[Recenzja] Dead Can Dance - "Spleen and Ideal" (1985)



Całkiem szybko, bo już na drugim albumie, Dead Can Dance porzucił swoje pierwotne, mocno gitarowe brzmienie. "Spleen and Ideal" powstał zresztą w składzie zredukowanym do dwójki muzyków, Lisy Gerrard i Brendana Perry. W nagraniach towarzyszyli im liczni sesyjni instrumentaliści, odpowiadających za partie skrzypiec, wiolonczeli, puzonów oraz kotłów. Nie wiadomo natomiast na czym dokładnie zagrał podstawowy duet, gdyż zabrakło takiej informacji w opisie na okładce longplaya. Można jednak wyłapać różne elektryczne i akustyczne instrumenty, których brzmienie często kojarzy się z muzyką dawną, nierzadko tą z bardziej odległych rejonów świata. Jeśli już pojawia się gitara, to nigdy z nałożonym przesterem lub innymi efektami. Zachowany został natomiast gotycki nastrój eponimicznego debiutu, który idealnie koresponduje z brzmieniem stylizowanym lub przynajmniej wywołującym pewne skojarzenia z dawnymi epokami. Dead Can Dance dał tu jednocześnie podwaliny pod nowe nurty, którym nadano nazwy ethereal darkwave oraz neoclassical darkwave. będąc przy tym ich najciekawszym przedstawicielem obok innych prekursorów - zaprzyjaźnionej grupy Cocteau Twins.

Dziewięć zgromadzonych tu utworów prezentuje w zasadzie w pełni już dojrzałe oblicze Dead Can Dance. Być może na kolejnych płytach, z najbardziej cenionym "Within the Realm of a Dying Sun" na czele, słychać bardziej kompletne operowanie tym gotycko-eterycznym nastrojem, ciekawe wykorzystanie dawnych instrumentów czy dojrzalsze kompozycje. Jednak już "Spleen and Ideal" ma sporo do zaoferowania w tych kwestiach i jawi się jako oryginalne, dobrze pomyślane dzieło. Zdarzają się tu co prawda momenty, w których wciąż słychać pewne rockowe naleciałości - przede wszystkim w warstwie rytmicznej "The Cardinal Sin" i "Advent", albo w postaci gitarowego motywu z "Enigma of the Absolute" - ale nie odstają one od całości ani pod względem poziomu, ani klimatu. Dead Can Dance stawia tu przede wszystkim na budowanie mistycznej atmosfery, raz bliższej europejskich tradycji muzyki sakralnej z czasów średniowiecza ("De Profundis", "Ascension", "Circumradiant Dawn", "Indoctrination"), kiedy indziej sięgając po równie odległe, ale bardziej egzotyczne inspiracje ("Mesmerism", "Avatar"). Nie sposób uniknąć tu pewnych skojarzeń z tym, co dekadę wcześniej robiła niemiecka grupa Popol Vuh. Jednak Dead Can Dance, czerpiąc z podobnych źródeł, stosuje całkiem inne środki artystycznego wyrazu. Utwory duetu mają bardziej piosenkowy, ale też zdecydowanie mroczniejszy charakter. Jednak i tutaj nie brakuje tego niemalże religijnego uniesienia, które wzmacniają podniosłe wejścia trąb lub smyczków, świetnie zresztą uzupełniające klawiszowo-gitarowe pejzaże oraz eteryczne wokale Gerrard i Perry'ego.

O ile debiutancki album Dead Can Dance pokazuje grupę, która z niezłym skutkiem rozwija pomysły innych wykonawców, tak w przypadku "Spleen and Ideal" można już mówić o zespole posiadającym własny, niepowtarzalny styl. W zasadzie trudno do czegokolwiek się tutaj przyczepić. Czas jednak pokazał, że korzystając z dokładnie tych samych elementów, można stworzyć jeszcze większe dzieło, przy którym "Spleen and Ideal" trochę blaknie.

