[Recenzja] Dead Can Dance - "Within the Realm of a Dying Sun" (1987)



Rzadko kiedy opinie krytyków i słuchaczy są tak zgodne, jak w przypadku kwestii najlepszego albumu Dead Can Dance. Powszechnie uznaje się za niego trzeci w dyskografii "Within the Realm of a Dying Sun". To tutaj Brendan Perry i Lisa Gerrard doprowadzili swój styl do perfekcji, nadając mu w pełni dojrzałą formę. Na tym wydawnictwie muzyka zyskała już w pełni indywidualny charakter, całkowicie odchodząc od typowo rockowych rozwiązań w kwestii brzmienia czy rytmiki. To także pierwsze tak kompletne dzieło grupy, na którym nawet okładka stanowi nierozerwalny element całości, idealnie oddając klimat muzyki. Warstwa graficzna, wbrew panującym w wytwórni 4AD zasadom, nie została narzucona z góry. Perry chciał mieć całkowitą kontrolę nad zespołem oraz artystyczną spójnością jego wydawnictw, dlatego przeforsował swój pomysł. Widoczne na okładce zdjęcie zostało wykonane przez Bernarda Oudina na paryskim cmentarzu Père-Lachaise. Przedstawia fragment XIX-wiecznego grobowca oraz znajdującą się przy nim rzeźbę.

Muzykę zawartą na "Within the Realm of a Dying Sun" można opisać podobnie, jak okładkę. Jest spowita mrokiem, monumentalna i nieco patetyczna, przepełniona wręcz religijnym uniesieniem. Ma też w sobie wiele z minionych epok, wyraźnie odwołuje się do muzyki średniowiecznej lub renesansowej, choć także do tradycji pozaeuropejskich. Album dzieli się na dwie części, odpowiadające stronom płyty winylowej. Pierwsza zdominowana została przez Perry'ego, który pełni na niej rolę głównego wokalisty. W nastrój całości znakomicie wprowadza już "Anywhere Out of the World", zdominowany przez zimne dźwięki syntezatorów, po części wykorzystane do imitacji kościelnych dzwonów i chórów. Klawiszowe brzmienia świetnie dopełnia wyrazista, ale jakby odrealniona partia wokalna. Instrumentalny "Windfall", wzbogacony brzmieniami oboju i smyczków, przynosi dla odmiany nieco pogodniejszą, choć wciąż chłodną atmosferę. To jednak jedyny taki utwór. W "In the Wake of Adversity" i "Xavier" wszystko wraca do normy - znów robi się ponuro, ale też mistycznie i dostojnie. Inaczej, niż w otwieraczu, śpiew Perry'ego wypada w tych utworach bardziej emocjonalnie, co chyba jeszcze lepiej koresponduje z tą muzyką. W tym ostatnim dźwiękom syntezatorów ponownie towarzyszą partie tradycyjnych instrumentów, nadające brzmieniu potęgi.

Druga strona prezentuje się chyba jeszcze wspanialej. Do głosu dochodzi Gerrard, której niesamowite wokalizy wzbogaciły każdy z tych czterech utworów, doskonale wpasowując się w ich klimat. Wokalistka celowo zrezygnowała z tradycyjnych tekstów, zastępując je wymyślonymi słowami, twierdząc, że to muzyka powinna poruszać słuchacza, a nie słowa. Zgadzam się z tym całkowicie. Instrumentalnie też jest świetnie. "Dawn of the Iconoclast" to właściwie dwuminutowy wstęp, z potężną orkiestracją, stanowiący wprowadzenie do bardziej rozbudowanego "Cantara". Słychać tu nawiązania do muzyki bliskowchodniej, a pojawiające się pod dwóch minutach perkusjonalia Petera Ulricha (niegdyś pełnoprawnego członka zespołu) nadają niemalże rytualnego charakteru. To najbardziej intensywny fragment albumu, będący też być może jego szczytowym momentem. Trudno stwierdzić to z przekonaniem, zwłaszcza że tuż po nim rozbrzmiewają dwie kolejne niesamowite pieśni. "Summoning of the Muse" chyba najlepiej pokazuje umiejętności Lisy, a jej partiom towarzyszą głównie dźwięki dzwonów, smyczków i trąb, zapewniające monumentalny akompaniament. Duetowi udało się tu jednak nie popaść w przesadną pretensjonalność. Finałowa "Persephone (The Gathering of Flowers)" to doskonałe podsumowanie całego albumu, w którym nie brakuje potężnych orkiestracji, syntezatorowego chłodu, etnicznych nawiązań oraz interesujących partii wokalnych, a wszystko to spaja się w spójną, przemyślaną całość.

