[Artykuł] Podsumowanie roku 2012



Koniec roku to czas podsumowań. Pod względem muzycznym rok 2012 był dość przeciętny. Ukazało się tylko kilka naprawdę interesujących albumów, których ledwo starczyło na zapełnienie poniższej listy. W międzyczasie pojawiło się też wiele rozczarowań, jak solowe albumy Steve'a Harrisa (Iron Maiden) i Slasha, albo debiutancki longplay Storm Corrosion - projektu Stevena Wilsona (Porcupine Tree) i Mikaela Åkerfelda (Opeth). Na szczęście było też kilka miłych niespodzianek, jak długo oczekiwany i zaskakująco udany powrót Soundgarden, zupełnie niespodziewane odrodzenie grupy Angel Witch, albo wydanie nowej koncertówki przez Led Zeppelin. Jak wysoko znalazły się ich płyty w moim kompletnie subiektywnym rankingu?


Najlepsze albumy 2012 roku (wersja 2012):


10. Black Country Communion - "Afterglow"

Trzeci album supergrupy, składającej się z wokalisty/basisty Glenna Hughesa (ex-Deep Purple i Black Sabbath), perkusisty Jasona Bonhama (syna Johna Bonhama z Led Zeppelin), klawiszowca Dereka Sheriniana (ex-Dream Theather) i młodego gitarzysty Joe Bonamassy. Muzycy po raz kolejny zaproponowali solidną porcję klasycznego hard rocka, choć poziomu poprzednich albumów nie udało im się osiągnąć.

9. Jon Lord - "Concerto for Group and Orchestra"

Studyjna wersja najważniejszej kompozycji Jona Lorda, łączącej rock z muzyką klasyczną, stworzonej już w 1969 roku, dotąd wykonywanej tylko na żywo. Nagrana ze świetnymi muzykami, jak Bruce Dickinson czy Joe Bonamassa. Niestety sam Lord premiery nie doczekał - zmarł dwa miesiące wcześniej.

8. Paradise Lost - "Tragic Idol"

W latach 90. zespół coraz bardziej łagodził swoją muzykę, aż do apogeum w postaci albumu "Host", utrzymanego w stylu Depeche Mode. Z kolei od tamtej pory znów nagrywa coraz cięższe płyty. Tegoroczny "Tragic Idol" pod względem ciężaru może się niemal równać z klasycznym "Icon". Niestety, utworów na miarę "Embers Fire" tutaj nie uświadczymy.

7. Angel Witch - "As Above, So Below"

Ponad ćwierć wieku trzeba było czekać na czwarty studyjny album legendy NWOBHM, chociaż połowa zamieszczonych tu utworów powstała jeszcze w pierwszej połowie lat 80. Album przynosi klimat i brzmienie z tamtych lat, co czyni go obowiązkową pozycją dla wielbicieli klasycznego heavy metalu.

6. Soulsavers - "The Light the Dead See"

To czwarty album producenckiego duetu Rich Machin / Ian Glover, a pierwszy nagrany z wokalistą Depeche Mode, Davem Gahanem. Mimo przygnębiającego nastroju całości, album od pierwszych sekund czaruje niepowtarzalnym pięknem, tak rzadko spotykanym we współczesnej muzyce.


5. Led Zeppelin - "Celebration Day"

Koncert Led Zeppelin z grudnia 2007 roku to jedno z największych muzycznych wydarzeń ostatniego dwudziestolecia. Po pięciu latach w końcu został wydany zapis tego występu. Fani grupy mogą mieć problem z przyzwyczajeniem się do nowych wersji klasycznych kompozycji grupy (a znalazła się tu większość z ich najważniejszych kawałków), ale być może przypadną do gustu nowym pokoleniom wielbicieli rocka.


4. Rush - "Clockwork Angels"

Chociaż Rush już dawno przestał być zespołem progresywnym w dosłownym tego słowa znaczeniu, to obok ich kolejnych propozycji nie można przejść obojętnie. Wyczekiwany od pięciu lat najnowszy longplay to sentymentalna podróż przez wszystko, co najlepsze w ich 40-letniej działalności.


