Posty

Wyświetlam posty z etykietą cocteau twins

[Recenzja] Cocteau Twins - "Heaven or Las Vegas" (1990)

Obraz
Artystyczny szczyt muzycy Cocteau Twins osiągnęli na albumie "Treasure", a "Heaven or Las Vegas" to ich szczyt komercyjny. Zawarta tu muzyka faktycznie jest nieco bardziej zachowawcza, wypolerowana brzmieniowo, niemal pozbawiona tego tajemniczego nastroju, a zamiast tego zdecydowanie rozrywkowa, po prostu popowa. Tym razem melodyczna wyrazistość ma pierwszeństwo nad klimatem, który nie jest tu już tak imponujący, choć wciąż obok brzmienia oraz wspaniałego wokalu Elizabeth Fraser pozostaje największym atutem zespołu. Warto od razu podkreślić, że mimo tego przesunięcia akcentów - w niekoniecznie pożądanym kierunku - zespół stworzył kolejny świetny album. Wyraźnie inny od "Treasure", ale trudno traktować to jako zarzut, bo jednak nagranie dwóch tak dobrych płyt, z których każda ma kompletnie inny charakter, to sztuka, która nie udaje się zbyt często. Warto dokonać jeszcze jednego porównania: o ile dzieło z roku 1984 jest bardziej oryginalne i niepowtarzalne,

[Recenzja] Cocteau Twins - "Blue Bell Knoll" (1988)

Obraz
Chociaż twórczość Cocteau Twins z lat 80. nie wydaje się bardzo zróżnicowana, każdy z wydanych w tym czasie zespół albumów ma swój własny charakter. Pierwsze płyty, "Garlands" i "Head Over Heels", były jeszcze mocno zakorzenione w post-punku; na debiucie o mocno gotyckim  odcieniu, na jego następcy postawiono natomiast na brudniejsze brzmienie. Jednocześnie już te albumy antycypowały estetykę ethereal wave, która w pełni i w najbardziej doskonałej formie zaistniała na "Treasure". "Victorialand" przyniósł zwrot ku zimniejszym brzmieniom oraz stylistyce ambient-popu, a fascynacja samym ambientem znalazła ujście przede wszystkim na nagranym wespół z Haroldem Buddem "The Moon and the Melodies". Począwszy od "Treasure" w twórczości grupy słychać też tropy prowadzące do dream popu, który to styl po raz pierwszy dominuje na "Blue Bell Knoll". Czytaj też:  [Recenzja] Cocteau Twins - "Treasure" (1984) To zarazem pie

[Recenzja] Harold Budd, Simon Raymonde, Robin Guthrie, Elizabeth Fraser - "The Moon and the Melodies" (1986)

Obraz
Najbardziej osobliwy album w dyskografii Cocteau Twins. Nazwa zespołu nie pada zresztą ani razu na okładce czy samej płycie. Są tylko nazwiska jego muzyków - Elizabeth Fraser, Robina Guthrie oraz wracającego po przerwie Simona Raymonde'a - a także amerykańskiego pianisty i kompozytora Harolda Budda, który występuje tu w równouprawnionej roli. Nie była to raczej współpraca, jaką dałoby się wcześniej przewidzieć. Właśnie do takiego wniosku doszli najwidoczniej twórcy programu, do którego mieli być zapraszani twórcy reprezentujący różne rodzaje muzyki, a następnie próbować coś wspólnie stworzyć. Amerykanin oraz szkocki zespół zgodzili się wziąć udział w tym przedsięwzięciu, a chociaż ostatecznie projekt nie wypalił i nie doszło do emisji żadnego odcinka, to czwórka muzyków postanowiła kontynuować współpracę już we własnym zakresie. Wbrew pozorom, wcale nie było im tak daleko do siebie. Zarówno Budd, jak i Cocteau Twins, opierali swoją muzykę na tradycyjnych instrumentach oraz elektron

[Recenzja] Cocteau Twins - "Victorialand" (1986)