Ocena: 8/10



Dead Can Dance - "Spleen and Ideal" (1985)

1. De Profundis (Out of the Depths of Sorrow); 2. Ascension; 3. Circumradiant Dawn; 4. The Cardinal Sin; 5. Mesmerism; 6. Enigma of the Absolute; 7. Advent; 8. Avatar; 9. Indoctrination (A Design for Living)

Skład: Lisa Gerrard - wokal, instrumenty; Brendan Perry - wokal, instrumenty
Gościnnie: Carolyn Costin - skrzypce; Gus Ferguson - wiolonczela; Martin McCarrick - wiolonczela; Richard Avison - puzon; Simon Hogg - puzon; Tony Ayres - kotły; James Pinker - kotły; Andrew Hutton - wokal (1)
Producent: John A. Rivers i Dead Can Dance


Komentarze

  1. Dobra recenzja - faktycznie na tej płycie ukształtował się dojrzały styl Deads. Choć kiedy ją pierwszy raz usłyszałem, byłem mocno rozczarowany. To była zima 93 roku- byłem w drugiej klasie liceum. Pare miesięcy wcześniej kupiłem Aion i Within A Realm... które mnnie totalnie oczarowały. Do tego stopnia, że sam robiłem "booklety" do pirackich wydaniach kaset Taktu (na maszynie do pisania!). A źródłem imformacji do tych "liner notes" była książka o Deads zamówiona z Rock Serwisu, zresztą bardzo dobra).Jednak Spleen mnie rozczarował - przede wszystkim tymi rockowymi elementami i nadmiarem wokalu Perry'ego (w stosunku do następnych płyt). Akceptowałem tylko De Profundis i Circumradiant - resztę przewijałem. Dziś uważam, że to świetny album - może nawet drugi po "Królestwie"

    OdpowiedzUsuń
  2. Pociągniesz dalej temat Deads w chromologicznym porządku? Jak na razie ich płyty nie wzbudzają zainteresowania, ale może "Within a Realm... sprowokuje komentarze. W końcu to ich opus magnum.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze trzymam się chronologii i teraz też tak będzie. Na pewno omówię trzy kolejne albumy Dead Can Dance, a nie wykluczam, że całą dyskografię (nie jest przecież bardzo obszerna). Komentarze są raczej wątpliwym wskaźnikiem zainteresowania. Nie każdemu chce się wypowiadać, zwłaszcza gdy nie ma odmiennych uwag. Pod względem liczby wyświetleń nie ma tragedii, jak w przypadku ostatnich recenzji Univers Zero czy Present, które do dziś nie przekroczyły pułapu trzystu odwiedzin.

      Usuń
  3. To szkoda w sumie Belgów, bo obydwie płyty zacne i recenzje też w porządku. Może "Heresie" wywoła większe zainteresowanie, bo to sztandarowy album RIO. Co do Deads, to ich twórczość wzbudza kontrowersje - bywali oskarżani o wulgaryzację muzyki dawnej wcale nie rzadziej niż grupy symfoniczne z lat 70 w odniesieniu do repertuaru filharmonicznego. A zatem temat do ostrej dyskusji jest!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O "Heresie" pisałem już jakiś czas wcześniej i to faktycznie była jedna z bardziej poczytnych recenzji w tamtym okresie.

      Dyskusja o wulgaryzacji muzyki przez DCD mogłaby być ciekawa, tylko potrzeba nam kogoś, komu to przeszkadza.

      Usuń
  4. Z tym może być kłopot. Na pewno padały takie zarzuty ze strony purystów - np. miłośników płyt Jordi Savalla. Ja nie jestem i nigdy nie byłem koneserem muzyki dawnej, ale pewne "chropowatości" wychywci nawet laik - np. stosowanie perkusyjnego automatu (na Spleen to jeszcze tak nie razi,bo całość jest bardziej rockowa, ale na Aion te programowane bębny drażnią). Zarzutów odnoszących się do wokalu Lisy nie mogłem zrozumieć - dla mnie to absolutnie zjawiskowy głos.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko Dead Can Dance chyba nigdy nie chodziło o granie w autentyczny sposób muzyki dawnej, tylko przenoszenie pewnych jej elementów na grunt współczesnej muzyki. Dlatego mnie nie razi ten miks średniowiecznych melodii z technologicznymi nowinkami na "Aion", bo po prostu chodziło o stworzenie nowej jakości i taka powstała. Dlatego zarzuty o wulgaryzację wobec DCD czy symfonicznego proga nie powinny mieć miejsca. Choć w tym drugim przypadku wiele zależy jeszcze od tego, jak bardzo dany wykonawca próbuje być autentyczny. Bo czasem mam wrażenie, jakby muzycy zapominali, że mieli grać rocka jedynie inspirowanego klasyką.

