[Recenzja] King Crimson - "In the Court of the Crimson King" (1969)



King Crimson to bardzo specyficzny i wyjątkowy zespół, którego jednym stałym członkiem jest gitarzysta Robert Fripp. Pozostali muzycy zmieniali się praktycznie z płyty na płytę, podobnie jak wykonywana przez grupę muzyka. Fripp od początku stawiał na nieustanny rozwój, nie pozostając obojętnym wobec aktualnych muzycznych trendów, ale nie zapominając o artystycznych wartościach i ambicjach. Częste zmiany składu niejednokrotnie wynikały ze zmieniających się koncepcji Frippa, który dobierał sobie takich współpracowników, z jacy najbardziej pasowali do jego aktualnej wizji zespołu. Trudno znaleźć wykonawcę, który lepiej oddawałby ideę rocka progresywnego, którego wyznacznikiem jest rozwój i poszerzenie granic muzyki rockowej.

Historia King Crimson sięga 1967 roku, kiedy w angielskim mieście Bournemouth powstała grupa Giles, Giles and Fripp. Jej założycielami byli bracia Giles - basista Peter i perkusista Michael. Za pomocą prasy poszukiwali śpiewającego organisty, ale tak zaintrygowała ich odpowiedź Roberta Frippa - który przedstawił się jako gitarzysta nie potrafiący śpiewać ani grać na organach - że wybrali właśnie jego (obowiązkami wokalisty podzieli się Gilesowie). W kwietniu 1968 roku ukazał się jedyny album tria, "The Cheerful Insanity of Giles, Giles and Fripp", a jesienią skład poszerzył się o multiinstrumentalistę (potrafiącego grać m.in. na różnych instrumentach dętych i klawiszowych) Iana McDonalda oraz wokalistkę Judy Dyble (która wystąpiła już na debiucie folkrockowego Fairport Convention). Dyble nie zagrzała długo miejsca, ale zdążyła zarejestrować kilka nagrań (m.in. wczesną wersję "I Talk to the Wind"). W tym samym czasie grupa nawiązała współpracę z Peterem Sinfieldem - niedoszłym muzykiem, za to świetnym tekściarzem. Wkrótce doszło jednak do konfliktu między Frippem i Peterem Gilesem, którzy mieli zupełnie inną wizję zespołu. W rezultacie drugi z nich opuścił zespół, który został zmuszony do zmiany nazwy - zdecydowano się na szyld King Crimson. Nowym basistą i gitarzystą został Greg Lake.

Pomiędzy czerwcem a sierpniem 1969 roku kwartet (wspierany przez Sinfielda) zarejestrował materiał na swój debiutancki album, "In the Court of the Crimson King". W sklepach płyta pojawiła się w październiku i od razu została okrzyknięta arcydziełem. Obecnie, po ponad 40 latach album wciąż robi niesamowite wrażenie i naprawdę ciężko uwierzyć, że tak dojrzały i przemyślany album stworzyli muzycy mający wówczas niewiele ponad 20 lat. Byli to jednak bardzo utalentowani instrumentaliści. Robert Fripp już wtedy posiadał własny, wyrafinowany styl gry na gitarze. Ian McDonald doskonale radził sobie zarówno z grą na saksofonie, klarnecie, flecie, elektrycznych organach, jak i - bardzo ważnym dla ówczesnego brzmienia zespołu - melotronie. Greg Lake był sprawnym basistą, ale przede wszystkim charyzmatycznym wokalistą o bardzo ładnej, głębokiej barwie śpiewu. Natomiast Michel Giles potrafił połączyć rockowe uderzenie z niemal jazzowym wyczuciem. Muzycy mieli też bardzo dojrzałe inspiracje, obejmujące muzykę klasyczną, jazz i awangardę, zaś niespecjalnie interesował ich blues, od którego wpływów niemal całkowicie się odcięli, co było dość niespotykane w tamtym okresie. Nie ma tu też żadnych śladów powoli, ale wyraźnie już odchodzącej do lamusa psychodelii.

