[Recenzja] The Smiths - "Strangeways, Here We Come" (1987)

The Smiths - Strangeways, Here We Come


Jeśli ktoś jeszcze liczył na powrót The Smiths w klasycznym składzie, to może już o tym zapomnieć. 19 maja zmarł Andy Rourke, basista obecny we wszystkich nagraniach grupy. Mogło go już jednak zabraknąć na ostatnim albumie grupy, "Strangeways, Here We Come". Z powodu uzależnienia od heroiny został wyrzucony ze składu, jednak już po kilku tygodniach powrócił. Nie tylko on miał problem z używkami - pili lub ćpali wszyscy z zespołu i ekipy, poza Morrisseyem, co odbijało się na jakości występów. W połączeniu z niezbyt efektywnym zarządzaniem zespołem przez wytwórnię i management, powodowało to rosnącą frustrację wśród muzyków. Podczas nagrywania finalnej płyty doszedł do tego konflikt na linii Morrissey - Marr. Wokalista miał żal do gitarzysty, a zarazem kompozytora grupy, że coraz więcej uwagi poświęca innym projektom. Ten drugi natomiast zarzucał frontmanowi, że jest za mało elastyczny muzycznie i najchętniej grałby wyłącznie przeróbki popowych hitów sprzed dwóch dekad. Johnny Marr wytrzymał do końca sesji, ale odszedł niedługo później, jeszcze przed wydaniem albumu. Był to definitywny koniec The Smiths - przez kolejne dekady muzycy konsekwentnie unikali powrotu.


Na albumie "Strangeways, Here We Come" - zatytułowanym tak od więzienia "Strangeways" w Manchesterze, obecnie noszącego inną nazwę - słychać już znudzenie Marra dotychczasową stylistyką. Zdecydowanie mniej tutaj tych charakterystycznych dla grupy jangle'owych gitar. A w otwierającym album "A Rush and a Push and the Land Is Ours" gitary nie ma wcale - kawałek opiera się głównie na partiach instrumentów klawiszowych, marimby oraz sekcji rytmicznej. Za to w "Stop Me If You Think You've Heard This One Before" Marr gra jedną z nielicznych na płytach The Smiths solówek gitarowych - utrzymaną w dobrym guście, bez popisywania się techniką, za to idealnie wtapiającą się w nagranie. Warto też wspomnieć, że na albumie w roli klawiszowca debiutuje Morrissey, choć może to za dużo powiedziane - dodaje dość luźne partie pianina w post-punkowym "Death of a Disco Dancer".

Co ciekawe, zarówno Marr, Morrissey, jak i bębniarz Mike Joyce uważali ten album za swój najlepszy. Słuchając pierwszej strony winylowego wydania, nie mam wątpliwości, że niejeden słuchacz czy krytyk mógłby się z nimi zgodzić. To po prostu jeden za drugim świetny kawałek. Poza trzema wyżej wspomnianymi, z których żadnemu nie brakuje autentycznie chwytliwej melodii, są na niej jeszcze żywiołowy, mocno gitarowy i znów przebojowy "I Started Something I Couldn't Finish" oraz najsłynniejszy fragment longplaya, skoczno-melancholijny "Girlfriend in a Coma", w którym wraca jangle'owa gitara. Coś jednak zaczyna się psuć w drugiej połowie, gdzie obok kolejnych przyjemnych, choć już nie tak dobrych piosenek, "Unhappy Birthday" i "Paint a Vulgar Picture", pojawia się też przeprodukowana, dość pretensjonalna, aczkolwiek fantastycznie zaśpiewana ballada "Last Night I Dreamt That Somebody Loved Me" oraz mniej ciekawy, nawiązujący do staroświeckiego rockabilly "Death at One's Elbow" czy wręcz nudnawy "I Won't Share You", będące wyjątkowo nietrafionym zwieńczeniem podstawowej dyskografii The Smiths.


