Posty

Wyświetlam posty z etykietą dead can dance

[Recenzja] Dead Can Dance - "Anastasis" (2012)

Obraz
Poznałem ten album w okolicach jego premiery - całkiem możliwe, że był to mój pierwszy kontakt z muzyką Dead Can Dance - i już wtedy wydał mi się intrygujący, choć preferowałem wówczas granie gitarowe. Nie śpieszyłem się z jego zrecenzowaniem, choć dyskografię grupy wziąłem na warsztat ponad dwa lata temu. Nie śpieszyli się też Lisa Gerrard i Brendan Perry z jego nagrywaniem: "Anastasis" ukazał się aż szesnaście lat po poprzednim "Spiritchaser". W międzyczasie projekt był zawieszony, choć w 2005 roku duet powrócił na liczącą trzydzieści koncertów trasę. Podczas przerwy od zespołu niezbyt aktywny pozostawał Perry, który przygotował jedynie dwie płyty autorskie. Znacznie bardziej twórcza okazała się Gerrard, rozkręcająca w tym czasie solową karierę, a także owocną współpracę z Hansem Zimmerem (m.in. nagradzana lub nominowana do najważniejszych nagród ścieżka dźwiękowa "Gladiatora" Ridleya Scotta) oraz Klausem Schulze. Można więc przypuszczać, że to Perry'

[Recenzja] Dead Can Dance - "Spiritchaser" (1996)

Obraz
Jeśli pominąć post-punkowy debiut, to dyskografia Dead Can Dance jest bardzo konsekwentna pod względem estetycznym. Duet Brendana Perry'ego i Lisy Gerrard upodobał sobie granie muzyki o eterycznym, wręcz mistycznym nastroju, czerpiącej z bogatego dziedzictwa europejskiej lub pozaeuropejskiej muzyki dawnej. A jednak każda z tych płyt, przynajmniej tych wydanych w ubiegłym wieku, eksploruje nieco inne rejony. "Spiritchaser" to przede wszystkim wyprawa do Afryki. Album bardziej od poprzednich kładzie nacisk na rytm, w czym pomaga udział aż czterech dodatkowych muzyków grających na instrumentach perkusyjnych. Miniatura "Dedicacé Outò" to w całości ich popis, ale bardzo istotną rolę odgrywają także w otwieraczu "Nierika", nadając mu plemiennego klimatu, w którym świetnie odnajdują się także quasi-afrykańskie zaśpiewy Gerrard i Perry. Z jednej strony od razu słychać, że to Dead Can Dance, a z drugiej - było to coś niewątpliwie nowego w twórczości grupy. Napr

[Recenzja] Dead Can Dance - "Toward the Within" (1994)

Obraz
Pierwszej - a przez kolejne dwie dekady także jedynej - koncertówki Dead Can Dance nie należy traktować wyłącznie jako dodatku do podstawowej dyskografii. To zapis występów w kalifornijskim Mayfair Theatre z listopada 1993 roku, niedługo przed jego uszkodzeniem w wyniku trzęsienia ziemi, po którym nadawał się już tylko do rozbiórki. Duet Lisy Gerrard i Brendana Perry, wsparty przez kilku dodatkowych muzyków, zaprezentował wówczas głównie materiał nieobecny na żadnej ze swoich studyjnych płyt. Z piętnastu utworów zawartych na "Toward the Within" tylko cztery pojawiły się na wcześniejszych wydawnictwach: "Cantara" na "Within the Realm of a Dying Sun", "The Song of the Sybil" na "Aion", natomiast "Yulunga (Spirit Dance)" i "The Wind That Shakes the Barley" na "Into the Labyrinth". Pozostałych jedenaście nagrań to zarówno premierowe kompozycje Perry'ego lub Gerrard, jak i aranżacje tradycyjnych pieśni. Więk

[Recenzja] Dead Can Dance - "Into the Labyrinth" (1993)

Obraz
Lisa Gerrard i Brendan Perry komponowali materiał na ten album oddzielnie, przebywając w zupełnie różnych miejscach - ona w Australii, on w Irlandii. Duet spotkał się dopiero podczas sesji. Przez trzy tygodnie muzycy pracowali w zaadaptowanym na studio kościele w irlandzkiej prowincji Ulster. Po raz pierwszy w historii Dead Can Dance w nagraniach nie uczestniczyli żadni dodatkowi muzycy. Gerrard i Perry sami zagrali na wszystkich instrumentach. W porównaniu z poprzednimi albumami daje się zauważyć nieco inne inspiracje. Niemal całkowicie zniknęły wpływy muzyki średniowiecznej i renesansowej. zaś jeszcze silniej dają o sobie znać nawiązania do muzyki spoza europejskiego kręgu kulturowego, choć znalazły się tu też elementy irlandzkiego folku czy muzyki greckiej. Sam tytuł albumu oraz niektóre teksty wskazują na fascynację grecką mitologią. "Into the Labyrinth" zawiera jedenaście premierowych utworów, a w wersji winylowej dwa dodatkowe, starsze nagrania. "Bird" i "

[Recenzja] Dead Can Dance - "Aion" (1990)

