[Recenzja] Queen - "A Night at the Opera" (1975)



"A Night at the Opera" to jeden z tych albumów, który swoją ogromną popularność zawdzięcza praktycznie jednemu utworowi. To właśnie tutaj znalazł się najsłynniejszy utwór Queen - "Bohemian Rhapsody". Pomimo swojej nieradiowej długości, przekraczającej pięć minut, i dość złożonej struktury (z operową częścią a capella), nagranie dotarło na szczyt brytyjskiego notowania singli. Utwór stanowi kwintesencję wczesnego stylu zespołu - jest tu i zgrabny fragment balladowy, i hardrockowe zaostrzenie, i studyjne eksperymenty z dublowaniem ścieżek wokalnych. Czy jednak reszta longplaya prezentuje podobny poziom?

Jest tu kilka utworów podobnego kalibru. Przede wszystkim pełen rozmachu, ośmiominutowy "The Prophet's Song". Klimatyczny wstęp na miniaturowym koto (japońskim instrumencie strunowym), przechodzi w ciężkie hardrockowe granie z ciekawie rozpisanymi partiami wokalnymi, przerwane dziwną częścią a capella z zwielokrotnioną (za pomocą tego samego efektu, którego używał do swojej gitary Brian May) wokalizą Freddiego Mercury'ego. To bez wątpienia najlepszy utwór z tego albumu. Wysoki poziom trzymają także agresywny "Death on Two Legs (Dedicated to…)" i będąca jego całkowitym przeciwieństwem fortepianowa ballada "Love of My Life". Całkiem przyjemnie wypadają jeszcze takie utwory, jak nieco beatlesowski "You're My Best Friend" (pierwsza udana próba kompozytorska Johna Deacona, a zarazem drugi singiel z albumu), akustyczny "'39" (choć albumowa wersja jest za bardzo udziwniona, z oszczędniejszą aranżacją na koncertach wypadał lepiej) oraz wodewilowe pastisze "Lazing on a Sunday Afternoon" i "Seaside Rendezvous", będące zabawnymi przerywnikami (warto zwrócić na pomysłowe imitowanie dęciaków za pomocą głosów w tym ostatnim).

Ale co za dużo, to nie zdrowo i już trzeci pastiszowy kawałek, dixielandowy "Good Company", jest całkowicie zbyteczny. Zwłaszcza, że jest nieco za długi (trzy i pół minuty) jak na żart, przez co irytuje. Do słabszych fragmentów zaliczam także "I'm in Love with My Car" i przede wszystkim banalny "Sweet Lady", które są zupełnie zwyczajnymi hardrockowymi kawałkami, niczym szczególnym się nie wyróżniającymi. Zupełnie niepotrzebnym dodatkiem jest natomiast "God Save the Queen" - gitarowa interpretacja brytyjskiego hymnu, która już od jakiegoś czasu była odtwarzana z taśmy na zakończenie każdego występu grupy. Warto dodać, że nie był to zbyt oryginalny pomysł, bo na zakończenie albumu rockową aranżacją hymnu już pięć lat wcześniej wpadli muzycy Gentle Giant ("The Queen" z eponimicznego debiutu). Zresztą styl gry Briana Maya zdaje się wiele zawdzięczać gitarowej solówce z innego utworu tej grupy, "Peel the Paint" z "Three Friends". A i być może zamiłowanie Queen do dziwnych, wielogłowych wokali ma źródło w twórczości Łagodnego Olbrzyma.

Odpowiedź na pytanie postawione w pierwszym akapicie nie jest zatem twierdzące. "A Night at the Opera" to nierówny album, zawierający kilka niemalże genialnych przebłysków, wiele bardzo przyjemnych, ale i parę zwykłych zapełniaczy. Problemem jest tu też przesadny eklektyzm. Z jednej strony fajnie, że zespół potrafi zachować rozpoznawalność w tak różnych stylach, ale z drugiej - wpływa to bardzo niekorzystnie na spójność jego albumów. "A Night at the Opera", pomimo tych wad, jest jednak jednym z najlepszych zbiorów utworów, jakie zaproponowała grupa. 