      Usuń
  5. No właśnie nie do końca. Muszę znaleźć tę książkę o Deads (bardzo dawno jej nie czytałem), ale - tak ja pamiętam - z wypowiedzi Lisy i Brendana wynikało, że przynajmniej w niektórych utworach (np. Song of the Sybil z Aion - katalońskiego choralu z XVI wieku) bardzo zależało im na oddaniu w jak najbardziej "czysty" sposób charakteru kompozycji. To nie są luźne "covery" tylko wykonania zgodne z duchem epoki. Z tym że sprawa dotyczy płyt Serpents Egg i Aion, na pewno na Spleen estetyka byla inne (ale też dlatego, że dopiero wchodzili w przygodę z muzykę dawną).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie można im zarzucić, że wykorzystali niewłaściwe środki do swoich zamiarów. Ale czy wyszło to na złe? Moim zdaniem nie, bo dzięki temu album startuje w zupełnie innej dyscyplinie. Powstało coś innego, niż autentyczne podrabianie muzyki dawnej, czego nie trzeba porównywać z wiernymi wykonaniami.

      Usuń
  6. Nie zgadzam się. Porównywać trzeba - przynajmniej na takich płytach jak "Aion", bo to po prostu główny punkt odniesienia. Tak jak pierwsze dwie płyty Deads sytuują się w kontekście np. Cocteau Twins, generalnie brzmień wytwórni 4AD i to jest naturalna skala porównawcza, tak odniesieniem kontekstowym dla Aion są właśnie intepretacje Savalla czy muzyka bułgarska (choćby w wykonaniu The Mystery of the Bulgarian Voices.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niekoniecznie trzeba. Skoro zapożyczenia z muzyki dawnej łączą się na "Aion" z rozwiązaniami typowymi dla współczesnej muzyki rozrywkowej, to należałoby raczej traktować to po prostu jako coś innego (przykładowo RYM określa ten album przede wszystkim jako Neoclassical Darkwave i Neo-Medieval Folk). Na tej samej zasadzie, jak trudno uznać Magmę z "M.D.K." i Strawińskiego za przedstawicieli jednej stylistyki, mimo ewidentnych podobieństw. Oczywiście, celowo podaję przejaskrawiony przykład, bo tutaj różnica - choćby ze względu na mocno zelektryfikowane brzmienie Francuzów - jest dużo większa.

      Usuń
  7. Magma i Strawiński to zupełnie co innego. W przypadku Dead Can Dance w fazie ich szczytowej eksploracji dźwięków średniowiecza i renesansu (czyli właśnie Aion) związki ze światem muzyki dawnej są tak mocne, że trafną analogią byłby raczej Koncert fortepianowy Emersona, dla którego punktem odniesienia są inne koncerty fortepianowe, a nie twórczość innych zespołów prog-rockowych.

    OdpowiedzUsuń
  8. W ogóle - trzeba by tu głosu specjalisty od muzyki średniowiewcznej, a ja nim niestety nie jestem - ale wydaje mi się, że w muzyce średniowiecznej kwestia akademickiego "kanonu" wykonawczego jest o wiele bardziej "płynna" niż w przypadku np. dzieł Beethovena, Mahlera czy Strawińskiego. Dotyczy to zwłaszcza muzyki świeckiej np. z okresu Ars Nova - która przenika się z folklorem, zapisy nutowe są bez porównania mniej ścisłe niż w przypadku kanonu dzieł muzyki poważnej np. z XIX wieku (ale oczywiście również barokowej), instrumentacja nie jest określona (choć oczywiście dzieła w epoce były wykonywane w określony sposób). Muzyka średniowieczna w warstwie wykonaczej jest ciągle bardziej "odkrywaniem" - ścieżki intepretacyjne są rozmaite (i uprawnione!), dowolność jest uprawniona - stąd Deads z Aion znacznie bliżej do Savalla (albo nawet Christodoulosa Halarisa) niż np. Magmie do Strawińskiego. Jest dobry wpis Bananamoona na FD odnoszący się do dyskusji, jaką toczyliśmy na temat dawnej muzyki azteckiej na płytach Jorge Reyesa. https://rockjazz.pl/viewtopic.php?p=238711&highlight=reyes#238711

