Posty

Wyświetlam posty z etykietą the cure

[Recenzja] The Cure - "Wish" (1992)

Obraz
"Wish" to jeden z tych albumów, które swój wielki sukces komercyjny - a był to najlepiej notowany longplay The Cure - zawdzięczają wyłącznie jednemu hitowi. Zaskakująco, jak na tę grupę, optymistyczny i pogodny  "Friday I'm in Love" jest bez wątpienia najbardziej rozpoznawalną piosenką zespołu. Nie wiem, jak gdzie indziej, ale w Polsce do zarzygania przypominaną przez stacje radiowe, gdzieś pomiędzy kawałkami Lady Pank czy Kombi.  "Wish" zdaje się też jednak najwięcej tracić na obecności tego jednego kawałka. Wielu miłośników muzyki zapewne w ogóle nie chciało sięgnąć po tę płytę z obawy, że w całości wypełniają ją tak błahe pioseneczki. Tymczasem tego typu grania nie ma tu wiele. Z jedenastu pozostałych kawałków jeszcze tylko  "High",  "Wendy Time", "Doing the Unstuck" i "A Letter to Elise" mają taki bardziej przebojowy charakter, choć b liżej im do singli The Cure z poprzedniej dekady, a to za sprawą bardziej m

[Recenzja] The Cure - "Disintegration" (1989)

Obraz
Są albumy, których najchętniej słucham w określonych warunkach, np. podczas konkretnego okresu w roku. Taką płytą jest na pewno "Disintegration" The Cure, który ze swoim chłodnym, ponurym klimatem idealnie pasuje do bardziej zaawansowanej jesieni. Wydawnictwo, które okazało się największym komercyjnym sukcesem zespołu w dotychczasowej karierze, sprawia wrażenie, jakby muzycy celowo chcieli zostać wykluczeni z mainstreamu. Co zresztą nie jest dalekie od prawdy. Robert Smith czuł się coraz bardziej zmęczony sławą zdobytą dzięki tej bardziej pogodnej muzyce, jaką grupa prezentowała po swoim powrocie w połowie dekady. Jednocześnie czuł się zdołowany, że zbliża się do trzydziestych urodzin, a w przeciwieństwie do swoich idoli, wciąż nie nagrał prawdziwego arcydzieła. Stąd powrót do bardzo pesymistycznych, wręcz depresyjnych tekstów oraz odpowiednio dopasowanej muzyki - choć tym razem przepełnionej raczej melancholią niż dołującym mrokiem "Pornography". Smith czuł także,

[Recenzja] The Cure - "Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me" (1987)

Obraz
Po sukcesie "The Head on the Door", który po obu stronach Atlantyku okazał się najlepiej sprzedającym albumem The Cure do tamtej pory, muzycy musieli tak bardzo uwierzyć w siebie, że przy kolejnej okazji postanowili nie ograniczać się do pojedynczej płyty. "Kiss Me Kiss Me Kiss Me" trwa blisko siedemdziesiąt pięć minut i zawiera aż osiemnaście utworów w wydaniach winylowym i kasetowym; na oryginalnej edycji kompaktowej pominięto "Hey You!" ze względu na ówczesne ograniczenia czasowe tego nośnika. W przypadku rockowych wydawnictw taka długość nie jest dobrym zwiastunem. Prawie nigdy nie udaje się utrzymać równego poziomu. Nie inaczej jest tym razem, choć przynajmniej zadbano o pewną różnorodność. "Kiss Me Kiss Me Kiss Me" z jednej strony stanowi swego rodzaju podsumowanie dotychczasowej kariery The Cure, a z drugiej - otworzył nowe ścieżki, którymi zespół mógł podążyć w przyszłości, ale większość z nich całkiem zarzucił. Zarówno w początkach karie

[Recenzje] The Cure - "The Head on the Door" (1985)

Obraz
Rok 2022 rozpoczął się na tej stronie recenzją pierwszego albumu The Cure, więc chyba dobrym pomysłem będzie domknięcie go inną płytą tego zespołu. "The Head on the Door", szósta pozycja w podstawowej dyskografii, to wydawnictwo pod pewnymi względami przełomowe. To tutaj zadebiutował bodajże najsłynniejszy skład grupy. Do Roberta Smitha i Lola Tolhursta ponownie dołączyło dwóch byłych muzyków: Simon Gallup, który odszedł w nienajlepszej atmosferze po nagraniu tzw. mrocznej trylogii, a także Porl Thompson, który współtworzył zespół na bardzo wczesnym etapie, jeszcze przed dokonaniem jakichkolwiek profesjonalnych nagrań. Składu dopełnił nowy bębniarz Boris Williams. To właśnie na "The Head on the Door" The Cure ponownie odnalazł się muzycznie. Po krótkiej przygodzie Smitha i Tolhursta z synthpopem (EPka "The Walk" i singiel "Let's Go to Bed") oraz jazz-popem (singiel "The Lovecats"), a także po bardzo eklektycznym, nieklejącym się w s

[Recenzja] The Cure - "Japanese Whispers" (1983)

