Posty

[Recenzja] Terje Rypdal - "Whenever I Seem to Be Far Away" (1974)

Obraz
Na swoim trzecim autorskim albumie dla ECM Records - a czwartym w ogóle - Terje Rypdal pokazuje dwa kompletnie różne, choć w pewien sposób uzupełniające się oblicza. Dwie strony winylowego wydania łączy przede wszystkim osoba lidera oraz jego charakterystyczne brzmienie i sposób gry na gitarze. Inny jest natomiast skład, a także miejsce nagrań. Strona A została zarejestrowana w Oslo z udziałem lokalnych muzyków jazzowych lub rockowych: często współpracującego z Rypdalem perkusisty Jona Christensena, a także waltornisty Odda Ulleberga, basisty Sveinunga Hovensjø oraz Pete'a Knutsena, klawiszowca Popol Vuh, ale nie tego niemieckiego, a znacznie mniej ciekawej norweskiej grupy. Strona B to już efekt wyprawy gitarzysty do Ludwigsburga i współpracy z tamtejszą orkiestrą symfoniczną Sudfunk pod batutą bośniackiego dyrygenta Mladena Guteša. Początek pierwszego utworu, "Silver Bird Is Heading for the Sun", przynosi pierwsze zaskoczenie. Partiom waltorni towarzyszą dźwięki melotro

[Recenzja] Hugh Hopper - "1984" (1973)

Obraz
Debiutancki album Hugh Hoppera, basisty i kompozytora najbardziej znanego z Soft Machine, to w zamyśle twórcy dźwiękowa ilustracja do słuchania podczas czytania słynnej powieści George'a Orwella. Sama książka to lektura obowiązkowa. "Rok 1984" okazał się nie tylko celnym opisem totalitarnego państwa, inspirowanym głównie komunistycznymi reżimami, ale też przestrogą, która niestety ma coraz więcej wspólnego z otaczającą nas rzeczywistością. Proroctwo Orwella sprawdza się dziś przede wszystkim w postaci permanentnej inwigilacji - i to za sprawą urządzeń, które dobrowolnie cały trzymamy obok siebie, dzięki czemu są znacznie skuteczniejsze od opisanych przez autora teleekranów. Co prawda w orwellowskiej dystopii dane nie były gromadzone w celu wyświetlania spersonalizowanych reklam, lecz wzmożonej kontroli obywateli przez władzę. Jednak i takie zastosowanie współczesnej technologii jest praktykowane, o czym świadczy niedawna afera z Pegasusem. Media w "Roku 1984" b

[Recenzja] Kate Bush - "Aerial" (2005)

Obraz
Kto by się spodziewał, że jednym z najpopularniejszych wykonawców 2022 roku będzie nieaktywna od ponad dekady Kate Bush? A wszystko to za sprawą wykorzystania w serialu "Stranger Things" starego przeboju "Running Up That Hill", który ponownie podbija listy przebojów. Obecny przestój w działalności jeszcze nie jest najdłuższym, jaki zdarzył się w karierze artystki. Już na przełomie wieków Bush zrobiła sobie dłuższą, trwającą dwanaście lat przerwę, aby skupić się na rodzinie. Wcześniej, niestety, zdążyła wydać wyjątkowo jak na nią nieudany album "Red Shoes", na którym nie pomógł nawet udział takich muzyków, jak Prince, Eric Clapton, Jeff Beck czy Gary Brooker. Przeciętne kompozycje zostały do reszty pogrążone przez przestarzałą, sztampową produkcję w stylu lat 80., która nie miała racji bytu w 1993 roku. Dziś to brzmienie wydaje się bardziej akceptowalne, a to za sprawą powszechnej nostalgii za tamtą dekadą, obecnej także we współcześnie powstającej muzyce,

[Recenzja] Gil Scott-Heron - "Pieces of a Man" (1971)

