Posty

[Recenzja] Present - "Le Poison Qui Rend Fou" (1985)

Obraz
Aż pięć lat przyszło czekać na drugi album Present. Roger Trigaux zaczął tworzyć nowy materiał właściwie tuż po wydaniu debiutanckiego "Triskaidekaphobie". Jednak z nagraniami musiał poczekać, aż Daniel Denis - jedyny muzyk, który jego zdaniem nadawał się na stanowisko perkusisty - znajdzie trochę wolnego czasu od Univers Zero. Na początku 1982 roku udało się nawet zagrać parę koncertów, podczas których zaprezentowano materiał z obu albumów. Jednak dopiero kilkanaście miesięcy później zarejestrowano nowe utwory w studiu. W sesji, oprócz Trigaux, Denisa i pianisty Alaina Rochette'a, wziął udział nowy basista Ferdinand Philippot, który zajął miejsce Christiana Geneta. Minęły kolejne dwa lata, nim album w końcu się ukazał, jako trzecia pozycja w katalogu nowo powstałej wytwórni Cuneiform Records. Wersja kompaktowa ukazała się pod koniec lat 80., gdy na jednym dysku wydano oba wydawnictwa Present. Od tamtej pory "Le Poison Qui Rend Fou" został wznowiony tylko raz, w

[Recenzja] My Bloody Valentine - "m b v" (2013)

Obraz
Po sukcesie "Loveless" oczekiwania względem następnych poczynań My Bloody Valentine były ogromne. Jednak prace nad trzecim albumem coraz bardziej się przedłużały. Przez pięć lat grupa wypuściła jedynie dwie przeróbki cudzych kompozycji. Media muzyczne na zmianę donosiły to o całych godzinach materiału nagranego przez zespół, to sugerowały blokadę twórczą Kevina Shieldsa. On sam przyznawał później, że z zarejestrowanych w tym czasie utworów można by skompilować co najmniej jeden album, jednak nie uważał ich za wartych wydania. Stagnacja najwyraźniej znużyła połowę składu, Debbie Googe i Colma Ó Ciosóiga, którzy w 1996 roku opuścili zespół. Paradoksalnie, właśnie wtedy Shields odzyskał wenę i praca nad nowym albumem ruszyła pełną parą. Gdy jednak w kolejnym roku ze składu wykruszyła się także Bilinda Butcher, projekt umarł naturalną śmiercią. Shields wrócił do zarejestrowanego wówczas materiału niemal dekadę później, w 2006 roku - na dwa lata przed koncertowym powrotem kwartetu

[Recenzja] Jim Hall - "Concierto" (1975)

Obraz
Jim Hall uznawany jest za jednego z największych innowatorów jazzowej gitary. Trudno przecenić jego zasługi we wprowadzeniu tego instrumentu do jazzu nowoczesnego oraz zdefiniowanie jego roli w tej muzyce. Inspirowali się nim niezliczeni gitarzyści, wśród których należy wymienić takie nazwiska, jak Wes Montgomery, Joe Pass, Bill Frisell, John Scofield czy Pat Metheny. Hall nigdy jednak nie zdobył większej popularności. Najlepiej znany jest chyba jego album w duecie z pianistą Billem Evansem, "Undercurrent". Szersze uznanie wśród miłośników jazzu przyniósł mu także sygnowany jedynie jego nazwiskiem "Concierto". W nagraniu tego albumu wziął udział całkiem ciekawy skład, z Paulem Desmondem na saksofonie, Chetem Bakerem na trąbce, basistą Ronem Carterem, perkusistą Steve'em Gaddem oraz nieco mniej znanym pianistą, Rolandem Hanną. Istotną rolę odegrał także Don Sebesky, który odpowiadał za aranżacje. To właśnie Sebesky podsunął Hallowi pomysł nagrania "Concierto

[Recenzja] Frank Zappa - "Sheik Yerbouti" (1979)

Obraz
"Sheik Yerbouti" sprzedał się ponoć w ilości dwóch milionów egzemplarzy na całym świecie - lepiej niż jakiekolwiek inne wydawnictwo Franka Zappy. Popularnością cieszył się na pewno w Kanadzie, gdzie osiągnął status złotej płyty. Osiągnął też sukces w Skandynawii, gdzie wielkim przebojem był promujący go singiel "Bobby Brown". Nieco słabiej sprzedawał się na tych najważniejszych rynkach, w USA i Wielkiej Brytanii, choć w chwili wydania trafił do notowań. To i tak całkiem spore dokonanie jak na album w zasadzie koncertowy, choć mocno podrasowany w studiu. Materiał zarejestrowano podczas kilku serii występów w nowojorskim Palladium (30 i 31 października 1977 roku) oraz londyńskim Hammersmith Odeon (25-27 stycznia i 28 lutego 1978 roku). Następnie nagrania zmiksowano w taki sposób, aby nie przypominały koncertowych rejestracji, przy okazji dogrywając wiele nowych partii. Zarówno na scenie, jak i w studiu, Zappie towarzyszyli przede wszystkim tacy muzycy, jak znani już z