Gdybym miał przygotować playlistę ulubionych kawałków zespołu, z dużym prawdopodobieństwem właśnie "Strangeways, Here We Come" miałby na niej najliczniejszą reprezentację. A z drugiej strony, żadne z tych nagrań nie robi na mnie aż takiego wrażenia, jak "How Soon Is Now?" czy najlepsze momenty "Meat Is Murder" lub "The Queen Is Dead". Jest to też płyta mniej równa od dwóch poprzednich, z mocno zawodzącym finałem. Można było oczekiwać od The Smiths nieco lepszego zwieńczenia dyskografii.

Ocena: 7/10



The Smiths - "Strangeways, Here We Come" (1987)

1. A Rush and a Push and the Land Is Ours; 2. I Started Something I Couldn't Finish; 3. Death of a Disco Dancer; 4. Girlfriend in a Coma; 5. Stop Me If You Think You've Heard This One Before; 6. Last Night I Dreamt That Somebody Loved Me; 7. Unhappy Birthday; 8. Paint a Vulgar Picture; 9. Death at One's Elbow; 10. I Won't Share You

Skład: Morrissey - wokal, pianino (3); Johnny Marr - gitara, instr. klawiszowe, marimba (1), fisharmonias (7), harfa (10), dodatkowy wokal (9); Andy Rourke - gitara basowa, instr. klawiszowe; Mike Joyce - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Stephen Street - programowanoe, efekty
Producent: Johnny Marr, Morrissey i Stephen Street


Komentarze

  1. No cóż, jestem wielkim fanem The Smiths i... nie jestem miłośnikiem tej płyty. Mimo dobrego poziomu, dla mnie jest ona sporym spadkiem poziomu po "The Queen Is Dead". Debiut od zawsze uważam za znakomity, a pierwotnie oceniane jako dobre MiM i TQID dużo u mnie zyskały z czasem. "Strangeways, Here We Come" natomiast od zawsze uważam za solidny i tyle. Jak na TS to trochę mało. Dodatkowo chyba żadnego kawałka stąd (może ewentualnie "Paint a Vulgar Picture") nie dodałbym do ulubionych z katalogu zespołu. Nawet wydane na singlach przed SHWC "Shoplifters of the World Unite" i "Sheila Take a Bow" odpalam częściej niż cokolwiek stąd. A szkoda, bo jest tu kilka niewątpliwie ciekawych, rozwijających stylistykę kapeli pomysłów. No i mimo wszystko warto tę płytę znać.

    Generalnie zgadzam się z dużą częścią recenzji, może poza "Last Night I Dreamt That Somebody Loved Me", gdzie również warto podkreślić klimatyczny, budujący napięcie, prawie 2-minutowy wstęp - novum w twórczości The Smiths. Za to 2 ostatnie kawałki faktycznie nieco odstają, są po prostu przyzwoite. "Death at One's Elbow" to taki biedniejszy kuzyn "Vicar in a Tutu", a "I Won't Share You" ma te nieszczęsne brzmienia ukulele, których nie lubię, choć i sama melodia nie powala. Pierwsze 8 kawałków to jednak przyjemny kawałek muzyki, tylko ogólnie nie na tak dużym poziomie co wcześniej. Do większych pochwał na pewno mogę dopisać znakomitą formę Morrisseya (który w 2 utworach nawet przez chwilę growluje) i niektóre rozwiązania, jak wspomniany wcześniej wstęp "Last Night...", połączenie świetnej melodii "I Started Something I Couldn't Finish" z nieco bardziej hardrockowym brzmieniem czy stworzenie psychodelicznego nastroju w "Death of a Disco Dancer", z odjechanymi klawiszami wokalisty i mocnym podkładem sekcji rytmicznej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. klimatyczny, budujący napięcie, prawie 2-minutowy wstęp…

      …który wydaje się nie mieć żadnego uzasadnienia ani związku z resztą utworu i poprzedza akurat ten kawałek chyba tylko dlatego, że do innych jeszcze bardziej by nie pasował.

      Usuń
    2. To prawda, ale ja akurat cieszę się, że zastosowano ten zabieg, ponieważ fajnie urozmaica płytę i nie przeszkadza mi on w kontekście braku związku z resztą kompozycji.

      P.S. skąd niechęć do wracania do EPONIMICZNEGO debiutu The Smiths? Przez jego produkcję?

      Usuń
    3. Przede wszystkim nic na tej płycie nie przyciągnęło dotąd mojej uwagi.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)