3. Testament - "Dark Roots of Earth"

Thrash metal w ciągu ostatnich lat znów rośnie w siłę. W zeszłym roku wyjątkowo udanym albumem zaskoczył Megadeth, a w obecnym równie udany longplay wypuścił Testament. Zespół wciąż gra tu bardzo ciężko, ale wróciły wyraziste melodie, nieobecne w ich twórczości od niemal dwóch dekad. Metalowy album roku.

2. Soundgarden - "King Animal"

Zaskakująco udany powrót po 16 latach przerwy. Zresztą album brzmi tak, jakby żadnej przerwy nie było; jednak mimo nawiązań do dawnych dokonań grupy, wnosi także nowe elementy do jej twórczości. Oczywiście nie ma tu hitu na miarę "Black Hole Sun", ale wszyscy miłośnicy grunge'u powinni być zachwyceni tym materiałem.


1. Witchcraft - "Legend"

Zrezygnowali z brzmienia retro, charakteryzującego ich dotychczasową twórczość, jednak szacunek do tradycji ciężkiego grania pozostał i mimo nowocześniejszej produkcji, zamieszczone tu utwory spokojnie mogłyby powstać 40 lat temu. Wówczas zespół miałby status legendy równy np. Black Sabbath.


 
Rozczarowania (wersja 2012):

  • Slash featuring Myles Kennedy and The Conspirators - "Apocalyptic Love"
  • Steve Harris - "British Lion"
  • Storm Corrosion - "Storm Corrosion"




Dodano: grudzień 2022 r.

Podsumowanie roku 2012


Z okazji 10-lecia powyższego podsumowania postanowiłem przygotować nową, aktualną listę. Dlaczego wybór płyt tak bardzo różni się od oryginalnego? Dekadę temu byłem słuchaczem mainstreamowego rocka, niechętnie i rzadko sięgającym po inną muzykę. A nawet jeśli podobało mi się coś spoza tego gatunku, to pomijałem to ze względu na za mało gitarowe brzmienie - taki los spotkał album Dead Can Dance, który był uwzględniony we wczesnym szkicu mojego podsumowania. 2012 może i nie był nie wiadomo jak dobry pod względem muzycznym - nawet na tle swojej dekady - jednak słuchacze poszukujący poza głównym nurtem i nie ograniczający się tylko do rocka, takich powodów do narzekań nie mieli. Ukazało się wiele świetnych płyt z muzyką elektroniczną, jazzowych, hip-hopowych czy artpopowych, ale też trochę wcale nie najgorszego rocka. W oryginalnym wstępie wspominam, że z trudem znalazłem dziesięć płyt na listę. To wyjaśnia, dlaczego wrzuciłem na nią zarejestrowaną pięć lat wcześniej koncertówkę Led Zeppelin czy nowe nagranie kompozycji Jona Lorda sprzed ponad czterech dekad. Tym razem udało się dojść do dwudziestu pięciu tytułów, powtarzając tylko jeden z wcześniejszych wyborów; kilka innych powraca jako rozczarowania.


Najlepsze albumy 2012 roku (wersja 2022):


25. Death Grips - "No Love Deep Web"
24. Death Grips - "The Money Store"

We współczesnym hip-hopie najbardziej lubię to, że - w przeciwieństwie do początków gatunku - często słychać w nim prawdziwą inwencję, polegającą na pomysłowym łączeniu sampli, zamiast prostego podkładu, opartego nawet na jednym starym utworze. Death Grips, podobnie jak np. Dälek, idą o krok dalej, dokonując kompletnej dekonstrukcji sampli, dzięki czemu nie można zarzucić im żerowania na dokonaniach innych twórców. Oba albumy DG z 2012 roku prezentują zbliżony poziom. Podoba mi się ta agresywna, nieco niepokojąca warstwa instrumentalna, ale rapsy mogłyby być lepsze.

