Posty

Wyświetlam posty z etykietą deep purple

[Recenzja] Deep Purple - "Purpendicular" (1996)

Obraz
Podczas trasy promującej album "The Battle Rages On..." z zespołem po raz kolejny - i, jak się okazało, definitywny - rozstał się Ritchie Blackmore. Na pozostałych koncertach zastąpił go Joe Satriani, jednak było to tylko tymczasowe zastępstwo. Po zakończeniu trasy, zespół zorganizował przesłuchania, w wyniku których nowym gitarzystą został Steve Morse, znany z grup Dixie Dregs, Kansas, oraz własnego Steve Morse Band. W porównaniu z Blackmore'em dysponuje on na pewno większymi umiejętnościami technicznymi, ale tym samym jego gra jest znacznie nudniejsza - zbyt poprawna, pozbawiona pomysłowości. Morse'owi zdecydowanie brakuje też kompozytorskiego talentu, jaki miał jego poprzednik. "Purpendicular", pierwszy album Deep Purple nagrany udziałem Morse'a, ceniony wśród fanów zespołu i niektórych krytyków, na mnie zdecydowanie nie robi pozytywnego wrażenia. Kiepsko wypadają typowo hardrockowe kawałki w rodzaju "Vavoom: Ted the Mechanic", &quo

[Recenzja] Deep Purple - "The Battle Rages On..." (1993)

Obraz
Po komercyjnej porażce "Slaves and Masters", instrumentaliści Deep Purple postanowili ściągnąć z powrotem Iana Gillana. Dzięki temu powstał jeszcze jeden album najbardziej znanego składu grupy. Wkrótce jednak bitwa rozgorzała na nowo i w trakcie trasy promującej longplay odszedł Ritchie Blackmore. Tym razem na dobre. A jak prezentuje się "The Battle Rages On..."? Cóż, na pewno lepiej od poprzednika. Muzycy porzucili jego wstydliwy styl i wrócili do cięższego grania z okolic "Perfect Strangers". Niestety, tym razem materiał jest znacznie słabszy. Utwory brzmią bardzo klasycznie (czasami aż za bardzo - "One Man's Meat" opiera się na riffie z "L.A. Connection" Rainbow), ale jednocześnie zupełnie bezbarwnie i sztampowo. Na tle całości wyróżniają się utwór tytułowy i "Anya", oba z nieco orientalizującymi melodiami, a także bluesowy "Ramshackle Man" plus ewentualnie melodyjny "Solitare". Żaden z nich n

[Recenzja] Deep Purple - "Slaves and Masters" (1990)

Obraz
Ian Gillan odszedł z zespołu po raz kolejny, a Ritchie Blackmore namówił pozostałych muzyków, aby nowym wokalistą został Joe Lynn Turner. W ten sposób doszło niejako do powstania hybrydy Deep Purple i Rainbow, jako że w drugim z tych zespołów w latach 80. występowali nie tylko Blackmore i Turner, ale także Roger Glover. Niestety, fuzja nastąpiła wyłącznie w kwestii personalnej. Stylistycznie jest to praktycznie czyste Rainbow, tyle że pod szyldem Deep Purple. Zespół zwrócił się zatem w stronę sztampowego, tandetnego i do bólu komercyjnego AOR-u, niezbyt odległego Bon Jovi, Foreigner i innych koszmarnych grup. Dla mnie jest to kompletnie niesłuchalna i bezwartościowa muzyka. "Slaves and Masters" to zdecydowanie najgorszy album Deep Purple. A właściwie jeden z najgorszych albumów Rainbow. Ocena: 1/10 Deep Purple - "Slaves and Masters" (1990) 1. King of Dreams; 2. The Cut Runs Deep; 3. Fire in the Basement; 4. Fortuneteller; 5. Truth Hurts; 6. Breakfas

[Recenzja] Deep Purple - "The House of Blue Light" (1987)