    Właśnie ta "koszerność" rozumiana jako czystoć interpretacji zgodna z ustalonym od wieków kanonem jest w przypadki muzyki średniowiecznej czy starożytnej o wiele mniej znacząca (oczywiście w europejskiej muzyce średniowiecznej bardziej niż u Azteków, ale stale bardziej płynna).

    OdpowiedzUsuń
  9. Żeby nie być gołosłownym (choć to temat raczej na dyskusję o "Aion" wystarczy porównać "Song of the Sybil" w wykonaniu Savalla https://www.youtube.com/watch?v=it5kN-UgXjI i Dead Can Dance https://www.youtube.com/watch?v=3GQuaf-_ErE. Poza tym, że Deads grają tylko fragment chorału, to są dokładnie te same muzyczne światy (choć oczywiście najzupełniej różne intepretacje).

    OdpowiedzUsuń
  10. Myślę, że gdyby Emerson zagrał swój utwór np. na syntezatorze albo dodał automat perkusyjny, to już byłaby to inna forma niż koncert fortepianowy.

    Ale dzięki za przedstawienie takiego punktu widzenia. Wezmę to pod uwagę podczas recenzowania "Aion".

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeśli zagrałby na syntezatorze, zachowując tę samą formę i podobny zapis nutowy w partiach instrumentu solowego oraz orkiestry (swoją drogą myślę, że efekt byłby nieco ciekawszy!), to ciągle lepszym punktem odniesienia byłyby porównania np.do Koncertu na orkiestrę i fale Martenota Joliveta czy Koncertu na theremin i orkiestrę kameralną Kalevi Aho. Nie chodzi o poziom kompozytorsko-wykonawczy tylko o strukturę i charakter utworu. Natomiast jeśli partie solowe w koncercie wykonywałby cały zespół, z bębnami Palmera, nie zapisywanymi w partyturach partiami solowymi, no to oczywiście byłby to już tzw, crossover.

    Co do muzyki dawnej; to ciekawe są wykonania starożytnej muzyki greckiej - niewiarygodnie różniące się między sobą i wszystkie jakby uprawnione, bo brak ściśle zdefiowanego kanonu. Weźmy Gardzienice, Halarisa i Atrium Musicae de Madrid. Trzy najzupłeniej różne wizje! Ba, nawet sam Halaris miał rozmaite podejście do muzyki greckiej i bizantyjskiej; na początku było onno bardziej powiązane folkiem a nawet psychodelią (i przez to zadziwiająco podobne do późniejszych poszukiwań Dead Can Dance), później zmienił podejście na bardziej rygorystyczne, choć ciągle musiał to robić w dużej mierze intuicyjnie (np. budując instrumenty na podstawie bardzo skąpych przekazów). Jeśli pianista zmieni tempo, metrum i tonację w Balladzie g-moll Chopina, to po prostu nie będzie to klasyczne wykonanie (choć może być znakomite). W muzyce starożytnej i średniowiecznej jest o wiele większa swoboda intepretacji.

    OdpowiedzUsuń
  12. Panie Pawle, bardzo się cieszę, że recenzuje Pan twórczość DCD. Tak, jak komentujący wyżej czekam na recenzje "Aion" czy "Within the Realm of Dying Sun", ale muszę przyznać, że mnie, jako fana tego zespołu najbardziej ciekawią pańskie odczucia odnośnie "Into the Labirynth". Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)

[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)