Obraz
Gil Scott-Heron uchodzi za prekursora hip-hopu. Wszystko za sprawą jego występów i nagrań, podczas których deklamował własne poematy, poruszające problemy czarnej społeczności USA, z raczej minimalistycznym, choć często jazzującym podkładem. Na swoim studyjnym debiucie "Pieces of a Man" - wcześniej wydał jeszcze koncertówkę - zaproponował jednak muzykę o przystępniejszym charakterze, dzięki czemu mógł dotrzeć ze swoim przekazem do szerszego grona odbiorców. Całość wpisuje się w modne wówczas wśród afroamerykańskiej młodzieży granie w klimatach funkowo-soulowych, z domieszką jazzu. I jest to jedna z lepszych płyt tego typu. W składzie towarzyszącym Scott-Heronowi znaleźli się zresztą muzycy z jazzowym doświadczeniem, jak Hubert Laws, Bernard Purdie czy najbardziej z nich znany Ron Carter, a za produkcję odpowiada Bob Thiele, który w tej samej roli występował na tych najambitniejszych albumach Johna Coltrane'a. Album rozpoczyna najbardziej chyba znana kompozycja artysty, &q

[Recenzja] Crosby, Stills & Nash - "Crosby, Stills & Nash" (1969)

Obraz
Polska pustynnieje, wysychają rzeki i rośnie ryzyko pożarów. A winni jesteśmy wszyscy. Nie tylko przez bezpośrednie szkodzenie środowisku, ale też złe wybory polityczne. Oczywiście, ocieplenie klimatu to problem globalny, ale w naszym kraju przez ostatnie siedem lat zrobiono bardzo mało dla dobra środowiska, a bardzo dużo dla dalszego uzależniania od kopalnych źródeł energii. Co zresztą - w połączeniu z nagłym, moralnie słusznym, ale fatalnie przygotowanym odcięciem się od surowców z bandyckiego reżimu na wschodzie - doprowadziło do pogłębiającego się kryzysu energetycznego. Zanim jednak nadejdzie bolesna zima, a upały nie są jeszcze tak dotkliwe, jak będą w kolejnych latach, możemy - jak sądzę - poczuć namiastkę kalifornijskiego klimatu. Jeśli sama pogoda nie wystarcza, to w stworzeniu odpowiedniego nastroju z pewnością pomoże debiutancki album tria Crosby, Stills & Nash. Nazwanie zespołu w ten sposób można uznać za megalomanię, jednak muzycy mieli dobry powód - ich nazwiska były

[Recenzja] Monks - "Black Monk Time" (1966)

Obraz
Nie milkną echa skandalu na białostockiej diecezji. No bo kto to widział, żeby ksiądz napastował kobietę i to w dodatku dorosłą? Problemu z celibatem oraz hipokryzją nie mieli na szczęście muzycy grupy Monks. Bo tak naprawdę nie byli to wcale mnisi, a amerykańscy żołnierze stacjonujący w Zachodnim Berlinie, którzy postanowili zastąpić mundury habitami i grać obsceniczną muzykę (przynajmniej pod względem instrumentalnym, bo teksty skupiają się na antywojennym przekazie). W połowie lat 60. musiało to budzić niemałe oburzenie w konserwatywnych środowiskach. Swoją drogą chciałbym zobaczyć, jak dziś podobny numer odwalają chociażby żołnierze z polskich baz NATO. Bo niby mamy różnych prowokatorów na krajowej scenie, ale muzycznie nie ma o czym mówić. A Monks nie dość, że prowokowali, to jeszcze nagrali jeden z najbardziej wizjonerskich albumów lat 60. "Black Monk Time", jedyne pełnowymiarowe wydawnictwo grupy, można z dzisiejszej perspektywy uznać za jedną z najważniejszych płyt ta

[Recenzja] Brian Eno / David Byrne - "My Life in the Bush of Ghosts" (1981)

Obraz
"My Life in the Bush of Ghosts", jeden z najbardziej wizjonerskich albumów w historii muzyki popularnej, powstał jako poboczny projekt, a w zasadzie produkt uboczny. Gdzieś pomiędzy sesjami nagraniowymi "Fear of Music" i "Remain in Light" Talking Heads frontman grupy David Byrne oraz współpracujący z nią jako producent Brian Eno znaleźli czas na to, by trochę poeksperymentować. Korzeni muzyki zawartej na płycie można doszukiwać się w utworze "I Zimbra" z "Fear of Music" oraz na albumie nagranym mniej więcej tym samym czasie przez Eno z Jonem Hassellem, "Fourth World, Vol. 1: Possible Musics". Jej bezpośrednim rozwinięciem jest z kolei materiał stworzony później na "Remain in Light". Wspólny mianownik dla tych wszystkich wydawnictw stanowią wpływy tzw. muzyki świata, szczególnie afrykańskiej i bliskowschodniej. Podobnie, jak u Talking Heads, utwory często opierają się na funkowej rytmice. Tym, co wyróżnia "My Lif