Obraz
Album "Perfect Strangers" okazał się sporym sukcesem, co najwidoczniej zachęciło muzyków do pójścia w jeszcze bardziej komercyjnym kierunku. "The House of Blue Light" wypełniają proste, sztampowe kawałki o wygładzonym brzmieniu i banalnych melodiach, pełne kiczowatych brzmień syntezatora. Jako przykład mógłbym podać właściwie każdy utwór z tego albumu. Na tle całości w miarę znośny jest tylko otwieracz, "Bad Attitude", ale tylko dlatego, że potem jest już naprawdę fatalnie. Natężenie żałosności i tandety przekracza tu wszelkie normy. Trudno uwierzyć, że za ten syf odpowiada najsłynniejszy skład zespołu, który kilkanaście lat wcześniej nagrał "In Rock" i "Made in Japan". Ocena: 3/10 Deep Purple - "The House of Blue Light" (1987) 1. Bad Attitude; 2. The Unwritten Law; 3. Call of the Wild; 4. Mad Dog; 5. Black & White; 6. Hard Lovin' Woman; 7. The Spanish Archer; 8. Strangeways; 9. Mitzi Dupree; 10. Dead

[Recenzja] Deep Purple - "Perfect Strangers" (1984)

Obraz
W 1984 roku Deep Purple wrócił po dziewięcioletniej przerwie. I to w najsłynniejszym składzie - tym samym, który nagrał takie dzieła, jak "In Rock", "Machine Head" czy "Made in Japan". Muzycy nie chcieli jednak jedynie odcinać kuponów od swojej przeszłości - z wyjątkiem upartego tradycjonalisty Ritchiego Blackmore'a, który nawet proponował tytuł "At Last, the 1974 Album", mający sugerować bezpośredniego następcę "Who Do We Think We Are" z 1973 roku (poprzedniego albumu nagranego w tym składzie). Pozostali muzycy - czyli Ian Gillan, Jon Lord, Roger Glover i Ian Paice - postanowili jednak nagrać materiał na miarę lat 80., z charakterystycznym dla tej dekady, sterylnym i wygładzonym brzmieniem, a nawet wykorzystać w kilku utworach syntezatory, zamiast klasycznych organów Hammonda. Album, ostatecznie zatytułowany "Perfect Strangers", ma kilka naprawdę mocnych momentów. Jak utwór tytułowy, z bardzo charakterystycznym,

[Recenzja] Deep Purple - "Made in Europe" (1976)

Obraz
Album "Come Taste the Band" nie spotkał się dobrym przyjęciem wśród fanów Deep Purple, narzekających na brak w składzie Ritchiego Blackmore'a, co doprowadziło do rozpadu grupy. Na pocieszenie wydano koncertowy album "Made in Europe", skompilowany z fragmentów ostatnich występów zespołu z Blackmore'em. Nagrań dokonano w dniach 4-7 kwietnia 1975 roku w austriackim Grazu, niemieckim Saarbrücken, a także w Paryżu. "Made in Europe" został zarejestrowany podczas trasy promującej album "Stormbringer", na którym grupa - pod wpływem basisty Glenna Hughesa - zwróciła się w stronę muzyki funkowej. Na żywo pozostali jednak zespołem hardrockowym. Zwłaszcza utwory "Burn" i "Stormbringer" nabrały niesamowitego czadu. Wrażenie robią przede wszystkim pojedynki Blackmore'a i Hughesa. Cały skład daje tu z siebie wszystko, a przecież  nagrań dokonano tuż przed odejściem gitarzysty z grupy (w czasie tych koncertów pierwszy albu

[Recenzja] Deep Purple - "Come Taste the Band" (1975)

Obraz
"Come Taste the Band" to pierwszy album Deep Purple, w którego nagrywaniu nie wziął udziału Ritchie Blackmore. Gitarzyście nie podobał się kierunek, w którym grupa podążyła na albumach "Burn" i "Stormbringer". Sam chciał grać bardziej konwencjonalny hard rock, co umożliwił sobie tworząc własną grupę Rainbow. Tymczasem pozostali członkowie Deep Purple przyjęli na jego miejsce niejakiego Tommy'ego Bolina - amerykańskiego gitarzystę o zupełnie innym stylu gry, świetnie jednak pasującym do tego, co chciał grac zespół. Już na poprzednich dwóch albumach - za sprawą Glenna Hughesa - pojawiły się elementy muzyki funk i soul. Połączenie tych rodzajów muzyki z hard rockiem samo w sobie nie było szczególnie nowatorskie (w końcu już wcześniej próbował tego chociażby Jimi Hendrix), jednak zespól zrobił to na swój własny sposób, prezentując całkiem oryginalny styl, który właśnie na "Come Taste the Band" w pełni się wykrystalizował. Wpływy czarnej muzy

[Recenzja] Deep Purple - "Stormbringer" (1974)

