[Recenzja] Rush - "Clockwork Angels" (2012)



Pierwsza zapowiedź tego albumu ukazała się już w czerwcu 2010 roku. Singiel z utworami "Caravan" i "BU2B" zaostrzył apetyt na więcej, bo trio już dawno nie nagrało tak dobrych kawałków (co najmniej od czasu "Test for Echo" z 1996 roku). Oba zwracają uwagę całkiem chwytliwymi melodiami, nie do końca oczywistymi strukturami, świetną pracą sekcji rytmicznej oraz może nie tak finezyjną, jak dawniej, ale solidną grą Alexa Lifesona. Jednak na pełen album przyszło jeszcze trochę poczekać. "Clockwork Angels" ukazał się równo dwa lata i tydzień później. Premierę poprzedził jeszcze jeden singiel, wydany w kwietniu "Headlong Flight". To była już zdecydowanie mniej udana zapowiedź. Za dużo tutaj topornego riffowania i prawie metalowego ciężaru, melodycznie jest niezbyt ciekawie, jedynie gra sekcji rytmicznej trzyma wysoki poziom. W wersji albumowej "Headlong Flight" jest nieco dłuższy, ale przez to bardziej męczący.

Niestety, album jako całość nie zachwyca. Nic dziwnego, że muzycy tak długo go nagrywali, bo wyraźnie nie udało im się wyjść z kompozytorskiego kryzysu, który dopadł ich jeszcze w latach 80. "Caravan" i "BU2B" to najwyraźniej przypadkowy przebłysk weny. Do ich poziomu zbliża się tylko energetyczny, chwytliwy "The Anarchist", który przywołuję odrobinę starego Rush z okresu, powiedzmy, "Pernament Waves". "Headlong Flight" od biedy można zaliczyć do bardziej udanych momentów longplaya - zresztą dałoby się uratować ten kawałek, gdyby Lifeson dał sobie spokój z metalowym napieprzaniem i wrócił do swojego charakterystycznego brzmienia z przełomu lat 70./80. A poza tym, jest tu bardzo nijako. Kolejne toporne, podmetalizowane kawałki ("Carnies", "Seven Cities of Gold") przeplatają się z miałkimi, poprockowymi piosenkami ("Halo Effect", "The Wreckers", "Wish Them Well"). Do tego dochodzą takie dziwactwa, jak chaotyczny, zmierzający donikąd utwór tytułowy, niepotrzebny przerywnik "BU2B2" i wyjątkowo smętna ballada "The Garden".

"Clockwork Angels" irytuje przede wszystkim zmarnowanym potencjałem. Longplay naprawdę posiada przebłyski, które czynią go najlepszym, obok "Test for Echo", albumem Rush po 1984 roku. Ale jednocześnie powtarza wiele błędów i wad innych wydawnictw grupy z tego okresu, jak np. za długi czas trwania (ponad godzina), niepasujące do tego zespołu metalowe naleciałości, czy nijakie, taśmowe kompozycje. Może czas pomyśleć w końcu o emeryturze?

Ocena: 5/10



Rush - "Clockwork Angels" (2012)

1. Caravan; 2. BU2B; 3. Clockwork Angels; 4. The Anarchist; 5. Carnies; 6. Halo Effect; 7. Seven Cities of Gold; 7. The Wreckers; 8. Headlong Flight; 9. BU2B2; 10. Wish Them Well; 11.The Garden

Skład: Geddy Lee - wokal, bass, syntezatory; Alex Lifeson - gitara, instr. klawiszowe; Neil Peart - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Jason Sniderman - pianino (11); David Campbell - aranżacja instr. smyczkowych
Producent: Nick Raskulinecz i Rush


Komentarze

  1. Album kompozycyjnie jest całkiem dobry. Niestety jakość dźwięku jest porażająco beznadziejna, nie da się go wysłuchać do końca. Nie rozumiem jak można przy dzisiejszej technice tak spieprzyć mastering? Szkoda bo płyta zawiera całkiem niezłe utwory, ale wysłuchanie go w całości jest katorgą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, właśnie przy dzisiejszej technice "spieprzenie" masteringu jest niemal standardem. Wychodzi się z założenia, że "im głośniej, tym lepiej" i nie zwraca uwagi na to, że przy okazji pozbawia się albumy dynamiki, a często wręcz zniekształca dźwięk. Dawniej muzyka brzmiała lepiej, oczywiście zdarzały się albumy ze źle zrobionym masteringiem, ale raczej należały one do rzadkości ;)

      Usuń
    2. Podpisuję się obiema rencami pod tą opinią...Jak w dzisiejszych czasach można TAK skopać produkcję..Płyty nie da się słuchać nawet jako plik 24 bitowy...Tu może nie chodzi o głośność , na płycie dramatycznie brak powietrza i przestrzeni , wszystko jest takie zamulone. Materiał domaga sie nowego mixu i masteringu...Szkoda bo płyta nie jest zła...

      Usuń
  2. Moim zdaniem najlepsza płyta Rush od wielu, wielu lat. Niezwykle świeża i pomysłowa.

    Jeśli chodzi o rock progresywny, nie sposób nie wspomnieć o brytyjskiej grupie Camel. To moje najnowsze odkrycie muzyczne i muszę stwierdzić, że płyty naprawdę są godne posłuchania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się ...Tylko koszmarnie zła produkcja wszystko psuje... Album został zmiksowany do odsłuchu w formie MP3xw samochodzie...

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)

[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)