Obraz
Zawieszenie działalności The Cure nie trwało długo, bo już wkrótce grupa powróciła jako duet Roberta Smitha i Lola Tolhursta. Zanim muzycy zabrali się za nowy album, zrealizowali kilka mniejszych projektów. Jeszcze w listopadzie 1982 roku - zaledwie cztery miesiące po feralnej trasie promującej "Pornography", która przypieczętowała rozpad zespołu - ukazał się singiel "Let's Go to Bed" / "Just One Kiss". W nagraniu uczestniczył perkusista Steve Goulding, ponieważ Tolhurst przesiadł się na klawisze. Dopiero lipiec kolejnego roku przyniósł kolejne wydawnictwo, czteroutworową EPkę "The Walk", nagraną faktycznie w duecie, z towarzyszeniem automatu perkusyjnego. Na obu płytkach muzycy zaprezentowali swoje nowe oblicze: znacznie pogodniejsze, bardziej przebojowe, a do tego mocniej oparte na brzmieniach elektronicznych. Mieli też jednak inny pomysł na odświeżenie swojego muzycznego wizerunku. W październiku opublikowano bowiem jazzujący singiel "

[Recenzja] The Cure - "Pornography" (1982)

Obraz
Niewiele brakowało, a "Pornography" byłby w dyskografii The Cure tym samym, czym "Closer" dla Joy Division. Pogrążony w depresji Robert Smith był bliski samobójstwa, a tworzona przez niego muzyka doskonale oddawała stan, w jakim się znajdował. Sesja nagraniowa tego albumu okazała się jednak świetną terapią, dzięki czemu zamiast podążyć drogą Iana Curtisa powoli zaczął dochodzić do siebie. Jednak nagrania nie przebiegały gładko. Raz, że muzycy przepuścili większość zaliczki na narkotyki, przez co musieli nocować w biurze swojego wydawcy, bo nie starczyło już pieniędzy na hotel. Dwa, że zdarzały się dni, kiedy Smith w ogóle nie był zdolny do pracy, co generowało coraz większe napięcia między muzykami. Konflikt zaostrzył się podczas trasy promującej longplay - pierwszej, podczas której zespół zaprezentował się w swoim gotyckim image'u. Regularne spięcia między Smithem i Simonem Gallupem doprowadziły do bójki miedzy muzykami, która skończyła się rozpadem zespołu. &

[Recenzja] The Cure - "Faith" (1981)

Obraz
Już wybrany do singlowej promocji "Primary" dał jasno do zrozumienia, że nie należy spodziewać się żadnego przełomu. "Faith" to bezpośrednia kontynuacja poprzedniego "Seventeen Seconds". Tego zresztą należało oczekiwać. Sesja nagraniowa trzeciego albumu rozpoczęła się niespełna rok po zakończeniu poprzedniej, a w międzyczasie nie doszło do poważniejszych zmian w składzie. Odszedł wprawdzie klawiszowiec Matthieu Hartley, jednak był on przecież postacią drugoplanową, co zresztą skłoniło go do rezygnacji z dalszej współpracy z The Cure. Nie zmienił się natomiast trzon zespołu, tworzony przez Roberta Smitha, Lola Tolhursta oraz Simona Gallupa. Trudno byłoby wymagać od nich, aby znów próbowali się określić na nowo, skoro na dopiero co wydanym "Seventeen Seconds" zaprezentowali swoją autorską wizję post-punku. Na "Faith" konsekwentnie rozwijają tę stylistykę. Wspomniany "Primary" trochę też zafałszowuje obraz tej płyty, gdyż oprócz

[Recenzja] The Cure - "Seventeen Seconds" (1980)

Obraz
Tutaj dopiero zaczyna się ten prawdziwy The Cure. Muzyka na "Seventeen Seconds" stała się bardziej chłodna i melancholijna, zbliżając się do gotyckiej atmosfery Siouxsie and the Banshees czy Joy Division. Nie wszystkim muzykom w zespole podobała się taka zmiana. Basista Michael Dempsey pragnął pozostać przy wcześniejszym, pogodniejszym stylu. W dodatku jego swobodny, wyemancypowany sposób gry niespecjalnie pasował do nowej koncepcji Roberta Smitha. W rezultacie doszło do rozłamu i miejsce Dempseya zajął Simon Gallup. Przy okazji do składu dołączył jego kompan z grupy The Magazine Spies, klawiszowiec Matthieu Hartley. Nagrany w kwartecie album "Seventeen Seconds" okazał się pierwszym większym sukcesem komercyjnym The Cure, dochodząc do pierwszej dwudziestki w brytyjskim notowaniu oraz zaznaczając swoją obecność na amerykańskiej liście. Przyniósł grupie także pierwszy, umiarkowany przebój singlowy - "A Forest". W porównaniu z debiutem zwraca uwagę na pewno

[Recenzja] The Cure - "Three Imaginary Boys" (1979) / "Boys Don't Cry" (1980)

Obraz
Debiutancki album The Cure początkowo ukazał się jedynie w Europie, pod tytułem "Three Imaginary Boys". Kiedy niemal rok później trafił do sprzedaży w Stanach, Kanadzie i Australii, przemianowano go na "Boys Don't Cry", a także zmieniono okładkę i tracklistę. Obie wersje składają się z trzynastu utworów, jednak tylko osiem się powtarza. Niby większość, jednak zmiany w repertuarze przekładają się na nieco inny charakter tych wydawnictw. Edycja europejska - z takimi kawałkami, jak "So What", "It's Not You" czy surowa, zarejestrowana w trakcie próby przeróbka hendrixowego "Foxy Lady" - wypada bardziej punkowo, podczas gdy obecne w drugiej wersji hity singlowe - "Boys Don't Cry", "Killing an Arab" i "Jumping Someone Else's Train" - zwiększają przebojowy potencjał albumu. Dodać trzeba jednak, że ani na "Three Imaginery Boys" nie brakuje chwytliwych melodii, ani na "Boys Don't