Obraz
Podczas nagrywania "Stormbringer" doszło do zaskakującego obrotu spraw. Gdy zdecydowanie odrzucony został pomysł Ritchiego Blackmore'a aby nagrać kilka cudzych kompozycji, gitarzysta się obraził i praktycznie przestał angażować w dalsze prace nad albumem, ograniczając swój wkład do minimum. Sytuację wykorzystał Glenn Hughes, który przejął stery i skierował zespół na bardziej funkowe tory. To jeszcze bardziej zniechęciło Blackmore'a, nieprzepadającego za taką muzyką. Niestety, odbiło się to negatywnie na tym albumie. Gdzieś uleciała cała świeżość i radość z grania, obecne jeszcze na "Burn". Jest tutaj kilka naprawdę niezłych momentów, jak energetyczny utwór tytułowy, chwytliwy "The Gypsy", zgrabna ballada "Soldier of Fortune", czy najbardziej funkowy - a dzięki temu brzmiący najbardziej świeżo - "You Can't Do It Right". Od biedy ujdzie jeszcze "Lady Double Dealer", który swoją banalność nadrabia sporą energ

[Recenzja] Deep Purple - "Burn" (1974)

Obraz
Podczas trasy promującej album "Who Do We Think We Are" wokalista Ian Gillan postanowił opuścić zespół, a basista Roger Glover został zmuszony do odejścia razem z nim. Obaj zostali do czasu zakończenia trasy. Gdy dobiegła końca, Blackmore, Lord i Paice musieli rozejrzeć się za nowymi muzykami. Najpierw udało im się pozyskać basistę Glenna Hughesa. W swoim poprzednim zespole, Trapeze, pełnił on także rolę wokalisty i liczył na to, że będzie mógł śpiewać także w Deep Purple. Muzycy szukali jednak wokalisty o bardziej rockowym głosie. Widzieli w tej roli Paula Rodgersa z grupy Free, która właśnie zakończyła swoją działalność. Ten jednak odmówił, więc stanowisko zaproponowano szerzej nieznanemu Davidowi Coverdale'owi, obdarzonego niższą, bardziej bluesową barwą głosu od Gillana i Hughesa. Ponieważ muzycy nie chcieli stracić świetnego basisty, jakim był Glenn, zaproponowali mu rolę drugiego wokalisty. To właśnie współbrzmienie głosów obu muzyków stało się największą sił

[Recenzja] Deep Purple - "Who Do We Think We Are" (1973)

Obraz
Po udanej - zarówno pod względem artystycznym, jak i komercyjnym - serii albumów, Deep Purple byli na szczycie. Jednak narastający konflikt wewnątrz zespołu, między Ianem Gillanem i Ritchiem Blackmorem, musiał prędzej lub później przyczynić się do jego upadku. Podczas sesji nagraniowej "Who Do We Think We Are" wspomniani muzycy robili wszystko, aby tylko nie trafić na siebie w studiu. W takich warunkach nie mogło powstać arcydzieło. Ba, wyniku tej sesji nie można nawet nazwać dobrym. Mówiąc wprost, "Who Do We Think We Are" w chwili wydania był najsłabszym albumem Deep Purple. I długo nim pozostawał Już rozpoczynający całość "Woman From Tokyo" uświadamia, że nie będzie to tak porywający longplay, jak trzy poprzednie. Nie jest to kolejna petarda w stylu "Speed King", "Fireball" czy "Highway Star", a zdecydowanie wolniejszy i wygładzony brzmieniowo utwór o niemal popowej melodii. Na swój sposób nawet udany, ale nie bar

[Recenzja] Deep Purple - "Made in Japan" (1972)

Obraz
"Made in Japan" powszechnie uznawany jest za jeden z najlepszych koncertowych albumów wszech czasów. Całkiem zasłużenie. Zespół prezentuje się tutaj od najlepszej strony, jak przystało na reprezentanta starej szkoły . Zamiast odgrywania utworów nuta w nutę, zgodnie z oryginalnymi wersjami, studyjne pierwowzory są jedynie punktem wyjścia do improwizacji, które rozwijały je w twórczy sposób, nadając zupełnie nowej jakości. Materiał zarejestrowano w szczytowym momencie kariery Deep Purple, podczas japońskiej trasy: 15 i 16 sierpnia 1972 roku w Osace, oraz 17 sierpnia w Tokio. Utwory - oryginalnie rozmieszczone na dwóch płytach winylowych - zostały ułożone w takiej samej kolejności, jak na koncertowej setliście (zabrakło jednak miejsca dla bisów). Za co uwielbiamy "Made in Japan"? Za niesamowitą energię w "Highway Star" - dopiero tutaj utwór ten zabrzmiał tak, jak powinien, w czym zasługa nie tylko ekspresyjnego wykonania, ale także cięższego brz

