Posty

[Recenzja] Cybotron - "Enter" (1983)

Obraz
Detroit to miasto o długiej muzycznej historii. Od połowy poprzedniego wieku działały tam kolejno silne sceny muzyki bluesowej, jazzowej, soulowej, rockowej, aż w końcu, od początku lat 80., elektronicznej. To właśnie tam, za sprawą czarnoskórej młodzieży, narodziło się techno, czerpiąc inspiracje zarówno z europejskiego synthpopu, jak i afroamerykańskiego electro, będącego w zasadzie uwspółcześnioną wersją funku. Niegdyś dobrze prosperujące miasto przemysłowe, wówczas popadające w coraz większą ruinę, pełne opuszczonych fabryk, było idealnym miejscem do tworzenia muzyki o tak zdehumanizowanym, futurystycznym charakterze. Wśród najważniejszych prekursorów techno, a zarazem najbardziej reprezentatywnych dla jego odmiany z Detroiht, niewątpliwie należy wymienić grupę Cybotron. Do jej powstania doszło w 1980 roku z inicjatywy Juana Atkinsa - jednego z tzw. trójki z Belleville - oraz Richarda Davisa (nie mylić z wybitnym basistą jazzowym), do których wkrótce dołączył gitarzysta John Housel

[Recenzja] Robin Kenyatta - "Girl From Martinique" (1971)

Obraz
"Girl From Martinique" to jeden z pierwszych albumów w katalogu ECM Records. Niektóre źródła twierdzą, że zdążył się ukazać jeszcze w 1970 roku, a więc w trakcie dwóch miesięcy od nagrania - sesja odbyła się 30 października. Strona wytwórni podaje jednak precyzyjną datę premiery: 15 marca 1971 roku. Szkoda, że o samym albumie ECM zdaje się nie pamiętać. Ostatnie wznowienie na fizycznym nośniku miało miejsce w 1979 roku, a tym samym nigdy nie ukazał się na płycie kompaktowej. Z drugiej strony, od pewnego czasu można znaleźć ten materiał w oficjalnym streamingu, więc zapoznanie się z nim stało się łatwiejsze niż kiedykolwiek wcześniej. A zdecydowanie warto go posłuchać. Występujący tu w roli lidera Robin Kenyatta to amerykański saksofonista i flecista, początkowo silnie związany ze sceną freejazzową. W połowie lat 60. dołączył do zespołu towarzyszącego Billowi Dixonowi, był też związany z The Jazz Composer's Orchestra. Na przełomie dekad tego typu muzyka straciła jednak na

[Recenzja] The Cure - "Three Imaginary Boys" (1979) / "Boys Don't Cry" (1980)

Obraz
Debiutancki album The Cure początkowo ukazał się jedynie w Europie, pod tytułem "Three Imaginary Boys". Kiedy niemal rok później trafił do sprzedaży w Stanach, Kanadzie i Australii, przemianowano go na "Boys Don't Cry", a także zmieniono okładkę i tracklistę. Obie wersje składają się z trzynastu utworów, jednak tylko osiem się powtarza. Niby większość, jednak zmiany w repertuarze przekładają się na nieco inny charakter tych wydawnictw. Edycja europejska - z takimi kawałkami, jak "So What", "It's Not You" czy surowa, zarejestrowana w trakcie próby przeróbka hendrixowego "Foxy Lady" - wypada bardziej punkowo, podczas gdy obecne w drugiej wersji hity singlowe - "Boys Don't Cry", "Killing an Arab" i "Jumping Someone Else's Train" - zwiększają przebojowy potencjał albumu. Dodać trzeba jednak, że ani na "Three Imaginery Boys" nie brakuje chwytliwych melodii, ani na "Boys Don't

