Posty

[Recenzja] Portishead - "Dummy" (1994)

Obraz
Debiutancki album Portishead niewątpliwie należy do najsłynniejszych wydawnictw lat 90., ale też tych najbardziej kształtujących obraz tamtej dekady wśród słuchaczy. Największym wkładem "Dummy" w muzykę jest zapewne spopularyzowanie trip-hopu, bo samą stylistykę wymyśliła już dobre trzy lata wcześniej grupa Massive Attack. Trio Beth Gibbons, Geoffa Barrowa i Adriana Utleya wypracowało sobie jednak własny, wystarczająco wyrazisty i bardzo konsekwentny styl w ramach tej estetyki. Elementy zaczerpnięte z hip-hopu - masywne, jednostajne perkusyjne loopy, skrecze i sample - zestawiono tu z większą melodyjnością, wolnym, majestatycznym tempem oraz subtelnym, choć trochę mrocznym, nocnym klimatem, inspirowanym ścieżkami dźwiękowymi kina noir. Razem tworzy to hipnotyczny efekt, który jednak pewnie nie byłby tak sugestywny bez śpiewu Gibbons. To jej partie budują tu odpowiedni nastrój i skupiają uwagę na sobie, czasem kosztem warstwy instrumentalnej. Barwą głosu Beth trochę mi przypo

[Recenzja] Maanam - "Maanam" (1981)

Obraz
Cykl "Polskie ejtisy" #3 Pojawiły się już głosy, że w całym tym cyklu "Polskich ejtisów" chodzi o wzbudzanie kontrowersji i prowokowanie wielbicieli krajowego mainstreamu. A prawda jest taka, że wiele tych tzw. klasyków po prostu niedobrze się zestarzało. Zwłaszcza w konfrontacji z zachodnią muzyką, którą bezczelnie imitowano, korzystając z bardzo ograniczonego dostępu polskich słuchaczy do pierwowzorów. Nie zamierzam jednak w recenzjach z tej serii jedynie odbrązawiać albumów, których kult jest obecnie zupełnie irracjonalny. Istnieją też przecież wydawnictwa, które nieco lepiej znoszą próbę czasu i do niech należy choćby debiut Maanamu. Czytaj też:  [Recenzja] Lady Pank - "Lady Pank" (1983) Z dużym prawdopodobieństwem eponimiczny Maanam to pierwsza prawdziwie polska płyta nowofalowa. Wprawdzie kilka miesięcy wcześniej ukazał się "Helicopters" Porter Band - grupy założonej zresztą przez byłego muzyka Maanamu, Johna Portera - jednak ze względu na

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024

Obraz
Sporo różnorodnej muzyki ukaże się w marcu, ale tak się złożyło, że wszystkie najbardziej interesujące mnie tytuły to płyty stworzone przez kobiety: Julię Holter, Moor Mother,  Amirthę Kidambi oraz Alice Coltrane. To niepowtarzalna okazja, by zorganizować tu miesiąc kobiet , z recenzjami wyłącznie takich albumów, na których kluczową rolę odgrywa kobieta. Chociaź tego typu płyty regularnie opisuję, to nazbierało się też sporo zaległości. Co do premierowych wydawnictw niespełniających tego kryterium, to na  ewentualne recenzje będą musiały poczekać co najmniej do kwietnia. Chyba że załapią się do  Płyt tygodnia , które od teraz będą prezentowane w weekendy. Muzyczne premiery marca 2024 1 marca: Ben Frost - Scope Neglect Bruce Dickinson -  The Mandrake Project  Christian Wolff / Wendy Eisenberg [kompozytor: Morton Feldman / Christian Wolff] -  The Possibility of a New Work for Electric Guitar  Emile Parisien Quartet - Let Them Cook Horse Lords -  As It Happened: Horse Lords Live  Max Rich

[Recenzja] Fire! - "Testament" (2024)

