Posty

[Zapowiedź] Premiery płytowe wrzesień 2023

Obraz
W końcu coś się zacznie dziać na rynku fonograficznym. Po ubogich w premiery muzyczne miesiącach wakacyjnych, na wrzesień zaplanowano wydanie wielu potencjalnie ciekawych albumów. Nie brakuje dużych nazw i nazwisk, choć najwięcej tradycyjnie spodziewam się po twórcach spoza mainstreamu. Wyróżniłbym tu LOTTO (aż dwa albumy jednego dnia), Matanę Roberts, Matsa Gustafssona, Raphaela Rogińskiego, Shackletona z Wacławem Zimplem czy przełożonych z sierpnia Irreversible Entanglements  i Matthew Shippa. Ciekaw jestem też nowego Slowdive, w oczekiwaniu na który zrecenzowałem w ostatnich tygodniach całą dotychczasową dyskografię. Największą atrakcją miesiąca może być jednak wydawnictwo archiwalne - druga część "Wooden Music" kwintetu Tomasza Stańki. We wrześniu powinien pojawić się też kolejny numer magazynu "Lizard", tradycyjnie z jednym artykulem mojego autorstwa. Na razie nie chcę zdradzać szczegółów, ale tym razem będzie to dla odmiany tekst o bardzo popularnej grupie roc

[Recenzja] Underworld - "Second Toughest in the Infants" (1996)

Obraz
Pojawienie się na ścieżce dźwiękowej "Trainspotting" Danny'ego Boyle'a kawałków "Born Slippy.NUXX" i remiksu "Dark & Long", pomogło grupie Underworld zdobyć ogólnoświatową rozpoznawalność. Zyskał na tym, pod względem komercyjnym, wydany w tym samym czasie album "Second Toughest in the Infants". I chociaż na drugiej płycie drugiego składu grupy nie ma żadnego z filmowych nagrań, to są na nim znacznie ciekawsze rzeczy. Przede wszystkim dwa pierwsze utwory, trwające nieco ponad kwadrans każdy. Trio znakomicie rozwija tu pomysł znany już z "Mmm… Skyscraper I Love You" ze swojego poprzedniego "Dubnobasswithmyheadman". Ich konstrukcja przypomina najlepsze czasy rocka progresywnego - składają się z różnych segmentów, połączonych w spójną całość - natomiast stylistycznie i brzmieniowo utrzymane są w dominujących w połowie lat 90. elektronicznych nurtach, z naciskiem na techno i house, choć wokalne i gitarowe partie Karla H

[Recenzja] Death - "Leprosy" (1988)

Obraz
Cykl "Ciężkie poniedziałki" S02E01 Mniej więcej równo siedem lat temu zadebiutował tu cykl "Ciężkich poniedziałków", w ramach którego prezentowałem wybranych twórców ciężkiego rocka i metalu. Aż dziwne, że nie było wśród nich Death - zespołu, który lubiłem i jako kuc, i nie przestałem doceniać nawet w okresie największej awersji do metalu. Tyle że raczej za późne płyty. Zespół - a właściwie Chuck Schuldiner, bo od początku do końca był to jego projekt ze stale zmieniającymi się współpracownikami - do perfekcji w swoim stylu dochodził przez jakąś dekadę. Wczesne dokonania, choć prekursorskie dla death metalu, to jeszcze nie ten Death, który charakteryzowało wręcz progresywne myślenie o muzyce. Szczególnie debiutancki "Scream Bloody Gore" jawi się jako płyta równie infantylna, co jej okładka. Za to już kolejny "Leprosy" stanowi może nie milowy, ale zdecydowany krok ku ciekawszemu, bardziej przemyślanemu i złożonemu graniu. Schuldinerowi w nagraniac

[Recenzja] Neil Young - "On the Beach" (1974)

