Posty

[Recenzja] Miles Davis - "Rubberband" (2019)

Obraz
Nowy album Milesa Davisa z premierowym materiałem w 2019 roku? Świetna wiadomość! Do czasu odkrycia, że to materiał zarejestrowany w połowie lat 80. Cóż, nie jestem entuzjastą twórczości trębacza z okresu po jego powrocie na scenę we wspomnianej dekadzie. O ile nagrane na samym jej początku albumy "The Man With the Horn", "We Want Miles" i "Star People" stanowią nie najgorszą próbę połączenia davisowskiego fusion z ówczesnym mainstreamem (oczywiście, odbiło się to na walorach artystycznych, z zyskiem dla przystępności), tak kolejne wydawnictwa właściwie idą w stronę najzwyklejszego popu. Albumy "You're Under Arrest" (1985) i "Tutu" (1986) to zupełnie niewymagająca, nieangażująca muzyka, w sam raz dla snobów, chcących sprawiać wrażenie wyrafinowanych melomanów słuchających jazzu, a gdyby puścić im "Bitches Brew", "On the Corner" czy, powiedzmy, "Nefertiti", to wymiękliby po minucie. Najpóźniej.

[Recenzja] Andrew Hill - "Black Fire" (1964)

Obraz
Andrew Hill to jeden z najzdolniejszych i najbardziej cenionych pianistów oraz kompozytorów nowoczesnego jazzu. Niespecjalnie jednak przekładało się to na jego popularność. Być może dlatego, że podobnie jak chociażby Eric Dolphy, tworzył muzykę zbyt awangardową dla mainstreamu, a jednocześnie zbyt mainstreamową dla awangardy. Na pewno nie pomagał fakt, że Hilla rzadko można było usłyszeć na płytach innych jazzmanów. Spośród tych kilku, na których zagrał, najbardziej znane są chyba "Our Thing" Joego Hendersona i "Dialogue" Bobby'ego Hutchersona, a więc zdecydowanie nie pierwsza liga, jeśli brać pod uwagę samą popularność. Z drugiej strony, na jego własnych albumach można usłyszeć wielu wybitnych i bardziej od niego samego znanych instrumentalistów, co pokazuje, jak wielkim uznaniem cieszył się w środowisku jazzowym. Pierwszy autorski album Andrew Hilla, "So in Love", został nagrany jeszcze w latach 50. Jednak jego działalność na dobre zaczęła się

[Recenzja] Steve Hillage - "L" (1976)

Obraz
Steve Hillage swój pierwszy solowy album, "Fish Rising", nagrał w czasie, gdy wciąż był członkiem Gong (zresztą korzystając ze wsparcia znacznej części ówczesnego składu tej grupy). Niedługo później odszedł z zespołu - zabierając ze sobą swoją partnerkę, Miquette Giraudy - decydując się na rozwój solowej kariery. Wkrótce potem nawiązał kontakt z amerykańskim muzykiem i producentem Toddem Rundgrenem. Początkowo wyłącznie listowny, jednak po krótkiej wymianie korespondencji, Hillage, wraz z Giraudy, udali się do Stanów, gdzie miał powstać drugi album gitarzysty. Rundgren objął funkcję producenta. Ponadto, zaangażował do udziału w nagraniach członków swojej grupy Utopia: klawiszowca Rogera Powella, basistę Kasima Sultona i perkusistę Johna Wilcoxa. W sesji wzięło też udział kilku gości, w tym słynny jazzowy trębacz, a właściwie multiinstrumentalista, Don Cherry. Na albumie zatytułowanym "L" znalazło się sześć utworów, z których połowę stanowią przeróbki cudzych

[Recenzja] Cecil Taylor - "Unit Structures" (1966)

Obraz
Dyskografia Cecila Taylora z pierwszej połowy lat 60. wygląda bardzo skromnie. Parę miesięcy po sesji nagraniowej "The World of Cecil Taylor" z października 1960 roku, w styczniu 1961 odbyły się kolejne nagrania (znów z udziałem Archiego Sheppa, Buella Neidlingera i Denisa Charlesa, ale też paru dodatkowych muzyków). Światło dzienne ujrzały jednak dopiero w latach 70. i 80. Następnie pianista rozpoczął działalność tria Cecil Taylor Unit, z którym coraz śmielej zapuszczał się na terytorium zyskującego coraz większą popularność free jazzu. Składu dopełniali saksofonista Jimmy Lyons i perkusista Sunny Murray. Ten drugi przeszedł później pod skrzydła Alberta Aylera, a jego miejsce w Unit zajął Andrew Cyrille. Okres ten został udokumentowany dwiema koncertówkami: "Live at the Cafe Montmartre" i "Nefertiti, the Beautiful One Has Come". Obie zarejestrowano podczas tego samego występu w listopadzie 1962 roku (jeszcze z udziałem Murraya), a wydano odpowiedni

[Recenzja] Henry Cow - "Beginnings" (2017)