[Recenzja] Bob Dylan - "Desire" (1976)

Obraz
"Desire" niewątpliwie wyróżnia się na tle dyskografii Boba Dylana. To jeden z najbardziej kolektywnych albumów w jego karierze. Po raz pierwszy artysta nie napisał swoich utworów zupełnie samodzielnie, lecz skorzystał z pomocy dodatkowego tekściarza, Jacquesa Levy'ego. Większość słów do nowych utworów napisali wspólnie, jedynie "One More Cup of Coffee" i "Sara" Dylan ukończył sam. Nagrania odbyły się w lipcu 1975 roku w nowojorskim Columbia Recordings Studios. Do pierwszej sesji doszło już czternastego dnia miesiąca, jednak żaden jej fragment nie trafił na album. Prace kontynuowano 28 i 29 lipca, w bardzo rozbudowanym składzie, liczącym ponad dwudziestu muzyków. Znaleźli się wśród nich m.in. Eric Clapton i Mel Collins, były saksofonista King Crimson, a także członkowie grup Dave Mason Band i Kokomo. Podczas sesji panował kompletny chaos, ponieważ brytyjscy muzycy nie potrafili dostosować się do sposobu pracy Dylana. Z zarejestrowanych wówczas nagrań na

[Artykuł] 50 lat temu... 1970!

Obraz
Lata 70. rozpoczęły się niezwykle efektownie. Ilość fantastycznych, nierzadko przełomowych albumów z samego 1970 roku może przytłaczać słuchaczy, którzy dopiero zaczynają nadrabiać zaległości. Dobre poznanie tak bogatego rocznika to zadanie na kilka lat. Sam z pewnością nie wszystko jeszcze przesłuchałem, pomimo ponad trzystu ocenionych płyt z tych dwunastu miesięcy, choć wydaje mi się, że niczego ważnego nie pominąłem. Nowe dziesięciolecie przyniosło istotne zmiany w muzycznym krajobrazie. Praktycznie do lamusa odeszły popularne pod koniec lat 60. style, jak rock psychodeliczny i blues rock, których miejsce zajęły już w pełni ukształtowany rock progresywny (włącznie ze swoimi lokalnymi, wyraźnie odrębnymi odmianami: krautrockiem i sceną Canterbury) oraz wciąż mocno osadzony w bluesie hard rock. Rozpad The Beatles i śmierć Jimiego Hendrixa symbolizowały zmianę warty na rockowej scenie. Natomiast w jazzie popularność zyskiwał podgatunek fusion, który za sprawą "Bitches Brew" M

[Recenzja] Manfred Schoof - "European Echoes" (1969)

Obraz
"European Echoes" to jedno z najsłynniejszych dzieł europejskiej sceny improwizowanej lat 60. ubiegłego wieku. Na albumie, zarejestrowanym w czerwcu 1969 roku pod wodzą niemieckiego trębacza Manfreda Schoofa (którego możecie kojarzyć z recenzowanego tu niegdyś "Jazz Meets India"), wystąpiło w sumie szesnastu prominentnych przedstawicieli owej sceny. Poza samym liderem, byli to m.in. Peter Brötzmann, Evan Parker, Derek Bailey, Enrico Rava, Irène Schweizer, Alexander von Schlippenbach, Paul Rutherford czy Han Bennink, by wymienić tylko tych najbardziej znanych. Rzecz jasna, popularnych w swojej niszy. Zarejestrowana przez nich muzyka wpisuje się w ramy radykalnego europejskiego free jazzu. A właściwie ramy te ostatecznie ukształtował, wespół z wydanym rok wcześniej "Machine Gun" oktetu Brötzmanna (aż sześciu muzyków było zaangażowanych w powstanie obu płyt). Longplay składa się wyłącznie z tytułowego nagrania "European Echoes" - trwającej pół godzi

[Recenzja] Sonic Youth - "Daydream Nation" (1988)

Obraz
"Daydream Nation" okazał się dla Sonic Youth prawdziwym przełomem. Zespół, wcześniej znany wyłącznie w niszy wielbicieli noise rocka, za sprawą tego wydawnictwa z impetem wdarł się do mainstreamu. Kwartet w końcu został doceniony przez szersze grono krytyków muzycznych i prezenterów radiowych, a następnie przez słuchaczy. W przeciwieństwie do swoich poprzedników, album zaistniał na listach sprzedaży. Przynajmniej w Europie (99. miejsce w Wielkiej Brytanii, 91. w Belgii). W Stanach pewną przeszkodą były problemy z dystrybucją, związane z plajtą tamtejszego wydawcy niedługo po premierze. Dziś jednak longplay spotyka się z tak samo wielkim uznaniem po obu stronach Atlantyku, lądując na większości list najlepszych płyt swojej dekady i wszech czasów. Ten sukces wynika w znacznej mierze z przystępności zawartego tu materiału. Muzycy położyli jeszcze większy nacisk na melodie, czasem całkowicie rezygnując z typowego dla siebie zgiełku, czego najlepszym przykładem duży singlowy przeb