Obraz
Po artystycznym szczycie, jakim okazał się album "Treasure", muzycy Cocteau Twins stanęli przed trudną decyzją. Do wyboru mieli kontynuację tamtego kierunku, albo kolejny zwrot stylistyczny. Postawili na tę drugą opcję, choć pomógł w tym pewien zbieg okoliczności. Kiedy nadszedł czas, by wejść do studia, basista Simon Raymonde okazał się niedysponowany - całkowicie pochłonęły go prace nad "Filigree & Shadow", drugim albumem This Mortal Coil, projektu zrzeszającego muzyków związanych z wytwórnią 4AD. W rezultacie Elizabeth Fraser i Robin Guthrie nagrali płytę bez niego, niemalże całkiem rezygnując z rytmicznej podstawy, za to zapraszając do współpracy saksofonistę Richarda Thomasa. Efektem jest album o jeszcze bardziej subtelnej atmosferze, w zasadzie antycypujący takie stylistyki jak dream pop czy ambient pop. Tytuł "Victorialand" odnosi się do Ziemii Wiktorii, regionu Antarktydy, a wiele tytułów utworów zaczerpnięto z dokumentu BBC o obu biegunach. Zi

[Recenzja] Cocteau Twins - "Treasure" (1984)

Obraz
"Treasure", trzeci album Cocteau Twins, zgodnie ze swoim tytułem należy do największych muzycznych skarbów lat 80. To właśnie ta płyta przyniosła grupie powszechne uznanie wśród krytyków i pozostałych słuchaczy, osiągając przy tym niemały sukces komercyjny. Co ciekawe, sami twórcy nie podzielali tego entuzjazmu i zdarzało im się określać "Treasure" ich najsłabszym dziełem. Narzekali też na pośpiech, przez który całość jest rzekomo niedopracowana. Warto w tym miejscu dodać, że wydawca zespołu, Ivo Watts-Russell planował zaangażować Briana Eno i Daniela Lanoisa jako producentów. Eno uznał jednak, że zespół poradzi sobie bez niego i odmówił. Trudno powiedzieć, czy album na tej decyzji coś stracił, bo wbrew opinii muzyków wcale nie sprawia wrażenia nieukończonego. To tutaj zadebiutował najbardziej znany i zarazem ostateczny skład Cocteau Twins, z basistą Simonem Raymonde, który dołączył do współzałożycieli zespołu, Robina Guthrie i Elizabeth Fraser. Tu również styl grup

[Recenzja] Cocteau Twins ‎- "Head Over Heels" (1983)

Obraz
"Head Over Heels", drugi pełnowymiarowy album Cocteau Twins, może być postrzegany jako wydawnictwo przejściowe. Po pierwsze, w kwestii składu. Z zespołu odszedł już basista Will Heggie, ale jego miejsca jeszcze nie zajął Simon Raymonde. To pierwszy longplay grupy nagrany przez Elizabeth Fraser i Robina Guthrie w duecie. Po drugie, ważniejsze, ze względów stylistycznych. Wciąż słychać tu wyraźnie post-punkowe korzenie muzyków, ale w porównaniu z debiutanckim "Garlands" całość ma jeszcze bardziej eteryczny klimat, wyraźnie już zapowiadając dreampopowy kierunek z kultowego "Treasure". I może właśnie przez ten pośredni charakter "Head Over Heels" zdaje się pozostawiać trochę w cieniu późniejszych dzieł Cocteau Twins. A niesłusznie, bo w zasadzie już tutaj wszystkie charakterystyczne elementy stylu zespołu w pełni się wykrystalizowały, a lepszy efekt dały chyba tylko na kolejnym albumie. Jednocześnie, jest to dzieło jedyne w swoim rodzaju, właśnie prz

[Recenzja] Cocteau Twins - "Garlands" (1982)

Obraz
Trudno nie zauważyć pewnych paralel pomiędzy grupami Cocteau Twins i Dead Can Dance. Łączyła je nie tylko obecność w katalogu wytwórni 4AD, ale także dość zbliżona, przynajmniej początkowo, stylistyka. Później każdy z tych zespołów poszedł w nieco innym kierunku: Dead Can Dance w stronę neoclassical darkwave, a Cocteau Twins - dream popu. Oba były zresztą prekursorami wspominanych stylistyk. Zanim jednak wypracowały sobie własny pomysł na granie, wydały po jednym albumie dość wyraźnie różniącym się od późniejszych dokonań. Tak jak eponimiczny debiut Dead Can Dance, tak i "Garlands" czerpie przede wszystkim z post-punku i gothic rocka. Słychać tu wyraźne wpływy Joy Division czy Siouxsie and the Banshees (nawet okładka powstała z myślą o albumie "The Scream" tej drugiej grupy), jednak Cocteau Twins już na tym etapie trudno uznać za pozbawionego kreatywności epigona. Jedną z cech zespołu, na które od razu zwraca się uwagę, jest wyjątkowo ograniczone instrumentarium. Na