"Within the Realm of a Dying Sun" to jedna z największych muzycznych pereł swojej dekady. Trzeci album Dead Can Dance uświadamia, jak bardzo mylą się ci, którzy twierdzą, że w latach 80. ubiegłego wieku nie powstawała interesująca, ambitna muzyka. Zespół stworzył całkiem oryginalną stylistykę, która właśnie na tym albumie przybrała najbardziej dojrzałą, dopracowaną i intrygującą formę. Nigdy wcześniej, ani później, duet nie zbliżył się do tego poziomu.

Ocena: 10/10



Dead Can Dance - "Within the Realm of a Dying Sun" (1987)

1. Anywhere Out of the World; 2. Windfall; 3. In the Wake of Adversity; 4. Xavier; 5. Dawn of the Iconoclast; 6. Cantara; 7. Summoning of the Muse; 8. Persephone (The Gathering of Flowers)

Skład: Brendan Perry - wokal (1,3,4), instrumenty; Lisa Gerrard - wokal (5-8), instrumenty
Gościnnie: Ruth Watson - obój; Mark Gerrard - trąbka; Richard Avison - puzon; John Singleton - puzon; Andrew Claxton - puzon basowy, tuba; Alison Harling - skrzypce; Emlyn Singleton - skrzypce; Piero Gasparini - altówka; Gus Ferguson - wiolonczela; Tony Gamage - wiolonczela; Peter Ulrich - instr. perkusyjne
Producent: Brendan Perry, Lisa Gerrard i John A. Rivers


Komentarze

  1. Nie spodziewałem się od ciebie maksymalnej oceny, a raczej 9 przy tym wydawnictwie. W najbliższym czasie postaram się przesłuchać
    Pierwszy album bardzo mi się spodobał, ale brzmiał w niektórych momentach jak cover band Joy Division. Muzyka obecna na tym albumie jest chyba zupełnie inna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klimatem jest zbliżona, ale brzmienie ma całkiem inne. Zespół praktycznie zrezygnował ze stosowania gitar i perkusji.

      Usuń
  2. Szkoda, że już tu spojlerujesz że oceny kolejnych albumów będą niższe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielki mi spoiler, jak z reguły ten album ma najwyższe noty z dorobku DCD, a moje oceny są widoczne na RYM-ie.

      Usuń
  3. Dobra recenzja, ale właśnie zabrakło paru słów o tekstach Perry'ego z pierwszej strony. Są bardzo ciekawe - operują w bogaty i nieszablonowy sposób chrześcijańską symboliką oraz (Xavier i „In the Wake of Adversity”) są adresowane do kobiet. To jest zupełnie niecodzienna rzecz, żeby tekst, w którym podmiotem lirycznym jest mężczyzna odnosił się do kobiety i nie miał erotycznego/miłosnego charakteru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za ciekawe uzupełnienie. Ja, za radą Lisy, dałem się ponieść samej muzyce, traktując także wokal Perry'ego jako jeden z instrumentów.

      Usuń
  4. Utwory śpiewane przez Brendana są z reguły mniej interesujące (bardziej konwencjonalne). Ale akurat Within a Realm jest wyjątkiem. Dlatego jest to najlepsza płyta Deads - bo na Serpents Egg i Aion utwory śpiewane przez Lisę są równie fascynujące (pomijam instrumentale, bo to nigdy nie wychodziło Deads zbyt dobrze i nawet Windfall na Realm jest stosunkowo najsłabszy)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, iż utwory śpiewane przez Brendana są mniej interesujące. Ba, jak dla mnie Anywhere Out Of The World z recenzowanego wyżej albumu i Severance z The Serpents Egg to najlepsze utwory w całej twórczości DCD. Nie do końca zgadzam się ponadto z autorem recenzji, iż grupie nie udało się zbliżyć już artystycznie do poziomu z "Within...". W moim odczuciu na The Serpents Egg było blisko (m.in. kapitalne Host Of Seraphin, Severance czy Ulyssess).

