[Recenzja] Fire! - "Testament" (2024)

Fire - Testament


Płyta tygodnia 23.02-29.02

Jeśli można być czegoś pewnym w fonograficznym roku kalendarzowym, to nowego albumu - a przynajmniej koncertówki czy EPki - tria Fire! lub jego rozbudowanego wcielenia Fire! Orchestra. W zeszłym roku pod tym drugim szyldem ukazał się monumentalny "Echoes", w którego nagraniu uczestniczyło ponad czterdziestu muzyków. Tym razem skład został ograniczony do absolutnego minimum. Na płycie słychać wyłącznie barytonowy saks - i sporadyczne pokrzykiwania - Matsa Gustafssona, bas Johana Berthlinga oraz bębny Andreasa Werliina. Żadnej elektroniki, fletów czy grających na dodatkowych instrumentach gości, co dotąd było na płytach Fire! normą. Cały materiał zarejestrowano w trakcie dwóch dni, prosto na analogową taśmę, bez żadnych dogrywek i żmudnych miksów. Wszystko to zgodnie ze szkołą Steve'a Albiniego, w którego studiu i z którego pomocą album powstawał.


W takiej surowej wersji trio wypada wcale nie mniej ekscytująco. Naprawdę świetny jest otwieracz "Work Song for a Scattered Past", w którym dosadny, nieśpieszny i na swój sposób chwytliwy groove sekcji rytmicznej stanowi podkład dla z początku melodyjnych, ale z czasem coraz bardziej agresywnych, przy czym porywających partii saksofonu. Muzycy na jeszcze większy ascetyzm stawiają w hipnotycznym "The Dark Inside of Cabbage", prowadzony linią basu złożoną z zaledwie dwóch dźwięków i jednostajną perkusją, którym towarzyszą tym razem bardziej oszczędne rzężenia barytonu. Wszystko to jednak zmierza do satysfakcjonującej kulminacji z drugiej połowy, kiedy utwór na chwilę nabiera większej intensywności.

Mając tak ograniczone możliwości, zespół stara się nieco zniuansować poszczególne utwory, aby nie brzmiały do siebie zbyt podobnie. I tak w "Four Ways of Dealing With One Way" zamiast jednostajnego, wyrazistego rytmu są kotłujące się bębny oraz wycofany bas, a partie saksofonu tym razem wypadają bardziej nastrojowo. Jedynie tempo pozostaje raczej wolne, a klimat - minorowy. W pierwszych minutach "Running Bison. Breathing Entity. Sleeping Reality." Gustafsson wciąż gra w subtelniejszy, bardziej melodyjny sposób, ale wraca wyrazisty groove. W dalszej części nie zabrakło wzrostu dynamiki i ostrzejszych, wręcz freejazzowych solówek na barytonie. W finałowym "One Testament. One Aim. One More to Go. Again." bardziej rozluźniona gra Werlina i Berthlinga łączy się z kolei z pełnymi emocji, coraz bardziej ekspresyjnymi, a póżniej wyciszonymi dźwiękami saksofonu.


Odkąd tylko poznałem Fire! (i Fire! Orchestrę) za sprawą albumu "The Hands" sprzed sześciu lat, zespół właściwie co roku wydaje albumy, które okazują się pewniakami do rocznego podsumowania. W przypadku "Testament" będzie najpewniej tak samo. To kolejny świetny album, na którym pomimo ograniczenia instrumentarium do absolutnego minimum, udało się zachować rozpoznawalność, a także - i to chyba najważniejsze - dowieźć naprawdę intrygujący oraz, na ile było to w takim składzie możliwe, zróżnicowany materiał.

Ocena: 8/10

Nominacja do płyt roku 2024



Fire! - "Testament" (2024)

1. Work Song for a Scattered Past; 2. The Dark Inside of Cabbage; 3. Four Ways of Dealing With One Way; 4. Running Bison. Breathing Entity. Sleeping Reality.; 5. One Testament. One Aim. One More to Go. Again.

Skład: Mats Gustafsson - saksofon barytonowy; Johan Berthling - gitara basowa; Andreas Werliin - perkusja
Producent: Fire!


Komentarze

  1. W pierwszej chwili sądziłem że Testament wydał nowy album i zdziwiłem się, że tak wysoka nota :-) A co do meritum, to czy twórczość grupy przypomina Morphine? Bo skład zdaje się że taki sam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogóle nie przypomina. Morphine grał popowe piosenki z nietypowym dla tej stylistyki instrumentatium, a Fire! gra instrumentalne improwizacje jazzowe, oparte o hipnotyczny groove. Rockowych słuchaczy może jednak zainteresować album "The Hands", bo momentami brzmi to prawie jak jakiś stoner metal

      Usuń
    2. No no Morphine grała pop ...ciekawe stwierdzenie nie powiem.

      Usuń
    3. Chyba raczej oczywiste stwierdzenie. Budowa kawałków Morphine jest przecież popowa - oparta na zwrotkach i refrenach - a nie jazzowa, gdzie jest temat i rozwijające go improwizacje. To, że aranżacje są stylizowane na jazz, to inna sprawa, ale zdecydowanie nie jest to jazz.

      Usuń
    4. Nie twierdzę że to jazz ale pop...na takiej zasadzie to np. Nirvana to też pop. Muzyka popularna ale nie tylko pop opiera się głównie na schemacie zwrotka refren. Stevie Wonder to też pop?

      Usuń
    5. Tak, Nirvana i Stevie Wonder to też pop.