23. Fire! with Oren Ambarchi - "In the Mouth - A Hand"

Jednym z wykonawców, którzy najbardziej kojarzą mi się z dekadą 2012-22, jest niewątpliwie grupa Fire! (także w bigbandowym wariancie Fire! Orchestra). Ten album, nagrany przez szwedzkie trio z australijskim gitarzystą Orenem Ambarachim, to siedemdziesiąt minut intensywnych improwizacji na pograniczu free jazzu, jazz-rocka, noise rocka oraz psychodelii. Wyczyny muzyków imponują, ale brakuje tu czegoś na tyle charakterystycznego, bym chciał do tego materiału wracać.

22. Elephant9 & Reine Fiske - "Atlantis"

Godzina świetnych improwizacji na pograniczu jazz-rocka i psychodelii, a nawet z odrobiną folku, z bardzo przyjemnym, klasycznym brzmieniem organów i gitar, ale do zachwytu zabrakło mi wyrazistych tematów - dokładnie ten sam problem, co z albumem Fire!, choć tutaj mam trochę więcej satysfakcji podczas słuchania.

21. Thinking Plague - "Decline and Fall"

Grupa nieczęsto wydaje nową muzykę, więc już tego względu warto odnotować ten album. Drugim powodem jest niesamowita wirtuozeria instrumentalistów. Jednak jak na muzykę określaną przez niektórych avant-progiem, jest to granie zdecydowanie za mało postępowe, kopiujące rozwiązania z wcześniejszych wydawnictw zespołu, które z kolei silnie wzorowały się na dokonaniach Art Bears, Henry Cow, Univers Zero, Franka Zappy i podobnych im twórców.

20. Om - "Advantic Songs"

Pierwsze albumy duetu brzmiały jak stonerowa wariacja na temat "Set the Control for the Heart of the Sun" Pink Floyd. Od tamtej pory zespół ciekawie się rozwinął, poszerzając inspirację o muzykę z bliższego i dalszego Wschodu, a także wzbogacając brzmienie o mniej lub bardziej egzotyczne instrumenty.

19. Soulsavers - "The Light the Dead See"

Ten album, jako jedyny z pierwotnej dychy, wciąż zasługuje moim zdaniem na uwagę. A to za sprawą sugestywnie gorzkiego klimatu, z pewnością nie najgorszych kompozycji i aranżacji, czy w końcu przejmującego śpiewu Dave'a Gahana, który już nigdy potem nie zaśpiewał równie dobrze.

18. Mount Eerie - "Clear Moon"

Jedna z najładniejszych płyt roku, utrzymana gdzieś na pograniczu folku i ambientu. Szkoda tylko, że nie wszystkie utwory są tutaj tak wyraziste i wciągające jak otwieracz.

17. Niechęć - "Śmierć w miękkim futerku"

Niby jazz, ale tak naprawdę niewiele tu tego jazzu - głównie w partiach saksofonu i czasem melodyce (kłania się tu przede wszystkim "Prozak"), pomijając oczywiście dość swobodne kompozycje, będące wariacjami na temat. Jest za to odrobina czystego dubu w "Relaks Dub", a najwięcej jednak gitarowego rocka, takiego nawet z okolic King Crimson.

16. Innercity Ensemble - "Katahdin"

Efekt trzydniowych improwizacji, w których udział wzięło kilku spośród czołowych przedstawicieli krajowego niezalu. Powstała muzyka o drone'owym charakterze, stylistycznie utrzymana gzieś na pograniczu folku oraz jazzu.

15. Dead Can Dance - "Anastasis"

Powroty weteranów zwykle okazują się zupełnie niepotrzebne. To jest wyjątek. Brendan Perry i Lisa Gerrard wrócili z płytą, która nie przynosi im wstydu, a wręcz stanowi jeden z mocniejszych punktów dyskografii. Znakomicie udało się tu odtworzyć ten mistyczny nastrój klasycznych albumów duetu.

14. Neil Young - "Psychedelic Pill"

Potężna dawka muzyki, z dwoma nagraniami przekraczającymi kwadrans i jednym trwającym samodzielnie blisko pół godziny. To Young w bardzo jamowym wydaniu, przywołującym klimat późnych lat 60., granie w gęstych oparach psychodelików. Te najdłuższe nagrania przywodzą na myśl skojarzenia z Grateful Dead czy Quicksilver Messenger Service, ale ten retro klimat udaje się świetnie oddać także w krótszych kawałkach. Bardzo dobra rzecz, jak na dinozaura.

