[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

Santana - Welcome


Ależ tu jest świetna lista płac! W nagraniach "Welcome" - poza zrekonstruowanym składem grupy Santana - udział wzięli m.in. Alice Coltrane, John McLaughlin czy dwoje muzyków z oryginalnego wcielenia Return to Forever Chicka Corei - Flora Purim i Joe Farrell. Dodatkowo jako wokalista zespołu zadebiutował Leon Thomas znany ze współpracy z Pharoahem Sandersem. Patrząc na te nazwiska nie trudno domyślić się, że zawarty tu materiał idzie jeszcze dalej w tym jazzowym kierunku, jaki wyznaczył poprzedni album, "Caravanserai". Jeśli jednak ktoś spodziewa się tu równie interesującego grania - albo poziomu, jakiego można by oczekiwać po tych wszystkich grających tu jazzmanach - to może poczuć się nieco zawiedziony.

Płyta niewątpliwie ma momenty godne uwagi. Na plus wypadają wszystkie instrumentale. To choćby spinające album klamrą nagrania z udziałem Alice Coltrane. "Going Home", oparty na symfonii Antonina Dvoráka "Z nowego świata", za pomocą niemal wyłącznie subtelnych dźwięków klawiszowych i perkusyjnych buduje odpowiednie napięcie przed resztą płyty. Z kolei tytułowy "Welcome" - zaczerpnięty z albumu Johna Coltrane'a "Kulu Sé Mama" - przynosi na zakończenie wyciszenie, w medytacyjnym klimacie muzyki hindustańskiej. Inna przeróbka, "Mother Africa" Herbiego Manna, za sprawą partii klawiszy i ostinatowego basu, a zwłaszcza saksofonu (gościnny występ Julesa Broussarda), mocno zbliża się do stylistyki fusion z okolic Weather Report, choć latynizujące perkusjonalia mają wciąż wiele wspólnego z wcześniejszą twórczością grupy Santana. Tych ostatnich jest jeszcze więcej w "Samba de Sausalito" José Areasa, który pomimo znów silnych związków z fusion, spokojnie mogłby znaleźć się na którymś z dwóch poprzednich albumów grupy.

Najbardziej mocarnym utworem jest tu jednak "Flame - Sky", wspólna kompozycja Douga Raucha, Carlosa Santany i Johna McLaughlina. To ponad jedenastominutowe nagranie o raczej subtelnym nastroju, ze wspaniałymi solówkami gitarzystów - w tym także na akustyku - fantastycznym brzmieniu organów oraz wyrazistą, budującą napięcie grą sekcji rytmicznej. Co istotne, gra instrumentalistów wydaje się bardzo naturalna, jakby po prostu dali się ponieść improwizacji i czerpali przyjemność ze wzajemnej interakcji. Nie ma tu przesadnego popisywania się umiejętnościami - do jakiego John i Carlos miewali skłonności, vide ich późniejszy album "Love Devotion Surrender" - a jest raczej mocno zespołowe podejście. W dodatku właśnie tutaj granice między jazzem, rockiem oraz muzyką latynoską najbardziej się zacierają, co dawniej było znakiem rozpoznawczym grupy i stanowiło jej poważny atut.

Bardziej mieszane odczucia wywołują we mnie kawałki z głosami. Najlepiej prezentuje się ten z Florą Purim, "Your Is the Light" - kompozycja Richarda Kermode z tekstem Michaela Shrieve, utrzymana w stylistyce latynoskiego fusion wczesnego Return to Forever. Gdyby nie charakterystyczna gitara Santany, można by go wziąć za kawałek tamtej grupy. Szczególnie świetnie wypadła tu Purim, choć do warstwy instrumentalnej trudno się przyczepić. Mniej imponujące okazują się kawałki ze śpiewem Leona Thomasa, choć bynajmniej nie z jego winy. "Love, Devotion & Surrender" oraz "When I Look into Your Eyes" to po prostu dość błahe, przesłodzone piosenki oparte na modnej wówczas funkowej rytmice, a "Light of Life" dodatkowo razi staromodną, sentymentalną orkiestracją.

Ogólnie nie jest to zły album, zwłaszcza gdy pominąć te trzy piosenki z Thomasem, jednak po grających tu muzykach można było spodziewać się czegoś o wiele bardziej ekscytującego. W jednym tylko "Flame - Sky" faktycznie udało się w pełni wykorzystać potencjał. Pozostałe nagrania - choć na ogół udane i mające mocne punkty - pozostawiają pewien niedosyt. Warto dodać, że chociaż "Welcome" ustępuje wcześniejszym dokonaniom Carlosa Santany, to żaden z późniejszych albumów studyjnych nie może się z nim równać.