      Usuń
    6. Wychodzi na to że w każdym gatunku muzycznym mamy podział na muzykę bardziej lub mniej przyswajalną i absolutnie tu będę opoką mniej przyswajalną nie jest wcale z założenia ( twojego) bardziej wartościową od tej drugiej . Moim zdaniem muzyka dzieli się tylko na dobrą i złą.

      Usuń
    7. A w którym konkretnie miejscu napisałem, że mniej przyswajalna jest z automatu bardziej wartościowa? Znów coś konfabulujesz.

      Usuń
  2. Faktycznie, określenie, że Morphine grał popowe piosenki z nietypowym dla tej stylistyki instrumentarium jest co najmniej ciekawe. No ale jeżeli pop to zgodnie z ogólną definicją każdy rodzaj muzyki rozrywkowej, niezależnie od jej charakteru to morphine grało pop nawet bez względu na instrumentarium. :) Wiadomo jednak, że w praktyce określenie pop stosuje się do muzyki skierowanej do masowego odbiorcy, no i w tym wypadku morphine to nie pop i tego bym się trzymał, bo można zniechęcić niejednego potencjalnego słuchacza do zapoznania się z dyskografią morphine, a przecież nagrali kilka dobrych płyt, na czele z moją ulubioną Good.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez przesady. Morphine to nie jest żaden Henry Cow czy Ornette Coleman, a bardzo przystępna, niewymagająca muzyka o stricte rozrywkowym charakterze, nawet odnosząca komercyjne sukcesy.

      Naprawdę nie ma powodu, by bać się słowa "pop" i nadawać mu pejoratywne znaczenie. Pop to po prostu ogół muzyki rozrywkowej.

      Usuń
    2. Nikt się nie boi słowa pop, tylko jest to zgodnie z podaną przez ciebie i wcześniej przeze mnie ogólną definicją tak szeroki zakres muzyki, że niefortunne jest określanie dajmy na to morphine, nirvany, joy division, swans, sonic youth, squid... jako pop, ponieważ nie oddaje to charakteru muzyki, jest bardzo niepraktyczne. Nie nadaję też negatywnego znaczenia słowu pop. Rozumiem też, że określiłeś morphine jako pop, żeby ewidentnie wskazać na brak wspólnych elementów z fire! Sprawa wyjaśniona :)

      Usuń
    3. Hmm, ja z kolei zgodzę się z Pawłem - każda muzyka rozrywkowa to pop, choć bym poszedł krok dalej i Henry Cow i Ornette'a Colemana też nazwał popem, choć bardziej oczywiście w kategoriach przynależności do zjawiska kulturowego niż gatunku muzycznego. To wszystko jednak sprowadza się do tego nieszczęsnego podziału na kulturę wysoką i niską, który moim zdaniem jest jednak dla tej drugiej nieco uwłaczający.

      Usuń
    4. Właściwszy wydaje się jednak podział na muzykę poważną, ludową i popularną, choć osobiście wyodrębniłbym jeszcze jazz jako osobną kategorię. Nie są to oczywiście żadne hermetyczne bańki, które nie mogą się ze sobą łączyć czy wzajemnie na siebie oddziaływać. Podziału na wysoką i niską kulturę można natomiast dokonać na poziomie konkretnych dzieł, tylko po co?

      Henry Cow czy Coleman - to tylko przykłady, które akurat przyszły mi do głowy - czasem jednak odchodzili od wszelkich założeń muzyki popularnej, zachowując jedynie jej brzmienie/instrumentarium czy rolę rytmu. Oczywiście bywali też stricte popowi w tym najbardziej szerokiem ujęciu.

      Usuń
    5. Piekut proponuje użycie terminu "vernacular avant-garde" w stosunku do takich twórców.

      Usuń
    6. No dobra jazz jako osobna kategoria to ciekaw jestem gdzie umieścisz np. duet Louis Armstrong i Ella Fitzgerald?

      Usuń
    7. @Kosien: Chyba nie doczytałeś tego, co napisałem o (nie)hermetycznych bańkach.

      Usuń
    8. Być może. Ale to ty stawiasz granicę pomiędzy gatunkami. W podziale na muzykę ludową klasyczną(!) i popularną umkneła ci scena elektroniczna i choćby takie postacie Michael Nynan czy Philip Glass i wielu innych

      Usuń
    9. Cały czas kompletnie odwracasz to, co napisałem. Odniosłem się do dość powszechnie uznawanego podziału na muzykę poważną, ludową (pomiędzy nimi jest przecinek, który chyba też przeoczyłeś) i rozrywkową, po czym stwierdziłem, że istnieje też muzyka łącząca cechy dwóch lub trzech z tych kategorii.

      Usuń
    10. Jazz to również pop oczywiście. To jazgotliwa muzyka stworzone przez i dla młodych biednych czarnych ludzi. A że czasem ktoś potraktował temat bardziej ambitnie nie zmienia faktu, że to była muzyka mainstreamowa.

      Usuń
    11. Z tym wyodrębnieniem jazzu to był taki nagły pomysł, który trudno byłoby uzasadnić, więc masz oczywiście rację.

      Usuń
  3. Skoro obracamy się w projektach Matsa Gustafssona (to pierwsza piątka moich ulubionych free jazzowców) to polecam jego gościnny występ z The Wild Mans Band Brötzmanna na płycie "Three Rocks and a Pine". Występ w kategorii walki bokserskiej o mistrzostwo świata wszystkich federacji w wadze superciężkiej. Bardzo przyjemny odpoczynek od popu, bez względu na to jak ten pop rozumiemy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)