13. Beach House - "Bloom"

Tak w 2012 roku brzmiał około-rockowy (a dokładniej: dream-popowy), niedziaderski mainstream. Pierwsze cztery utwory, z "Other People" na czele, to doskonale napisane przeboje, ale dalej też udaje się utrzymać przyzwoity poziom.

12. Anna von Hausswolff - "Ceremony"

Wyobraźcie sobie album, na którym Kate Bush zamienia pianino na kościelne organy i udaje się w rejony bliskie mistycznego nastroju Dead Can Dance. Albo po prostu odpalcie drugi longplay córki szwedzkiego kompozytora CM von Hausswolffa. Wyjdzie na to samo.

11. Vladislav Delay - "Kuopio"

Bardzo abstrakcyjna elektronika, oparta przede wszystkich na masywnych, agresywnych rytmach, które jednak pokazują jednocześnie niezwykłą wyobraźnię fińskiego producenta, Sasu Ripattiego, lepiej znanego pod pseudonimem Vladislav Delay.

10. Kendrick Lamar - "good kid, m.A.A.d city"

Na trzy lata przed swoim opus magnum, "To Pimp a Butterfly", Lamar zaproponował album niemal równie udany. Chociaż całość trwa blisko 70 minut, to poszczególne utwory mają odpowiedni flow - także muzycznie - dzięki czemu bardzo przyjemnie ten czas mija.

9. Actress - "R.I.P."

Trzeci album Darrena J. Cunninghama pod szyldem Actress zawiera blisko godzinę dość abstrakcyjnej, nowoczesnej elektroniki. Pomimo tego, że rytm zostaje często zepchnięty na dalszy plan, całość bardzo przyjemnie buja, natomiast spod zniekształconych, gliczowych brzmień nieraz przebija się melodia.

8. El-P - "Cancer 4 Cure"

Jaime Meline, czyli El-P, na swoim trzecim pełnowymiarowym autorskim albumie proponuje muzykę wykraczającą poza to, co stereotypowo kojarzy się z hip-hopem. Warstwa muzyczna to mieszanka  charakterystycznych dla tego stylu beatów, różnych form muzyki elektronicznej, rocka i czego popadnie, połączonych w bardzo zwartą, spójną masę. Towarzyszy temu świetny flow lidera oraz liczne gościnne występy.

7. Goat - "World Music"

Debiut anonimowego składu ze Szwecji. Bardzo fajna, pełna życia, rytualistyczna, pogańska retro-psychodelia (bez smęcenia w stylu Storm Corrosion), zahaczająca z jednej strony o hard rock, z drugiej o afrobeat, co stanowi całkiem chyba unikalną mieszankę.

6. Flying Lotus - "Until the Quiet Comes"

Prywatnie bratanek Alice Coltrane, a zawodowo jeden z najlepszych producentów IDM-u. Ten album to szesnaście utworów i tylko trzy kwadranse muzyki, dlatego trzeba się przyzwyczaić do kolażowego charakteru całości, bo całość pęka od pomysłowych rozwiązań i kreatywnego wykorzystania świetnie dobranych sampli, m.in. z jazzowych klasyków.

5. Magma - "Félicité Thösz"

Jeden z najciekawszych przedstawicieli rocka progresywnego, twórca stylistyki zeuhl, po czterdziestu latach kariery wciąż prezentuje bardzo wysoką formę. Album z 2012 roku pokazuje nieco subtelniejsze oblicze Francuzów, kładąc większy nacisk na melodie oraz kunsztowne aranżacje, zwłaszcza partii wokalnych.

4. Loscil - "Sketches From New Brighton"

Jedna z najładniejszych, a może tak po prostu najładniejsza płyta roku. Scott Morgan, czyli Loscil, proponuje tu charakterystyczne dla siebie ambientowe pejzaże o chłodnym nastroju, w których nie brakuje jednak czynnika ludzkiego w postaci wyraźnie słyszalnych partii tradycyjnych instrumentów.