Obraz
Youngowy "On the Beach" wydaje się płytą idealną na lato nie tylko ze względu na swoją okładkę. To muzyka bardzo melodyjna, lekka, bezpretensjonalna, raczej melancholijna, ale instrumentalnie często optymistyczna. A jednak ma też drugie dno - tekstowo bywa gorzko i raczej pesymistycznie. Choć tutaj artysta raczej już wychodzi z mroku, niż pogrąża się w nim, jak na nagranym kilka miesięcy wcześniej, ale wydanym później "Tonight's the Night". Być może przez ten kontrast muzyki z warstwą tekstową album nie powtórzył sukcesu "Harvest", choć obecność w brytyjskim top pięćdziesiąt i amerykańskim top dwadzieścia trudno uznać za komercyjną porażkę. Faktem jest, że krytycy początkowo podchodzili do "On the Beach" bardzo ostrożnie, dopiero z czasem uznając go za jedno z największych dzieł Younga, z czym akurat trudno się nie zgodzić. Może to być nawet jego najlepszy studyjny album. Neil Young nagrywając ten album otoczył się wieloma zdolnymi instrument

[Recenzja] Slowdive - "Slowdive" (2017)

Obraz
Zdarzają się powroty udane i, zdecydowanie częściej, zupełnie niepotrzebne. W przypadku Slowdive skłaniałbym się raczej ku tej drugiej opcji. Eponimiczny album - wydany dwadzieścia dwa lata po zawieszeniu działalności, na fali zainteresowania, jakim zaczęła cieszyć się odkryta przez internautów muzyka zespołu - nie jest wcale złą płytą. Jest tu wszystko to, co najbardziej urzeka większość miłośników tej kapeli: ładne melodie, charakterystycznie rozmyte brzmienie gitar oraz z trudem wydobywające się spod nich wokale Neila Halsteada i Rachel Goswell. Takie kawałki, jak "Star Roving", "Everything Knows" czy bardziej klimatyczny "Go Get It", byłyby mocnymi punktami nawet na tym kultowym "Souvlaki". Czytaj też:  [Recenzja] Slowdive - "Souvlaki" (1993) Można jednak pokusić się o stwierdzenie, że to wykalkulowany powrót. Jest tu wszystko, czego zapewne oczekiwali miłośnicy płyty z 1993 roku oraz wcześniejszych nagrań. I w zasadzie nic ponadto.

[Recenzja] Talk Talk - "Laughing Stock" (1991)

Obraz
Album "Spirit of Eden" nie okazał się aż tak wielką klapą finansową, jak po usłyszeniu materiału przewidywali przedstawiciele EMI. W Wielkiej Brytanii album załapał się do pierwszej dwudziestki notowania i to pomimo faktycznie niekomercyjnego charakteru oraz braku przebojów. Wytwórnia zaoferowała grupie dalszą współpracę, jednak muzycy i ich otoczenie mieli uzasadnione obawy, że tym razem nie otrzymają pełnej swobody artystycznej lub w pewnym momencie ktoś zakręci im kurek z gotówką. Podczas ciągnących się batalii sądowych w końcu udało się zerwać kontrakt, choć wcale nie był to koniec procesów z EMI. Wydawca chciał sobie wynagrodzić rozstanie z Talk Talk, wydając nieautoryzowane przez zespół kompilacje, co wkurzyło muzyków i doprowadziło do powrotu na salę rozpraw. Grupa - która gdzieś po drodze zgubiła basistę Paula Webba - przeszła do Verve, pododdziału wytwórni Polydor wyspecjalizowanego w jazzie, choć mającego w swoim katalogu także płyty The Velvet Underground, Tima Har

[Recenzja] Shuggie Otis - "Freedom Flight" (1971)

Obraz
Trzeba być naprawdę zdolnym muzykiem, aby już w wieku piętnastu lat zaliczyć współpracę z Frankiem Zappą i to na albumie, który stał się jedną z najsłynniejszych, najbardziej cenionych płyt wszech czasów. To właśnie Shuggie Otis zarejestrował partie basu do "Peaches en Regalia", znakomitego otwieracza "Hot Rats". Zaledwie pięć lat później sam wydał kultową płytę "Inspiration Information" - docenioną szczególnie po latach, gdy rozpoczęła się moda na samplowanie, a do inspiracji nim zaczęli przyznawać się m.in. Prince i Lenny Kravitz. Jednak już wcześniejszy "Freedom Flight" - nagrany z udziałem tak doświadczonych muzyków, jak Wilton Felder, Aynsley Dunbar czy George Duke - to bardzo ciekawe wydawnictwo, silnie czerpiące z soulu i funku, ale mogące zainteresować także miłośników psychodelii, blues rocka lub fusion. Czytaj też:  [Recenzja] Frank Zappa - "Hot Rats" (1969) Shuggie Otis, a właściwie Johnny Alexander Veliotes Jr., pochodzi z g