Ocena: 7/10

Recenzja dodana: 04.2024



Santana - "Welcome" (1973)

1. Going Home; 2. Love, Devotion & Surrender; 3. Samba de Sausalito; 4. When I Look into Your Eyes; 5. Yours Is the Light; 6. Mother Africa; 7. Light of Life; 8. Flame - Sky; 9. Welcome

Skład: Carlos Santana - gitara (2-5,7-9), gitara basowa (6), kalimba (6), instr. perkusyjne (1,2), wokal (2); Tom Coster - organy (1,2,4-8), elektryczne pianino (3,7), pianino (6,8,9), marimba (6), instr. perkusyjne (3), aranżacja instr. smyczkowych (7); Richard Kermode - organy (1,3,8), melotron (1), elektryczne pianino (2,4-7,9), pianino (5); marimba (4), instr. perkusyjne (3,4,6); Douglas Rauch - gitara basowa (1-5,7-9); Michael Shrieve - perkusja (1,2,4-8); José "Chepito" Areas - instr. perkusyjne (2,3,6,7,9); Armando Peraza - instr. perkusyjne; Leon Thomas - wokal (2,4,7)
Gościnnie: Alice Coltrane - pianino (1,9), organy (1), aranżacja (1,7); Wendy Haas - wokal (2,4); Tony Smith - perkusja (3); Joe Farrell - flet (4); Bob Yance - flet (4,5); Mel Martin - flet (4,5); Douglas Rodriguez - gitara (4); Flora Purim - wokal (5); Jules Broussard - saksofon sopranowy (6); Greg Adams - aranżacja instr. smyczkowych (7); John McLaughlin - gitara (8)
Producent: Carlos Santana, Michael Shrieve i Tom Coster


Komentarze

  1. Na pewno Santana III nie jest lepszy od tej płyty. Zgadzam się, że instrumentalne są lepsze od wokalnych. Na wydaniach CD "Welcome" jest jeszcze to: https://www.youtube.com/watch?v=3xOtlQW2lSo

    Jak wyglądałby u Ciebie track rating dla tego albumu? Wcześniejsze Santany go mają

    Ostatnie zdanie recenzji sugeruje, że kończysz już recenzje płyt sygnowanych nazwą grupy Santana?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam trójkę za nieco lepszą płytę. Tam na pewno Santana brzmi bardziej oryginalnie - tutaj zbytnio upodabnia się do innych. Największym problemem obu albumów jest natomiast kiepska jakość autorskiego materiału piosenkowego. Z tym, że na "Santana III" oprócz kawałków banalnych, jest też najlepsza piosenka, jaką ci muzycy stworzyli - "Taboo".

      Niewykluczone, że i tutaj dodam track rating.

      Ze studyjnymi albumami grupy Santana właśnie skończyłem. Ale na poprawkę czeka jeszcze koncertowy "Lotus", a na uzupełnienie - poboczne projekty Carlosa.

      Usuń
    2. Musiałbym wrócić do "Taboo", na pewno nie przykul mojej uwagi tak bardzo jak "Flame-Sky", z drugiej strony mam wrażenie że Greg Rollie (wspólkompozytor "Taboo") był bardziej uniwersalnym muzykiem niż Richard Kermode, a wokalnie również przebijał tutejszych wyjców.

      Na "Borboletta" są 3 kawałki tworzące ponad 13 minutową kompozycję (główny z nich to "Promise of a Fisherman") I dlatego ten album uważam za wart uwagi.

      Co myślisz o utworze z linku? Na reedycjach to on zamyka całość.

      Usuń
    3. Konkurentem dla "Flame - Sky" na "Santana III" jest raczej "Toussaint L'Overture" - kolejny przykład tego, w czym grupa była najlepsza, czyli instrumentalnego, jamowego grania na pograniczu rożnych gatunków.

      "Mantra" nie porywa mnie tak, jak inne instrumentale, choć wolałbym, żeby to ten kawałek był na podstawowym "Welcome" - zamiast tych piosenek i na pewno nie na finał, bo tytułowy idealnie wieńczy całość. "Mantra" jest też na "Lotus".

      Usuń
    4. Zarazem żaden ze wspomnianych przez Ciebie kawałków z "Satana III" czy nie przywołanego tu jeszcze "Caravanserai" nie dostał w tr 5 gwiazdek, chociaż może tutaj nie będzie nawet nic na 4,5 :D

      od czego zależy czy robisz tr czy nie?

      Usuń
    5. Trudne pytania zadajesz. W sumie to nie mam żadnej zasady kiedy robić, a kiedy nie. Jest to spontaniczne i nie przywiązuję do tego większej wagi.

      Usuń
    6. zadaję, bo dopiero ocena z wypełnionym tr jest dla mnie kompletna ;))

      Piszesz o popisywaniu się przez JML umiejętnościami - nie pierwszy raz, a w recenzji Van Halen I - chwalisz, że w przeciwieństwie do protagonisty tamtejszej recenzji wie kiedy przywalić ostrzej a kiedy zagrać subtelniej. A wychodzi na to, że to nie do końca tak.

      Usuń
    7. Van Halen umiał się tylko popisywać, nawet nie tyle umiejętnościami, co szybkością gry. McLaughlinowi zdarzało się popisywać, ale przecież nie zawsze. U Davisa czy Tony'ego Williamsa, a często też w Mahavishnu Orchestra, zagrał sporo bardziej powściągliwych, wolniejszych czy subtelniejszych partii. No a nawet wtedy, gdy się popisywał, to miał do tego lepsze predyspozycje, było w tym więcej finezji i współpracy z całym zespołem, bez dążenia do całkowitego przyćmienia reszty muzyków.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)