Album rozpoczyna słynny "21st Century Schizoid Man", oparty na genialnym riffie granym unisono przez gitarę i saksofon, z przesterowanym śpiewem Lake'a, fantastyczną częścią instrumentalną i kakofoniczną końcówką. Dla mnie "Schizoid Man" jest pierwszym utworem heavymetalowym - twierdził Fripp i choć można z tym polemizować, to utwór brzmi naprawdę ciężko i agresywnie, jak na czas nagrania. Uspokojenie przynosi następny na trackliście "I Talk to the Wind", z bardzo subtelnym akompaniamentem fletu, klarnetu, organów, gitary i sekcji rytmicznej. Lake ma tym razem więcej pola do popisu jako wokalista i zachwyca wspaniałą partią. Jednak jego największym popisem jest "Epitaph" - przepiękny, przejmujący utwór o potężnym ładunku emocji. Niesamowity klimat osiągnięto dość prostymi środkami: oszczędna partia gitary, prosta, ale potężna gra sekcji rytmicznej, podniosłe brzmienie melotronu i urozmaicające brzmienie dęciaki. Najdłuższy na płycie "Moonchild" składa się z dwóch kontrastujących części. Pierwsze dwie minuty to ładna, ale bardzo zachowawcza piosenka, z partią wokalną i akompaniamentem gitary akustycznej. Pozostałe dziesięć minut to natomiast najmniej konwencjonalny fragment albumu, ocierający się o free improvisation, ale czarujący pięknymi partiami Frippa. Na zakończenie doskonale sprawdza się podniosły "The Court of the Crimson King", w którym muzycy kreują prawdziwie baśniowy klimat.

"In the Court of the Crimson King" zachwyca swoją dojrzałością, kreatywnością i niepowtarzalnym (pomimo nieudolnych prób licznych naśladowców) klimatem. Kompozycje i ich wykonanie są na najwyższym poziomie, a brzmienie praktycznie nic się nie zestarzało - po ponad czterdziestu latach od wydania wciąż zachwyca. Album to niezwykle ważny i wpływowy. Nie będzie wielkiej przesady w nazwaniu go pierwszy prawdziwie prog-rockowym albumem. Bo choć korzeni tego nurtu należy szukać gdzie indziej, to nikt wcześniej nie nagrał longplaya, na którym każdy utwór można nazwać progresywnym.

Ocena: 10/10



King Crimson - "In the Court of the Crimson King" (1969)

1. 21st Century Schizoid Man; 2. I Talk to the Wind; 3. Epitaph; 4. Moonchild; 5. The Court of the Crimson King

Skład: Greg Lake - wokal i gitara basowa; Robert Fripp - gitara; Ian McDonald - saksofon, flet, klarnet, klarnet basowy, instr. klawiszowe, wibrafon, dodatkowy wokal; Michael Giles - perkusja i instr. perkusyjne, dodatkowy wokal; Peter Sinfield - efekty
Producent: King Crimson


Komentarze

  1. Album z pewnością świetny, jednak gdybym miał wskazać pierwsze albumy z rocka progresywnego celowałbym raczej w Zappę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Album idealny jako całość, każda kompozycja to Arcydzieło. "21st Century Schizoid Man" Genialne partie saksofonu, jeden z najlepszych utworów jakie słyszałem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Być może jeden z najlepszych, jak nie najlepszy debiut w dziejach muzyki współczesnej.
    Kiedyś bardziej ceniłem Crimsonow 'Red' i 'The Night Watch', ale dziś posłuchałem sobie tego albumu po latach w ciszy nocnej i łał. Zwala z nóg. Może potrzebowałem takiej przerwy by poczuć moc tego albumu. Albumu bardzo dojrzałego jak na wiek muzykow, którzy go nagrywali, bez zbędnej nuty. Ciężko tu cokolwiek wyróżnić. Każdy utwór to małe dzieło sztuki. 10/10

    OdpowiedzUsuń
  4. "Obecnie, po ponad 40 latach album wciąż robi niesamowite wrażenie" w sumie to już po ponad 50 wciąż robi niesamowite wrażenie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Motyw, który pojawia się po 2 minucie w 21st Century Schizoid Man przypomina mi muzykę z czołówki serialu Mission: Impossible z lat 70-tych. To bardziej skojarzenie, niż faktyczne podobieństwo, ale zawsze uważałem, że ten motyw pasowałby do tej czołówki, szczególnie do produkcji z lat 60/70-tych, bo do nowych, filmowych wersji z Tomem Cruisem to już niekoniecznie :)

    Sam album 10/10, jedna z najlepszych rzeczy jakie w życiu słyszałem. Płyta ma dla mnie wysoki "replay value" i nadal chętnie do niej wracam. A np. Wish You Were Here, który cenię odrobinę niżej, dość szybko mi się przejadł, choć też wracam od czasu do czasu z przyjemnością do tego wydawnictwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pink Floyd to ogólnie - i tym bardziej, im dalej od okresu "A Saucerful of Secrets"/"Ummagumma" - stosunkowo jednowymiarowa muzyka, jak na rock progresywny. W przypadku King Crimson o wiele dłużej będzie się odkrywać kolejne smaczki w poszczególnych utworach, a zespół pozostał kreatywny i stale się rozwijał aż do początku XXI wieku, więc jest czego słuchać. Tym bardziej, że poza studyjnym materiałem jest mnóstwo rejestracji koncertów, na których zespół nie odgrywał wiernie swoich utworów, tylko za każdym coś do nich wnosił. Szczególnie dotyczy to okresu 1971-74.