[Recenzja] Deep Purple - "Machine Head" (1972)

Obraz
Album "Machine Head" uznawany jest za jedno z największych dokonań Deep Purple i ciężkiego rocka w ogóle. To głównie zasługa jednego utworu - "Smoke on the Water". Najsłynniejszej kompozycji grupy, opartej na jednym z najbardziej rozpoznawalnych riffów wszech czasów. Ritchie Blackmore twierdzi, że ten prosty, składający się ledwie z czterech dźwięków motyw, to po prostu zagrany od tyłu jeden z motywów V Symfonii Beethovena. Muzycy nie od razu jednak dostrzegli jego potencjał. Na pierwszy singiel wytypowali "Never Before" - prostą melodyjną piosenkę, której dziś trochę się wstydzą. Pomysł wydania "Smoke on the Water" na kolejnym singlu początkowo wyśmiali. Ostatecznie utwór trafił na małą płytę czternaście miesięcy po premierze "Machine Head", gdy w sklepach dostępny był już kolejny studyjny longplay zespołu, "Who Do We Think We Are". W Europie singiel przeszedł niemal bez echa, ale w Stanach osiągnął ogromny sukces , do

[Recenzja] Deep Purple - "Fireball" (1971)

Obraz
Muzycy Deep Purple stanęli na przełomie lat 1970/71 przed trudnym zadaniem przygotowania następcy wysoko ocenianego "In Rock". Poprzeczki wprawdzie nie dało się przeskoczyć, jednak zespół i tak nieźle wybrnął z sytuacji, nagrywając nieco inny album - luźniejszy, bardziej różnorodny. Sami jednak nie byli z niego zadowoleni - z wyjątkiem Iana Gillana - przez co dość szybko zrezygnowali z promowania tych utworów na żywo. A szkoda, bo znaczna część tego materiału idealnie nadawała się na koncerty, na czele z bardzo energetycznym "Fireball" - dość wyjątkowym utworze w repertuarze zespołu, bo z solówkami Lorda i Glovera, ale nie Blackmore'a. W mniejszym stopniu dotyczy to także chwytliwego "Demon's Eye" oraz "No No No" i "No One Came", które byłyby dobrym punktem wyjścia do improwizacji. W koncertowym repertuarze dłużej przetrwał tylko "The Mule", kawałek przypominający o psychodelicznej przeszłości grupy. Inne urozmaic

[Recenzja] Deep Purple - "In Rock" (1970)

Obraz
Po szoku, jaki wywołał debiutancki album Led Zeppelin i sukcesie jaki osiągnął, muzycy Deep Purple - a raczej ich część: Blackmore, Lord i Paice - zdali sobie sprawę, że to jest muzyka przyszłości. I że najlepsze, co mogą zrobić, to porzucić psychodeliczne klimaty, na rzecz cięższego grania. Byli jednak świadomi, że z Rodem Evansem jako wokalistą niewiele osiągną w takiej stylistyce, zatem postanowili się go pozbyć. Przy okazji zdecydowali wyrzucić także basistę Nicka Simpera, który nie pasował im pod względem towarzyskim. Wciąż koncertując w oryginalnym składzie, odbywali potajemne sesje z muzykami popowej grupy Episode Six: wokalistą Ianem Gillanem i basistą Rogerem Gloverem. W ten sposób uformował się drugi skład grupy, powszechnie znany jako Mark II. Grupa nie od razu jednak poszła śladem Led Zeppelin. Pierwszym wydawnictwem Mark II był singiel "Hallelujah", dość łagodny pod względem muzycznym, choć wyróżniający się mocnym i ekspresyjnym śpiewem Gillana, wzoruj

[Recenzja] Deep Purple & The Royal Philharmonic Orchestra conducted by Malcolm Arnold - "Concerto for Group and Orchestra" (1969)