Obraz
"Aion" stanowi logiczną kontynuację poprzednich albumów Dead Can Dance. W ciągu niespełna sześciu lat Lisa Gerrard i Brendan Perry zdążyli odejść od post-punkowych korzeni (dominujących jeszcze na eponimicznym debiucie) na rzecz bardziej nastrojowego grania, inspirowanego muzyką dawną ("Spleen and Ideal"), które to wpływy odgrywały coraz większą rolę ("Within the Realm of a Dying Sun"), z czasem wpływając na większy udział akustycznych instrumentów, stosowanych w odległych epokach ("The Serpent's Egg"). W przypadku "Aion" można wręcz odnieść wrażenie, że duet próbuje jak najbardziej zbliżyć się do autentycznej muzyki średniowiecznej i renesansowej. Zdaje się to sugerować nawet okładka, będąca w rzeczywistości fragmentem tryptyku "Ogród rozkoszy ziemskich", namalowanego około 1500 roku przez Hieronima Boscha, Podczas sesji wykorzystano nie tylko wiele dawnych instrumentów - jak lira korbowa, dudy czy basowe i tenorowe viole

[Recenzja] Dead Can Dance - "The Serpent's Egg" (1988)

Obraz
Album "Within the Realm of a Dying Sun" doprowadził styl Dead Can Dance do perfekcji. Po takim wydawnictwie duet miał do wyboru nagrywanie kolejnych płyt w identycznym stylu, albo pójście w zupełnie innym kierunku. Lisa Gerrard i Brendan Perry wybrali jednak pośrednie wyjście. "The Serpent's Egg", następca dzieła z 1986 roku, to próba zaprezentowania czegoś nowego w ramach przyjętej wcześniej konwencji. Chłód i monumentalizm poprzedniego wydawnictwa zostały tutaj zastąpione nieco cieplejszym, ale jednocześnie bardziej ascetycznym brzmieniem. Nacisk tym razem położono przede wszystkim na partie wokalne, którym nierzadko towarzyszy bardzo minimalistyczny akompaniament. Instrumentarium często sprowadza się tu do dźwięków syntezatora, imitujących brzmienie organów lub klawesynu, ale też akustycznych instrumentów: smyczków, liry korbowej, kotłów lub dzwonów. Tym samym Dead Can Dance jeszcze bardziej zbliżył się do muzyki dawnej, zarówno tej z europejskiego kręgu kult

[Recenzja] Dead Can Dance - "Within the Realm of a Dying Sun" (1987)

Obraz
Rzadko kiedy opinie krytyków i słuchaczy są tak zgodne, jak w przypadku kwestii najlepszego albumu Dead Can Dance. Powszechnie uznaje się za niego trzeci w dyskografii "Within the Realm of a Dying Sun". To tutaj Brendan Perry i Lisa Gerrard doprowadzili swój styl do perfekcji, nadając mu w pełni dojrzałą formę. Na tym wydawnictwie muzyka zyskała już w pełni indywidualny charakter, całkowicie odchodząc od typowo rockowych rozwiązań w kwestii brzmienia czy rytmiki. To także pierwsze tak kompletne dzieło grupy, na którym nawet okładka stanowi nierozerwalny element całości, idealnie oddając klimat muzyki. Warstwa graficzna, wbrew panującym w wytwórni 4AD zasadom, nie została narzucona z góry. Perry chciał mieć całkowitą kontrolę nad zespołem oraz artystyczną spójnością jego wydawnictw, dlatego przeforsował swój pomysł. Widoczne na okładce zdjęcie zostało wykonane przez Bernarda Oudina na paryskim cmentarzu Père-Lachaise. Przedstawia fragment XIX-wiecznego grobowca oraz znajdującą

[Recenzja] Dead Can Dance - "Spleen and Ideal" (1985)

Obraz
Całkiem szybko, bo już na drugim albumie, Dead Can Dance porzucił swoje pierwotne, mocno gitarowe brzmienie. "Spleen and Ideal" powstał zresztą w składzie zredukowanym do dwójki muzyków, Lisy Gerrard i Brendana Perry. W nagraniach towarzyszyli im liczni sesyjni instrumentaliści, odpowiadających za partie skrzypiec, wiolonczeli, puzonów oraz kotłów. Nie wiadomo natomiast na czym dokładnie zagrał podstawowy duet, gdyż zabrakło takiej informacji w opisie na okładce longplaya. Można jednak wyłapać różne elektryczne i akustyczne instrumenty, których brzmienie często kojarzy się z muzyką dawną, nierzadko tą z bardziej odległych rejonów świata. Jeśli już pojawia się gitara, to nigdy z nałożonym przesterem lub innymi efektami. Zachowany został natomiast gotycki nastrój eponimicznego debiutu, który idealnie koresponduje z brzmieniem stylizowanym lub przynajmniej wywołującym pewne skojarzenia z dawnymi epokami. Dead Can Dance dał tu jednocześnie podwaliny pod nowe nurty, którym nadano

[Recenzja] Dead Can Dance - "Dead Can Dance" (1984)

Obraz
Debiutancki album Dead Can Dance to płyta bardzo inna od kolejnych, choć zawierająca już wiele typowej dla grupy elementów. W zasadzie można zawarte tu utwory podzielić na dwie grupy. Bardziej żywiołowe kawałki, jak instrumentalny otwieracz "The Fatal Impact" czy śpiewane przez Brendana Perry "The Trial", "Fortune", "East of Eden" i "A Passage in Time", to jeszcze wciąż granie o ewidentnie rockowym charakterze. Instrumentarium składa się w nich przede wszystkim z gitary, gitary basowej oraz perkusji, czasem w towarzystwie brzmień klawiszowych. Perry oraz złożona z basisty Paula Eriksona i perkusisty Petera Urlicha sekcja rytmiczna grają w bardzo postpunkowo-nowofalowy sposób, przesiąknięty gotyckim klimatem, wywołującym skojarzenia z dokonaniami Joy Division lub Bauhaus. Właśnie ten nastrój, ale też rozpoznawalny głos wokalisty, stanowią w zasadzie jedyny łącznik tych nagrań z późniejszymi dokonaniami Dead Can Dance. Jednak eponimiczny