3. Andy Stott - "Luxury Problems"

Doskonały przykład współczesnej elektroniki, gdzie samplowane dźwięki ulegają kompletnej dekonstrukcji. U Stotta dochodzi do tego specyficzne spowolnienie, podkreślające hipnotyczny charakter muzyki, a także żeńskie partie wokalne o eterycznym nastroju - częściowo samplowane, częściowo oryginalne, w wykonaniu Alison Skidmore - dzięki którym ta płyta, przynajmniej momentami, brzmi zaskakująco przystępnie.

2. Julia Holter - "Ekstasis"

W najbardziej eksperymentalnych momentach zawarta tu muzyka brzmi niemal jak uwspółcześniona, art-popowa, bardziej elektroniczna wersja rocka progresywnego (wielogłosowe partie wokalne lekko ocierają się o Gentle Giant), zaś w pozostałych otrzymujemy uroczy baroque pop lub nastrojowy ambient pop. Ten album Holter można postawić w jednym rzędzie z najlepszymi płytami Kate Bush czy Björk.

1. Burial - "Kindred"

Teoretycznie to tylko EPka, jednak w dzisiejszych czasach podział na albumy i mini-albumy kompletnie stracił sens. "Kindred" to pół godziny niesamowicie kreatywnej muzyki, w pełni wykorzystującej współczesną technologię, bez której tego typu dźwięki nie byłyby możliwe. A dzieje się tu więcej, niż na dowolnym albumie z oryginalnej dziesiątki, jeśli nie na wszystkich wziętych razem.


Rozczarowania (wersja 2022):

Nie jest to lista najgorszych płyt roku, ale tych, co do których miałem pewne oczekiwania, a tymczasem okazały się zbyt zachowawcze na listę rekomendowanych wydawnictw, a także albumy, które podobały mi się dekadę temu, lecz nie przetrwały próby czasu - nie powtarzam jednak wszystkich tytułów z oryginalnej listy, ponieważ niektórych kompletnie nie pamiętam i nie mam ochoty ich sobie odświeżać. Kolejność alfabetyczna.


King Gizzard & The Lizard Wizard - "12 Bar Bruise"

Bardzo przeciętny debiut zespołu, który w ciągu dekady wyrósł na jedno z ciekawszych zjawisk współczesnego rocka. Ciekawe, jak odmiennie potoczyły się losy zaczynających w tym samym czasie KGLW i Goat. Ci drudzy od razu mieli na siebie ciekawy pomysł, jednak kolejne płyty ukazywały się rzadko i niewiele wnosiły. W przypadku Australijczyków okazało się natomiast, że potrafią - lepiej lub gorzej - grać chyba w każdym istniejącym stylu, przeważnie zachowując przy tym rozpoznawalność.

Light Coorporation - "Aliens From Planet Earth"

Po świetnej mieszance jazz-rocka i avant-proga z wydanego rok wcześniej debiutu "Rare Dialect" nie pozostało praktycznie śladu. Zamiast tego grupa zwróciła się w stronę bardzo standardowego dark jazzu, na dłuższą metę strasznie nużącego, a album trwa ponad godzinę.

Rush - "Clockwork Angles"

Rush, niegdyś naprawdę dobra kapela hardrockowa, to począwszy od połowy lat 80. jedno wielkie rozczarowanie. Tym razem pewną nadzieję dawały całkiem udane single, ale wyszło jak zwykle.

Soundgarden - "King Animal"

To był kiedyś całkiem dobry zespół, który w dodatku ogłosił zawieszenie działalności w momencie, gdy zaczął obniżać loty. Ten album to zupełnie niepotrzebny powrót po szesnastu latach przerwy.

Storm Corrosion - "Storm Corrosion"

Zdecydowanie najciekawsze w muzyce Stevena Wilsona (m.in. Porcupine Tree) i Mikaela Åkerfeldta (Opeth) są inspiracje. Na jedynej, jak dotąd, płycie wspólnego projektu Storm Corrosion zwrócili się w stronę kameralnego proga o folkowym, okultystyczno-pogańskim zabarwieniu. I o ile stylistycznie czy brzmieniowo jest to muzyka jak najbardziej godna pochwały, to jak zwykle zarżnęły ją rozwleczone ponad miarę kompozycje oraz anemiczne wykonanie, zwłaszcza wokale. Szkoda, bo potencjał pewien w tym był.