Obraz
"Beginnings" oryginalnie ukazał się w 2008 roku, wyłącznie jako część 10-płytowego zestawu "40th Anniversary Box". W 2017 roku postanowiono wydać wszystkie wchodzące w jego skład płyty (z wyjątkiem jedynej opublikowanej już wcześniej - "Stockholm & Göteborg") jako osobne wydawnictwa. Dzięki temu wielbiciele grupy dostali kolejną szansę na legalne zapoznanie się z rarytasami pochodzącymi z archiwum Henry Cow. "Beginnings" to szczególnie interesujący materiał. Dokumentuje on bowiem najwcześniejszy okres działalności zespołu, jeszcze sprzed nagrania debiutanckiego albumu "Legend" (nagrania pochodzą z lat 1971-73, ale dokładne daty rejestracji nie są znane). Niektóre utwory znacząco różnią się od muzyki, jaką zespół zaprezentował na swoim fonograficznym debiucie.  Zaś wszystkie dają pewien podgląd na to, jak rozwijał się styl Henry Cow we wczesnych latach istnienia. W nagraniach uczestniczyli dokładnie ci sami muzycy, którzy zare

[Recenzja] Tool - "Fear Inoculum" (2019)

Obraz
Wydany po trzynastu latach milczenia piąty album Tool to prawdopodobnie najbardziej wyczekiwana premiera tego roku. Zespół należy w końcu do ulubieńców muzycznych mediów, które od dawna podkręcały atmosferę. Nie obyło się bez pewnych kontrowersji. Przede wszystkim w kwestii wydania. Jak dotąd nie potwierdzono, czy album w ogóle doczeka się standardowej wersji fizycznej. Pojawiła się za to wersja limitowana, która poza płytą CD, zawiera urządzenie z czterocalowym ekranem, na którym można obejrzeć specjalny filmik (i nic więcej), głośnikami i kablem USB do ładowania. Brzmi absurdalnie? Nie tak bardzo, jak cena tego szajsu (w Stanach można go kupić za prawie 300 zł, w Polsce kosztuje już stówę więcej). Jeśli zespół chce zrewolucjonizować przemysł fonograficzny, to nie tędy droga, by czynić wersje fizyczne towarem luksusowym dla osób cierpiących na nadmiar gotówki. Ale bardziej wygląda mi to na kpinę z fanów, szczególnie zważywszy na fakt, że owa wersja fizyczna zawiera... niekomple

[Recenzja] McCoy Tyner - "Extensions" (1972)

Obraz
Efemeryczne współprace wielkich muzyków w przypadku jazzu nie są niczym zaskakującym, a wręcz można uznać je za normę. Trudno jednak nie odczuć ekscytacji, kiedy trafia się na kolejny album, w którego nagraniu brało udział kilku uznanych jazzmanów, których w takiej konfiguracji jeszcze się nie słyszało. Prawie zawsze jest to gwarancją najwyższej jakości. Rzadko, ale zdarza się, że ostateczny efekt takiej współpracy nie spełnia wielkich oczekiwań. Tak jest w przypadku "Extensions" McCoya Tynera. Podczas sesji mającej miejsce 9 lutego 1970 roku w Van Gelder Studio, pianista zebrał imponujący skład: Elvina Jonesa, Wayne'a Shortera i Rona Cartera, z którymi miał już wcześniej wielokrotnie okazje grać, a także Alice Coltrane i saksofonistę Gary'ego Bartza (jednego z następców Shortera w zespole Milesa Davisa), z którymi dotąd nie współpracował. Co mogło pójść nie tak przy takim składzie? Cóż, najwyraźniej zabrakło chemii pomiędzy muzykami. Dotyczy to Bartza i Coltra

[Recenzja] Klaus Schulze - "Irrlicht" (1972)

Obraz
Klaus Schulze zaczynał karierę jako perkusista. W tej roli przewinął się przez składy Tangerine Dream i Ash Ra Tempel, biorąc udział w nagraniu ich debiutanckich albumów. Sławę zyskał jednak jako twórca muzyki elektronicznej, wydawanej pod własnym nazwiskiem. Początki były trudne, bo młodego muzyka nie było stać na zakup syntezatora. Muzykę na swój pierwszy solowy album, "Irrlicht", nagrał głównie za pomocą zmodyfikowanych organów elektrycznych Teisco, taśm z zapisem orkiestry (odtwarzanych wspak), a także niewielkiego udziału gitary, cytry i perkusjonaliów. Efekt ma więcej wspólnego z musique concrète , niż muzyką elektroniczną w dzisiejszym znaczeniu. Słychać tu wpływy Karlheinza Stockhausena, partie organów wywołują skojarzenia z twórczością Oliviera Messiaena. W podobnych rejonach poruszała się wówczas grupa Tangerine Dream. Nie sposób nie usłyszeć podobieństw z wydanym w tym samym czasie, w sierpniu 1972 roku (aczkolwiek nagranym kilka tygodni później) "Zeit&