Ocena: 8/10



Queen - "A Night at the Opera" (1975)

1. Death on Two Legs (Dedicated to…); 2. Lazing on a Sunday Afternoon; 3. I'm in Love with My Car; 4. You're My Best Friend; 5. '39; 6. Sweet Lady; 7. Seaside Rendezvous; 8. The Prophet's Song; 9. Love of My Life; 10. Good Company; 11. Bohemian Rhapsody; 12. God Save the Queen

Skład: Freddie Mercury - wokal i pianino; Brian May - gitara, wokal (5,10), koto (8), harfa (9), ukulele (10), dodatkowy wokal; John Deacon - gitara basowa, kontrabas (1,5), pianino elektryczne (4); Roger Taylor - perkusja i instr. perkusyjne, gitara (3), wokal (3), dodatkowy wokal
Producent: Roy Thomas Baker i Queen


Komentarze

  1. Tak naprawdę to na 12 utworów połowa to dzieła najwyższej klasy a pozostałe to wypełniacze i gnioty. Jednakże te 6 wspaniałych kawałków sprawia że płyta jest wybitna. Mbie jednak bardzo razi ten nierówny poziom. W mojej ocenie dopiero następna płyta zespołu jako całość jest arcydziełem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze powiedziawszy to nie uważam, że chociaż jedna piosenka tu zawarta odstaje poziomem od innych. Wszystkie bardzo mi się podobają. Wspaniały album, któremu przyznaję 10/10 :D. Ach uwielbiam te żartobliwe pastisze...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakoś nigdy nie mogłem się przekonać do Queen. Takie "dla każdego coś miłego". Gramy rocka ale na popowo żeby sprzedać więcej płyt. Zespół kalkulator.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z jednej strony tak, ale z drugiej - na początku kariery nagrali parę dobrych i nawet wartościowych (przede wszystkim dlatego, że za ich sprawą ktoś może zainteresować się ambitniejszą muzyką, ale nie tylko dlatego) rzeczy. Na koncertach byli w tamtym czasie świetni, w studiu trochę mniej, bo właśnie ciążyli bardziej w stronę popu. Ale był to jednak dobry pop. Przystępność nie zawsze idzie w parze z kompletnym chłamem.

      Usuń
  4. Ej no - "Sweet Lady" wyróżnia się dość nietypowym (jak na hard rock) metrum 3/4. Tylko tyle i aż tyle.

    A nie uważasz, że "The Prophet's Song" traci trochę przez ten udziwniony środek a capella?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i tak ostateczny efekt to tylko sztampowy, miałki kawałek.

      Na pewno jest dzięki niemu bardziej oryginalny i niekonwencjonalny, więc nie powiedziałbym, że traci. Ale nie zaszkodziłoby trochę skrócić ten fragment.

      Usuń
  5. Oj coś "lubili" muzycy ten hymn... Neil Young, Hendrix, Beatlesi, Sex Pistols, Family (ta grupa, w której grał John Wetton), no i Queen. A lista jeszcze parę pozycji ma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wersja Queen jest tak podobna do tej Gentle Giant i pełni na albumie dokładnie taką samą rolę, że to nie może wynikać tylko z lubienia hymnu ;) Tym bardziej, że w słynnej solówce Maya z "Son and Daughter" / "Brighton Rock" słychać wyraźną inspirację solówką z "Peel the Paint". Musiał znać GG i się nim inspirować.