      Usuń
  5. Kurcze, nie wiem. Zachęcony recenzją przesłuchałem ten album i, podobnie jak Spleen and Ideal jakieś 2 lata temu, nie za bardzo przekonał mnie on do siebie. Słyszę, że jest to dobra muzyka, jednak nie do końca czerpię z niej przyjemność. W trakcie odsłuchu sporo myślałem o na pewno zainspirowanym przez Dead Can Dance albumie "Na rekakh Vavilonskih". Mam wrażenie, że oba próbują osiągnąć nieco podobny efekt, jednak dzieło Macedończyków bardziej do mnie przemawia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, właśnie przesłuchałem ten album "Na rekakh Vavilonskih". Tylko czy Ci chodzi o album zespołu Anastasia, czy zespołu Aporea? Czy to ten sam zespół, i ta sama płyta?

      Usuń
    2. Zespół Aporea. Anastasia w dużej mierze kontynuuje pierwotny zamysł Aporei (za muzyką tych zespołów w dużej mierze stoi ta sama osoba - Goran Trajkoski), ale to nieco inne zjawisko. Apokrifna Realnost miało bardziej charakter kolektywu artystycznego, który działał w współpracy z jakąś cerkwią. Tutaj możesz więcej o tym poczytać, fascynująca sprawa: https://ahogonsindustrialguide.blogspot.com/2009/06/aporea-1988-na-rekah-vavilonskih-mcnot.html

      Usuń
    3. Poczytałem trochę o tym zespole wczoraj, jak i dzisiaj. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem, najpierw zespół nazywał się Aporea lub Apokrifna Realnost, później zmieniła nazwę na Anastasia, i wydali album "Na rekakh Vavilonskih" pod nazwą Aporea w 1988 roku, z taką okładką:
      https://i1.sndcdn.com/artworks-000315504270-dhfsc8-t500x500.jpg
      Natomiast jako Anastasia w 1990 roku wydali album pod taką samą nazwą, ale z taką okładką:
      https://i.ytimg.com/vi/MZH6pbVGqDo/maxresdefault.jpg

      Usuń
    4. Sorry Pawle za offtop, ale myślę, że warto posłuchać tych zespołów wymienionych przeze mnie i kolegę Harrisa, więc wybacz ;)

      Usuń
    5. Słuchałem jakiś czas temu albumu Aporea z 1988, ale nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jak na was. Myślę, że DCD porwał mnie bardziej dlatego, że przeniósł ten mistycyzm muzyki sakralnej - w tym przypadku wywodzącej się z różnych kultur - na grunt nowofalowej muzyki lat 80., tworząc coś unikalnego, a zarazem bardziej uniwersalnego.

      Usuń
  6. I ostatnie zdanie to powód by już dalej ich nie recenzować? 3 miesiące bez DCD to zbyt dużo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2 miesiące, bo recenzje DCD są publikowane 22. dnia miesiąca, na przemian z Cocteau Twins.

      Usuń
  7. Z albumem związana jest pewna ciekawostka. Powstał bowiem monumentalny utwór od nazwy którego pochodzi tytuł albumu Within the Realm of a Dying Sun. Według słów Brendana utwór był bodajże pierwszym wspólnie śpiewanym utworem w historii DCD. Niestety ponoć nie było zgodności członkami zespołu co do jego ostatecznej stylistyki i utwór w wersji demo ostatecznie został odrzucony. Szkoda, że żadne kompilacyjne wydawnictwo DCD nie zawiera tego utworu, bo byłaby to z pewnością gratka dla fanów. Jedyny oficjalnie wydany odrzut z "Within..." to The Protagonist" zawarty na składance 4AD Lonely Is an Eyesore.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)