Swans - "The Seer"

To mogłaby być całkiem przyzwoita rzecz, gdyby albo porządnie ją skrócić z tych blisko dwóch godzin, albo wypełnić ten czas większą ilością treści. Przy takiej formie jest to wszystko zbyt jednostajne i myślę sobie, że Swans po prostu nie umieją w repetycje czy drony, które tutaj często wydają się nie służyć absolutnie niczemu.

Witchcraft - "Legend"

Poprzedni "The Alchemist" to jedna z fajniejszych płyt retro-rockowych, z kilkoma bardzo trafionymi pomysłami aranżacyjnymi. Tutaj jednak zespół - w znacznie zmienionym składzie - stawia na bardziej współczesne brzmienie i prostsze aranżacje, tracąc swoje atuty, jednocześnie wciąż grając w niemodnym, dinozaurowym stylu.



Komentarze

  1. Kurde, zazdroszczę Ci, bom nie jest na bieżąco ze słuchaniem. Fakty znam, dużo czytam, ale osłuchu zero, ejhm...

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tych dziesięciu płyt słyszałam tylko Soundgarden, ale pewnie dlatego, że obracam się w trochę innych kręgach muzycznych (chociaż też rock i metal) :) A druga płyta Slasha mi się całkiem podobała. Zapraszam na moje muzyczne podsumowanie roku 2012 na omuzycesubiektywnie.blogspot.com.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlatego, że akurat w tym artykule wspomniałeś o Swans, to zapytam pod nim: co sądzisz o tym zespole i dlaczego jego płyty oceniłeś niezbyt wysoko (że tak to delikatnie ujmę) na RYM? Jestem ciekaw tego, bo sam po prawdzie nie jestem w stanie na razie się przekonać do ich twórczości i przyznam, że poniekąd nie poczułem się sam, gdy zobaczyłem, że i Ty jakoś nie jesteś nimi zachwycony, bo na RYM - chociażby pod "Soundtracks for the Blind", na razie połowę tego albumu przesłuchałem - prawie same zachwyty widzę i się zastanawiam, czy po prostu jestem ignorantem nie doceniającym prawdziwej sztuki czy też w tym zespole rzeczywiście nie ma nic specjalnego i te zachwyty nad nimi są mocno przesadzone? Wiem, że to nie jest prosta muzyka w odbiorze, ale problem w tym, że ja lubię trudną muzykę, a ta od Swans mam wrażenie, że jest tworzona nieco na siłę; przynajmniej ja tak ją odbieram.
    I masz zamiar kiedyś zrecenzować płyty od tego zespołu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, bo kompletnie nie pamiętam żadnego albumu Swans. Za to bez trudu mogę sobie przypomnieć odczucia towarzyszące każdemu z nich, może poza tym z 2010 roku - było to dla mnie strasznie męczące. Też kompletnie nie rozumiem, o co chodzi z tą popularnością zespołu, bo ani to ładne, ani nie wydaje się szczególnie wartościowe pod względem artystycznym. Te wszystkie płyty są przede wszystkim o wiele za długie, przez co nawet jak trafia się tam coś ciekawszego, to ginie w natłoku zwyczajnie nudnych rzeczy. Postanowiłem sobie już nie sięgać po ich płyty, więc recenzji też nie planuję.

      Usuń
    2. Określenie "strasznie męczące" trochę gryzie mi się z ocenami jakie dostały albumy Swans z XX wieku - czyli 6/10, raz 7, a przecież są to już oceny pozytywne. Też nie jestem ich fanem, jednak moim zdaniem "Children of God" i "Soundtrack for the Blind" to jak najbardziej płyty godne polecenia, druga z nich ma naprawdę intrygujący, niepokojący klimat.

      Usuń
    3. Bo z drugiej strony nie ma na tych płytach nic z tego, czego w muzyce najbardziej nie lubię. Dlatego słuchanie ich było co prawda męczące, ale bez poczucia irytacji czy zażenowania. A to już jakiś plus.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)