      Usuń
  6. W tym przypadku to nie eklektyzm a po prostu komercja. Niby to rockowe ale tak zagrane że rockowy słuchacz usłyszy to co chce a popowy nie usłyszy. Wszystko wyprodukowane w dodatku cukierkowato no i ten popowo wysunięty do przodu wokal tak właśnie aby rockowe brzmienie w razie czego nie popsuło sprzedaży. Po prostu "bezpieczny rock" Dla każdego coś miłego. Inne rockowe zespoły typu Led Zeppelin grały z grubej rury a Queen to wykalkulowany komercyjny projekt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie wiem, czemu tak uparcie porównujesz wszystko do Led Zeppelin. Najpierw Cream, co miało sens ze względu na podobną stylistykę, a teraz Queen, który jest zespołem zupełnie innego rodzaju. Muzycy raczej nigdy nie chcieli grać "z grubej rury" (choć potrafili, co udowadnia "Live at the Rainbow '74"), tylko bawili się taką pastiszowo-kiczowatą konwencją, stawiali głównie na chwytliwe melodie, ale trochę też eksperymentowali. Przecież wydanie na singlu sześciominutowego kawałka bez refrenu, za to z częścią quasi-operową, było bardzo odważnym i niekonwencjonalnym posunięciem. Nijak nie pasują tu takie określenia, jak "bezpieczny", "wykalkulowany", "komercyjny". Później to i owszem - było bezpieczne trzymanie się konwencji, która zapewniła sukces. Ale do "A Night at the Opera" włącznie był to zespół, który miał na siebie oryginalny pomysł i konsekwentnie go realizował, mimo niewielkiego zainteresowania publiczności.

      Usuń
  7. Niewielkiego ? Przecież Bohemian wychodziło z każdej lodówki i tak jest z resztą do dziś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, bo właśnie dzięki temu utworowi stali się tak popularni. Wcześniej nie byli, więc nagranie takiego utworu (i wydanie go na singlu) wcale nie było bezpiecznym posunięciem. Nie mam pojęcia jak to się stało, że tak niekomercyjny kawałek stał się tak wielkim przebojem.

      Usuń
  8. Niekomercyjny w kwestii budowy utworu ale melodyka i brzmienie jak z resztą cały Queen banalno-popowa. Budowa utworu o niczym nie świadczy bo gdyby to decydowało to na listach przebojów szalałby chociażby Slayer gdzie jest przecież zwrotka-refren.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Budowa utworu ma nie mniej decydujące znaczenie od brzmienia, bo na listach przebojów szaleją piosenki trwające około trzech minut, z czego blisko połowę zajmują refreny. Trzeba wykazywać się bardzo złą wolą, żeby ten utwór - i ogólnie wczesny Queen - zrównywać np. z ABBĄ czy innymi popularnymi wtedy pierdołami.

      Usuń
  9. Nie nie bez przesady, z Abbą nie porównuje choć bardziej szanuje takie Abby które są szczere i grają o prostu pop nie podszywając się pod inne gatunki aby powiększyć publikę.

    OdpowiedzUsuń
  10. A tak na marginesie to Queen był inspiracją dla wielu wykonawców power metalowych którzy często w wywiadach opowiadali że fascynował ich patos i chóralne śpiewy stosowane w Queen co z resztą słychać w repertuarze power metalowym. Sam "ojciec power metalu" założyciel Helloween, Kai Hansen wiele razy mówił że jego największaą fascynacją był Queen którego styl postanowił kultywować w swojej twórczości i rzeczywiście jego późniejszy i obecny zespół Gamma Ray w wielu momentach brzmi jak kalka Queen.

    OdpowiedzUsuń
  11. Z resztą Manowar melodycznie też ostro zajeżdza Queen.

    OdpowiedzUsuń
  12. Zespół wypracował sobie tak rozpoznawalne brzmienie, że mógł grać w jakimkolwiek stylu i wciąż brzmieć jak Queen. Skoro tak, to czemu nie miałby pokazać, że są w stanie zagrać wszystko i pozostać sobą? Po prostu taką sobie wymyślili konwencję. To już prędzej do Led Zeppelin można mieć pretensję, że podszywali się pod wykonawców folkowych, albo nagrali kawałek reggae, tracą całkiem rozpoznawalność.

    Tak, wykonawcy power-metalowi mogli inspirować się Queen, ale oni ten patos traktowali poważnie, dlatego wychodził im niezamierzony kicz. A Queen celowo bawił się kiczem i patosem, jego muzyka ma ewidentnie pastiszowy, żartobliwy charakter.

    OdpowiedzUsuń
  13. Może i racja. Ale jeżeli chodzi o mnie to mi się to po prostu nie podoba i nie ma dla mnie znaczenia czy to zamierzone czy nie. Disco polo też mi się nie podoba a miałbym go słuchać dlatego że jest zamierzone...

