedynie skromną zapowiedzią tego, co artystka zaproponowała na tegorocznym, czwartym w dyskografii "Sometimes I Might Be Introvert". To przede wszystkim o wiele bardziej potężna produkcja, nad którą czuwał niejaki Inflo, a właściwie Dean Josiah Cover. W projekt zaangażowano mnóstwo instrumentalistów, dodatkowych wokalistów, a nawet orkiestrę, która nadaje rozmachu w dużej części utworów. Do minimum ograniczone zostały natomiast typowe dla hip-hopu sample. To zresztą jedno z tych wydawnictw, których nie są się przypisać wyłącznie do jednego gatunku. Materiału jest tutaj dość sporo. Nawet jeśli pominąć orkiestrowo-narracyjne interludia, zostaje czternaście pełnowymiarowych nagrań. Ta nieco ponad godzina muzyki mija jednak zaskakująco szybko. Poszczególn

[Recenzja] Cluster - "Sowiesoso" (1976)

Obraz
Połowa lat 70. była bardzo pracowita dla Roedeliusa i Moebiusa. Niedługo po wydaniu "Zuckerzeit", trzeciego albumu Cluster, odnowili współpracę z Michaelem Rotherem, czego wynikiem była druha płyta projektu Harmonia, "Deluxe". Następnie cała trójka miała okazję odbyć sesję z Brianem Eno, której efekty ujrzały światło dzienne dopiero dwie dekady później, na wydawnictwie zatytułowanym "Tracks & Traces". W międzyczasie muzycy Cluster wzięli jeszcze udział w nagraniach zespołów Guru Guru i Highdelberg, zresztą pod okiem swojego regularnego producenta Conny'ego Planka. W końcu przyszła też pora na nagranie czwartego albumu duetu. Materiał na "Sowiesoso" został zarejestrowany wciągu zaledwie dwóch dni. Pod pewnymi względami ma wiele wspólnego z poprzednim "Zuckerzeit", a pod innymi stanowi jego przeciwieństwo. Na muzyków niewątpliwie duży wpływ miała współpraca z Eno. W przeciwieństwie do energetycznego, radosnego i mocno zrytmizowane

[Recenzja] Low - "Double Negative" (2018)

Obraz
Jeżeli jakiś twórca przez wiele lat trzyma się uparcie jednej stylistyki i sprawdzonych patentów, to trudno spodziewać się po nim zaskoczeń. Czasem jednak zdarzają się cuda. Grupa Low na ponad dwie dekady wpadła w pułapkę własnego stylu, nagrywając kolejne - raz lepsze, raz gorsze - wersje swojego znakomitego debiutu "I Could Live in Hope", nigdy jednak nie zbliżając się do poziomu albumu z 1994 roku. Od pewnego momentu coś jednak zaczęło się zmieniać. Albumy "Drums and Guns" i "Ones and Sixes", wydane odpowiednio w latach 2007 i 2015, przyniosły brzmienie odświeżone o elektroniczne smaczki. Były to jednak mocno zachowawcze zabiegi, które tak naprawdę w samej muzyce wiele nie namieszały. A potem niespodziewanie nastąpiła kompletna destrukcja doczasowej stylistyki, jaka rozegrała się na "Double Negative". Alan Sparhawk i Mimo Parker, wsparci przez kolejnego nowego basistę Steve'a Garringtona, zarejestrowali ten materiał przy pomocy tradycyjneg

[Recenzja] John Coltrane - "A Love Supreme: Live In Seattle" (2021)

Obraz
W grudniu 1964 roku John Coltrane - wsparty przez swój klasyczny kwartet z Elvinem Jonesem, McCoyem Tynerem oraz Jimmym Garrisonem - zarejestrował jeden z najsłynniejszych albumów jazzowych. Niemal pięćdziesiąt siedem lat później "A Love Supreme" wciąż brzmi niesamowicie świeżo i cieszy się niesłabnącą popularnością wśród słuchaczy oraz krytyków. Na longplay składają się cztery kompozycje, tworzące swego rodzaju suitę, na wskroś przepełnioną uduchownionym nastrojem. Co ciekawe, Trane nieczęsto wykonywał swoje arcydzieło podczas koncertów, a tym samym nie zachowało się wiele rejestracji. Do tej pory można było w zasadzie zapoznać się jedynie z wykonaniem, do którego doszło 26 lipca 1965 roku na Festival Mondial du Jazz Antibes. Zapis opublikowano w 2015 roku na specjalnej, rozszerzonej edycji "A Love Supreme" z okazji 50-lecia wydania albumu. Teraz, sześć lat później, w sprzedaży pojawiło się wydawnictwo o wiele mówiącym tytule "A Love Supreme: Live in Seattle&q