Obraz
Jon Lord od zawsze fascynował się muzyką klasyczną, a odkąd zaczął grać w zespołach rockowych, marzył o połączeniu tych dwóch światów. Ambicje te zaczął realizować już na albumach pierwszego składu Deep Purple, przede wszystkim w kompozycji "April", nagranej z pomocą kwartetu smyczkowego. Warto jednak podkreślić, że tamtym czasie nie było to już nic odkrywczego. Beatlesi już od połowy lat 60. nagrywali utwory z kwartetami smyczkowymi, a nawet bardziej rozbudowanymi orkiestrami. Orkiestra pełniła także istotną rolę na albumie "Days of Future Passed" grupy The Moody Blues z 1967 roku. Funkcjonowały też takie grupy, jak The Nice i Vanilla Fudge, dla których muzyka klasyczna stała się podstawą ich stylu. Jon Lord wyprzedził jednak konkurencję, tworząc swój "Concerto for Group and Orchestra" - blisko godzinną kompozycję na zespół rockowy i orkiestrę, posiadającą elementy takich klasycznych form muzycznych, jak concerto grosso, symfonia koncertująca i konce

[Recenzja] Deep Purple - "Deep Purple" (1969)

Obraz
Trzeci, eponimiczny album Deep Purple to najbardziej przemyślany i najlepszy longplay pierwszego składu grupy, dziś znanego jako Mark I. Chociaż wciąż mocno tkwi w psychodelicznym brzmieniu późnych lat 60., to zdecydowanie więcej tutaj hard rocka. Otwierający album "Chasing Shadow" jeszcze tego nie zapowiada. Utwór opiera się na niesamowitej, bardzo intensywnej,  plemiennej grze perkusisty, Iana Paice'a. Wszystko inne schodzi tu na dalszy plan, choć przecież bulgoczący bas Nicka Simpera, ostre solówki Ritchiego Blackmore'a i charakterystyczne brzmienie organów Jona Lorda, a także zadziorny wokal Roda Evansa są także na najwyższym poziomie. To jeden z najbardziej niezwykłych utworów w dorobku grupy. I świetne, a zarazem nietypowe otwarcie albumu. W "Blind" proporcje między instrumentami są już bardziej tradycyjne, a melodia okazuje się bardziej piosenkowa. Co nie znaczy, że muzycy nie prezentują tu swoich umiejętności. Ballada "Lalena" z rep

[Recenzja] Deep Purple - "The Book of Taliesyn" (1968)

Obraz
Amerykanie naciskali. Moim zdaniem uważali, że zespół nie przetrwa, trzeba go więc doić, póki się da. Nie dali nam czasu na tworzenie. Te słowa Nicka Simpera tłumaczą dlaczego drugi album Deep Purple - wydany zaledwie cztery miesiące po debiucie - jest jeszcze bardziej nieprzemyślany i niedopracowany od debiutu. Przede wszystkim zabrakło jednak pomysłów na nowe utwory. Muzycy ponownie sięgnęli więc po cudze kompozycje, czego wynikiem jest obecność "Kentucky Woman" w nie mniej banalnej wersji od oryginału Neila Diamonda, słabiutkie wykonanie beatlesowskiego "We Can Work It Out", oraz rozciągnięte zupełnie bez inwencji "River Deep, Mountain High" z repertuaru Ike'a i Tiny Turnerów. Autorski materiał to w znaczniej większości przyzwoite, ale kompletnie niezapamiętywalne, kawałki w około-psychodelicznej stylistyce ("Listen, Learn, Read On", "Shield", "Anthem"). Na plus wyróżnia się instrumentalny "Wring That Neck&q

[Recenzja] Deep Purple - "Shades of Deep Purple" (1968)

Obraz
W przeciwieństwie do większości wykonawców, grupa Deep Purple bardzo wcześnie odniosła komercyjny sukces. Być może dlatego, że część składu już wcześniej zdobyła doświadczenie jako muzycy sesyjni. Już kilka tygodni po sformowaniu pierwszego składu, muzycy wypuścili singiel ze swoją wersją "Hush" (przeboju Billy'ego Joe Royala, autorstwa Joe Southa), który trafił na czwarte miejsce w amerykańskich notowaniach, a na drugie w Kanadzie (w rodzimej Wielkiej Brytanii zespół nie będzie zauważany aż do 1970 roku - wcześniej EMI/Parlophone skupiali się wyłącznie na promocji The Beatles). Kując żelazo póki gorące, Amerykanie wymusili na zespole jak najszybsze nagranie pełnego albumu. I dlatego właśnie "Shades of Deep Purple" jest albumem bardzo niezdecydowanym stylistycznie i portretującym zespół przed wypracowaniem własnego charakteru. Longplay aż w połowie składa się z cudzych utworów. Fakt, że zespół nie ograniczył się do zwykłego odegrania ich w zgodzie z p