      Ogólnie polecam, jeśli tego jeszcze nie zrobiłeś, zapoznać się z bardziej złożonym progiem, czyli np. Gentle Giant, Van der Graaf Generator, Frankiem Zappą, grupami ze sceny Canterbury czy przedstawicielami avant-proga, od zeuhlu po Rock in Opposition.

      Usuń
    2. Zgadzam się, muzyka KC jest znacznie bogatsza.

      Zappę uwielbiam, choć wiem, że wielu jego twórczość nie podchodzi. Mnie podoba się taka muzyka z "jajem", Frank miał swój styl.

      Usuń
  6. Cudowny, przejmujący album, zagrany z prawdziwą wirtuozerią i szacunkiem do muzyki. Jedna z najlepszych rzeczy, jakie słyszałem, a, z tego, co widzę, warto poznać całą dyskografię projektu Frippa. Osiągnięto tu idealny balans pomiędzy pięknymi, zapamiętywalnymi melodiami i techniczną doskonałością.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wstyd się przyznać, ale nie doszedłem jeszcze do tego, żeby zapoznać się z dyskografią tego zespołu. Słucham art rocka już od trzydziestu lat i mam w swojej kolekcji bardzo dużo. Począwszy od The Nice, a skończywszy na pop art rocku Pink Floyd.
    Zawsze jednak zniechęcalo mnie do King Crimson to że tekściarzem był u nich Sinfield. Kojarzy mi się on zawsze z Lake ' iemi jego przesłodzonymi balladami. Ale przecież to muzyka jest najważniejsza w rocku progresywnym. Dziękuję jak zwykle za podpowiedź.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat dla King Crimson pisał innego rodzaju teksty, zresztą tylko na pierwszych czterech albumach, a warto na nich nie poprzestawać.

      Usuń
  8. A więc na początek co by Pan mi poradził po jaki album sięgnąć. Widzę że bardzo pochlebnie pisze Pan o tym zespole, a punktacja poszczególnych albumów nie schodzi poniżej ośmiu punktów, co u Pana jest raczej nietypowe, bo dość surowo ocenia Pan niektóre pozycję, np Brain Salad Surgery ELP. Oczywiście i u mnie jest tak że nie potrafię słuchać wszystkiego. Na przykład Ummagummy nie trawię, bo nie wiem co ci młodzi wtedy muzycy chcieli tym albumem osiągnąć. Piszę oczywiście tylko o tej studyjnej części. Tales of Topografic Oceans to jedyne czego nie słucham z klasycznego Yes, bo za długie i nudzi.Nie można tak po prostu przebić Close to the Edge.
    Uwielbiam cały album Trilogy ELP.
    Ostatnio poznałem dzięki panskiemu Blogu Van der Graaf Generator. Wspaniała niedoceniona grupa. Dziękuję z góry za podpowiedź.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro najwyraźniej lubisz symfonicznego proga (ELP, VdGG, Yes), to na początek najlepsze będą właśnie te cztery pierwsze albumy. Debiut to jedna z najważniejszych i najbardziej cenionych płyt rockowych. Dziwne, że nie znasz, bo to zwykle jest jeden z pierwszych progowych albumów, jakie się odkrywa. Drugi uznawany jest często za kopię pierwszego, ale takie twierdzenia są uprawnione jedynie w stosunku do pierwszej strony płyty winylowej - na drugiej zespół interesująco rozwija ten styl. "Lizard" i "Islands" są już bardziej jazzowe, ale skoro akceptujesz Van der Graaf Generator, to nie powinno to być problemem.

      Dalej są trzy płyty składu z Wettonem, Brufordem i Crossem. Mniej na nich symfonicznego proga, więcej jazz-rocka czy nawet grania podchodzącego pod avant-prog, ogólnie dużo improwizowania. Fantastyczna muzyka. To wcielenie zespołu było też rewelacyjne na żywo. Od "The Great Deceiver" może odstraszać długość (4 płyty CD), ale to może być najlepsze wydawnictwo King Crimson. Z tego okresu są też znacznie krótsze "USA" i "The Night Watch".

      Na "Discipline", "Beat" i "Three of a Perfect Pair” zespół zainspirował się post-punkiem, głównie Talking Heads, ale to wciąż znakomity prog. Osobiście uwielbiam ten okres i jak zdarza mi się wracać do King Crimson - ogólnie skupiam się raczej na poszukiwaniu nowych rzeczy, niż wracaniu do znanych - to prawie zawsze właśnie do tego etapu.

      Na ostatnich trzech albumach zespół gra zdecydowanie ciężej - brzmieniowo jest to właściwie metal, ale muzyka jest znacznie bardziej złożona od typowego metalu. Nie jestem miłośnikiem tej części dyskografii, ale lubię "The Power of Believe". Poznawanie tego okresu jest raczej opcjonalne.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)