[Recenzja] The Cure - "Wish" (1992)
"Wish" to jeden z tych albumów, które swój wielki sukces komercyjny - a był to najlepiej notowany longplay The Cure - zawdzięczają wyłącznie jednemu hitowi. Zaskakująco, jak na tę grupę, optymistyczny i pogodny "Friday I'm in Love" jest bez wątpienia najbardziej rozpoznawalną piosenką zespołu. Nie wiem, jak gdzie indziej, ale w Polsce do zarzygania przypominaną przez stacje radiowe, gdzieś pomiędzy kawałkami Lady Pank czy Kombi. "Wish" zdaje się też jednak najwięcej tracić na obecności tego jednego kawałka. Wielu miłośników muzyki zapewne w ogóle nie chciało sięgnąć po tę płytę z obawy, że w całości wypełniają ją tak błahe pioseneczki. Tymczasem tego typu grania nie ma tu wiele. Z jedenastu pozostałych kawałków jeszcze tylko "High", "Wendy Time", "Doing the Unstuck" i "A Letter to Elise" mają taki bardziej przebojowy charakter, choć b liżej im do singli The Cure z poprzedniej dekady, a to za sprawą bardziej m