Obraz
Płyta tygodnia 23.02-29.02 Jeśli można być czegoś pewnym w fonograficznym roku kalendarzowym, to nowego albumu - a przynajmniej koncertówki czy EPki - tria Fire! lub jego rozbudowanego wcielenia Fire! Orchestra. W zeszłym roku pod tym drugim szyldem ukazał się monumentalny "Echoes", w którego nagraniu uczestniczyło ponad czterdziestu muzyków. Tym razem skład został ograniczony do absolutnego minimum. Na płycie słychać wyłącznie barytonowy saks - i sporadyczne pokrzykiwania - Matsa Gustafssona, bas Johana Berthlinga oraz bębny Andreasa Werliina. Żadnej elektroniki, fletów czy grających na dodatkowych instrumentach gości, co dotąd było na płytach Fire! normą. Cały materiał zarejestrowano w trakcie dwóch dni, prosto na analogową taśmę, bez żadnych dogrywek i żmudnych miksów. Wszystko to zgodnie ze szkołą Steve'a Albiniego, w którego studiu i z którego pomocą album powstawał. Czytaj też:  [Recenzja] Fire! Orchestra - "Echoes" (2023) W takiej surowej wersji trio wypa

[Recenzja] Shuggie Otis - "Inspiration Information" (1974)

Obraz
Nie spieszył się Shuggie Otis z nagrywaniem swojego trzeciego albumu. Sesje na "Inspiration Information" zaczęły się już w 1971 roku, zapewne wkrótce po zakończeniu prac nad poprzednim "Freedom Flight". Skończyły się natomiast dopiero trzy lata póżniej, w roku wydania płyty. W latach 70. taka przerwa wydawnicza mogła dziwić, choć w kontekście późniejszego zniknięcia Otisa ze sceny - kolejny album wydał po ponad czterech dekadach - właściwie nie ma znaczenia. Przedłużające się nagrania nie wynikały bynajmniej z lenistwa, a raczej nadmiaru obowiązków, jakie wziął na siebie artysta, który samodzielnie napisał, zaaranżował i wyprodukował materiał, a do tego jeszcze wykonał wszystkie partie wokalne, gitarowe, klawiszowe oraz perkusyjne, korzystając z pomocy muzyków sesyjnych jedynie do wykonania raczej niespecjalnie wyeksponowanych partii dęciaków, smyczków i harfy. Czytaj też:  [Recenzja] Shuggie Otis - "Freedom Flight" (1971) "Inspiration Information&quo

[Recenzja] Can - "Live in Paris 1973" (2024)

Obraz
Trochę się już obawiałem, że seria archiwalnych koncertówek Can nie będzie kontynuowana. Na szczęście, pomimo zeszłorocznej przerwy, właśnie ukazała się czwarta jej odsłona. Tym razem sięgnięto jeszcze głębiej do szuflady, wybierając najstarszy jak dotąd materiał. "Live in Paris 1973" to zapis występu z 23 lutego '73 w słynnej paryskiej sali koncertowej L'Olympia. Był to jeden z ostatnich koncertów w tym najbardziej klasycznym kwintecie, z wokalistą Damo Suzukim. Premiera wydawnictwa zbiegła się zresztą w czasie z wieścią o śmierci tego muzyka. Z Can Suzuki nagrał trzy najsłynniejsze, najbardziej cenione albumy: "Tago Mago", "Ege Bamyasi" i "Future Days", po czym na wiele lat wycofał się z grania w związku ze wstąpieniem do Świadków Jehowy. W ostatnich latach, mimo walki z toczącą go od dekady chorobą nowotworową, był znów aktywny, koncertując z młodszymi grupami, jak black midi czy Spiritczualic Enhancement Center. Czytaj też:  [Recenzja

[Recenzja] Julia Holter - "Loud City Song" (2013)

Obraz
Dzięki "Ekstasis" o Julii Holter zrobiło się dość głośno w niezalu, a w efekcie pojawiła się możliwość nagrania kolejnej płyty dla nieco większej, choć wciąż niezależnej wytwórni Domino. W praktyce oznaczało to choćby przeniesienie się z własnej sypialni, gdzie dotąd powstawała większość nagrań artystki, do profesjonalnego studia nagraniowego. I zaangażowanie całej grupy sesyjnych muzyków, którzy znacząco wzbogacili brzmienie, wcześniej ograniczające się niemal wyłącznie do wokalu, instrumentów klawiszowych oraz automatu perkusyjnego.  "Loud City Song" to swego rodzaju album koncepcyjny, opowiadający o życiu w wielkim, głośnym mieście. Punktem wyjścia była kompozycja "Maxim's I", zainspirowana fragmentem musicalu "Gigi" - odrzut z "Ekstasis", który nie pasował tam tematycznie. To przyjemna, melodyjna piosenka o bogatej, nieco baroque-popowej aranżacji ze smyczkami i sekcją dętą, tworzących jednak dość subtelny, nocny nastrój. Kompoz