    OdpowiedzUsuń
  14. "The Prophet's Song" to zdecydowanie jeden z moich ulubionych utworów Queen. To właśnie takie kompozycje powinny być najbardziej doceniane i rozpoznawalne - ambitne, złożone, o ciekawym brzmieniu i ukazujące prawdziwy styl zespołu. Co ciekawe, "The Prophet's Song" był nagrywany etapami w różnych studiach. Kenny Everett (to on w trakcie jednego weekendu, odtworzył Bohemian Rhapsody aż 14 razy dzięki czemu utwór dotarł na szczyt listy przebojów) skorzystał z okazji i bez wiedzy zespołu zabrał taśmę z nieukończoną wersją, którą następnie odtworzył w swoim programie radiowym. Ciekawe jak brzmiałaby ukończona i dopieszczona wersja dzieła Briana.

    OdpowiedzUsuń
  15. Good Company to magnum opus Briana jako gitarzysty. Polecam posłuchać jeszcze raz i usłyszeć te wszystkie nakładki i ścieżki gitarowe, gdzie Brian naśladuje w różnych momentach różne instrumenty dęte, a bliżej końca całą orkiestrę dętą. Chociaż takie rzeczy wymagają wielokrotnego wysłuchania, ja nawet po 20 razach nie wiem co tam się do końca dzieje. Podobno spędził nad tymi gitarami całe 2 tygodnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wszystko i tak nie zmienia tego, że całokształt to tylko banalny kawałek dixielandowy.

      Usuń
  16. Uwielbiam Queen. Nie było wcześniej podobnego zespołu i nie będzie. Bo nie było wcześniej podobnego Fredyemu wokalisty ... i nie będzie. A ideologizowanie zostawcie sobie. Inna sprawa to życie FM. Może i przekaz podprogowy muzyki prezentowanej przez ten zespół. Ale zaniżanie dokonań Queen świadczy o złej woli lub ignorancji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Queen grał bardzo dobrą muzykę użytkową, ale uznawanie go za nie wiadomo jak wybitny zespół to też przejaw ignorancji. Istnie wiele znacznie bardziej wartościowej muzyki.

      Usuń
  17. Przed usłyszeniem tej plyty nie lubiłem Queen. W kółko mlocono ich piosenki w radiu. Pamiętam jak Kaczkowski puścił ją w Trójce. I ja z opadająca coraz nizej kopara wysluchalem najpierw 1 strony
    Potem efektu dopełniła 2 z finałem Bohemian Rhapsody. I tak od tego czasu uważam ja za najlepszą w dyskografii Queen. Nie dlatego że Kaczkowski powiedział czy że była czy jest w rankingach. Gdzie Wy słyszycie rxekome wypełniacze? I co z tym LedZep? Który wtedy popełnił ciężkostrawny album Physical Graffiti gdzie umiescil odrzuty z sesji z poprzednich płyt a jedyny naprawdę ciekawy utwór to Kashmir?

    OdpowiedzUsuń
  18. Dzisiaj jak sobie przeglądałem playlistę z utworami opartymi na 12 bluesie, natknąłem się na utwór ELO - "Don't bring me down" i okazało się ,że ten utwór jest wariacją na temat Stop Breaking Down Roberta Johnsona (przynajmniej tekstowo).

    W związku z tym postanowiłem obczaić album "Face The Music" (na którym znajduję się przebój Evil Woman). Z początku myślałem, że to będzie kiczowaty, nadęty, pełny patosu i równie banalny rock symfoniczny (vide Out Of The Blue), lecz okazało się, że jest to naprawdę zestaw zgrabnych utworów art rockowych, zajeżdżające trochę progiem

    OdpowiedzUsuń
  19. Kontynując uważam, że warto posłuchać tego albumu właśnie ze względu na wymienione kwestie.
    A czemu to piszę pod recenzją Queen?
    Po pierwsze, ze względu na stylistykę art rockową, oraz za zawarcie utworu "Waterfall", będącego fortepianową balladą przypominająca Queen, po trzecie zwyczajnie ewentualna recenzja pasowałaby do charakteru strony i po czwarte, zwyczajnie jest to dobra muzyka, przy której dobrze umila czas ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024