[Recenzja] Approaching Mountains - "Ley" (2023)

Obraz
Kiepsko w tym miesiącu z premierami muzycznymi i aż dziwne, że przy takiej biedzie fonograficznej praktycznie nikt - mam tu na myśli przede wszystkim konkurencyjne portale i blogi - nie odnotował tak interesującego wydawnictwa, jakim jest "Ley". To trzecia, tradycyjnie nazwana trzyliterowymi tytułem, płyta litewskiego muzyka Alexa Aarensa, występującego pod szyldem Approaching Mountains. Składają się na nią trzy kwadranse intrygującej muzyki na pograniczu ambientu, drone'u, post-minimalizmu, elektroakustyki oraz - i to nowość w jego twórczości - litewskiego folku. Do tworzenia materiału nie wykorzystano żadnego syntezatora ani muzycznego software'u - całość powstała przy pomocy bardzo klasycznego manipulowania taśmami z samplami, nagraniami terenowymi oraz partiami Alexa i jego znajomych na tradycyjnych instrumentach, w tym typowych dla Litwy, jak cytra kankles, fletnia skudučiai, trąbka brzozowa daudytės czy róg ožragis. Czytaj też:  [Recenzja] Merope - "Salos&q

[Recenzja] The Smiths - "Strangeways, Here We Come" (1987)

Obraz
Jeśli ktoś jeszcze liczył na powrót The Smiths w klasycznym składzie, to może już o tym zapomnieć. 19 maja zmarł Andy Rourke, basista obecny we wszystkich nagraniach grupy. Mogło go już jednak zabraknąć na ostatnim albumie grupy,  "Strangeways, Here We Come". Z powodu uzależnienia od heroiny został wyrzucony ze składu, jednak już po kilku tygodniach powrócił. Nie tylko on miał problem z używkami - pili lub ćpali wszyscy z zespołu i ekipy, poza Morrisseyem, co odbijało się na jakości występów. W połączeniu z niezbyt efektywnym zarządzaniem zespołem przez wytwórnię i management, powodowało to rosnącą frustrację wśród muzyków. Podczas nagrywania finalnej płyty doszedł do tego konflikt na linii Morrissey - Marr. Wokalista miał żal do gitarzysty, a zarazem kompozytora grupy, że coraz więcej uwagi poświęca innym projektom. Ten drugi natomiast zarzucał frontmanowi, że jest za mało elastyczny muzycznie i najchętniej grałby wyłącznie przeróbki popowych hitów sprzed dwóch dekad. Johnny

[Recenzja] Slowdive - "Pygmalion" (1995)

Obraz
To będzie niepopularna opinia. Uważam, że Slowdive swojego szczytu wcale nie osiągnął na powszechnie dziś uwielbianym "Souvlaki". Stało się to dwa lata później na "Pygmalion", ostatnim albumie nagranym i wydanym przed zawieszeniem działalności. Na tym etapie muzycy, doskonale świadomi niechęci brytyjskiej prasy oraz małego zainteresowania swoją muzyką wśród słuchaczy, nie zamierzali już zabiegać o sukces. Sesja nagraniowa odbywała się z przekonaniem, że będzie to ich ostatnia płyta. I dlatego właśnie  postanowili tym razem zrealizować przede wszystkim swoje artystyczne ambicje, całkowicie porzucając granie łatwo przyswajalnych piosenek. Już sama okładka - skomponowana przez Stevena Woodhouse'a z fragmentów notacji graficznej Rainera Wehingera do kompozycji "Artikulation" Györgya Ligetiego - zapowiada dzieło nietuzinkowe i faktycznie zawarta tu muzyka okazuje się odchodzić od konwencjonalnego rocka. Slowdive od dream-popowej estetyki "Souvlaki"