[Recenzja] Autechre - "Tri Repetae" (1995)

Obraz
Ze wszystkich brakujących tu recenzji tej zapewne brakowało najbardziej. Przynajmniej jeśli za kryterium mam brać własne oceny. "Tri Repetae" to nie tylko najwyżej oceniany przeze mnie album Autechre, ale tez ścisła czołówka wydawnictw swojej dekady. Trudno o lepszy początek nowego, nieregularnego cyklu recenzji, w którym zamierzam skupić się na ambitniejszej elektronice lat 90. i kolejnych. Szczególnie tej z nurtu IDM, inteligentnej muzyki tanecznej, co jest nazwą o tyle kuriozalną, że to raczej takie techno do słuchania w domu niż do robienia za tło na klubową imprezę. Przed "Tri Repetae" duet Seana Bootha i Roba Browna dorobił się kilku EPek oraz dwóch albumów, "Incunabula" i "Amber" - naprawdę udanych, niewątpliwie lepszych na początek ze względu na wiekszą przystępność, ale to na swoim trzecim longplayu Brytyjczycy zaprezentowali niezwykle oryginalne, całkowicie własne podejście do muzyki. Czytaj też:  [Recenzja] Autechre - "SIGN"

[Recenzja] Venom - "Black Metal" (1982)

Obraz
Cykl "Ciężkie poniedziałki" S02E04 Kiedy muzycy Venom wymyślili tytuł dla swojego drugiego albumu, "Black Metal", zapewne nawet nie myśleli o tym, że przyjmie się on jako nazwa całego muzycznego stylu. Inna sprawa, z choć brytyjskie trio było jedną z głównych inspiracji wszelkiej maści grup black-metalowych, to w zasadzie poza tą całą infantylną otoczką satanistyczną, nie ma z nimi wiele wspólnego. Estetycznie bliżej tu speed czy już nawet thrash metalu, na który Venom faktycznie miał duży wpływ w kwestiach stricte muzycznych. A podejmowane przez ówczesnych dziennikarzy próby wciśnięcia zespołu do Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu nie były wcale aż tak bardzo pozbawione sensu. Cała ta scena powstała przecież w odpowiedzi na wybuch popularności punk rocka, gdy okazało się, że do grania w zespole nie trzeba wcale specjalnych umiejętności ani środków finansowych na profesjonalne studio nagraniowe. Czytaj też:  [Recenzja] Diamond Head - "Lightning to the Nations

[Recenzja] Neil Young & Crazy Horse - "Rust Never Sleeps" / "Live Rust" (1979)

Obraz
Wydane w tym samym roku "Rust Never Sleeps" i "Live Rust" należą do najbardziej docenianych płyt Neila Younga, a jeśli sugerować się wyłącznie RYM-owymi statystykami - stanowią jego absolutne opus magnum . W przypadku tego drugiego sprawa jest prosta, to klasyczna koncertówka. Jak jednak zaklasyfikować "Rust Never Sleeps"? Niby to album studyjny, a jednak też koncertowy. No dobrze, dwa utwory faktycznie zarejestrowano w całości w studiu, gdzieś pomiędzy kawałkami, które trafiły na poprzednie wydawnictwo Younga, "Comes a Time". Resztę materiału skompilowano jednak z dwóch koncertów, z 26 maja oraz 19 października 1978 roku, dodając studyjne nakładki i eliminując - na ile było to możliwe przy ówczesnej technologii - odgłosy publiczności. Chociaż większość utworów z "Rust Never Sleeps" zarejestrowano podczas koncertów, wszystkie kompozycje dopiero tutaj miały swoją fonograficzną premierę. Young w tamtej dekadzie sporo komponował i nagrywa