[Recenzja] Tim Berne - "Fulton Street Maul" (1987)

Obraz
Tim Berne należy do tych muzyków, których nazwisk absolutnie nie wolno pomijać w kontekście jazzu powstałego na przestrzeni ostatnich czterech dekad. To jeden z najważniejszych przedstawicieli nowojorskiej awangardy przełomu lat 70./80. oraz późniejszego okresu. Na saksofonie nauczył się grać stosunkowo późno, bo dopiero w wieku dziewiętnastu lat, za to lekcji udzielał mu sam Julius Hemphill. Właśnie po usłyszeniu jego albumu "Dogon A.D.", Berne zainteresował się saksofonem i jazzem. Do tego stopnia, że postanowił udać się do Nowego Jorku i odnaleźć tam Hemphilla. Niedługo potem zaczął tworzyć własną muzykę. Pierwsze autorskie płyty nagrywał na Zachodnim Wybrzeżu, z lokalnymi muzykami, jednak z czasem przeniósł się na stałe do Nowego Jorku, gdzie nawiązał współpracę z takimi instrumentalistami, jak Bill Frisell, Paul Motian czy John Zorn. Jednak kariera Berne'a zaczęła spowalniać, a on sam został zmuszony do podjęcia pracy jako sprzedawca. Jego los odmieniło przypadkowe s

[Recenzja] Magazine - "Real Life" (1978)

Obraz
Debiutancki album Magazine to jedno z najwcześniejszych i najbardziej znaczących dzieł post-punku. Kapela powstała z inicjatywy wokalisty Howarda Devoto, gdy znudziło go granie czystego punka z założonym przez siebie kilka miesięcy wcześniej Buzzcocks. Składu nowej grupy dopełnili gitarzysta i okazjonalnie saksofonista John McGeoch, basista Barry Adamson, perkusista Martin Jackson oraz klasycznie wyszkolony pianista Bob Dickinson, który jednak zrezygnował po ledwie kilku występach. Jako kwartet zespół nagrał swój pierwszy singiel, "Shot by Both Sides", by wkrótce potem powrócić do formuły kwintetu po dokooptowaniu nowego klawiszowca, którym został Dave Formula. Już z nim w składzie zarejestrowano "Real Life" - album wyrastający z punkowych korzeni, lecz mający za nic ograniczenia tej stylistyki. Na pierwotnym wydaniu longplaya znalazło się dziewięć utworów. Nie brakuje wśród nich ewidentnie punkowych numerów, na czele z najbardziej surowym "Recoil". Mocno

[Recenzja] black midi - "Hellfire" (2022)

Obraz
Poprzedni rok był pod jednym względem absolutnie wspaniały. Tyle świetnych płyt, ile się wówczas ukazało, to prawdziwa rzadkość. Jednak po tych nieco ponad sześciu miesiącach roku 2022 mogę stwierdzić tyle, że jeśli ustępuje on poprzedniemu, to tylko nieznacznie. Pierwsze półrocze, wypełnione wieloma interesującymi dziełami, pięknie rozpoczął "Ants From Up There", drugi album Black Country, New Road. Równie potężne otwarcie drugiego półrocza zapewnia z kolei "Hellfire", trzeci longplay black midi. Obie grupy wywodzą się z tej samej sceny i tak samo wspaniale się rozwijają, choć w całkiem różnych kierunkach. Trójka black midi nie jest jednak takim przełomem, jakim był "Cavalcade" względem debiutanckiego "Schlagenheim". Jeżeli tamte płyty miały się do siebie tak, jak "Discipline" do poprzedzającego go "Red" (choć stylistycznie bardziej pasowałoby odwrotne porównanie), to "Hellfire" i "Cavalcade" są jak, trzym