[Recenzja] Dead Can Dance - "Aion" (1990)

Obraz
"Aion" stanowi logiczną kontynuację poprzednich albumów Dead Can Dance. W ciągu niespełna sześciu lat Lisa Gerrard i Brendan Perry zdążyli odejść od post-punkowych korzeni (dominujących jeszcze na eponimicznym debiucie) na rzecz bardziej nastrojowego grania, inspirowanego muzyką dawną ("Spleen and Ideal"), które to wpływy odgrywały coraz większą rolę ("Within the Realm of a Dying Sun"), z czasem wpływając na większy udział akustycznych instrumentów, stosowanych w odległych epokach ("The Serpent's Egg"). W przypadku "Aion" można wręcz odnieść wrażenie, że duet próbuje jak najbardziej zbliżyć się do autentycznej muzyki średniowiecznej i renesansowej. Zdaje się to sugerować nawet okładka, będąca w rzeczywistości fragmentem tryptyku "Ogród rozkoszy ziemskich", namalowanego około 1500 roku przez Hieronima Boscha, Podczas sesji wykorzystano nie tylko wiele dawnych instrumentów - jak lira korbowa, dudy czy basowe i tenorowe viole

[Recenzja] Dälek - "From Filthy Tongue of Gods and Griots" (2002)

Obraz
"From Filthy Tongue of Gods and Griots" to album, dzięki któremu grupa Dälek zyskała nieco większą rozpoznawalność. Tym właśnie wydawnictwem zespół zadebiutował w nieco większej wytwórni Ipeac Recordings, założonej przez Mike'a Pattona z Faith No More. Nie wiązało się to jednak z żadnymi ustępstwami. Muzycy zachowali swoją bezkompromisową postawę, unikając rozwiązań typowych dla ówczesnego mainstreamu hip-hopowego. A jednak nie udało się tutaj przebić wydanego cztery lata wcześniej debiutu. Mam wrażenie, że tym razem to ilość zwyciężyła nad jakością. Zupełnie odwrotnie niż poprzednio. Całość jest niemal dwadzieścia minut dłuższa, zawiera sześć nagrań więcej, ale nie każde z nich okazuje się wystarczająco dopracowane. W rezultacie mamy tutaj zarówno jedne z najlepszych nagrań Dälek, jak i jedne z najmniej udanych. Zacznę od tego, co tutaj nie wyszło. Zastrzeżenia mam przede wszystkim do najbardziej eksperymentalnego "Black Smoke Rises". Sama koncepcja nie wydaje

[Recenzja] David Bowie - "★ (Blackstar)" (2016)

Obraz
"Blackstar" to łabędzi śpiew Davida Bowie. Jego pożegnanie ze słuchaczami, w warstwie tekstowej pełne aluzji do śmierci. Nagrywając ten album artysta zmagał się z rakiem wątroby. Ostatecznie walkę z chorobą przegrał dwa dni po premierze albumu. Można się zastanawiać, jak bardzo to wydarzenie wpłynęło na oceny longplaya. Czy w innej sytuacji też recenzje byłyby tak jednoznacznie pozytywne? Nurtuje mnie to bynajmniej nie dlatego, że "Blackstar" nie zasłużył na tak entuzjastyczne przyjęcie. Raczej dlatego, że zawarta na nim muzyka ma niezbyt komercyjny charakter. Wielbiciele "Ziggy'ego Stardusta", "Let's Dance" czy wydanego trzy lata wcześniej "The Next Day" mogli poczuć się zawiedzeni. Bowie po raz kolejny postawił na eksperymenty oraz bardziej współczesne inspiracje. I stworzył jedno ze swoich najambitniejszych dzieł, pod względem artystycznej wartości nie ustępujące dwóm pierwszym częściom Trylogii Berlińskiej czy tytułowej kom