[Artykuł] 50 lat temu... 1971

Obraz
Na początku lat 70., a nawet później, mówiło się o zmierzchu rocka. Podobne opinie były związane z rozpadem The Beatles, a także śmiercią takich muzyków, jak Jimi Hendrix, Janis Joplin czy - już w 1971 roku - Jim Morrison i Duane Allman. W rzeczywistości doszło jedynie do zmiany warty. Nie miał racji Joachim Ernst Berend w swojej książce "Od raga do rocka. Wszystko o jazzie" - swoją drogą bardzo pomocnej pozycji dla osób chcących lepiej zorientować się w jazzie - pisząc, że muzyka rockowa  nagle straciła swój rozpęd. Nie pojawiały się żadne nowe wybitne grupy . Było zupełnie na odwrót. Rok 1971 to prawdziwy rozkwit tej bardziej ambitnej strony rocka. Jedne ze swoich najlepszych płyt wydali wówczas m.in. Gentle Giant ("Acquiring the Taste"), King Crimson ("Islands") czy Van der Graaf Generator ("Pawn Hearts"), rozwijały się też takie nurty, jak scena Canterbury czy krautrock, a także debiutowali nowi, bardzo interesujący i oryginalni twórcy, jak C

[Recenzja] Brian Eno - "Before and After Science" (1977)

Obraz
Zanim Brian Eno całkowicie pogrążył się w ambiencie, przygotował jeszcze jeden album o bardziej piosenkowym charakterze. Materiał na "Before and After Science" powstawał przez dwa lata, w trakcie których artysta pracował też nad innymi projektami. Z myślą o tej płycie napisał, jak sam twierdzi, blisko sto kompozycji, z których ostatecznie wybrał dziesięć. Podczas nagrań towarzyszył mu naprawdę imponujący zestaw instrumentalistów. Niektórzy - jak Robert Fripp, Robert Wyatt (tutaj występujący jako Shirley Williams), Phil Collins, Phil Manzanera, Bill MacCormick czy Hans-Joachim Roedelius i Dieter Moebius - mieli już sposobność współpracować z Eno przy różnych okazjach. Inni, jak Fred Frith z Henry Cow oraz Jaki Liebezeit z Can, dopiero na tej sesji połączyli z nim siły. "Before and After Silence" wyraźnie dzieli się na dwie, nierówne części. Pierwsze sześć utworów to granie silnie oparte na rytmie, natomiast w czterech pozostałych akompaniament sprowadza się do bliski

[Recenzja] Peter Gabriel - "Passion" (1989)

Obraz
Po ogromnym sukcesie komercyjnym albumu "So" z pewnością czekano na kolejne hity Petera Gabriela. Jednak kolejna płyta z piosenkowym materiałem ukazała się dopiero sześć lat później. W międzyczasie artysta przygotował jednak drugi w swojej karierze soundtrack. "Passion" to, przynajmniej w jakiejś części, ścieżka dźwiękowa do filmu "Ostatnie kuszenie Chrystusa" w reżyserii Martina Scorsese. Ciekawe, że ani tytuł, ani okładka, nie wskazują na bezpośrednie powiązanie z tym obrazem. Dopiero na rewersie koperty dopisano pod tytułem mniejszymi literami informację:  Music for The Last Temptation of Christ . Znajduję dwa powody, dla których autor muzyki mógł próbować oddzielić swoje dzieło od filmu. Pierwszy z nich jest taki, że artysta mógł się wystraszyć kontrowersji wokół "Ostatniego kuszenia Chrystusa". Film powstał na podstawie głośnej książki Nikosa Kazandzakisa o tym samym tytule, którą Watykan wpisał na swą listę ksiąg zakazanych. Z kolei sam aut

[Recenzja] Dominik Strycharski Core / Orkiestra Dęta Ursus - "Symfonia fabryki Ursus" (2021)

Obraz
Polski niezal nie dostarczył mi w tym roku wielu wrażeń, niemniej jednak parę płyt wartych uwagi się ukazało. A to jedna z nich. "Symfonia fabryki Ursus" to ścieżka dźwiękowa tak samo zatytułowanego filmu, eksperymentalno-artystycznego dokumentu Jaśminy Wójcik o nieistniejących już Zakładach Przemysłu Ciągnikowego Ursus. Przedstawia dawnych pracowników, którzy odgrywają swój typowy dzień pracy w zrujnowanej fabryce. Zadanie przygotowania odpowiedniej oprawy dźwiękowej otrzymał Dominik Strycharski, twórca poruszający się swobodnie bo wielu gatunkach muzycznych. Przypadło mu trudne zadanie stworzenia podkładu pod konkretne sceny, ściśle zsynchronizowanego z obrazem. Filmu co prawda nie widziałem, dlatego nie jestem w stanie potwierdzić, jak to wszystko ze sobą współgra. Natomiast rezultat pracy Strycharskiego broni się sam w sobie, jako autonomiczne dzieło muzyczne, które działają na wyobraźnię, tworząc w niej obrazy fabryk i pracujących w nich robotników. Aby uzyskać taki efek

[Recenzja] Bruno Pernadas - "Private Reasons" (2021)

Obraz
Z tą recenzją spóźniałem się wyjątkowo mocno. Album ukazał się pod koniec kwietnia, po raz pierwszy słuchałem go na początku maja, a zawarta na nim muzyka najlepiej musi brzmieć latem. "Private Reasons" to czwarty solowy album portugalskiego multiinstrumentalisty Bruno Pernadasa, który choć odebrał staranne jazzowe wykształcenie, postanowił realizować się na gruncie muzyki popularnej. Co jednak nie znaczy, że to muzyka pozbawiona artystycznych ambicji. Wręcz przeciwnie - przyjemne, chwytliwe melodie zostały tutaj obudowane całkiem złożonymi aranżacjami, a ich budowa często wykracza poza piosenkowe struktury. "Private Reasons" to z jednej strony album jednego bohatera - Pernandas samodzielnie skomponował wszystkie utwory, opracował aranżacje, zajął się produkcją i stroną graficzną albumu, zagrał na wielu instrumentach i wykonał cześć partii wokalnych - a z drugiej efekt z pewnością nie byłby tak imponujący, gdyby nie udział wielu dodatkowych muzyków, w tym sekcji dęt

[Recenzja] Irreversible Entanglements - "Open the Gates" (2021)

Obraz
Wspominałem o tym nie raz, że nie jestem zwolennikiem muzyki z przekazem . Przy mocno zaangażowanych społecznie czy politycznie tekstach sama muzyka często spychana jest na dalszy plan i nierzadko nie przedstawia żadnych wartości artystycznych. Zapewne po części wynika to z chęci zaprezentowania swojego przekazu jak największej liczbie odbiorców, a tym samym warstwa instrumentalna musi być jak najbardziej przystępna, nieinwazyjna, najlepiej w ogóle nie zwracająca uwagi. Zdarzają się wszakże sytuacje, gdy zaangażowanym tekstom towarzyszy ciekawszy, bezkompromisowy akompaniament. Takim przypadkiem jest filadelfijski kwintet Irreversible Entanglements, który niedawno wydał swój trzeci album. Muzycy wprost odwołują się tutaj do freejazzowych tradycji, choć równoważąc jego pierwotną brutalność melodyjnością (z wyraźną przewagą tego drugiego) i nie zapominając, w jakim wieku żyjemy. W przeciwieństwie do dwóch wcześniejszych płyt kwintetu, które charakteryzują się winylową długością, "

[Recenzja] Portico Quartet - "Terrain" / "Monument" (2021)

Obraz
Wokół nazwy Portico Quartet narosła legenda, jakoby odnosiła się do czasów, gdy zespół występował na ulicy, chroniąc się przed deszczem pod portykami. W rzeczywistości taka sytuacja wydarzyła się raz i to nie podczas ulicznego występu, lecz festiwalu na świeżym powietrzu. Prawdą są natomiast późniejsze sukcesy grupy, zdobywanie prestiżowych nagród, sesji w Abbey Road, czy nagrywania dla wytwórni samego Petera Gabriela. Trochę problematyczny jest dziś natomiast drugi człon nazwy, gdyż grupa zredukowała się do duetu. Tegoroczne albumy "Terrain" i "Monument" - nagrywane równolegle, lecz wydane osobno w odstępie pół roku - zostały skomponowane, zaaranżowane, zarejestrowane oraz wyprodukowane przez Duncana Bellamy i Jacka Wyllie'ego, jedynie z drobną pomocą kilku gości. Wydanie dwóch około-czterdziestominutowych albumów, zamiast jednego dłuższego, to decyzja jak najbardziej uprawniona. Oba wydawnictwa przynoszą materiał o wyraźnie odmiennym charakterze, choć w obu p